Skocz do zawartości
Forum

Nieradzenie sobie z niczym i nienawiść do siebie


Rekomendowane odpowiedzi

Po napisaniu tego: Uwaga, post jest długi jak cholera.

Jako że źle się czuję, a kiedy się źle czuję, nie mam siły. Na nic. Więc nie napiszę dużo. Może. Nie będzie też emocjonalnie bo po prostu tego w sobie nie mam. Może też być bez ładu i składu więc wybaczcie.

Niestety w polskim wielu rzeczy o sobie się powiedzieć nie da, bez czasowników kończących się na -łem czy -łam, więc niech już dla tego posta będzie -łem, koniec końców, znaczenia to nie ma.

Otóż, historia w skrócie: ADHD jako dziecko, nikt mnie nigdy nie lubił, brak kolegów i koleżanek, ojciec który zawsze dawał wszystkim znać jak bardzo ich nie cierpi, wszystkich wystraszył/wygonił.

Lubił też zawsze dowcipy. Dokładniej tak z 10 które już znał, w kółko. I zwłaszcza żartowanie z innych. Codziennie, po kilka razy, można było od niego usłyszeć o ile w moim wieku był mądrzejszy, wspanialszy, o tym jak nieosiągalne są moje marzenia, generalnie nawet zanim zmienił się na gorsze, był kimś o kim trudno było myśleć cokolwiek innego jak "oby nie był w domu, oby nie był w domu". A zmienił się na gorsze. Cóż, może nie pije, nie bije, nawet nie pali, ale zawsze się kłócił, zawsze wszystkim mówił co robić i jak, dosłownie wszystko, ile wody w kranie odkręcić, którą ręką tależ trzymać. Zawsze się na wszystkich gapił, i czekał żeby coś powiedzieć. Generalnie jest jedyną osobą której naprawdę nie jestem w stanie wytrzymać, której nienawidzę, i sama jego obecność jest odrażająca.

Tak czy siak, gimnazjum, patologiczne miejsce. Mnóstwo bójek, wszyscy się nad wszystkimi znęcali, sporo było bardzo nieprzyjemnych rzeczy, narkotyki, spychanie ludzi i nauczycieli ze schodów, pchanie się do autobusu aż ktoś nie dostał się pod i nie złamał kilku kończyn, od tamtego czasu było fajnie, wszyscy do stołówki, zamknięci, pilnowani, potem do szatni, zamkniętej z obu stron, przy wyjściu na dwa drzwi, miejsca dużo nie było, ogółem sama szatnia to były bardziej klatki w których ludzie się nie mieścili. Potem brama, pilnowana, aż autobus będzie odjeżdżał. Cóż, cudowne miejsce, nie ma co.

W technikum dopiero było w miarę fajnie, trafiła mi się fajna klasa, niemal sami faceci ale cóż, pomimo że nie zapamiętałem ich imion, nie odzywałem się, robiłem swoje, oni ze mną rozmawiali. W drugiej klasie, w wieku by było około 16-17 lat, po raz pierwszy w życiu miałem z kim rozmawiać, ludzi z którymi można się było zadawać. Byli lekko przywariowani, ale ogółem, bardzo miłe miejsce.

Cóż, to były miłe dwa lata, później dopadło mnie kilka rzeczy. Po pierwsze fakt, że nigdy nie musiałem się uczyć. Po prostu nie umiałem się do tego przymusić. Po drugie, od kiedy byłem dzieckiem, nie odczuwałem zadowolenia z życia, nie wystarczająco żeby mi na nim zależało. Niby nikt w takim wieku nie wie co chcę robić, ale mi nie zależało na niczym. Moją odpowiedzią na pytanie "gdzie się widzisz za 5 lat?" było "bez roboty lub szkoły, martwy albo niedługo zamierzający się zabić". Cóż, powtarzałem klasę, moja nowa klasa nie była już tak miła, wręcz można by rzec że byli to ludzie tak nudni że nie poznałem imienia więcej jak jednego z nich przez ponad rok. Nie mieliśmy wspólnych tematów, do tego w żałosny sposób grupowali się w "grupy", do tego jeszcze z niemalże "przywódcami", a nawet robili sobie jaja z innych wbrew ich woli. Odrażająco wręcz nieprzeciętni.

Generalnie nie zadawałem się z nimi, ignorowałem ich o ile nie miałem sprawy do nich, lub oni do mnie, generalnie sytuacja która mi pasowała, choć nie im. Programowanie to coś co zawsze lubiłem, i mieli mi za złe to, że o ile oni na przedmioty informatyczne(profil Technik Informatyk) musieli zakuwać, ja nie tylko nie musiałem, ale też momentami wiedziałem rzeczy których nie wiedzieli i nauczyciele, zwłaszcza nauczycielka od programowania była kimś kogo to ja bym więcej nauczył, jak ona mnie. Inna sprawa, że dużo nie wiedziała. Cóż, zaczęli sobie robić ze mnie żarty, zabierali mi czasem telefon, choć ja bez skrupułów zabierałem wtedy ich telefony i wyginałem aż oddali, filmowali mnie, i niestety lekka "cojakiśczasowa" przemoc wobec nich nic nie zdziaływała. Szkoła znowu zaczęła być dla mnie czymś czego nienawidziłem, ale i z drugiej strony, mój ojciec, mający pracę w której siedzi w domu niemal cały czas, sprawiał że i dom nie był miejscem przyjemnym. Każdego dnia po szkole pytał się mnie jak poszło, i przypominał o ile lepiej on sobie radził. Raz tym że miał lepsze oceny. Raz tym że miał gorsze a i tak zdawał. Raz tym że on wiedział a ja nie. Raz tym że on nie musiał wiedzieć bo ściągał. Żałosny człowiek.

Cóż, zdałem powtarzaną klasę, a potem znowu mi się nie chciało, zamiast niezdać, przestałem chodzić do szkoły. Miałem dość. Nienawidziłem wszystkiego. Czasem chciało mi się płakać, nie widziałem w tym wszystkim sensu. Ostatniego dnia wakacji zabrałem papiery.

Ogólnym zamiarem był freelancing, programowanie przez internet, jedyna rzecz którą umiałem. Na początku było fajnie - ćwiczyłem, oglądałem anime, czytałem, robiłem fajne rzeczy, programowałem, tyle ile zawsze chciałem, czasem po 14 godzin dziennie. Kilka razy tak się nakodziłem że rąk nie mogłem używać przez tydzień czy dwa, zawsze było coś nowego do nauczenia się, do zrobienia, czegokolwiek.

W pewnym momencie, dołączyłem do internetowej społeczności związanej z anime, ale cóż, mając inne gusta(nie trawię niczego gdzie półobnażone dziewczyny machają biustem czekając aż główny bohater ocali je i będą mogły dołączyć do grupki kilku innych dziewczyn które się w nim zakochają, lubię poważne i dojrzałe historie, które wbrew pozorom wśród anime istnieją) oraz konfliktową naturę(w retrospekcji byłem okropną, okropną osobą, czego żałuję) po prostu się z nimi nie dogadywałem. Jako że wielu fanów anime lubi się wywyższać nad innych, zdobyłem grono kilku osób które mnie nienawidziły. Potem więcej. I więcej. Generalnie nic co bym nie powiedział, spotykane było ze skoncentrowaną nienawiścią ~100 osób(no ok, może najwyżej 10-20 naraz), nawet jeżeli było to "przepraszam". W pewnym momencie dołączyłem do dyskusji przeciwko mnie, w której nawet nie uczestniczyłem, ale nikogo to nie obchodziło. Nie wiem dlaczego po tamtym momencie jeszcze się tam udzielałem przez 2-3 tygodnie.

Cóż, ewentualnie miałem dość. Doszedłem do jedynego wniosku do którego można dojść gdy nikt nigdy nie miał we mnie wiary, nikt mnie nie wspierał, nikt mnie nie lubił, a ludzie którzy, wydawało mi się, byli moimi przyjaciółmi, nie odezwali się nawet słowem. Ludzie są bezużyteczni. Bezwartościowy. Każdy kto troszczy się o kogoś innego tylko udaje, miłość, przyjaźń, to tylko społeczna maska aby uniknąć oceny i nienawiści. Przestałem się zadawać z ludźmi, nawet online. To by był niemal rok, bez kogokolwiek, poza moim bratem ciotecznym, jedyną osobą która była mi w miarę bliska w życiu. I rodziną, która jak zawsze, sprawiała że moje życie było do niczego, która.. eh, aż nie chcę o tym wszystkim mówić.

