Skocz do zawartości
Forum

Jak żyć z żoną choleryczką?


Rekomendowane odpowiedzi

Pokrótce: mam 35 lat, od 3 lat jestem żonaty (znamy się od 5 lat), mamy 1,5 roczną wspaniałą córeczkę. Jestem z temperamentu melancholikiem ze skłonnością do depresji (w dzieciństwie miałem kompleksy, ogólnie jestem nieśmiały, ale pomogła terapia po załamaniu depresyjnym 6 lat temu; potem poznałem już Anię - żonę). Ania zawsze była temperamentna, wybuchowa - wiedziałem to już przed ślubem. Nie lubi sprzeciwu, nie lubi jak się robi coś "po swojemu", szybko wybucha z niewielkich w sumie powodów, gniew ją zaślepia, zdarza jej się mówić rzeczy przykre. Ja się nauczyłęm z tym żyć - kocham ją bardzo mimo tej wady.

Ale ostatnimi miesiącami zauważyłem jakąś eskalację - z byle powodu (pół worka śmieci nie wyniesione rano - i nie ma tłumaczenia, że było tylko pół) jest awantura i potem zimna obraza przez 10, czasem 14 godzin (cały dzień). Podobnie zwykła rozmowa czy jezioro czy basen przeradza się w mgnieniu oka w komunikat "to ja w d... mam, nigdzie nie jadę, jedź sobie sam, zostaw mnie w spokoju". Opisane sytuacje przykłądowe zaswsze kończą się "trybem ogólnym", w postaci "nie wytrzymam z tobą, z wami wszystkimi, w co ja się wpakowałam, dajcie mi wszycy święty spokój" (liczba mnoga obejmuje mnie i moją rodzinę, za którą Ania nie przepada). Takie awantury powtarzają ię coraz częściej, ok. 2 razy w tygodniu. Staram się nie odbierać "do siebie" jej tyrad, co nie jest łatwe, bo nieraz usłyszałem że jestem żadnym mężem, a moja pomoc w domu jest warta "minus 15" (a ja w domu pilnuję zmywania, prasowania, odkurzacza, śmieci; dziecko i zakupy do podziału; Ania rządzi w kuchni i w pralce). Niestety styl ma fatalny, agresja słowna połączona z obrażeniem się, bo zawsze ja jestem winien że ją zdenerwowałem. Ania nigdy - gdy ochłonie - nie przeprasza, bo "nie trzeba było zaczynać / trzeba było nie zapominać" itp. - w każdym razie zawsze jest to moja wina. No, trudno. Ona zresztą wie, że ma niełatwy charakter, za moją namową bierze zresztą Persen, ale osobiście nie wiem czy coś on daje (oczywiście nie wiem jak by było, gdyby nie brała).

Nie pisałbym o tym wszystkim gdyby nie to, że chyba kończy mi się wytrzymałość. Dwie jazdy w zeszłym tygodniu doprowadziły mnie do konkluzji, że moje zniknięcie jest jedyną drogą do uszczęśliwienia mojej żony. To znaczy - bez żadnej histerii stwierdziłem, że lepiej jej będzie beze mnie niż ze mną. A Helenka (nasze maleństwo) może lepiej na tym wyjdzie, jeśli nie będzie musiała dorastać w regularnych kłótniach. Zresztą Ania może znajdzie sobie kogoś z kim będzie szczęśliwa - jest atrakcyjną kobietą. Tak czy inaczej wszyscy na tym dobrze wyjdą. W tym duchu napisałem zupełnie spokojnie listy pożegnalne i zaplanowałem wszystko tak, żeby mnie nie znaleziono wystarczająco długo. Sprawdziłem wszystko, żeby na przykład pas się nie odwiązał od balustrady. Żal mi tylko Helenki, ale "tam" się raczej nie tęskni, a jej może na lepsze to wyjdzie - strach pomyśleć że napatrzy się od dziecka na takie jazdy i potem tak będzie traktować męża...

