Skocz do zawartości
Forum

Osito

Użytkownik
  • Postów

    0
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Osito

  1. @No tak Na razie czekam co czas przyniesie. Beata odradza pośpiech. Sama też ma nieuregulowaną sytuację i, przynajmniej obecnie, mówi, że też potrzebuje czasu , może lat, na poukładanie wszystkiego na nowo. Oboje uzgodniliśmy, że nasze relacje postaramy się utrzymać w przyjacielskich ryzach - no ale nie potrafimy się całkiem ich wyrzec. Choć wiem, oboje wiemy, że to nieuczciwe. Ale oboje potrzebujemy jakiejś bliskości. @onkaY Autor zrozumiał to nie nagle, tylko to był proces trwający jakieś ostatnie półtora roku. Wcześniej autor starał się to odbudować i na nowo pokochać żonę na nowo jakby nigdy nic, ale z czasem zdał sobie sprawę, że nie potrafi, bo - w uproszczeniu - za bardzo się jej boi, oraz za mocno i za długo go upokarzała. Autor, jak pisał, pogodził się ze swoim położeniem i miał - nadal chyba jeszcze ma - zamiar wytrzymać tak w imię - tu znowu w skrócie - opieki nad córką. I autor nie wypiera się, że spotkanie kochanki zadziałało trochę jako katalizator, ale nie tylko dlatego żeby natychmiast być z nią, bo nie wiem jakie będą nasze dalsze losy. Ale Beata pokazała mi i pokazuje, że z toksycznej relacji może warto się wyplątać. Stąd autor pojawił się na forum właśnie teraz. Kiedy żona zachowywała się nieporównywalnie gorzej, autor miał 1-3 - letnią córeczkę i nie myślał o rozwodzie, tylko samobójstwie, i to nawet nie po to, żeby przestać się męczyć, tylko po to, żeby przestać męczyć innych. I był przekonany, że nie ma najmniejszych szans na wywalczenie opieki. I uznał, że mniej skrzywdzi dziecko jeśli przetrwa obok małej, niż jeśli odejdzie. Ale oczywiście nie ma obowiązku temu wierzyć.
  2. Pani Magister, dziękuję za odpowiedź. Obłuda, fałsz, niewygodna sytuacja? Tak, wszystko to prawda, łagodnie nazwana. Ale ten weekend utwierdził mnie w przekonaniu, że Anna jest absolutnie pewna, że jesteśmy taką właśnie rodziną - fajną i zgraną. Na co dzień tak to właśnie wygląda, a jak coś z rzadka wybuchnie to po jakimś czasie przechodzi. I wtedy wyrzucam sobie, że tak naprawdę noszę się z zamiarem zniszczenia życia żonie i córce w imię jakichś własnych przesadzonych, wydumanych problemów. Bo przecież - powiedziałaby Anna - "mam prawo się wkurwić jak się nie słuchacie" albo podobnie. No i przecież one naprawdę i szczerze się kochają. A ochronić ją przed ewentualnymi wybrykami mogę będąc jak najbliżej. Ja sam w tym wszystkim z każdego punktu widzenia jestem najmniej ważny, z czym się chyba pogodziłem i nie wiem, czy będę potrafił wyzwolić się DLA SIEBIE - bo MIMO WSZYSTKO rozwód byłby krzywdą dla Heli większą, niż ta iluzja. To piekło które przeżywam, jest we mnie - nie widać go na zewnątrz. Ale prawda jest taka, że czuję się kompletnie złamany i uwięziony w życiu. To też moja wina - ktoś odporniejszy pewnie nie robiłby problemu z tego, że żona na niego wrzeszczała 3 lata temu (jak to teraz piszę to kompletnie groteskowe). Ja też myślałem, że sobie z tym poradzę jeśli tylko się uspokoi. A mnie to zdruzgotało zupełnie, tamte przeżycia i słowa siedzą we mnie bardzo głęboko. Nawet nie potrafię się z nią przespać jak mężczyzna. Nie myślałem, że to się tak skończy i prawdę mówiąc czuję się trochę pogrzebany za życia (wyjąwszy Helę, moją największą radość). Ale czy moje miejsce nie jest przy niej, zwłaszcza w tej sytuacji? Może, że to iluzja - widzę tylko ja? Anna wydaje się być bardzo mocno i szczerze zadowolona z naszego życia. Zresztą czegóż by nie - wygląda tak jak chciała, a ja nie sprawiam kłopotów "wychowawczych"...