Dołączyłem do społeczności związanej z robieniem gier, bardzo mili ludzie, udzielałem się, i tam, i w innej, często, dużo, bardzo dużo. Poznałem znajomego z australii w ten sposób, jak i kilka innych osób, w tym jednego wspaniałego znajomego z Norwegii, bardzo otwarty i emocjonalny człowiek, w przeciwieństwie do większości facetów. O ile nienawidzę stereotypów, jest gejem haha. Ma nawet chłopaka, co jest wspaniałe, zawsze bałem się że nienawidząc szkoły i społeczeństwa jak ja, podąży moim traktem, fakt że coś mu się w życiu układa jest po prostu dla mnie ogromną ulgą, bo się martwię o ludzi, za bardzo może nawet.

Tak czy siak, większość tych interakcji była w miarę nieosobista. Pierwszą osobą, o której naprawdę mogę powiedzieć że jej zaufałem, i zbliżyłem się emocjonalnie, była losowo spotkana w trakcie gry w Dota 2 dziewczyna, która swoją drogą była trans, co jest czymś z czym co rozumiem(już pewnie wiecie skąd moja niechęć do płci i w ógóle :p), i w każdym razie, była po prostu pierwszą miłą, uprzejmą, zabawną osobą, której czułem że mogłem zaufać.

Cóż, było by pięknie, gdyby nie to że nie umiałem sobie poradzić z nienawiścią do siebie, do życia, oraz z faktem że w ciągu tych dwóch lat, rozwinęły się u mnie wszelkiego rodzaju fobie. Przed ludźmi. Przed opuszczaniem domu. Przed zmianą. Przed tym że rodzina mogła by mnie oceniać za wszystko. Ciężko ukryć, że z mojej strony, był to związek toksyczny, byłem okropny. Raz doszło do dramatu, co mnie okropnie zraniło. Drugi raz, kilka miesięcy później, przestała się ze mną zadawać, usunęła mnie ze wszystkiego. Bez mała, płakałem co dzień, po kilka razy, przed dobre dwa tygodnie. Nie zamierzam pisać, o tym jakie to było dramatyczne, ale cóż, była to najgorsza rzecz jaka kiedykolwiek wydarzyła się w moim życiu. I proszę, niech nikt nie piszę nic o niej, była to moja wina, i szczerzę, cieszę się, że ona to zrobiła, zamiast wręcz poświęcać się dla mnie. Ja dzięki temu też wiele się nauczyłem. Ale i tak, tęskniłem za nią. Raz do niej napisałem, mówiąc że przepraszam, że rozumiem, i w ogóle, cóż, zdałem sobie sprawę, że nie jestem kimś kogo ona kiedykolwiek chce widzieć, po krótkim i bezładnym poście na jej blogu o treści "i cant take this anymore". Wiem też że kilka miesięcy później się nie zabiła. Zapewne z mojej winy. Cóż, to wszystko było... bolesne. Bardzo. Bardzo. Bardzo bolesne.

Pomijając trochę spraw i wydarzeń, był to czas w którym próbowałem się zniszczyć, wręcz, zamiast starać się podnieść, starałem się... sam nie wiem co. To nie było najmilsze, w każdym razie. I głupie, bardzo głupie. Przez pewien czas, inna znajoma, dla której miałem ogromny szacunek - w wieku 19 lat, uczyła się bez nawet wakacji, non stop, prowadziła badania, często podróżowała i przeprowadzała się ze swoim de-facto chłopakiem, a na utrzymanie zarabiała eskortowaniem starszych panów, bardzo dużo, i bez skrupułów. Wiem że dla wielu ludzi to coś co jest podłe i w ogóle, ale po kilku latach z dala od społeczeństwa, trudno jest nie zdać sobie sprawy, ile przesądów, stereotypów, poglądów i wszystkiego najzwyczajniej w świecie nie ma sensu. Dla mnie fakt, że była w stanie zrobić coś tak odważnego, i dosłownie wszystko co tylko chciała, był wspaniały. Dzięki niej zachowywałem zdrowie psychiczne, bo rozmawialiśmy o wszystkim, o polityce, nauce, technologii, filozofii, programowaniu, seksie, ludziach, społeczeństwie, ale niestety, jak można się było domyślić, kiedy skończyły się jej wakacje, ona po prostu nie miała już czasu, często nawet nie kilka minut dziennie. W pewnym momencie, kontakt po prostu się urwał, a ja, nie mogąc zapanować nad natrętnymi myślami, zacząłem dalej się pogrążać.

W pewnym momencie, straciłem po prostu już i resztki czucia. Od dawna miałem problemy z odczuwaniem przyjemności, ale teraz wręcz dosłownie nic nie dawało mi przyjemności. Brakowało mi woli do życia. Płakałem często, często miałem i napady... czegokolwiek. Nie tak często, ale intensywniejsze i intensywniejsze. Najgorszy był ten, w którym negatywne emocje były na tyle ekstremalny że naprawdę uwierzyłem że życie to piekło, że ona, ani inni ludzie nigdy nie istnieli, że powód dla którego się nie zabiłem kiedy chciałem, to fakt że wszystko jest scenariuszem mego cierpienia. Cóż, postanowiłem że był to ostatni raz, i był, jako że po nim, straciłem wręcz resztki czucia. Powiem więcej wręcz, nie odczuwam już nawet nienawiści, której ataki czasem miałem, ani smutku, ani desperacji, choć to akurat z braku nadziei że cokolwiek kiedykolwiek będzie lepiej. Tak czy siak, w porównaniu do kilku miesięcy temu, gdzie płacząc błagałem ludzi aby jakoś mi pomogli, teraz podhodzę do wszystkiego niemal jakby nie były to moje problemy. Cóż, nie będę ukrywać że w rzeczy samej, mam problemy jeżeli chodzi o "trzymanie się" rzeczywistkości, i stają się one coraz gorsze. Cóż, gdyby nie to, nie pisał bym tu, niby.

Cóż, kilka rzeczy w ostatnim paragrafie pominąłem, a warto je dodać. Zwłaszcza Mari, moją najlepszą przyjaciółkę, którą poznałem na reddicie, z którą przez kilka miesięcy mieliśmy dość intymne relacje, co było cudowne, ale skończyło się, z powodu jej problemów, moich problemów, i w ogóle. Mi to nie przeszkadza. Dla mnie miłość nie jest ani rzeczą ekskluzywną, ani wartą dzielenie na kategorie, ważne jest dla mnie że nadal jest moją przyjaciółką, i ogółem, po prostu jest dla mnie bardzo ważną osobą. Ale niestety, jej matka jest osobą która dwa razy żeniła się dla pieniędzy, zrobiła dzieci aby cyckać te dwie bogatsze rodziny, co, jak domyślacie się, conajmniej sugeruje jakim typem osoby może być. Nie najlepszym. Poza tym, znajoma wróciła do Wenezueli, po studiach we Francji, a jak być może wiecie, w Wenezueli aktualnie od kilku miesięcy brakuje jedzenia i innych podstawowych dóbr, wszędzie są protesty, a prezydent, którego stan psychiczny podpowiada fakt że w miesiąc po wyborach, powtórzył imie swego poprzednika, który zginął w wątpliwych okolicznościach ponad 7000 razy, ogłosił że doprowadzi i do wojny, byle swój urząd utrzymać. W podsumowaniu, rzeczy które niezbyt stanowi psychicznemu sprzyjają.

Tak czy siak, wszystko jest coraz gorsze, i prawda jest taka, że po ostatnim razie gdy ok ~7 miesięcy temu(chcę się zabić gdy myślę że to aż tyle, film mi się ~4.5 miesięcy temu wręcz urwał) poszedłem do darmowej poradni psychicznej, płacząc po drodze, nie wychodzę z domu. A nie poszedłem z powrotem, bo kobieta z którą dane mi było porozmawiać, stwierdziła że na pewno depresji nie mam, że jestem zarozumiałą osobą, uzależnioną od internetu, i dystansującą się od rodziny z powodu wywyższania się nad nich, po prostu nie wywarła na mnie pozytywnego wrażenia.

Tak czy siak, co do wspomnianych 4.5 miesięcy, od jakiś ~3, po prostu już nie radzę sobie z niczym, z podtrzymywaniem swojego stanu psychicznego, z podstawowym funkcjonowaniem, z myśleniem, wszystko się po prostu prześlizguje przez moje palce. Ostatnia porzyteczna rzecz jaką zrobiłem, była ok. ~1.5 miesięcy temu, od którego to czasu, po prostu straciłem resztki resztek woli do czegokolwiek. Nie chce mi się jeść, pić, odpoczywać, oglądać, masturbować, grać w gry, programować, rysować, ćwiczyć, nawet, szczerze powiedziawszy, już nawet rozmawiać z ludźmi mi się często nie chce, dosłownie nic. Nie odczuwam już właściwie niemal najsłabszych nawet uczuć, czy to pozytywnych, czy negatywnych, właściwie tylko 100% nieustanny streso-ból, który jest na tyle intensywny, że odczuwam fizyczny ciężar w klatce piersiowej, 24/7. Jedyną rzeczą którą w miarę lubie to sen, ponieważ, w takiej czy innej formie, jest to brak przytomności. A cóż, mam ze snem problemy. Swoją drogą, z czym nie mam. Apetyt, sen, myślenie, funkcjonowanie, koordynacja, rozmawianie z ludźmi, dosłownie, dosłownie, dosłownie wszystko.