A potem Ani przeszedł foch, i przeżyliśmy kolejne radosne 5-6 dni. Ale już widzę, że ją nosi, tylko udało mi się w porę ustąpić (wybór baseniku dla małej). Boję się, że nastroje samobójcze wrócą, zwłaszcza że spokój z jakim o tym myślę - mnie samego niepokoi. Jakby coś w mnie pękło, bo nawet przymierzałem pas na szyi (wysokość taboretu).

Wiecie, nie mam się kogo poradzić. Mam przyjaciół, ale mają własne problemy, po co im moje. Z Anią próbowałęm rozmawiać o tym, że powinna może popracować nad tymi wybuchami gniewu, ale zawsze kończyło się to albo zbagatelizowaniem ("to mnie nie wkurzaj"), albo nerwem ("jestem jaka jestem, widziały gały co brały, i tak biorę Persen"). Domyślam się, że jej stanowczość wynika ze śmierci mamy - Ania miała 16 lat kiedy mama zmarła na cukrzycę, od tamtej pory prowadziła dom w zasadzie sama, z bratem (starszym) i ojcem na głowie, jedyna organizatorka, taki wyszedł układ. No i to rządzenie po swojemu jej zostało. Poza tym mam wrażenie, że jej apodyktyczność wynika z braku jakiegokolwiek oparcia w kimś od dawna - musiała liczyć głównie na siebie. No i teraz co kłótnia to słyszę, ze "ona sobie najlepiej da radę sama i nikt nie jest jej potrzebny". Strasznie mnie to boli, bo bardzo ją kocham, potrafi być zresztą cudowną serdeczną żoną - no ale te wybuchy są straszne, a ja nie wytrzymuję już nerwowo, żyję jak na wulkanie.

Psychoterapeuta zresztą też nie jest jej - w jej opinii - potrzebny. Nie proponowałem, ale to nie wchodzi w grę. Choć sam zdaję sobie sprawę, ze mogło by to uleczyć nasze relacje. Ale Ania pomoc psychologiczną odbiera jako upokorzenie i nawet nie ma o tym mowy. Sam też nie mogę iść do psychologa, bo wyjdzie na to, że coś jest z nami nie tak i znowu będzie nerw, a zresztą z dzieckiem i tak czasu na to nie ma. Tylko że ja nie mam więcej pomysłów poza tym cholernym paskiem... Naprawdę mam wrażenie że wszyscy będą wtedy szczęśliwsi...

Odnośnik do komentarza

samobójstwo to nie jest żadne wyjście, skrzywdzisz wtedy i swoją córkę i żonę i swoją rodzinę. Wiesz, twoja żona źle cię traktuje, ale pomyśl nad tym czy ona nie dusi czegoś w sobie? Może pora porozmawiać na spokojnie? Może zapytaj ją czemu taka jest i dlaczego się ciągle denerwuje o błahe rzeczy? Często tak jest, że jakaś osoba się tak zachowuje, bo coś ją gryzie i coś zostało niewyjaśnione. Najczęściej wszystko wykrzyczane jest w gniewie zamiast rozmowy i wyjaśniania. Też bywam wybuchowa, ale bez przesady, nie drę i nie obrażam się o takie rzeczy jak niewrzucone śmieci. I na swoim przykładzie powiem, że kłócimy się np na dany temat, bo czegoś sobie z mężem nie wyjaśniliśmy w innym temacie, a jak on nie postara się porozmawiać, to nic z tego nie będzie, gdyż moje starania co do rozmowy często nie odnoszą skutków. Tylko że my oboje jesteśmy nerwowi :) a ty jesteś wrażliwy strasznie. Porozmawiaj ze swoją żoną, bo może ona potrzebuje tego zamiast gadania jaka to ona jest nerwowa i zła. Może ma do ciebie żal o coś i to przekłada się na inne sfery życia.