  3. @krzysiek Stary, powiem Ci, że miałem podobnie - może bez wątków finansowych, za to z obroną dziecka przed matką; wszystko jest opisane w tym wątku. Ostatecznie po 3-4 latach po którejś awanturze zrobionej małej wziąłem się w garść, i jak już położyłem małą, wycedziłem żonie, że jeszcze jedna taka akcja, a tak ją urządzę, ze do końca swoich dni będzie siedziała u tatusia i zastanawiała się gdzie jest jej mąż i co porabia jej córka. I nie czekając na odpowiedź poszedłem na długi nocny spacer. I pomogło - obłędny okres się skończył, teraz miewa tylko wyskoki (ale to inny temat). Spróbuj więc tego. Odpowiem Ci też od razu, że JA TEŻ SOBIE NIE WYOBRAŻAŁEM ŻE MOGĘ. Inna sprawa, że dziś, trzy lata później, jestem wrakiem i kłębkiem nerwów. Moja żona zbudowała sobie iluzję kochającej się rodziny, w której dla dobra dziecka gram swoją rolę, zresztą na co dzień nie jest to piekło, Anna się zmieniła i daje się lubić. Ale przede wszystkim pilnuję małej przed akcjami mamy - już rzadszymi, ale nadal występującymi. Ale powiem Ci, że tych uczuć, które zniszczyła we mnie przez te 3 lata podłego traktowania, nigdy nie udało mi się w sobie odbudować. Żyję tylko dla dziecka. I to piekło domowe jest już teraz tylko we mnie. Nie wiem co Ci poradzić, bo sam nie wiem co mam począć. Pozdrawiam. @mała33 Jak odejść od choleryczki? Jako ojciec mam niewielkie szanse na opiekę, a córki nie zostawię samej z matką - nie poradzi sobie z nią. Jak, Twoim zdaniem, Twój tata powinien był postąpić? Ja swoje życie poświęciłem temu, żeby amortyzować małej relacje z matką, więc nie jestem biernym i potulnym widzem jej (żony) akcji, ale nie potrafię chyba postawić wszystkiego na głowie i się rozwieść. Dla małej byłby to koniec świata, wydaje mi się. Bardzo mamę kocha, jakikolwiek miała by charakter.
  4. @ka-wa Dzięki za rzeczowy głos rozsądku, jak zawsze. Wiem, że ten romans wiąże się KOLOSALNYM zagrożeniem WSZYSTKIEGO (od rodziny, przez B., aż po pracę). Muszę przystopować, bo jak to wyjdzie to będzie najgorszy scenariusz z możliwych, przy którym wszystko wcześniej to pluszowy miś. Zostałbym z niczym. No, może z mieszkaniem (jest wyłączną moją własnością). Wydaje mi się, że orzeczenie winy samo w sobie nie przekreśla przyznania opieki, no ale w przypadku mężczyzny przyznanie opieki to karkołomna sprawa i bez tego. @onkaY Ja przeżyłem rozwód rodziców, więc wiem. Określenie "mniejszego zła" dla małej jest dla mnie nieprawdopodobnie trudne, a może niemożliwe. Z jednej strony chcę ją ochronić przed tymi wybuchami (i wszystkim co ze sobą niosą - reżim, lęk itp.), z drugiej - rozwód rodziców to rozwód rodziców. Dlatego m.in. nie zdecydowałem się na to wcześniej (2012-2014). I też mam wrażenie, że tamte nagrania nie mają mocy na dziś. Źle się stało, że przestałem nagrywać późniejsze - rzadsze, ale w całości zachowań z tych wszystkich lat to wzięte razem właśnie powoduje mordęgę - dzisiejsze wybuchy to przebłyski tego co wtedy było i za każdym razem może wrócić. Hela też - mimo tego że mamę kocha i sobie to przecież okazują - z jakąś drobną "winą" typu rozchlapana woda przychodzi po cichutku do mnie, "bo mama się zdenerwuje i będzie wrzeszczeć". Teraz punkty (niektóre): 1. Wtedy miała 19 lat, teraz 36 - i to jest trochę różnica. 2. Nie wiem czy jestem jedną z opcji - w tym momencie chyba nie. Ale masz rację, że B. jest w nieporównywalnej sytuacji. 3. Nie wiem czy liczę że będzie czekała tyle lat. Ja się z tym rozwodem noszę niezależnie od niej, no ale trudno zaprzeczyć, że mnie ona motywuje. Od myślenia o dziecku to jestem w tym układzie ja, ale B. też to rozumie. Raczej. 4. No wiem, rozważamy z B. opcję zawieszenia spotkań, albo przynajmniej zmniejszenia częstotliwości. Czy to się wyda? Nie wiem, zdarzają się romanse niewykryte. Kontakt na pewno chcemy utrzymać, a gdyby się to wszystko udało przeprowadzić, wtedy zobaczymy w jakich miejscach jesteśmy. 5. No tak, do tej pory łatwiej było pogodzić się z tym co jest i "robić swoje" (chronić małą). 