Tak na prawdę, jedyne czego w życiu chcę, to przyjaciele(a najlepiej przyjaciółki, wiem że to nie fair, ale po prostu mam pewną niechęć do mężczyzn. Nie fizyczną, po prostu... daję im mniejszy kredyt zaufania, zawsze), którym mogę powiedzieć wszystko, których mogę przytulić, którzy by mi pomogli, którym ja bym pomógł, oraz możliwość funkcjonowania w miarę normalny sposób, bo bez mała, to po prostu już dla mnie nie jest możliwe w żadnym, nawet najmniejszym stopniu. No, poza tym, chcę też robotę, i/lub szkołę, być w stanie programować i robić gry - nie wspomniałem, ale moja obsesja się źle skończyła, dokładniej atakami paniki, i dojściem do stanu w którym sama myśl o tym sprawiała że płakałem. Właściwie jak już mówię co chcę w życiu, to kilka innych rzeczy na których mi zależy to przeprowadzić się do innego kraju, podróżować, odwiedzić moich internetowych przyjaciół i przyjaciółki, pójść na jakieś imprezy czy spotkania, choćby i tylko po to żeby pójść, seks, najlepiej z przyjaciółmi, bo mi nie zależy ani na związku(przynajmniej nie nie-otwartym), ani na spaniu z kimś po to żeby spać. Eh, cóż, ten paragraf jest bez sensu.

W sumie to, nie wiem po co to piszę wszystko, proszę bardzo zignorować, w sumei to przy takiej długości, dziwnym było by tego nie zrobić. O pomoc prosić nie zamierzam, choć jeżeli ktoś był by w stanie i chętny, zdecydowanie było by mi miło. Nie będę ukrywać że jestem osobą dziwną, bardzo, ale myślę że nie jestem okropną. Może nie było by to tak okropne.

Cóż, jeżeli ktoś to czyta to dziękuję, chyba. I przepraszam za tak długi post oraz ze jego ton, bezład, i wszystko.

Odnośnik do komentarza

Nie jest z tobą tak źle, bo jednak coś ci się chce.
Problem polega na tym, by zachciało ci się to zrealizować.
Piszesz o przeprowadzce do innego kraju, ciekawa jestem po co, skoro i tak, nie wychodzisz z pokoju. Co za różnica, w którym kraju ten pokój się znajduje?
Może zacznij od zrealizowania marzeń o podróżach.
Co do tego jest potrzebne?
Chęć.
Pieniądze.
Kondycja fizyczna.

Zacznij od poprawy kondycji fizycznej, zapisz się gdzieś, coś trenuj. To poprawi nie tylko kondycję, ale sprawi, że nabierzesz chęci do życia, do działania.
Zrób pierwszy krok, od ciebie on zależy, tylko ty sam, możesz to uczynić.
Od czegoś trzeba zacząć, by coś zmieniło się w twoim życiu.

Odnośnik do komentarza

Ufff, przebrnęłam przez ten dłuuugi post, chociaż nie było łatwo ;) NyanHooman, z wiadomości wnioskuję, że jesteś młodym mężczyzną, ale bardzo pogubionym. Podejrzewam, że Twoje problemy wzięły początek z domu rodzinnego. Twój ojciec jest bardzo toksycznym człowiekiem, który zaszczepił w Tobie poczucie niskiej wartości. Na każdym kroku podkreślał, w czym był od Ciebie lepszy, krytykował, wytykał błędy, podcinał skrzydła, zamiast dodać Ci wiary w siebie, powiedzieć, że dasz sobie radę, że możesz osiągnąć wszystko, jeśli tylko będziesz chciał i pracował. Nie dziwię się zatem, że Twoja motywacja do nauki, do czegokolwiek, do życia spadła praktycznie do zera. Pamiętaj jednak, że zamykając się w czterech ścianach i ograniczając swoje życie do rzeczywistości wirtualnej, nie zmienisz nic. Nie zgadzam się z tym, co usłyszałeś od Pani psycholog w poradni, że nie masz depresji, że się wywyższasz i izolujesz od rodziny i ludzi. Owszem, izolujesz się, ograniczasz swoje życie do komputerów i rzeczywistości wirtualnej, nie masz dobrych relacji z rodziną, ojcem, ale te zachowania są konsekwencją również działań osób, wśród których przebywasz. Myślę, że Twoje objawy (anhedonia, brak odczuwania jakichkolwiek uczuć, brak motywacji do działania, bierność itp.) mogą być oznaką stanów depresyjnych. Fajnie, że jest jeszcze coś, na czym Ci zależy (np. podróże). Nie musi być tak, jak jest teraz, ale samo nic się nie zmieni, jeśli Ty nie zainicjujesz zmian. Nie poddawaj się, jesteś młodym facetem! Idź do lekarza psychiatry, niech Cię zdiagnozuje, podejmij leczenie (leki i/lub terapia), jeśli kręci Cię programowanie, praca przy komputerach, poszukaj pracy w tej dziedzinie (pracy w IT jest sporo i dobrze płatna). Zobaczysz, że wykonując mały krok w swoim życiu, może naprawdę się wiele zmienić. Jeden krok pociąga następne. Może przestaniesz się izolować, odważysz się wyjść do ludzi, zaufasz bardziej ludziom i przekonasz się, że nie wszyscy mają złe zamiary... Trzymam kciuki za Ciebie i życzę powodzenia!

Odnośnik do komentarza

Eh, takich założeń jak to że jestem mężczyzną właśnie nie lubię, ale cóż, mniejsza o to, mam poważniejsze problemy, eh. Gdybym był na HRT spokojnie pisałbym jako dziewczyna, ale nie oczekuję że ktokolwiek tu zrozumie, bo w polsce prawa i ogółem wszystko z LGBT związane nawet jeszcze nie raczkuje.

Ogółem to nie zamierzałem nic takiego tu pisać, jakoś tak wczoraj wyszło, jak się gorzej czułem.

A problem jest taki, że ja po prostu rodzinie, nawet bratu ciotecznemu i matce, nie ufam, po prostu nie stać mnie na to. Nie powiem że potrzebna mi terapia, boję się nawet czegokolwiek innego. Do tego w ogóle nie wiem co i jak robić, nie mówiąc już o tym że jakakolwiek prosta praca jest albo fizyczna albo wiąże się z kontaktami z ludźmi, a ani jedno ani drugie nie jest moją mocną siłą.

W ogóle to, po fakcie że ostatni raz kiedy wyszedłem z domu samemu był tak dawno i że ledwo mi się udało chyba lekko sugeruje ogólne trudności we wszystkim związanym z wprowadzaniem w życiu zmian, z wychodzeniem, itp.

Od ludzi zdecydowanie nie izoluję się specjalnie, po prostu nie mam do nich zaufania, nawet online, w miejscach gdzie są ludzie mi podobni, ciężko znaleźć naprawdę fajnych ludzi. Nie wyobrażam sobie tego w rzeczywistości, w Polsce, bo tutaj wszyscy są albo rasistowcy, albo seksistowcy, albo nadmiar religijni(nie mam za bardzo nic przeciw, ale to nie ludzie z którymi się dogaduję), albo ogółem. Nie wiem, po prostu nie ufam.

A jeden krok to coś czego od dawna nie jestem w stanie uczynić.

Ogółem przepraszam za temat i zawracanie sobą głów.

Odnośnik do komentarza

Witaj
Myślę ze warto byłoby zacząć od unormowania snu oraz poprawności żywienia, pomimo motywacji, potrzeba energii. Długo terminowy stan stresowy, poza bólami w klatce, alienacją może się pogłębić, dobrze byłoby przełamać niechęć do ludzi i udać się do lekarza.
Wysiłek fizyczny to dobry pomysł, nawet jeśli się niema chęci i nie dostrzega się jego zasadności, to potrafi on pobudzać nasze działania. Osoba aktywna pozbawiona go wewnętrznie zastyga. Nie warto się wycofywać, szczególnie gdy na drodze pojawiły się pierwsze sukcesy. Jeżeli własnymi działaniami sprawiamy, że coś jest dobre to starajmy się o większą wytrwałość, by na stałe to się uwarunkowało w nas, tym bardziej jeśli niema w tym prostoty, która występuje miedzy osobami z maskami.