Odnośnik do komentarza

a może zaproponuj jej terapię małżeńską.? Powiedz że tak nie może być, że ją kochasz i wiesz że zawsze taka była ale że ostatnio przesadza. Że chcesz ratować małżeństwo, że masz myśli samobójcze....może to nią jakoś wstrząśnie

Nigdy więcej nie patrz na mnie takim wzrokiem
Nigdy więcej nie podnoś na mnie głosu
Nigdy więcej nie zatruwaj słów gorycz

Odnośnik do komentarza

Witam serdecznie,
Po pierwsze nie myśl o samobójstwie. Masz córeczkę, która potem będzie się winiła o Twoją śmierć i zadawała sobie pytanie dlaczego tatuś ją zostawił. Samobójstwo nie jest rozwiązaniem.
Napisałeś, że w ostatnim czasie nastąpiła eskalacja wybuchów gniewu Twojej żony. Może być więc tak, że dręczą ją jakieś problemy i po prostu rozładowuje swoje emocje na Tobie. Jednak nie usprawiedliwia to jej zachowania.
Myślę, że powinieneś przeprowadzić rozmowę z żoną. Przytoczyć jej konkretne przykłady zachowań, przedstawić suche fakty (bez wartościowania i oceny) i pozwolić jej samej ocenić, czy taki sposób reagowania na błahe sytuacje jest odpowiednim wzorcem dla Waszej córki. Powinieneś być stanowczy i nalegać na terapię radzenia sobie z gniewem.
Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Gość Osito bez logowania

Wczoraj miałem awanturę, bo zapytałem, czy obiadek który zrobiłem małej na dzisiaj, woli podzielić na dwa czy nie (w tym czasie kiedy gotowałem spała, bo źle się czuła) - wybuch nastąpił od "czy ty nie umiesz sam zadecydować", po standardowe "nie wytrzymam z tobą, z wami wszystkim nie wytrzymam".

Dzisiaj rano wybuchła po pytaniu czy coś jeszcze dopisać do listy zakupów (zrobiłem listę i miałem jechać, pytanie dotyczyło uzupełnienia) - zaczęło się od "czy ty nie masz oczu sam", przez "dlaczego zawsze wszystko na mojej głowie" po to co wyżej; obraza trwa do tej pory (jest prawie 20).

Siedzę akurat w pracy sam, godzinę temu już stałem na krześle z pętlą z pasa na szyi, bo nie wytrzymam dłużej świadomości, że przeze mnie jest taka nieszczęśliwa. Ja ją naprawdę kocham i strasznie mi smutno, że tak ją zawodzę - sam nie wiem czym. Przecież to nie są jakieś powody do furii, nie powinny chyba być... Proste sprawy, codzienne, domowe...

Ale zabrakło mi odwagi.

Profil psychologiczny mojej żony dobrze ujęty jest tutaj - wypisz wymaluj: http://zwierciadlo.pl/2011/psychologia/zrozumiec-siebie/ja-despotyczna-zolza

Niestety.