6. Kamera nie jest potrzebna, my przebywamy ze sobą niemal bez przerwy (wychodzę tylko na spacery jak mała już śpi, i raz na miesiąc na jakieś piwo ze znajomymi (zwykle też jak mała już śpi). Dyktafon w komórce starcza. 7. Tak, oczywiście że nie prosto do kochanki. To zresztą jest sprawa otwarta, bo ona też nie jest wyplątana i nie wiemy co i jak będzie tak naprawdę - i za ile czasu (lat?). Ale jako motywacja i wsparcie B. jest nie do przecenienia, dzięki niej trochę zaczynam wierzyć, ze z tego się może uda wyjść - i mnie i małej. Że przeczekiwanie nie jest może jedyną opcją. 8. Nie ma. Kiedyś (2012 albo 13) miała przyjaciela w innym mieście, w którym robiła studia zaoczne, ale nie wiem czy ze sobą spali. Widziałem przypadkiem maila, ale byłem wtedy w takim stanie że uznałem że ma prawo i nawet nie skopiowałem maili (dzisiaj wiem że to wielki błąd, ale w tamtym momencie jeszcze nie myślałem o rozwodzie, nawet nie nagrywałem chyba jeszcze). To się potem urwało, a mam pewność że nic później nie było z żadnym innym - w naszym układzie dnia nie ma kiedy, za dużo rzeczy robimy razem. Dziękuję Wam za refleksje i poświęcony czas. Muszę to wszytsko jakoś poukładać, rozważyć koszty, nie wyobrażam sobie z jednej strony rozwodu, z drugiej - trwania w nieskończoność, zwłaszcza ze świadomością rezygnacji z próby wyjścia. No dramat :( @Skawa Maila publicznie nie podam, jeśli możesz napisz o co chodzi.
  5. Witam ponownie po 3 latach. Jestem autorem wątku "Jak żyć z żoną choleryczką" (https://forum.abczdrowie.pl/forum-psychologia/305228,jak-zyc-z-zona-choleryczka) - piszę, bo to istotne dla zrozumienia tego, co przeszedłem w latach 2011-2015, a było to istne piekło. Nagrania z tamtego czasu mam do dzisiaj, dobrze ukryte. ANNA W skrócie - postawienie się Annie trochę utemperowało jej charakter i nasze życie to nie jest już taka straszna rzeźnia już kiedyś. Daje się lubić, jest dobrą gospodynią i niezłą matką, dogadujemy się jako tako. Z tym, że jak zwykle łatwo się wkurza, i choć nie tak notorycznie i czepialsko jak kiedyś, to jej wybuchy przybierają nieakceptowalne dla mnie formy. Bywa, że wydrze się na Helenkę (7 i 1/2 l.) za jakąś nieprawdziwą winę (tłumaczenia - groch o ścianę), zdarzyło jej się ją wytargać za ramiona (rozdzieliłem je), albo - co mnie się nie mieści w głowie - nie przyjęła przeprosin małej za jakieś tam przewinienie (mam gdzieś Twoje przeprosiny, mała odwraca się do mnie i mówi Co ja mam teraz zrobić tatusiu? Nic córeczko, mamie przejdzie. I przechodzi). Więc tak żyjemy sobie w sumie zgodnie, ale na wulkanie. JA Teraz ja. W 2015 wybiłem sobie z głowy samobójstwo bo jestem niezbędny Helence - kto inny stanie w jej obronie? I ogólnie ciesz mnie, że tamten koszmar się skończył, nawet jeśli jego widmo przebija chwilami. Problem w tym, że po tym co przeżyłem, nie potrafię Anny pokochać na nowo. Akceptuję ją bo muszę, lubię, bo na co dzień to fajna dziewczyna. Ale podskórnie się jej boję, bo wiem, jaka potrafi być. Trochę jak w "Zwierzogrodzie" - drapieżnik zawsze będzie drapieżnikiem. Ten podskórny lęk przed nią spowodował takie problemy w łóżku, że nasze pożycie to pustynia, bo mnie się za każdym razem siada koncentracja, nie potrafię się zaangażować, zresztą Anna to typ kobiety-kłody: czeka na pieszczoty i sama tylko zaczepia temat słowie, po czym staje się zupełnie bierna. Ja tak nie mogę, nawet jak zaczynam to nie mogę skończyć. W efekcie frustracji i lęku przed kolejną porażką ostatni seks był pół roku temu, a zakończony pełnym sukcesem to w lutym 2017 r. Anna jest przy tym osobą, która nie potrzebuje kompletnie czułości na co dzień. I tu się też kompletnie różnimy, bo mnie bardzo brakuje choćby zwykłego przytulenia, ale trudno - powiedziałem sobie. Poza seksem nie jest tak źle, a i tak jestem tu głównie dla dziecka. I po tych 9 latach od ślubu już się przyzwyczaiłem. Trudno. PLAN Plan wymyślony jeszcze 3 lata temu w środku domowego piekła mam taki, że albo Anna będzie agresywna tak jak dawniej i będę miał nagrania i wtedy zagram na