Odnośnik do komentarza

"A jeden krok to jest coś, czego od dawna nie jestem w stanie uczynić"
Więc się przełam i zrób ten jeden krok. Nikt za ciebie tego nie uczyni. Tylko ty możesz to zrobić.
Jeśli nie podejmiesz walki o normalne życie, to w końcu wylądujesz w szpitalu, może nawet na oddziale zamkniętym...- A i tak będzie to lepsze dla ciebie, niż takie powolne konanie w czterech ścianach.
Pomyśl sobie, jak może wyglądać to twoje życie gdy
1- uczynisz ten pierwszy krok
2- nie przełamiesz się i będziesz tak wegetował.
Zastanów się całkiem poważnie, wyobraź je sobie - w obu wariantach.
Nie przez pięć minut, tylko przez parę dni.
Ty wybierzesz, co wolisz. To twoje życie i ty za niego odpowiadasz. Nikt inny, tylko ty sam.
Jeśli zdecydujesz się je zmienić, to najpierw powtarzaj sobie w kółko, na okrągło, że dasz radę, że z dnia na dzień jesteś bardziej energiczny, że coraz lepiej się czujesz.- itp.
Psychika odgrywa ogromną rolę, więc rób wszystko, by się psychicznie odpowiednio podbudować, by wzmocnić psychikę.

Odnośnik do komentarza

"Eh, takich założeń jak to że jestem mężczyzną właśnie nie lubię, ale cóż, mniejsza o to, mam poważniejsze problemy, eh. Gdybym był na HRT spokojnie pisałbym jako dziewczyna, ale nie oczekuję że ktokolwiek tu zrozumie, bo w polsce prawa i ogółem wszystko z LGBT związane nawet jeszcze nie raczkuje."

Mógłbyś to rozwinąć, bo chyba teoria gender nie zakłada ,że mężczyzna nie ma płci!?
Nie lubisz określenia mężczyzna ,to jakie lubisz!?

I co to są te skróty,

jak mógłbyś w kilku zdaniach...

Szanuj zdanie innych...

Odnośnik do komentarza

:P

LGBT - Lesbian, Gay, Bisexual, Transsexual

HRT - Hormone Replacement Therapy, terapia zmiany hormonów. Zazwyczaj stosowana w dwóch wypadkach, niedobór hormonów z powodu wad genetycznych, lub u ludzi trans w celu osiągnięcia sylwetki drugiej płci z którą się urodzili. Jak na razie jedyne znane lekarstwo na GID.

GID to Gender Identity Disorder, zaburzenie tożsamości płciowej, zazwyczaj spowodowane nieprawidłową dystrybucją hormonów w trakcie ciąży(więc tak, to nie jest coś zmyślonego), co powoduje (zazwyczaj silne) uczucie niezgodności między własnym ciałem a tym kim się jest. Ogółem niezbyt miła sprawa, ok. 40% ludzi trans próbuje popełnić samobójstwo w życiu conajmniej raz. Moje uczucia z tym związane aż tak silne nie są, co nie zmienia faktu że nie chcę aby mnie ludzie traktowali jako mężczyznę, i chcę w przyszłości wyglądać kobieco(co niestety po okresie dojrzewania może(ale nie musi) być trudniejsze), choć w przeciwieństwie do większości ludzi trans mi to co mam w majtkach nie przeszkadza. Niby jest SRS(sex reassignment surgery), i jest na tyle dobre że większość ludzi nie zauważy, ale mnie i tak akurat nie interesuje.

Ciut więcej zdań niż kilka, ale mam nadzieję że to co nieco wyjaśnia :p

Odnośnik do komentarza

No nie ,poczytać to ja sama mogę,tak tylko pytałam...,

dodam jeszcze ,że każdy powinien siebie kochać i akceptować,
,może nie byłoby tych depresji,chociaż ogólnie jakieś coraz słabsze psychicznie mamy społeczeństwo...,
w sumie po Twoich wypowiedziach nie widać tych problemów o których piszesz ,być może one związane są z dzieciństwem ale głównie pewnie z powodu trans...,
ja niby jestem tolerancyjna , staram się zrozumieć innych ale tak mi to wychodzi jak zrozumienie głodnego przez najedzonego:D
Czyli najedzony głodnego nie zrozumie...

Szanuj zdanie innych...

Odnośnik do komentarza

To złudzenie, że społeczeństwo robi się gorsze, ludzie naturalnie mają inklinację do zwracania uwagi na negatywne rzeczy, na problemy. Jakby nie patrzeć, 40 lat temu homoseksualność była traktowana jak choroba umysłowa(co wtedy było... nieprzyjemne), 90 lat temu kobiety nie miały prawa do głosowania, 180 temu niewolnictwo było standardem, a w ostatnim dziesięcioleciu-dwóch, świadomość publiczna na temat wszelkich problemów rośnie, i powoli, powoli, poprawiają się one, podczas gdy przestępczość spada.

Co do depresji, nie wiem, ciężko mi uwierzyć jak coś co dotyka jedną czwartą społeczeństwa przetrwało ewolucję. Może kiedyś tyle jej nie było? Tylko dlaczego? Może rzeczywiście nasze społeczeństwo nie jest jej przyjazne. Może kiedyś to był zupełnie inny mechanizm, może miał swój cel, choćby i zwrócenie na siebie uwagi, otrzymanie pomocy. Cóż, nie wiem, to tylko moja "teoria", której nie mam jak sprawdzić czy potwierdzić, więc są to czyste spekulacje co do tego ~co mogło być~

Jeżeli o rozumienie chodzi, mnie może być ciężko zrozumieć. Mój system wartości i moje zasady wiele z "normalnymi" nie mają wspólnego. Po prostu po kilku latach bez ciągłej "absorpcji" ich z otoczenia, doszło do mnie jak wiele z nich tak naprawdę nie ma sensu, a część wręcz szkodzi. Dla mnie kultura, wiara, poglądy, to coś co powinno być przeźroczyste, nie wpływać na życie nasze, a zwłaszcza innych, nie być czymś co nas ogranicza, w jakikolwiek sposób, czy podejmuje decyzje za nas, jak robi to wiara.

Jeżeli o poglądy chodzi, to nie ukrywam, że do wielu poglądów szacunku nie mam, ale o ile dla wielu ludzi, "złe" poglądy innych, źle o tych ludziach świadczą, ja mogę nawet i głęboko szanować osobę, nawet jeżeli uważam jej poglądy za bezsensowne, jak to czym dla mnie jest religijność.

Jeżeli chodzi o zrozumienie ludzi, to coś co mi przyszło z czasem, ogółem podsumuję to tak - trzeba zrozumieć co, dlaczego, i dlaczego nie. Co to prosta wiedza. Czym jest Chrześcijanizm, homoseksualność, poligamia, pedofilia(co by negatywny przykład dodać). Dlaczego, to powód. Niektóre rzeczy są wrodzone, jak orientacja, poczucie płci, czy nawet bycie psychopatą, inne mają swoje powody.

Na pierwszy przykład, wiara, lub jej brak. Wiary zazwyczaj uczy się od rodziców, od otoczenia, rejestruje się w umyśle jako coś normalnego, naturalnego, dobrego, co, nawet jeżeli się nie wierzy, może nas nakłonić do "podjęcia"(nie przychodzi mi lepsze słowo) jej w przyszłości. Ateizm często spowodowany jest mniej silną wiarą połączoną z wątpieniem w rzeczy, jako że nie trudno jest znaleźć coś co do całości nie pasuje, pomyśleć że jeżeli bóg jest dobry, za brak wiary nie ukarze, a jeżeli nie, to nie warto w niego wierzyć. Inną motywacją jest bycie skrzywdzonym przez wiarę, co też się zdarza. Czy to wiara która cię poniża(jak niektóre odmiany niektórych religii kobiety, w mniejszym lub większym stopniu), czy złe doświadczenia, czy fakt że ktoś się modli i nic nie pomoże, zawiedzenie się Bogiem, lub inną wiarą.

Moim zdaniem to dwa dobre przykłady, bo demonstrują dwa najpopularniejsze powody poglądów/rzeczy, po wrodzonych - coś spowodowane wychowaniem, i coś spowodowane dyssatysfakcją czymś.

Nawet faceci którzy traktują kobiety jako obiekty, mają swoje powody. Albo tak byli wychowani, w towarzystwie i otoczeniu które twierdzi że kobiety się zalicza, albo z powodu złych doświadczeń z kobietami, zaczęli je "nienawidzić". Sytuacja z kobietami które uważają mężczyzn za świnie, lub za seksualnych dewiantów, jest podobna. Albo wychowanie, albo złe doświadczenia.

Poza tym, oczywiście, wiele tego typu rzeczy bierze się ze zwykłej niewiedzy.

Czasami, poglądy lub cechy charakteru, mają u podłoża coś innego - nienawiść często bierze się ze złych doświadczeń, okrutność może brać się z emocjonalnej niedojrzałości lub bólu, jak i inne wszelkiego rodzaju "złe" zachowania.