Odnośnik do komentarza
Gość mamamuminka

wiesz co mi się wydaje.jeśli od dziecka masz skłonności do depresji to poradź się psychologa,ale idź sam i nie widzę sensu,żeby twoja żona o tym wiedziała.ja też chodziłam do psychologa po rozwodzie,mój były mąż zaczął się nade mną znęcać gdy byłam w 6 miesiącu ciąży,po porodzie było jeszcze gorzej,bicie,awantury,groził śmiercią mi i dziecku...ale o co mi chodzi.musisz mieć swoją przestrzeń,nie spowiadaj jej się ze wszystkiego bo raczej nie jest wyrozumiała...psycholog wyciągnie cię z depresji bo taką już niewątpliwie masz bądź skieruje do psychoterapeuty,ale to tylko wyjdzie ci na dobre.wiem co mówię, bo też przeszłam depresję.a przy życiu trzymała mnie moja córcia,która jest moim największym szczęściem.Założę się ze twoja córka również jest dla ciebie całym światem,więc zrób dla niej ten pierwszy krok i idź do psychologa...po drugie.twoja żona jest przyzwyczajona do twojej uległości więc pewnie dlatego przestała cię szanować.byłaby bardzo zdziwiona gdybyś jej się postawił.nie wchodź jej do tyłka bez mydła, powiedz k... mać mam cię dość,uspokój się a jak ci się nie podoba to s...,albo trochę łagodniej jak wolisz ale ja bym się przełamała i postawiła sprawę na ostrzu noża po to,żeby ona zobaczyła że drzemie w tobie prawdziwy lew.na prawde nawrzeszcz na nią, a kładę rękę że na początku owszem obrazi się może nawet na parę dni ale przyjdzie z przeprosinami.ona tak robi bo czuje że jesteś słabszy od niej,postaw się a ,przestraszy' się i okaże szacunek.wiem że to trudne bo ją kochasz,ale spróbuj,nie masz nic do stracenia.wiesz,kiedy moja córka miała 3 miesiące miałyśmy wypadek.wpadłyśmy samochodem do rzeki i żyjemy tylko dlatego,że mój tato,który był pasażerem wyrwał pod wodą drzwi auta i wyszarpał nas na brzeg.córeczkę wyłowił nieprzytomną,ja też byłam jedną nogą po tamtej stronie...nigdy nie zapomnę jego wyrazu twarzy,malowały się na niej wszystkie możliwe uczucia,powiedział,dostaliśmy drugą szansę od Boga i nie możemy jej zmarnować.po paru dniach przyznałam się rodzicom,że mąż się nade mną znęca...wyjechałam z dzieckiem do rodziców,odetchnęłam,uspokoiłam się i doszłam do wniosku że za żadne skarby świata do niego nie wrócę.poczułam się szczęśliwa bez niego i...złożyłam pozew o rozwód...teraz mam najwspanialszego mężczyznę na świecie,kocha moją córkę jak własne dziecko,ona mówi do niego tatusiu i też bardzo go kocha(ma 2 lata) i mam wspaniałą rodzinę o jakiej zawsze marzyłam.Mówię ci o tym wszystkim bo czasem człowiekowi wydaje się że kocha a to tak na prawdę jest miłość toksyczna...spróbuj uratować związek,tupnij nogą, postaw na swoim,potem postaw ultimatum terapii małżeńskiej i koniecznie idż do psychologa.Rozwód to ostateczność,ale jeśli już będzie konieczny to też nie tragedia,zawsze to lepsze rozwiązanie niż samobójstwo, bo życie jest piękne,a ty masz prawo być szczęśliwy!No i przede wszystkim musisz żyć dla córki bo ona jest twoim największym skarbem i cię potrzebuje.dlatego koniec użalania i do dzieła!

Odnośnik do komentarza

Bardzo Ci współczuję :( znam ten typ, moze nie aż tak bardzo choleryczna jak Twoja żona, ale moja mama właśnie taka jest, i do tego wychowywała mnie...Całe życie na mnie krzyczała i miała pretensje o wszystko a ja brałam je do siebie tak jak ty, co wywołało u mnie ogoromne poczucie winy z ktorym teraz muszę się zmierzyć, poczucie winy o niewiadomo co. Nie jest dobrze gdy ktoś taki wychowuje dziecko. Moim zdaniem to jest jakieś zaburzenie, jakieś braki, a nie charakter. Najłatwiej powiedzieć że to taki charakter.

Moim zdaniem musisz do sprawy podejść odpowiedzialnie. Napisz jej najlepiej list, i tam wyrzuć z siebie to co myślisz. Powiedz że ją bardzo kochasz i czujesz się jakbyś robił jej krzywdę. Powiedz że próbujesz sie naprawdę zabić i jeszcze nie daj Boże zrobisz to, jeśli ona się nie opamięta i nie podejmie jakiejś terapii. Spytaj ,,chyba nie chcesz aby nasze dziecko straciło ojca? a czy ty chcesz mnie stracić? bo ja mam wrażenie i jestem pewien że beze mnie byłoby ci lepiej,,. Zresztą sam najlepiej wiesz co napisać. Postaw sprawę twardo i stanowczo. Jak nie zareaguje to wyprowadz sie na jakiś czas, powiedz że dajesz jej czas do opamiętania się. Wymyśl coś skutecznego i mądrego, ta kobieta musi się leczyć.

Powodzenia, walcz i nie poddawaj się!
ps. odpowiadając na Twoje watpliwości: te przykłady jej wybuchów które podajesz, nie są normalne, masz prawo czuć się dziwnie.