orzeczenie o jej winie i opiekę nad Helą (to drugie jest kluczowe), albo wytrzymam jeszcze z 8 lat i rozwiodę się jak Hela będzie miała jakieś 15-16, żeby miała świadomość pewnych rzeczy. Zresztą i tak już ma, bo wie, jaka mama jest. Choć ją bardzo kocha, zresztą Anna ją też, i nierzadko to sobie okazują. A ja - może nawet lubię Annę, normalnie się z nią gada, obowiązki dobowe wypełniamy, czasem się z czegoś pośmiejemy, obgadamy pracę (ta sama instytucja). Ale to nie jest miłość. Próbowałem znaleźć w sobie to co czułem do niej na początku, ale tego już tam nie ma, zadeptała to w tamte koszmarne trzy lata. Doprowadziła mnie do stanu, po którym nie potrafię patrzeć na nią jak wcześniej. Żyję z nią bo nie mam wyjścia, ale np. dawno już złapałem się na tym, że na każde jej podniesienie głosu na Helę zmierzam bliżej nich w gotowości do łagodzenia gniewu. Cóż, taka moja rola. ŚWIATEŁKO Nie wiem tylko, czy tak przedstawiające się relacje to jest jeszcze małżeństwo. Ale tak sobie wegetowałem we względnym spokoju od spięcia do spięcia, dopóki nie wpadłem na Beatę, moją miłość sprzed bardzo wielu lat (1998-2001), w sumie pierwszą i największą jaką przeżyłem, która mnie zresztą wtedy zostawiła, ale była bardzo młoda. Było minęło. Dziś ma 37 lat i 15-letnią córkę. Mieliśmy tylko pogadać przy kawie, a wpadliśmy oboje po uszy - okazało się, że ona przez 15 lat małżeństwa z człowiekiem chamskim i prostackim (wyniósł się od niej do kochanki ponad rok temu, rozwód w toku) cały czas nosiła mnie gdzieś z tyłu głowy, z narastającą świadomością, że straciła miłość życia. I to się oczywiście przerodziło nie wiadomo kiedy w czułości, jakich oboje nie zaznaliśmy od lat. Znakomicie się rozumiemy. Zahartowały nas lata i przeżycia, ale w głębi jesteśmy tą samą zgraną parą co w młodości. Zaczęliśmy się potajemnie spotykać, przy czym niestety zdaję sobie sprawę ze swojej podłości wobec Anny, ale nie potrafię Beaty od siebie odsunąć. Drżę nieustanie że to się wyda i jak nastąpi rozwód to z mojej winy a o dziecku mogę zapomnieć. Do tego nie może dojść ze względu na Helę. Ale nie potrafię zrezygnować z Beaty na rzecz tej przygasłej wegetacji co do tej pory. Zresztą, o Losie, ja miałem plan, miałem zasady, wiem ile rozwód kosztuje dziecko (gdy ojciec odszedł miałem 13 lat, siostra 9 a brat rok). I każdej innej kobiecie odmówiłbym związku bez chwili wahania - ale nie akurat jej, wobec jej uroku poczułem się kompletnie bezbronny. Zobaczyłem, że może być inaczej, że jest w tym cholernym tunelu światełko. Teraz dzięki niej czuję na nowo że żyję, od lat nie rozmawiałem z nikim z takim poczuciem szczęścia - że jest. Każde przytulenie dodaje mi sił, nabieram wartości jako człowiek. Ale przecież jestem żonaty, więc co to za człowiek - wiarołomca? Zresztą czuję, że Anna mimo wszystko nie zasługuje na zdradę - ale czy nie przemawia przeze mnie łagodny syndrom sztokholmski? W KROPCE Nie wiem, co mam robić, nie wiem też jakiej porady oczekuję. Może chciałem się po prostu wygadać. Jestem w kompletnej kropce i chyba będę czekał na rozwój sytuacji - może nurt przyniesie dobre nagrania dla sądu (choć teraz jest o nie dużo trudniej, bo sytuacja jest nie taka zła i paradoksalnie w 2013 r. łatwiej byłoby mi się rozwieść niż teraz, ale Hela była bardzo mała), a może ten przedziwny układ przetrwa na tyle długo, żeby Hela podrosła (mało prawdopodobne, pewnie się w końcu kiedyś wyda), albo nie wiem już co… Nie potrafię drugi raz rozstać się z Beatą - chyba bym umarł z żalu (na szczęście ona nie napiera na nic poza kontaktem i spotkaniami, niejedno przeszła, zna życie). Ale ja już i tak mam poczucie winy że nie mogę jej dać tego, czego oboje pragniemy. Nie wyobrażam sobie też spędzić całej reszty życia z Anną (wobec niej też mam poczucie winy rzecz jasna). Z drugiej strony - nie wiem, czy "obecna" Anna mimo wszystko zasługuje na zdradzającego męża i rozwód (na pewno nie teraz, Hela ma dopiero 7 lat). Nie wiem, czuję zachwyt i wstręt do siebie jednocześnie. Niebo i piekło w jednym.