Nikt o zdrowych zmysłach nie wybiera życia jako okrutna, zgoszkniała, także i samotna lub próbująca się w niezdrowe sposoby dowartościować(spanie na lewo i prawo, wywyższanie się, znęcanie się, alkohol, narkotyki). Dla mnie tylko i wyłącznie ludzie którzy z pełną(lub i niepełną) świadomością krzywdzą innych, są śmieciem, niczego nie wartym. Nawet wśród nich, niektórzy robią to z powodów nad którymi nie mają kontroli. Poza psychopatami, nikt nie odczuwa prawdziwej przyjemności z krzywdzenia. To czy ich szanować, czy im pomóc, zależy od osobistej decyzji. Jeżeli ktoś się nie zmieni, niestety nic się zrobić nie da, i nie warto. Czasem, ludzie zasługują na to, nawet jeżeli są naprawdę, naprawdę okropni.

Dlaczego nie już było poruszone w poprzednim akapicie/paragrafie - to powód dla którego ludzie się nie zmieniają. Tego jest dużo. Czasem nie mogą, bo nie potrafią(fobie, inne problemy), czasem nie chcą(wiara, jej brak), czasem wmawiają sobie że tak jest lepiej(samotność, błędy do których wstyd się przyznać, i naprawić), czasem są zwyczajnie głupi.

Koniec końców, oceniam ludzi także i poza tym, czy świadomie kogoś krzywdzą, oczywiście. Na przykład, poglądy dotyczące seksu, jak pewnie widziałaś na dziale seks, zwłaszcza te o ciele innych, i traktowaniu ich, często szkodzą. Rasizm też szkodzi, jak i antysemityzm, seksizm, homofobia, transfobia, a pewnym, mniejszym sensie, nawet religia, wg. mnie - ogranicza, podejmuje decyzje za nas, a i wiele negatywnych poglądów religią jest usprawiedliwianych, czy słusznie, czy i zazwyczaj, nie.

Ogółem moje podejście do życia opiera się na trzech głównych filarach. Dążenie do szczęścia, dążenie do szczęścia i zapobieganie nieszczęściu innych(bo inaczej, jako całość, suma szczęścia będzie tylko spadać), oraz zdobywanie, utwierdzanie, szerzenie wiedzy, ponieważ zrozumienie jest uniwersalnie dobre, a koniec końców, aby zrozumieć sens wszystkiego, trzeba zrozumieć wszystko. Jest to swego rodzaju "ostateczny cel" ludzkości, a w bardziej realistycznej skali, włącza się w to też zrozumienie innych.

Ja nie lubię konfliktu, ponieważ nie lubię krzywdzić nikogo, z wyjątkiem ludzi na poziomie bezskrupułowych morderców lub gwałcicieli, ponieważ to nie ma celu, ani sensu, nikomu nie pomaga, a w głębi wszystkiego, bierze się z konieczności postawienia siebie nad tym kimś, a tego typu uczuć należy się pozbyć.

Mówiąc już o moich dziwnych poglądach, na konkretne przykłady, na ten przykład, ja nie mam silnego uczucia własności do pieniędzy, ponieważ nie mają one sentymentalnej wartości. Nie rozumiem też w pełni dlaczego ludzie chcą ich więcej, kiedy mają wystarczająco, i co złego jest w dawaniu innym, lub nawet braniu od nich. Drugim przykładem, jest moje podejście do prywatności. Dla mnie to coś, co broni nas przed ludźmi, lub otoczeniem, którym nie można ufać, że nie wykorzystają tego przeciw nam, nie będą traktować nas inaczej. Dla mnie, jeżeli się nie dowiem, mogą mnie ludzie podglądać w myciu, czy czymkolwiek, o ile nic z tym nie zrobią. Mnie bezpośrednio to nie krzywdzi. Jeżeli oni mnie nie skrzywdzą, nie jest to coś co muszę przed nimi ukrywać.

I tak, wiem że nie widać po mnie moich problemów. Staram się. Zwłaszcza że jak na razie nikomu nie daję sobie pomóc, nigdy, i wychodzi tylko na złe w rozrachunku. Gdybyś mnie znała, z pewnością zobaczyła byś mnie w gorszych stanach, i jak wtedy bywam. Czasem niemiło. Bardzo.

Swoją drogą, dzisiaj moja matka powiedziała mi, że powinniśmy porozmawiać o mojej przyszłości, i że powinienem jej powiedzieć, jeżeli mam problemy z szukaniem szkoły, pracy, czy ludźmi, i jeżeli potrzebuję pomocy. Wiem że to dobry gest, ale nie mam w sobie tego co jest potrzebne by jej zaufać. Nie mogę. Nie chcę. Bardzo nie chcę. Nie mam sensownego powodu, ale po prostu nie chcę. Wiem że głupim, głupim pomysłem, było by się z tego wymignąć. Nie chcę żyć jak żyję wiecznie. Bardzo nie chcę. A jednak, czuję się, jakby część mnie do tego właśnie zmierzała. Niszczę się, cały czas.

A o szacunku do siebie mówiąc, ja od dawna, dawna, dawna mam już pewnego rodzaju rozwarstwienie, między logiką, a tym co myślę w głębi. Uważam się za dobrą osobę, że muszę rozwiązać moje problemy, a jednak, nie mam szacunku dla siebie, nienawidzę się, a na moje problemy patrzę niemal z perspektywy trzeciej osoby, coś co nie jest moje do rozwiązania.

Podejrzewam że jak na kogoś z moimi problemami, trzymam się dobrze. Może. Zewnętrznie przynajmniej, bo w środku panuje chaos i ruina. Przynajmniej nie jestem w stanie w jakim była moja ciotka. Doszła do punktu w którym nie ruszała się, potem przestała mówić, w końcu reagować na cokolwiek, jak warzywo, czasem tylko robiła coś, bez sensu, jak przecięcie kabla od telefonu bo dzwonił. Na szczęście, po kilku miesiącach w szpitalu psychiatrycznym, zaczęła sobie radzić dobrze. Dlatego też wiem że moja sytuacja nie jest nie do rozwiązania. Ale ją zmusili, bo nie chciała. Mnie nikt nie zmusi, a potrafię nadal udawać że większość rzeczy jest ok. Wiem, że wszystko jest w moich rękach, ale ja tego nie potrafię udźwignąć. Dla mnie to wszystko coś przed czym chcę uciec. Zignorować. I to robię. Szczerze, nie radzę sobie, w ogóle. Ja tylko tak wyglądam.

Swoją drogą, dzięki za bycie miłą i w ogóle. To miłe.

Odnośnik do komentarza

No właśnie, ja po prostu nie wiem, nie mam siły, nawet nie wiem czy mi jeszcze zależy. Nie pamiętam już nawet jak to jest cieszyć się z życia. Nie potrafię wyobrazić sobie czegokolwiek co tak naprawdę by mnie uszczęśliwiło. Czasami chce się zabić tylko i wyłącznie dlatego że samo życie mi się nie kojarzy z niczym innym jak bólem. Po prostu nie wiem co dało by mi szczęście, do tego po prostu się boję, nie wiem czego, czegoś.

Ostatnio czuję się ciut lepiej. Może coś mi się uda. Nie wiem. Wątpię.

Odnośnik do komentarza

Jakby tak się zagłębiać to prawie każdy by doszedł do wniosku ,że życie nie ma sensu ,bo żyjemy po to ,żeby umrzeć...,
dlatego wymyślono życie wieczne,żeby ludziom żyło się łatwej i na pewno tak jest tym co w to wierzą...,może zacznij:)

Dlatego też,w sumie nie wiedząc jak to faktycznie jest ,jak już żyjemy powinniśmy to życie przeżyć jak najlepiej potrafimy,
czyli mieć z niego satysfakcje przez pracę ,naukę,miłość, pomoc innym,itp.,

Szanuj zdanie innych...

Odnośnik do komentarza

NyanHooman, to przykre, co napiszę, ale jeżeli sam nie chcesz sobie pomóc, to nikt Ci nie jest w stanie pomóc. Napisałeś, że zdajesz sobie sprawę z tego, że w środku Ciebie panuje wewnętrzny chaos, że na zewnątrz się jakoś trzymasz, nie widać po Tobie problemów, ale wewnętrznie jest źle. Odrzucasz pomoc, nie próbujesz zaufać nawet matce, która wyszła z inicjatywą rozmowy, chciała Ci pomóc... Nie wiem... Może jeśli znajdujesz w sobie motywację do tego, by zaglądać na to forum, udzielać się, pisać wątki, to może jest w Tobie cień podobnej motywacji, by coś zmienić w swoim życiu? Mam nadzieję, że tak...