Odnośnik do komentarza

powiem tak, ja też jestem choleryczką, aczkolwiek ostatnio nauczyłam się nad tym panować, choć nie powiem było trudno. Ania może mieć rację że to nie jest tylko charakter ale też jakieś zaburzenie, może nerwica, może jakieś zaburzenia hormonalne. Warto by było zrobić badania właśnie hormonów bo to może być od nich.

Odnośnik do komentarza

Witam
Rzeczywiście sytuacja jest nie łatwa. Z opisu - żona być może przeżywa jakiś kryzys, np: nie tak wyobrażała sobie swoje życie, małżeństwo, jest rozczarowana sama sobą, Panem, macierzyństwem... może być wiele powodów.

To co się z Panem dzieje jest jednak równie niepokojące. Może Pan ma nawrót depresji. Planowanie samobójstwa z takiej sytuacji świadczy, że Pan również jest w sytuacji wymagającej natychmiastowej pomocy lekarza psychiatry lub terapeuty.
Sytuację rodzinną można rozwiązać na wiele sposobów, należy tylko się zastanowić czego Pan tak naprawdę chce i oczekuje. Samo z siebie się nic nie zmieni, ale Pan może zmienić tą sytuacje, przede wszystkim pracując nad sobą. Przychodzi mi też na myśl separacja, rozwód - ale to zależy od tego co Pan zrobi ze sobą.

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza

Niepokoi i drażni mnie, Twoje myślenie o samobójstwie. Co chcesz przez to osiągnąć. Nieodpowiedni związek...trzeba o niego powalczyć, rozmawiać o problemie. Wyczerpać wszelkie możliwości, by stosunki Wasze z żoną poprawić.
Jeśli żona nie będzie chciała współpracować...odejdź od Niej.
Życie jest piękne i niestety bardzo krótkie...a do Nieba, każdy z Nas odejdzie w swoim czasie....po co przyspieszać.

Odnośnik do komentarza
Gość almost night

Niestety, moim zdaniem, jest w tym trochę Twojej winy. Przed ślubem zapewne zazwyczaj ustępowałeś i starałeś się nie eskalować konfliktów to teraz Twoja żona przyzwyczaiła się, że wszystko ma być tak jak ona chce, a jak nie to niech Cię niebiosa mają w opiece... Czy rozmowa z żoną coś pomoże ? Wątpie, ale próbuj. Może jak zobaczy, że nie żartujesz to trochę się weźmie za siebie.

Odnośnik do komentarza

No i postawiłem się w końcu. Ostatni czas był w miarę spokojny, jak na Anię. Kłóciliśmy się tylko o moją mamę, która akurat w wieczór kiedy była nam potrzebna - nie miała czasu (przy czym ja mamę bronię o tyle że ma prawo być czymś zajęta, ale i tak skończyło się na tym, że Ania nie chce jej widzieć, więc babcia odwiedza nas obecnie tylko kiedy Ania ma popołudniową zmianę w pracy). Trudno.

Ale ostatnio nie wytrzymałem nazwania mojego brata z żoną "wykolejeńcami" z tego powodu, że wybierają się samochodem na pewien wyjazd turystyczny będąc w ciąży - co prawda planują wersję samochodowo-spacerową, ale jednak się wybierają. I potem poszło, że "wszyscy róbcie co chcecie, cała rodzina popier...na jest, w dupie was mam". I nie wytrzymałem, powiedziałem że jest chamem w języku, i że nie życzę sobie takiego rynsztoka pod adresem moich bliskich, no to mi wykrzyczała, że ona taki ma styl że wali prosto z mostu, my jesteśmy wszyscy jeb..ni wydelikaceni inteligenci, a jak ona jest chamem, to ja dopiero zobaczę chama w domu, i potem skur...syn poleciał pierwszy raz, i po raz kolejny że jestem dno, wodorosty i gówno. I że z chamem nie muszę już rozmawiać, ona ze mną skończyła, od tej pory mam nie mieć żony, nie ma jej dla mnie, a w ogóle niech no tylko mała podrośnie, to ona mi pokaże, wszystkim nam pokaże. No i od tego momentu (trzeci dzień) w zasadzie nie odzywa się o mnie, żyje jakby mnie nie było - wszystko sama, małą sama, zakupy sama, odkurzacz sama, do tego co raz słyszę "spier... na drzewo". A na święta mogę zapomnieć że się zobaczy z moją rodziną (mama jest zaproszona przez teścia, ale A. powiedziała że jak ją zobaczy to wychodzi).

