Skocz do zawartości
Forum

Śmierć Taty i utrata sensu życia


Gość Grzegorz

Rekomendowane odpowiedzi

Grzegorzu> Terapia to generalne porządki duszy. Zakładając, że chcesz wysprzątać szafę, do której nie zaglądałaś od dzieciństwa. Tak więc najpierw musisz wszystko z niej wyrzucić i zobaczyć co się nadaje do ponownego ułożenia, co wypierniczyć. Robisz segregację i nieraz jest ona szokująca, bo odnalazła się rzecz uznana za zagoniona lata temu lub znajdujesz coś i nawet nie wiesz skąd się wzięło i kiedy. Tak jest też z dusza podczas terapii.

To, że odsłoniłeś krzywdy to właśnie wywalenie rzeczy z szafy i to są te niepotrzebne, popsute i nie wiadomego pochodzenia "skarby". Tylko od Ciebie zależy czy walniesz te rzeczy na środek i zakończysz porządek, bo się wkurzyłeś, że tyle roboty jeszcze do wykonania, że takie rzeczy odkryłeś, a spodziewałeś się prawdziwych skarbów. Czy zamiast poukładać te wywalone przedmioty, zamiast wyrzucić niepotrzebne, to podepczesz je, potykając się i wkurzając jeszcze bardziej ? .

Po prostu się uspokój, wycisz, nie zastanawiaj się za wiele. Następnie poukładaj swoje rzeczy, pochowaj do szafy potrzebne, a niepotrzebne wywal bez skrupułów. Zrób wreszcie porządek w swojej duszy. Tego Ci życzę.

Współczucia z powodu żony.

Edytowane przez Javiolla
dopisek

"Twoją rzeczywistą i ostateczną prawdą jest sposób, w jaki przeżywasz swoje życie, a nie idee, w które wierzysz"

Odnośnik do komentarza

Dopisuję się do Twojego tematu, bo po prostu muszę komuś o tym powiedzieć.
Wczoraj pochowałam Tatusia. Odszedł zbyt wcześnie, miał 67 lat. W sierpniu miałby urodziny...
Odszedł równo miesiąc od kiedy poszedł do szpitala. Pierwsze kilka dni czuł się dobrze, rozmawiał, zartował, snuł plany co zrobimy jak już ze szpitala wyjdzie. Miał uchyłkowatość jelita, miał mieć założoną stomię - ot, operacja, jakich robi się setki. Nie martwiłam się jakoś mocno tym faktem, czytałam, da się z nią żyć, nawet gotowa byłam przejśc z nim na dietę, żeby nie musiał oblizywać się ze smakiem na widok chrupiącego schaboszczaka. Niestety, szpital operację odwlekał, w nocy pękło mu jelito. I zamiast trafić natychmiast pod nóż oni zwlekali. Zwlekali 4 dni... Wdało się zapalenie otrzewnej, sepsa... Dołaczyła niewydolność nerek, które zupełnie przestały funkcjonować, miał problemy z oddychaniem. Widocznie cierpiał. Druga niedziela na oddziale, tata leży spocony, zimny, cały czas z trudem powtarza że mu bardzo gorąco, ma bardzo szybki, płytki oddech. Obiecywał że wróci, że będzie walczył. Że jeszcze pojedziemy zobaczyć zamek w Olsztynie, że pojedziemy na Jasną Górę, że nauczy mnie prowadzić auto, że pojedziemy wybrać nowe meble do kuchni. Praktycznie nie poznał mamy, która tego dnia ze mną przyszła, kazał jest wyjść. Dopiero kiedy powiedziałam do niej 'mamo' to tak uważnie się zaczął jej przyglądać. Ale już nie miał siły rozmawiać. Wieczorem przewieźli go do drugiego szpitala, już nieprzytomnego. Tam trafił pod respirator, pod aparat do dializy, miał wkłucie do tętnicy i mase kroplówek, wprowadzili go w śpiączkę farmakologiczną. Pozwolili go zobaczyć dopiero w środe wieczorem, wyglądał tak spokojnie, jakby tylko spał. Razem z mamą odzyskałyśmy maleńką iskierkę nadziei.
W zeszły wtorek, 7 czerwca zaraz po przyjściu do pracy zadzwonił telefon ze szpitala. Że Tatuś zmarł. I w jednej chwili zawalił się mój świat. Zostałam sama z mamą, nie mam rodzeństwa, nie mam na kogo nawet liczyć. Zostałyśmy same. Mama jest niepełnosprawna, jest po dwóch udarach, więc dochodzi teraz jeszcze lęk o nią. Wszystko spadło na mnie tak bardzo gwałtownie, odbiór dokumentacji ze szpitala, wizyta w USC o wydanie karty zgonu, zorganizowanie pogrzebu, zawiadomienie rodziny... Mama bardzo się wycofała,nie chce o nim rozmawiać nawet. A ja potrzebuje się komuś wygadać, potrzebuję rozmowy z drugim człowiekiem, choćby tutaj, na forum. Cały dom jest wyremontowany jego rękami, każda płytka na ścianie o nim przypomina, każda lampka w ogrodzie, z których cieszył się jak dziecko. Jeszcze krótko przed szpitalem zdążył wyremontować łazienkę, zaczął ocieplać dach... Został olbrzymi ból i żal, że tak wielu rzeczy nie zdążył pokazać, wytłumaczyć. Że zabrakło choćby roku, miesiąca, tygodnia na rozmowę. Boli, gdy musze wejść do komóreczki - jego małego 'królestwa' pełnego śrubek, narzędzi. Boli, bo zdązyłam zamówić nowe śrubokręciki, których nawet nie zobaczył. Boli tak cholernie... Boli, że praktycznie nie mam jego zdjęć, boję się ze kiedyś zapomnę jego uśmiechu... Brakuje mi naszych rozmów, wspólnego oglądania śmiesznych filmików na jutubie, przeglądania demotywatorów. Nie za bardzoz komputerem sobie radził, ale to były chwile dla nas, wykradzione z codziennej rutyny. Były wspólne zakupy, rajdy po sklepach. Teraz wręcz ich nienawidzę, za bardzo przypominają te wspaniałe chwile z nim. Dostałam Relanium, biorę od rana, inaczej nie byłabym w stanie nic zrobić, wszystko go przypomina, cały czas mam takie wrażenie ze on nie odszedł, że tylko wyjechał, zże zaraz stanie w drzwiach i zapyta co na kolację. Pogrzebu niemal nie pamiętam, nie potrafię przyjąć do wiadomości ze już go z nami nie ma. Chwilami mam wrażenie że go słyszę, że zaraz podejdzie i zapyta czy chcę herbaty. Ale leki przestają działać, drugiej tabletki nie chcę brać. Ale wtedy ta szklana, krucha szyba oddzielająca mnie od rzeczywistości pęka na milion części. A ja po prostu płaczę i nie potrafię przestać. Nic już nie cieszy, jestem zła na ludzi którzy idą ulicą i się śmieją, jestem zła że tak słońce świeci a ja czuję w sercu tak olbrzymi ból...

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×
×
  • Dodaj nową pozycję...