Odnośnik do komentarza

Może. Może nie. Nie wiem. Czasem na niczym mi nie zależy i nic mi się nie chce. Będę iść do lekarza z innym problemem, może z taką "generalną" panią doktor porozmawiam. Zdaje sobie sprawę że to nie fair wobec mojej mamy, ale nie jestem w stanie.

W ogóle o wszystkim mówiąc, mi brakuje jakiejkolwiek pewności siebie, czy czegokolwiek. Tak jak nie lubię mówić o niczym związanym z rzeczami trans, choć nic z tego dobrego nie wychodzi. Osobiście dla mnie to wszystko są po prostu rzeczy przed którymi chcę ucieć.

I wiem że nikt mi nie pomoże. Ale w tym nie wiem czy ja sobie pomogę. Na forum zaglądam jak i na inne strony, lubię ludziom pomagać, choć nie wiem dlaczego. Może dlatego że to łatwiej niż pomóc sobie. Tak naprawdę pomóc się nie da tylko ludziom którzy pomocy nie przyjmą. Trochę jak ja może.

A motywacji do zmiany w moim życiu nie mam od czasu utraty wspomnianej znajomej. Jakoś, to było na tyle bolesne, że jakoś już tego nie czuję wszystkiego. Możliwości szczęścia czy czegokolwiek.

A z ateizmu na religję się przekonwertować właściwie nie da. Jest nielogiczna, a definicja prawdy to spójność logiczna. Nie jestem w stanie nawet rozważyć tego, tak się nie da :p

Odnośnik do komentarza
Gość przeczytałam

A więc tak, tata Twój to najprawdopodobniej osoba o niskim poczuciu wartości, ale nie o to chodzi. Jego żachowańie jako ojca, domownika mogło wpływać na Ciebie tak, że w pewnym momencie zacząłeś obawiać się chodzenia, siedzenia i wszystkiego w czym byłby ruch, bo skoro krytyce poddawał wszystko, to najlepiej przy takiej osobie zdrętwieć i być niewidzialnym. Bo cokolwiek byś nie zrobił było źle. Nawet gdy nierobiłeś nic, to byłeś pewnie leniem, gdy robiłeś cokolwiek wieczne pouczenia. Nie wiem czy takie osoby w ogóle zdają sobie sprawę z tego co wyprawiają, bo możliwe że zaczęło się to kiedyś, komuś się ten sposób bycia sopodobał, lub np on miał coś takiego w domu i teraz to powiela. Mniejsza. Ojca można współczuć i to on może mieć wpływ na stan w którym się teraz znajdujesz. A jeśli to prawda, to już jest jakiś punkt zaczepienia. Więc jego roli bym nie bagatelizowała.

A to gimnazjum to gdzie, w Polsce takie dantejskie sceny? Ale jeśli tak było jak piszesz, to kolejne miejsce w którym odbierano Ci prawo do szacunku do samego siebie.
ADHD to już jakoś jest wsółistotne z cechami charakteru i takie osoby mają problemy z nauką i chyba też z koncentracją, więc Twoje podejście do nauki pasuje. To że w szkole niezdałeś i trafiłeś spowrotem w towarzystwo i sytuacje z gimnazjum pasuje pod jakieś określenie, ale nazwy nie kojarzę, to jak ofiara, króla doświadczyła konkretnej krzywdy od kogoś tam, "szuka"sobie w przyszłości osoby podobnej, aby cierpieć dalej. Jak kobiety z rodzin alkoholowych trafiają na takich mężów. No ale to może być nie trafione z mojej strony.

Potem znalazłeś swoje miejsce, który były te anime ( cokolwiek to znaczy), ale w każdym będź razie świat wirtualny, w którym się w jakiś tam sposób sprawdziłeś? Ale i znowu wpakowałeś się na bombę i narobiłeś sobie wrogów. Czyli wracanie do tego co misłeś w domu i w gimnazjum. I dobrze że wspominasz o tym, że nikt się za Tobą ńie ujął, tym bardziej że uważałeś te osoby za przyjaciół. To może podciąć skrzydła i można stracić ducha. Ale zaraz Ci ich wytłumaczę i może było tak jak napiszę. Czy przypadkiem ńie byłeś tam osobą, która była w tej społeczności zapalnikiem, silną postacią? Jeśli tak, to Ci przyjaciele mogli uważać że Tobie pomoc nie jest potrzebna, bo zawsze sobie świetnie radzisz sam, a i jeszcze pewnie im pomagasz, a na dokładkę bali się wdawać w konflikty.
Potem zmieniłeś otoczenie i w końcu jakiś pokój nastał, może i Ty się zmieniłeś? W tym czasie dużo czasu spędzając w " komputerze" kompletnie zawaliłeś rzeczywistość i to co w realu. Tą znajomość to chyba Ty " zabiłeś", było Ci za dobrze? I znowu poszukiwałeś zapalniczki, aby zjarać to co dobre. Potem kolejna relacja przez internet i kolejne odejście, rozstanie.

Dobrze że szukałeś pomocy, niedobrze że trafiłeś na niewłaściwą osobę. Bo o ile uzależnienie od internetu to niestety fakt, to ta depresja której niby nie masz i to wywyższanie się nie pasują mi.
No i tak niby wszystko na dnie, ale potem cały elaborat rzeczy o których marzysz i to nie rzeczy nierealnych, tylko jak najbardziej do zrealizowańia. To jest wielki pozytyw i do tego powinieneś dążyć.

Nie chcesz aby zakładać że jesteś mężczyzną. Więc jak chcesz aby się do Ciebie zwracać? Piszesz, że gdybyś był na Hrt to mógłbyś pisać jako kobieta, teraz też możesz, ale chyba najważniejsze jest to kim Ty się czujesz. Masek można mieć i milion, z tym że w tych maskach można i zagubić samego siebie. Więc ważne mieć tą podstawę i wiedzieć kim się jest?
A jeśli Twoje zaangażowanie w sprawy Lgbt nie wynika tylko z sympatii do tych ludzi i chęci propagowania równości, to może oznaczać że boisz się wyjawić prawdę i Twój brak zaufania prędzej powiązany jest z tym że obawiasz się że nie będziesz miał zrozumienia u bliskich i że będą Cię chcieli leczyć z Twojej seksualności, płciowości? A może do końca jeszcze sam nie sprecyzowałś siebie. Łatwiej byłoby gdybyś już wszystko wiedział na swój temat, ale miał problem z wyjawieniem tego, niż gdybyś jeszcze miał problem z określeniem siebie samego, zwyczajnie wypadałoby wtedy i ten temat poruszyć z psychologiem, seksuologiem i odnaleźć siebie prawdziwego/ prawdziwą?

Uważam, że powinieneś szukać pomocy i że uda Ci się. Psycholog, terapeuta, grupy wsparcia, itp. Skoro siedzisz w tym internecie od rana do nocy, to poszukaj jakiejś pacówki dla siebie i blisko miejsca zamieszkania. Powyżej któś zamieścił telefony zaufania, spróbuj. Nie odrazu trafia się na dobrych fachowców, czasem trzeba się naszukać, ale myślę że warto. Oczywiście uważam też że powinieneś na początek ograniczyć internet i np poczytać książkę czasem, wyjść z mamą na dwór po zakupy lub na spacer, ona chce Ci pomóc tylko nie wie jak, więc bez specjalnych dyskusji możecie zwyczajnie wychodzić razem z domu.
Chociaż możliwe że masz do niej żal, bo jak piszesz o ojcu, to ona najwyraźniej pozwalała na takie jego zachowanie.

Czy Twoja ciotka o której piszesz nie była przypadkiem siostrą taty?

Co do pomagania, łatwiej pomagać innym jak sobie to prawda, możliwe że masz pragnienie aby ktoś w końcu pomógł Tobie. Więc małe gesty chyba widzisz, ale ten największy krok należy do Ciebie.
Wiedzę masz, więc pozostaje z niej skorzystać.

Odnośnik do komentarza
Gość przeczytałam

A więc tak, tata Twój to najprawdopodobniej osoba o niskim poczuciu wartości, ale nie o to chodzi. Jego żachowańie jako ojca, domownika mogło wpływać na Ciebie tak, że w pewnym momencie zacząłeś obawiać się chodzenia, siedzenia i wszystkiego w czym byłby ruch, bo skoro krytyce poddawał wszystko, to najlepiej przy takiej osobie zdrętwieć i być niewidzialnym. Bo cokolwiek byś nie zrobił było źle. Nawet gdy nierobiłeś nic, to byłeś pewnie leniem, gdy robiłeś cokolwiek wieczne pouczenia. Nie wiem czy takie osoby w ogóle zdają sobie sprawę z tego co wyprawiają, bo możliwe że zaczęło się to kiedyś, komuś się ten sposób bycia sopodobał, lub np on miał coś takiego w domu i teraz to powiela. Mniejsza. Ojca można współczuć i to on może mieć wpływ na stan w którym się teraz znajdujesz. A jeśli to prawda, to już jest jakiś punkt zaczepienia. Więc jego roli bym nie bagatelizowała.