Próbowałem rozmawiać o terapii, ale mogę sobie na nią pójść z moją "pier...ną mamusią, poje...nym bratem i świętojeb...wą siotrunią". I że ona już mnie skreśliła. I żebym nie oczekiwał, że tym razem jej przejdzie.

I bym się zgodził na rozwód, chociaż ją kocham, ale trudno. Tylko że nie wyobrażam sobie życia bez Helenki, ślicznego mojego maleństwa. Rozstanie z moim maleństwem, z jej słodkim "tatuuuś", to coś, czego sobie nie wyobrażam. Nie potrafię myśleć nawet o tym, że jej nie ma albo może nie być przy mnie. To już chyba naprawdę wolę nie żyć w ogóle.

Jestem, prawdę mówiąc, w kropce. Sam do psychologa nie pójdę, nie mam kiedy ani za bardzo po co. Anka nie chce. Zresztą rozmawiać nie mam z kim od paru dni - i nie zanosi się na zmianę. Załamka. Tyle z mojego stawiania się wyszło, że zdaje się - jest po małżeństwie.

Odnośnik do komentarza

Wiem że nic nie boli tak porywczej osoby jak tylko i wyłącznie ustępstwo i zachowanie we wszystkim przyznającym racje. W przypadku, gdy dochodzi do wymiany zdań i nawet jeśli argumenty przejawiają za błędem żony, wycofać się, wyjść z domu, powiedzieć że dalsza rozmowa jest niepotrzebna, bo ma racje i szukać momentów w których będzie spokój. Czasem uczucia nie pozwalają na bierność i chęć wyjaśnień, jednak nic tak nie daje cholerykowi do myślenia jak spokój drugiej osoby i wycofywanie się podczas gdy on ma ochotę na udowodnienie swoich racji.

Odnośnik do komentarza

@Krzysztof.W. : Ale są granice wytrzymałości oraz są ilości i rodzaje epitetów wylewanych na mnie i moją rodzinę, które nie dają się naprawdę znieść. Poza tym ja kiedyś umiałem zrobić w domu sporo (mieszkałem kilka lat samodzielnie, z własnej decyzji wyprowadziłem się od matki), a obecnie mogę tylko - poza zajmowaniem się małą, co bardzo kocham - odkurzać i zmywać. Czasem też gotuję (żona drwi, że z zeszytu a nie z pamięci, ale chyba po to są przepisy...) Od wczoraj nie wolno mi nawet wytrzeć mebli, bo użyłem nie takiej ściereczki i drugiej szansy nie dostanę. Anna robi w domu dużo, więc pod tym względem nie pasuje do stereotypu toksycznej żony, ale w kilka lat zredukowała mnie do roli człowieka, który w domu nic nie umie zrobić, "mimozy, góvna, dna i wodorostów", faceta który nawet śrubokręta nie ma (mam, tylko go nie znalazła od razu, ale zapamiętała że nie ma). Dowiedzenie się, że już ona "tak wychowa córkę, żeby znalazła sobie prawdziwego chłopa a nie wpier...liła się jak mama" - no po prostu odbiera jaja.

@ franca: od ostatniej awantury (powyżej opis) zastanawiam się nad tym właśnie. Zacząłem nagrywać kłótnie. Ale z drugiej strony teraz wszystko przycichło, odnosi się do mnie jakby nic nie zaszło, i aż żal mi to naruszać czymkolwiek. Czyli znowu siedzę cicho.

Niestety idą święta i znowu będzie awantura o moją mamę. Zaprosił ją Anny ojciec, ale mama odmówiła, bo wie, że Anna "wyjdzie jak ją tylko zobaczy". Pewnie źle, bo usłyszę zapewne że stroi fochy. Nie wiem czy do mamy w ogóle uda mi się zabrać córkę choćby na chwilę - bez awantury albo focha.