  6. Chciałem podziękować wszystkim za słowa otuchy w bardzo trudnym dla mnie czasie - szczególnie dziękuję p. Katarzynie Garbacz, p. Annie Kaźmierczyk-Słomce, oraz następującym Internautkom i Internautom: franca, miminka, mamamuminka, Ania112, Daliia, ink, rozwiazanie i ka-wa. Dzięki Wam odważyłem się kilkukrotnie bardzo ostro "postawić", trochę postraszyłem (ale oczywiście nie ujawniając że nagrywam awantury). Co prawda czasem musiałem wyjść na nocny spacer dla własnego zdrowia psychicznego, ale ostatecznie na przestrzeni kilku miesięcy (szacuję ten proces na jakieś 3-6 m-cy) relacje w naszym domu uzyskały jaką taką równowagę. Nawet z moją mamą został zawarty pokój (a nie odzywały się bite 12 miesięcy) przy okazji Bożego Narodzenia i powróciła względna swoboda także w ich relacjach. Dzisiaj funkcjonujemy jako rodzina stabilnie i zaskakująco dość zgodnie. Oczywiście Ani zdarzają się wybuchy złości, ale po pierwsze znacznie rzadziej, a po drugie już nie przeradzają się w horrendalne awantury z wylewaniem pomyj na moją głowę i wielodniowymi fochami o byle bzdurę. Mam wrażenie, że moja zmiana postawy z "potulnej" na bardziej stanowczą zaowocowałem większym szacunkiem z jej strony. Ja też się czuję lepiej, kiedy powiem co myślę - czasem dość ostro, ale w granicach kultury i bez podnoszenia głosu poza "stanowczy". Chyba jest najlepiej jak mógłbym chcieć. Jedno z czym sobie nie mogę poradzić to nawracające wpadki z impotencją, co jest pokłosiem rozładowywania napięcia nawykową masturbacją, w którą w międzyczasie wpadłem. Psychika nie wytrzymała tego co się działo. Pracuję nad tym (bez seksuologa) i jestem na dobrej drodze, ale jeszcze nie jest z tym najlepiej. Tak czy inaczej dziękuję Wam za wsparcie. Bez Was nie dałbym rady.
  7. Dlaczego nie chcesz, żeby sie wtrącał? Bo Anna tego nie przełknie; skończy się na tym, że zrobiłem z niej potwora, że wymyślam, histeryzuję, oczerniam ją, ona sobie żyły wypruwa, a ja latam skarżyć po rodzinie jak gówniarz. I tyle by było, a na dłuższą metę pewnie zrobiłoby gorzej niż jest teraz. Prawnika (czy psychologa, co mi radzono już wcześniej) nie mam się kiedy i jak poradzić w obecnym układzie dnia codziennego. Pracujemy w tej samej firmie (ale osobno i w dużej), zwykle w tych samych godzinach, a jak jedno z nas pracuje do wieczora, to drugie musi odebrać ze żłobka małą i ogarnąć dom. Nie ma tu miejsca na psychologa czy prawnika niestety. Pozdrawiam serdecznie.
  8. Ech, jest jak było: okresy względnego spokoju przetykają się znienacka awanturami o byle g.... Do tego odkąd Anna zerwała relacje z moją mamą, każda wzmianka o tym, że chcę z córką pojechać do babci kwasi atmosferę na resztę dnia (bo to ZAWSZE jest nie w porę), nawet jeśli obywa się bez złośliwości (rzadko kiedy). Właściwie codziennie wysłuchuję nawykowego "wy mnie wpędzicie do grobu", "mam was już dosyć" itp. (bo np. worek na śmieci był za cienki). Ale to, choć to okropnie przykre, staram się zlewać. Robię w domu i przy małej i z małą - ile tylko mogę, ale nie jest łatwo być pomocnym kobiecie, która funkcjonuje w "trybie samotnej matki": sama zrobię, zostaw, sama kupię, nic nie musisz robić itp. Do tego potrafi żyć tak jakby mnie naprawdę nie było, np. nie odpowiada na moje pytania, ot tak po prostu, nawet nie w złości. A potem jej przechodzi. Ale w sytuacjach awantur zacząłem się stawiać, co zresztą nie przynosi większego efektu poza tym, że ja się czuję lepiej jak już uda mi się powiedzieć co myślę. Z wyjątkiem dwóch sytuacji - pierwsza kiedy Hela obudziła się w nocy i chciała pić, i Anna z furią zaczęła jej wpychać butelkę do buzi, dość mocno odtrąciłem jej rękę na bok (zresztą usłyszałem od razu "ooo, to już mnie bijesz!"), i druga jak mała pomazała krzesło długopisem i matka wysyczała jej w buzię "jak jeszcze raz tak zrobisz to cię zabiję" - powiedziałem że jeszcze raz coś takiego powie Heli, to ją tak urządzę, że do końca życia będzie się zastanawiała co się właściwie stało. Ot, taki naiwny blef. Wiem, że o naszej sytuacji