A to gimnazjum to gdzie, w Polsce takie dantejskie sceny? Ale jeśli tak było jak piszesz, to kolejne miejsce w którym odbierano Ci prawo do szacunku do samego siebie.
ADHD to już jakoś jest wsółistotne z cechami charakteru i takie osoby mają problemy z nauką i chyba też z koncentracją, więc Twoje podejście do nauki pasuje. To że w szkole niezdałeś i trafiłeś spowrotem w towarzystwo i sytuacje z gimnazjum pasuje pod jakieś określenie, ale nazwy nie kojarzę, to jak ofiara, króla doświadczyła konkretnej krzywdy od kogoś tam, "szuka"sobie w przyszłości osoby podobnej, aby cierpieć dalej. Jak kobiety z rodzin alkoholowych trafiają na takich mężów. No ale to może być nie trafione z mojej strony.

Potem znalazłeś swoje miejsce, który były te anime ( cokolwiek to znaczy), ale w każdym będź razie świat wirtualny, w którym się w jakiś tam sposób sprawdziłeś? Ale i znowu wpakowałeś się na bombę i narobiłeś sobie wrogów. Czyli wracanie do tego co misłeś w domu i w gimnazjum. I dobrze że wspominasz o tym, że nikt się za Tobą ńie ujął, tym bardziej że uważałeś te osoby za przyjaciół. To może podciąć skrzydła i można stracić ducha. Ale zaraz Ci ich wytłumaczę i może było tak jak napiszę. Czy przypadkiem ńie byłeś tam osobą, która była w tej społeczności zapalnikiem, silną postacią? Jeśli tak, to Ci przyjaciele mogli uważać że Tobie pomoc nie jest potrzebna, bo zawsze sobie świetnie radzisz sam, a i jeszcze pewnie im pomagasz, a na dokładkę bali się wdawać w konflikty.
Potem zmieniłeś otoczenie i w końcu jakiś pokój nastał, może i Ty się zmieniłeś? W tym czasie dużo czasu spędzając w " komputerze" kompletnie zawaliłeś rzeczywistość i to co w realu. Tą znajomość to chyba Ty " zabiłeś", było Ci za dobrze? I znowu poszukiwałeś zapalniczki, aby zjarać to co dobre. Potem kolejna relacja przez internet i kolejne odejście, rozstanie.

Dobrze że szukałeś pomocy, niedobrze że trafiłeś na niewłaściwą osobę. Bo o ile uzależnienie od internetu to niestety fakt, to ta depresja której niby nie masz i to wywyższanie się nie pasują mi.
No i tak niby wszystko na dnie, ale potem cały elaborat rzeczy o których marzysz i to nie rzeczy nierealnych, tylko jak najbardziej do zrealizowańia. To jest wielki pozytyw i do tego powinieneś dążyć.

Nie chcesz aby zakładać że jesteś mężczyzną. Więc jak chcesz aby się do Ciebie zwracać? Piszesz, że gdybyś był na Hrt to mógłbyś pisać jako kobieta, teraz też możesz, ale chyba najważniejsze jest to kim Ty się czujesz. Masek można mieć i milion, z tym że w tych maskach można i zagubić samego siebie. Więc ważne mieć tą podstawę i wiedzieć kim się jest?
A jeśli Twoje zaangażowanie w sprawy Lgbt nie wynika tylko z sympatii do tych ludzi i chęci propagowania równości, to może oznaczać że boisz się wyjawić prawdę i Twój brak zaufania prędzej powiązany jest z tym że obawiasz się że nie będziesz miał zrozumienia u bliskich i że będą Cię chcieli leczyć z Twojej seksualności, płciowości? A może do końca jeszcze sam nie sprecyzowałś siebie. Łatwiej byłoby gdybyś już wszystko wiedział na swój temat, ale miał problem z wyjawieniem tego, niż gdybyś jeszcze miał problem z określeniem siebie samego, zwyczajnie wypadałoby wtedy i ten temat poruszyć z psychologiem, seksuologiem i odnaleźć siebie prawdziwego/ prawdziwą?

Uważam, że powinieneś szukać pomocy i że uda Ci się. Psycholog, terapeuta, grupy wsparcia, itp. Skoro siedzisz w tym internecie od rana do nocy, to poszukaj jakiejś pacówki dla siebie i blisko miejsca zamieszkania. Powyżej któś zamieścił telefony zaufania, spróbuj. Nie odrazu trafia się na dobrych fachowców, czasem trzeba się naszukać, ale myślę że warto. Oczywiście uważam też że powinieneś na początek ograniczyć internet i np poczytać książkę czasem, wyjść z mamą na dwór po zakupy lub na spacer, ona chce Ci pomóc tylko nie wie jak, więc bez specjalnych dyskusji możecie zwyczajnie wychodzić razem z domu.
Chociaż możliwe że masz do niej żal, bo jak piszesz o ojcu, to ona najwyraźniej pozwalała na takie jego zachowanie.

Czy Twoja ciotka o której piszesz nie była przypadkiem siostrą taty?

Co do pomagania, łatwiej pomagać innym jak sobie to prawda, możliwe że masz pragnienie aby ktoś w końcu pomógł Tobie. Więc małe gesty chyba widzisz, ale ten największy krok należy do Ciebie.
Wiedzę masz, więc pozostaje z niej skorzystać.

Odnośnik do komentarza

Hej,

Nie wiem, czy w czymś Ci to pomoże, ale chciałabym się podzielić z Tobą refleksją na temat tego, co tutaj napisałeś.

Wydaje się, że każdy w życiu wybiera sobie jakiś system wartości, którymi będzie się kierował, Ty wybrałeś sobie z jakiegoś powodu bezwzględną logikę. Wiem, że wierzysz, że zrobiłeś tak dlatego, że doszedłeś w końcu po prostu do "prawidłowych" wniosków na temat życia, ale wydaje mi się, że to jest coś, co pozwala Ci uciekać przed własnymi, niechcianymi uczuciami. Bardzo mocno próbujesz swój wizerunek "odczłowieczyć", tak bardzo nas przekonujesz, że jesteś obiektywny, bezstronny, pełen zrozumienia dla każdego, kogo zachowanie da się logicznie wyjaśnić. Odcinasz się od wartościowania innych po to, żeby nikt nie oceniał Ciebie - po to wymyśliłeś własny system wartości, który oceniania w ogóle nie bierze pod uwagę.

Mnie się wydaje, że tak nie można, że dewaluujesz tym samym własne uczucia, żeby uzyskać złudne poczucie bezpieczeństwa. Problem w tym, że żeby je utrzymać, potrzebujesz izolować się od ludzi, bo każda uczuciowa interakcja z nimi może sprawić, że cały wewnętrzny świat, który sobie misternie zbudowałeś rozsypie się w drobny mak. Potrafisz do pewnego stopnia zaufać obcym ludziom, bo nawet jeśli Cię ocenią, to umiesz się do tego zdystansować, wpisujesz ich po prostu na listę osób nie myślących logicznie i nie wartych kontaktu. Gorzej z mamą, do której przecież na pewno żywisz jakieś uczucia. Ona oceni Ciebie, jeśli pozwolisz sobie się przed nią otworzyć, a dla Ciebie ta ocena będzie ważna, boisz się jej.

Ja myślę, że jesteś teraz na takim etapie, że chciałbyś zmienić swoje życie, ale tak naprawdę nie wiesz jeszcze co jest w nim nie tak, nie zdajesz sobie sprawy z problemu. Niezależnie od tego, że to co napisałam, to może być po prostu stek bzdur, bo Cię nie znam, to przecież dobrze by było, żebyś dowiedział się, co sprawia, że zachowujesz się tak, a nie inaczej. A to widać od razu, że sam do tego nie dojdziesz, bo wypracowałeś sobie już schematy myślenia i działania, które izolują Cię od własnych uczuć, wyjaśniają wszystko i zwalniają z myślenia. Więc powiem to, co było tutaj już chyba mówione - psycholog. Bo to ktoś z zewnątrz musi przełamać te schematy. Pomyśl sobie, jakie to będzie uczucie, kiedy po miesiącu terapii mogłoby się okazać, że nagle rozumiesz, co się z Tobą dzieje, rozumiesz dlaczego i wiesz, co zrobić, żeby pracować nad tym, żeby czuć się szczęśliwym.

Odnośnik do komentarza

@ankazz

Nie uważam żeby mój system wartości był problemem. Być może jest bardziej cyniczny niż inne, ale znam wielu ludzi z podobnymi, którzy radzą sobie dobrze, i nie mają problemów.