W ogóle zastanawiałem się, czy nie opowiedzieć tego wszystkiego teściowi - to prosty, ale uczciwy człowiek o dobrym sercu. Ale z jednej strony wydaje mi się, że bez jaj - jestem dorosły, nie mogę iść na skargę. Tylko z drugiej - jestem pewien, że poczucie bezkarności w sporym stopniu pozwala Annie ta takie zachowania. Przy innych ludziach zawsze wszystko jest cacy. A brudy pierze się w domu.

A to jest wulkan - na razie skupiliśmy się na grypie małej (na zwolnieniu siedzę, mała śpi, ja chwilę mam dla siebie), a za chwilę znowu o coś pójdzie - pewnie o te święta, albo że znowu coś sknociłem (chociaż nie bardzo mam co - tylko pranie mogę zdjąć, bo nawet wieszać już nie mogę; kiedyś się okazało że majtki wieszałem normalnie na sznurku zamiast złapać rożek spinaczem - no to już wieszać nie mogę, "sama sobie to zrobię" jak wszystko).

No i o tak o...

Odnośnik do komentarza

Osito
@ franca: od ostatniej awantury (powyżej opis) zastanawiam się nad tym właśnie. Zacząłem nagrywać kłótnie

Bardzo dobrze! W razie czego będziesz miał bardzo istotny dowód. Chyba nie powinieneś się też sugerować tym, że chwilowo jest lepiej, bo minie trochę czasu i pewnie znowu będzie jakaś awantura. Zresztą sam zobaczysz, jak będzie, przy okazji świąt.

Odnośnik do komentarza

Współczuję Ci.
Ja sobie uświadomiłam teraz, że jestem choleryczką.
Miesiąc temu rozpadł się mój związek, mam 5 miesięczne dziecko, ojciec dziecka spakował się i odszedł.
Z poprzedniego związku mam też 10 letniego syna.
Dopiero teraz widzę ile błędów popełniłam ja, z błachych rzeczy robiła się wojna.Kłóciłam się nawet sama nie wiem po co-aby wbić jak najgłębiej tą szpilę, leciały k...,h...,s..., i standardowo-masz się wynosić i h... mnie to, co ty zrobisz.
Nie zważałam na nic, na dzieci przede wszystkim.
Zawsze mi było mało:
-za mało zarabiasz-zmień pracę
-masz kredyt-sprzedaj auto i kup tańsze
-nic nie robisz w tym domu
-nawet Cię chwilę z dzieckiem nie moge zostawić bo już lecisz do mnie
-nawet na głupi internet nie mogę iść bo już masz wonty.
Mój partner nie zostawał mi dłużny,ale wiele razy było tak, że ja zaczynałam a on milczał, więc ja bardziej i bardziej i wkońcu nie wytrzymywał więc awantura szła na całego, wypominanie sobie wszystkiego, wypominanie przeszłości, nie wytrzymał odszedł.
A ja co ja ja tylko chciałam aby mnie zauważał, żeby się uśmiechał i dawał mi całusa jak wracał z pracy, żeby ze mną rozmawiał a nie siedział przed tv, żeby mnie przytulał, mówił jaka jestem ważna dla niego.Ja czułam się żle, w pieluchach zaniedbana, bez kontaktu z ludźmi.
Nie dostałam nic na urodziny, imieniny, walentynki-bolało, boli nadal.
A teraz dowiedziałam się, że o wszystkich naszych problemach opowiadał mamie, babci i że ciągle utrzymuje kontakt ze swoją byłą, z którą był 10 lat temu, choć jak byłam w ciąży obiecał,że nie będzie się z nią kontaktował, wtedy płakałam i byłam obrażona.
Cierpie-bardzo, czuję się zdradzona, tymbardziej, że zrobiłam awanture:
-nie zobaczysz dziecka, zrobie Ci piekło, nie istniejesz dla mnie, idź poskarż się byłej
a on, on ją chroni(ona ma męża dziecko)ani słowem nic nie powiedział, tylko to, że jestem pojebana, że zawsze byłam na pierwszym miejscu jako matka jego dziecka. A ja cierpi, bo jakbym dostała w twarz, czuję się tak jakby to ona była autorytetem jako matka naszego dziecka a nie ja.
Poprosiłam chodźmy na terapię-on nie pójdzie, mówię postaraj się, pokaż, że Ci zależy - on nie musi się starać.
Winię siebie za wzystko, nie wiem co dalej.......