wie teść i że się przejął (nie wiem skąd, ale nie ode mnie, może od swojej konkubiny, która sporo widzi) ale nie chcę, żeby się wtrącał, dorosły jestem. Z drugiej strony czuję się jak w więzieniu, idą wakacje, chciałbym choć jeden weekend spędzić z mamą i Helą w naszym rodzinnym letnim "miejscu", ale Anna już kilka dni po rozmowie ze mną ("Jak musisz to jedź") już jakby zapomniała i kolejne weekendy planuje u swojego ojca na działce (miło tam, ale do cholery co tydzień?). A ja chciałbym, żeby jednak dziecko spędziło trochę czasu też z drugą babcią. Co z tego, kiedy moja żona żyje tak jakby nie było na mnie miejsca w jej planach, a moja rodzina w zasadzie nie istniała? Nie wiem co będzie dalej, żyję w pułapce, mechanicznie i rutynowo, największą radość mam z placyku zabaw z małą. Boli mnie izolacja małej od babci. Awantury nagrywam ale bez większego przekonania, bo są chyba za słabe żeby podchodzić pod przemoc psychiczna z prawdziwego zdarzenia. Najgorsze jest to, co się nie bardzo daje nagrać, złośliwości, jadowity ton ni stąd ni z owąd, lekceważenie. Tyle, że od 20 III nie było Wielkiej Awantury. Ale żyję dalej jak na wulkanie, bo będę chciał zabrać małą na weekend z babcią i to się NA PEWNO nie uda na spokojnie (o ile uda się w ogóle, w co zaczynam wątpić). W trudnych chwilach wracam do tego wiersza, który na bratnim blogu pojawił się jak na zamówienie: http://w-zaciszu-biblioteki.blogspot.com/2013/04/nikt-tylko-ty-charles-bukowski.html Pozdrawiam wszystkich, będę odzywał się częściej, poza wami nie mam z kim porozmawiać...
  9. @Krzysztof.W. : Ale są granice wytrzymałości oraz są ilości i rodzaje epitetów wylewanych na mnie i moją rodzinę, które nie dają się naprawdę znieść. Poza tym ja kiedyś umiałem zrobić w domu sporo (mieszkałem kilka lat samodzielnie, z własnej decyzji wyprowadziłem się od matki), a obecnie mogę tylko - poza zajmowaniem się małą, co bardzo kocham - odkurzać i zmywać. Czasem też gotuję (żona drwi, że z zeszytu a nie z pamięci, ale chyba po to są przepisy...) Od wczoraj nie wolno mi nawet wytrzeć mebli, bo użyłem nie takiej ściereczki i drugiej szansy nie dostanę. Anna robi w domu dużo, więc pod tym względem nie pasuje do stereotypu toksycznej żony, ale w kilka lat zredukowała mnie do roli człowieka, który w domu nic nie umie zrobić, "mimozy, góvna, dna i wodorostów", faceta który nawet śrubokręta nie ma (mam, tylko go nie znalazła od razu, ale zapamiętała że nie ma). Dowiedzenie się, że już ona "tak wychowa córkę, żeby znalazła sobie prawdziwego chłopa a nie wpier...liła się jak mama" - no po prostu odbiera jaja. @ franca: od ostatniej awantury (powyżej opis) zastanawiam się nad tym właśnie. Zacząłem nagrywać kłótnie. Ale z drugiej strony teraz wszystko przycichło, odnosi się do mnie jakby nic nie zaszło, i aż żal mi to naruszać czymkolwiek. Czyli znowu siedzę cicho. Niestety idą święta i znowu będzie awantura o moją mamę. Zaprosił ją Anny ojciec, ale mama odmówiła, bo wie, że Anna "wyjdzie jak ją tylko zobaczy". Pewnie źle, bo usłyszę zapewne że stroi fochy. Nie wiem czy do mamy w ogóle uda mi się zabrać córkę choćby na chwilę - bez awantury albo focha. W ogóle zastanawiałem się, czy nie opowiedzieć tego wszystkiego teściowi - to prosty, ale uczciwy człowiek o dobrym sercu. Ale z jednej strony wydaje mi się, że bez jaj - jestem dorosły, nie mogę iść na skargę. Tylko z drugiej - jestem pewien, że poczucie bezkarności w sporym stopniu pozwala Annie ta takie zachowania. Przy innych ludziach zawsze wszystko jest cacy. A brudy pierze się w domu. A to jest wulkan - na razie skupiliśmy się na grypie małej (na zwolnieniu siedzę, mała śpi, ja chwilę mam dla siebie), a za chwilę znowu o coś pójdzie - pewnie o te święta, albo że znowu coś sknociłem (chociaż nie bardzo mam co - tylko pranie mogę zdjąć, bo nawet wieszać już nie mogę; kiedyś się okazało że majtki wieszałem normalnie na sznurku zamiast złapać rożek spinaczem - no to już wieszać nie mogę, "sama sobie to zrobię" jak wszystko). No i o tak o...