O ile prawdą jest że jest on logiczny, zdecydowanie nie lekceważę uczuć, są one centralną częścią człowieczeństwa, i było by to z mojej strony bardzo głupie.

Jeżeli o ocenę innych chodzi, to po prostu brak poczucia mojej własnej wartości, kiedyś tak ze mną nie było. To po prostu nakręcanie się, i dobrze o tym wiem, ale eh...

A mój "wewnętrzny świat" zdecydowanie się nie rozsypie, ponieważ po prostu nie istnieje, wydaje mi się że po prostu zbyt surowo oceniasz to w co wierzę. Bez obrazy oczywiście, masz do tego pełne prawo, choć nie zgadzam się z tym. Zdecydowanie nie to jest powodem mojego dystansowania się od ludzi, ani nie zwalnia mnie z myślenia, co w ogóle brzmi lekko ubliżająco.

A co ze mną jest nie tak mniej więcej wiem. Po prostu się za bardzo boję, i mi się nie chce. Reszta problemów nie jest ogromna w porównaniu

@przeczytałam

Czuję że ty mnie rozumiesz dość dobrze, dzięki za twój post. Raczej jak uzależnienie od internetu, po prostu doskwiera mi samotność. Kiedy mam z kim co robić, wcale mnie do niego nie ciągnie.

I masz rację, ważne jest to jak się ktoś czuje. Ale dla mnie to było by kłopotanie ludzi, bo nie mam w siebie tyle wiary w siebie aby stanąć silnie na swoim. Tak jak są ludzie którzy się innymi nie przejmują, tak ja nie potrafię. Tak czy siak, dla mnie to coś co lepiej by mi było zostawić na przyszłość. Mam poważniejsze problemy. A poza tym, co jeżeli, kiedyś, w jakiś sposób, "zmienię zdanie"?

A moja ciotka była od strony mamy, to nic genetycznego akurat na pewno. A brat mojego ojca jest całkiem fajnym człowiekiem, problemem raczej jest jego matka, która od zawsze była tak uparta że alternatywnych wersji rzeczywistości do siebie nie dopuszcza, nawet gdy te jej są często bez sensu.

I masz rację, że lepiej by mi było czegoś spróbować, ograniczać komputer się staram, ale po prostu za bardzo nie mam nic innego do roboty. Kiedy mam jest fajnie, ale kiedy nie, nie chcę się nudzić. Ostatnio rozmawiam z kilkoma bardzo ciekawymi ludźmi przez internet, oraz udzielam się tutaj, i w innych podobnych miejscach, co zdecydowanie jest bardziej pożyteczne niż np. Dota 2, które dla mnie jest muszę przyznać swego rodzaju uzależnieniem. Nie gram już co dzień, ale nie potrafię się oprzeć kilku meczom w weekend z bratem ciotecznym.

Ogółem to dziękuję wszystkim za odpowiedzi i próbowanie pomagania mi. Prawdę jednak jest że koniec końców wszystko zależy ode mnie.

Odnośnik do komentarza

Tak jak napisałam wcześniej, nie znam Cię, mogłam napisać stek bzdur :) tak czy inaczej życzę powodzenia. Coś pisałeś wcześniej, że nie masz ochoty wychodzić z domu... tez miałam kiedyś w niewielkim stopniu ten problem. Może spróbuj wychodzić wieczorami, czy w nocy, kiedy nikogo nie ma na ulicy. Albo idź do lasu, gdzie nikogo nie spotkasz. Kontakt z naturą generalnie jest przyjemny.

Odnośnik do komentarza
Gość przeczytałam

Wydawało mi się że Ankazz trafiła z wypowiedzią, więc się zdziwiłam troche, może przemyśl to co ona napisała jeszcze raz czytając, bo czasem wypieramy to co ważne.
Ale nie o tym. Samotność, to wielka bolączka naszych czasów i w sumie proste, bo przy Twoim opisie wszystko na to wskazuje. Rady na samotność nie znajdę, mogłabym powidzieć szukaj znajomości przez internet, ale to bez sensu w Twoim przypadku.
Co byś poradził takiej osobie jak Ty, od czego byś sugerował jej zacząć?
I czy naprawde uważasz, że sprawy z " płcią" są mniej ważne od innych?
Jesteś narazie jak nieposkładane puzzle, są wszystki kawałki, tylko od czego zacząć żeby je złożyć w konkretny obraz? I wiesz, że właśnie angażowanie się w sprawy innych oddalają Cię od własnego sukcesu. Gdybyś robił dla siebie 1/4 tego co robisz dla innych, to gdzie byś już był? Czy byłby jakiś postęp, jakieś konkrety, a jak tak to jakie?

Odnośnik do komentarza

Przepraszam że tyle mi odpowiedź zajęła. Czasami po prostu nie czuję się na siłach jeżeli o niektóre rzeczy chodzi. Często losowe i bez powodu, tak po prostu.

Po pierwsze, nie uważam że sprawa płci jest nieistotna, zdecydowanie nie. Chodzi mi raczej o to, że jest to bardziej tylko kwestia pieniędzy, czasu, i poradzenia sobie z otoczeniem, co nie będzie okropnym problemem, ponieważ i tak zamierzam się przeprowadzić gdzieś w przyszłości. Może Kanada.

Chodzi mi raczej o to że w porównaniu do perspektywy że moje aktualne życie będzie trwać w nieskończoność, i że już nigdy nie doznam przyjemności z życia(co zdecydowanie bez zmiany mojego życia się nie stanie), wszystko inne jest właściwie śmiesznie trywialne.

I nie, zdecydowanie się nie zgadzam. Dla mnie mój system wartości jest czymś co jest raczej przeźroczyste, zdecydowanie nie jest to coś do czego się odwołuję, zdecydowanie nie aby "odciąć" się od innych ludzi. O ile są ludzie, z którymi nie warto nawet rozmawiać, ja nie lekceważę ludzi tak łatwo. Nie jeżeli oni nie okazali braku jakiejkolwiek próby zrozumienia, czy przemyślenia swoich racji. Same argumenty zawsze rozważam, niezależnie od kogo pochodzą. Nie zdarzyło mi się nigdy pomyśleć że ktoś "jest nielogiczny" i z takiej racji go zlekceważyć.

Nie odsuwam się też od ludzi, przynajmniej nie specjalnie. Staram się zbliżyć do wszystkich, przynajmniej w internecie. W rzeczywistości nie spotykam tylu ludzi. Z panią doktor(choć to z jakieś 8 miesięcy temu było :/) starałem się być otwarty. Ogółem nie chcę się odsuwać od ludzi, ale po prostu się boję.

A moja rodzina po prostu jest w tym sensie specjalna. Tak samo jak ludzie ze szkoły czy czegokolwiek. Zawsze się boję że kogoś spotkam, i nie chcę. I ogółem nikomu nie potrafię zaufać, zwłaszcza rodzinie. Z bratem ciotecznym byłem otwarty, kiedyś, ale już nie. I nie potrafię. Ludzie których znam online są wszyscy fajni, mogę im ufać, i ufam, ale w rzeczywistości ludzie często udają że są lepsi niż są. Z jednej strony w internecie łatwiej jest skłamać, ale z drugiej, jeżeli o udawanie chodzi, to ludzie po prostu są bardziej szczerzy, bo łatwiej. Nie wiem jak można w ogóle zaufać komuś kogo się spotka w rzeczywistości. Nie wyobrażam sobie tego. Tyle jest wszędzie historii o dowiadywaniu się o ludziach czegoś na co nic nie wskazywało miesiące później.

A wracając do spraw płci, tak naprawdę sprawia mi to różnicę, zdecydowanie lepiej się czuje kiedy ludzie traktują mnie jak dziewczynę, i czuję się źle używając męskich odpowiedników słów, ale nie mam po prostu poczucia jakiejkolwiek wartości. Nie potrafię ludziom czegoś takiego powiedzieć. W ogóle to mam wszystkiego dość, bardzo dość.

Swoją drogą skoro to już jest mój temat w pewnym sensie, to zrzucę coś z piersi. Moja przyjaciółka z Wenezueli jest ostatnio bardzo przygnębiona. Wręcz niewiarygodnie. Ostatnio na tyle że nie ma siły ze mną gadać, ani nic innego robić. Przez te kilka miesięcy od powrotu z Francji, po prostu tydzień po tygodniu było z nią gorzej, teraz już nawet ciężko mi z nią porozmawiać, zwłaszcza że ma rzeczy do roboty od tygodnia. Chcę ją pocieszyć, porozmawiać, coś zrobić, ale nie mogę, i mnie to dobija. Nie szukam porady bo w sumie co można. Po prostu chcę komuś powiedzieć.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×
×
  • Dodaj nową pozycję...