Odnośnik do komentarza

Osito, zresztą, co z tego, że wszystko teraz przycichło? To nie znaczy, że wszystko jest w porządku. W porządku miałoby szansę być, gdyby przeprosiła Cię za to, jak Cię do tej pory traktowała. A wygląda na to, że spokój jest,dopóki wszystko jest tak, jak ona chce.

Osito
Dowiedzenie się, że już ona "tak wychowa córkę, żeby znalazła sobie prawdziwego chłopa a nie wpier...liła się jak mama" - no po prostu odbiera jaja.

Nie dziwię się Twojej reakcji. Przecież to jest już poniżanie, kwalifikuje się na przemoc psychiczną, która swoją drogą jest karalna.

Odnośnik do komentarza

Przeczytałem większość wpisów i też chciałbym podzielić się własnymi obserwacjami z mojego życia. Moja żona jest choleryczką, wybucha szybko i z byle powodu. Taki charakter. Nie jest łatwo wytrzymać tego komuś, kto ma słabą psychikę i niską samoocenę. Czasami, jeżeli sam stwierdziłem że faktycznie jest moja wina po prostu zamykałem się w sobie. Natomiast jeżeli stwierdzałem że to na pewno nie jest moja wina używałem wszelkich argumentów żeby się bronić. Oczywiście i tak byłem najgorszy. Przez te parę lat kontaktu z taką osobą na co dzień i obserwacji nauczyłem się jak można taki wybuch złości rozładować. Pierwszy krok to pokazanie cholerykowi że ten jego/jej wybuch mnie nie rusza. Po prostu po mnie spływa. Że złością nic nie osiągnie. Trzeba pokazać że się ma silny charakter bo choleryk jak tylko wyczuje słabeusza od razu to wykorzysta nie będzie miał litości. Druga rzecz to ta trudniejsza - na złość zareagować swobodnym spokojnym i opanowanym tekstem - najlepiej żartem. Nie jest to proste i może wydawać się dziwne ale działa. Rozładowuje napięcie i i wybija choleryka z tego co chciał wykrzyczeć. Czy ktoś się ze mną zgodzi?

Odnośnik do komentarza

~ink
Przeczytałem większość wpisów i też chciałbym podzielić się własnymi obserwacjami z mojego życia. Moja żona jest choleryczką, wybucha szybko i z byle powodu. Taki charakter. Nie jest łatwo wytrzymać tego komuś, kto ma słabą psychikę i niską samoocenę. Czasami, jeżeli sam stwierdziłem że faktycznie jest moja wina po prostu zamykałem się w sobie. Natomiast jeżeli stwierdzałem że to na pewno nie jest moja wina używałem wszelkich argumentów żeby się bronić. Oczywiście i tak byłem najgorszy. Przez te parę lat kontaktu z taką osobą na co dzień i obserwacji nauczyłem się jak można taki wybuch złości rozładować. Pierwszy krok to pokazanie cholerykowi że ten jego/jej wybuch mnie nie rusza. Po prostu po mnie spływa. Że złością nic nie osiągnie. Trzeba pokazać że się ma silny charakter bo choleryk jak tylko wyczuje słabeusza od razu to wykorzysta nie będzie miał litości. Druga rzecz to ta trudniejsza - na złość zareagować swobodnym spokojnym i opanowanym tekstem - najlepiej żartem. Nie jest to proste i może wydawać się dziwne ale działa. Rozładowuje napięcie i i wybija choleryka z tego co chciał wykrzyczeć. Czy ktoś się ze mną zgodzi?

Ja się z Tobą zgodzę. Nic nie działa na nerwowego człowieka tak jak anielski spokój partnera :)

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×
×
  • Dodaj nową pozycję...