  10. No i postawiłem się w końcu. Ostatni czas był w miarę spokojny, jak na Anię. Kłóciliśmy się tylko o moją mamę, która akurat w wieczór kiedy była nam potrzebna - nie miała czasu (przy czym ja mamę bronię o tyle że ma prawo być czymś zajęta, ale i tak skończyło się na tym, że Ania nie chce jej widzieć, więc babcia odwiedza nas obecnie tylko kiedy Ania ma popołudniową zmianę w pracy). Trudno. Ale ostatnio nie wytrzymałem nazwania mojego brata z żoną "wykolejeńcami" z tego powodu, że wybierają się samochodem na pewien wyjazd turystyczny będąc w ciąży - co prawda planują wersję samochodowo-spacerową, ale jednak się wybierają. I potem poszło, że "wszyscy róbcie co chcecie, cała rodzina popier...na jest, w dupie was mam". I nie wytrzymałem, powiedziałem że jest chamem w języku, i że nie życzę sobie takiego rynsztoka pod adresem moich bliskich, no to mi wykrzyczała, że ona taki ma styl że wali prosto z mostu, my jesteśmy wszyscy jeb..ni wydelikaceni inteligenci, a jak ona jest chamem, to ja dopiero zobaczę chama w domu, i potem skur...syn poleciał pierwszy raz, i po raz kolejny że jestem dno, wodorosty i gówno. I że z chamem nie muszę już rozmawiać, ona ze mną skończyła, od tej pory mam nie mieć żony, nie ma jej dla mnie, a w ogóle niech no tylko mała podrośnie, to ona mi pokaże, wszystkim nam pokaże. No i od tego momentu (trzeci dzień) w zasadzie nie odzywa się o mnie, żyje jakby mnie nie było - wszystko sama, małą sama, zakupy sama, odkurzacz sama, do tego co raz słyszę "spier... na drzewo". A na święta mogę zapomnieć że się zobaczy z moją rodziną (mama jest zaproszona przez teścia, ale A. powiedziała że jak ją zobaczy to wychodzi). Próbowałem rozmawiać o terapii, ale mogę sobie na nią pójść z moją "pier...ną mamusią, poje...nym bratem i świętojeb...wą siotrunią". I że ona już mnie skreśliła. I żebym nie oczekiwał, że tym razem jej przejdzie. I bym się zgodził na rozwód, chociaż ją kocham, ale trudno. Tylko że nie wyobrażam sobie życia bez Helenki, ślicznego mojego maleństwa. Rozstanie z moim maleństwem, z jej słodkim "tatuuuś", to coś, czego sobie nie wyobrażam. Nie potrafię myśleć nawet o tym, że jej nie ma albo może nie być przy mnie. To już chyba naprawdę wolę nie żyć w ogóle. Jestem, prawdę mówiąc, w kropce. Sam do psychologa nie pójdę, nie mam kiedy ani za bardzo po co. Anka nie chce. Zresztą rozmawiać nie mam z kim od paru dni - i nie zanosi się na zmianę. Załamka. Tyle z mojego stawiania się wyszło, że zdaje się - jest po małżeństwie.
  11. Pokrótce: mam 35 lat, od 3 lat jestem żonaty (znamy się od 5 lat), mamy 1,5 roczną wspaniałą córeczkę. Jestem z temperamentu melancholikiem ze skłonnością do depresji (w dzieciństwie miałem kompleksy, ogólnie jestem nieśmiały, ale pomogła terapia po załamaniu depresyjnym 6 lat temu; potem poznałem już Anię - żonę). Ania zawsze była temperamentna, wybuchowa - wiedziałem to już przed ślubem. Nie lubi sprzeciwu, nie lubi jak się robi coś "po swojemu", szybko wybucha z niewielkich w sumie powodów, gniew ją zaślepia, zdarza jej się mówić rzeczy przykre. Ja się nauczyłęm z tym żyć - kocham ją bardzo mimo tej wady. Ale ostatnimi miesiącami zauważyłem jakąś eskalację - z byle powodu (pół worka śmieci nie wyniesione rano - i nie ma tłumaczenia, że było tylko pół) jest awantura i potem zimna obraza przez 10, czasem 14 godzin (cały dzień). Podobnie zwykła rozmowa czy jezioro czy basen przeradza się w mgnieniu oka w komunikat "to ja w d... mam, nigdzie nie jadę, jedź sobie sam, zostaw mnie w spokoju". Opisane sytuacje przykłądowe zaswsze kończą się "trybem ogólnym", w postaci "nie wytrzymam z tobą, z wami wszystkimi, w co ja się wpakowałam, dajcie mi wszycy święty spokój" (liczba mnoga obejmuje mnie i moją rodzinę, za którą Ania nie przepada). Takie awantury powtarzają ię coraz częściej, ok. 2 razy w tygodniu. Staram się nie odbierać "do siebie" jej tyrad, co nie jest łatwe, bo nieraz usłyszałem że jestem żadnym mężem, a moja pomoc w domu jest warta "minus 15" (a ja w domu pilnuję zmywania, prasowania, odkurzacza, śmieci; dziecko i zakupy do podziału; Ania rządzi w kuchni i w pralce). Niestety styl ma fatalny, agresja słowna połączona z obrażeniem się, bo zawsze ja jestem winien że ją zdenerwowałem. Ania nigdy - gdy ochłonie - nie przeprasza, bo "nie trzeba było zaczynać / trzeba było nie zapominać" itp. - w każdym razie zawsze jest to moja wina. No, trudno. Ona zresztą wie, że ma niełatwy charakter, za moją namową bierze zresztą Persen, ale osobiście nie wiem czy coś on daje (oczywiście nie wiem jak by było, gdyby nie brała). Nie pisałbym o tym wszystkim gdyby nie to, że chyba kończy mi się wytrzymałość. Dwie jazdy w zeszłym tygodniu doprowadziły mnie do konkluzji, że moje zniknięcie jest jedyną drogą do uszczęśliwienia mojej żony. To znaczy - bez żadnej histerii stwierdziłem, że lepiej jej będzie beze mnie niż ze mną. A Helenka (nasze maleństwo) może lepiej na tym wyjdzie, jeśli nie będzie musiała dorastać w regularnych kłótniach. Zresztą Ania może znajdzie sobie kogoś z kim będzie szczęśliwa - jest atrakcyjną kobietą. Tak czy inaczej wszyscy na tym dobrze wyjdą. W tym duchu napisałem zupełnie spokojnie listy pożegnalne i zaplanowałem wszystko tak, żeby mnie nie znaleziono wystarczająco długo. Sprawdziłem wszystko, żeby na przykład pas się nie odwiązał od balustrady. Żal mi tylko Helenki, ale "tam" się raczej nie tęskni, a jej może na lepsze to wyjdzie - strach pomyśleć że napatrzy się od dziecka na takie jazdy i potem tak będzie traktować męża... A potem Ani przeszedł foch, i przeżyliśmy kolejne radosne 5-6 dni. Ale już widzę, że ją nosi, tylko udało mi się w porę ustąpić (wybór baseniku dla małej). Boję się, że nastroje samobójcze wrócą, zwłaszcza że spokój z jakim o tym myślę - mnie samego niepokoi. Jakby coś w mnie pękło, bo nawet przymierzałem pas na szyi (wysokość taboretu). Wiecie, nie mam się kogo poradzić. Mam przyjaciół, ale mają własne problemy, po co im moje. Z Anią próbowałęm rozmawiać o tym, że powinna może popracować nad tymi wybuchami gniewu, ale zawsze kończyło się to albo zbagatelizowaniem ("to mnie nie wkurzaj"), albo nerwem ("jestem jaka jestem, widziały gały co brały, i tak biorę Persen"). Domyślam się, że jej stanowczość wynika ze śmierci mamy - Ania miała 16 lat kiedy mama zmarła na cukrzycę, od tamtej pory prowadziła dom w zasadzie sama, z bratem (starszym) i ojcem na głowie, jedyna organizatorka, taki wyszedł układ. No i to rządzenie po swojemu jej zostało. Poza tym mam wrażenie, że jej apodyktyczność wynika z braku jakiegokolwiek oparcia w kimś od dawna - musiała liczyć głównie na siebie. No i teraz co kłótnia to słyszę, ze "ona sobie najlepiej da radę sama i nikt nie jest jej potrzebny". Strasznie mnie to boli, bo bardzo ją kocham, potrafi być zresztą cudowną serdeczną żoną - no ale te wybuchy są straszne, a ja nie wytrzymuję już nerwowo, żyję jak na wulkanie. Psychoterapeuta zresztą też nie jest jej - w jej opinii - potrzebny. Nie proponowałem, ale to nie wchodzi w grę. Choć sam zdaję sobie sprawę, ze mogło by to uleczyć nasze relacje. Ale Ania pomoc psychologiczną odbiera jako upokorzenie i nawet nie ma o tym mowy. Sam też nie mogę iść do psychologa, bo wyjdzie na to, że coś jest z nami nie tak i znowu będzie nerw, a zresztą z dzieckiem i tak czasu na to nie ma. Tylko że ja nie mam więcej pomysłów poza tym cholernym paskiem... Naprawdę mam wrażenie że wszyscy będą wtedy szczęśliwsi...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...