Skocz do zawartości
Forum

Obarczanie poczuciem winy za brak zaufania


Gość Ja_po_prostu

Rekomendowane odpowiedzi

Witam.
Mam 32 lata. Mój problem jest dość złożony. Zacznę od tego, że jestem dzieckiem, które doświadczyło przemocy ze strony ojca w dzieciństwie. Jako człowiek dorosły, dopiero teraz zbieram się w sobie i zaczynam układać swoje życie od początku. Od dwóch lat jestem w terapii. Jednym z wielu moich problemów życia dorosłego jest bardzo ograniczone zaufanie, w tym do mojego partnera. W przeszłości przeżyłam też związek z osobą uzależnioną, która mnie poniżała, okłamywała i bardzo zaniżyła moje poczucie wartości. Obsesyjnie boję się odrzucenia i krzywdy. Już wiem, skąd to się bierze, ale nie w tym rzecz. Otóż, mój obecny partner, nie radzi sobie z emocjami, agresją i stosuje elementy przemocy psychicznej w naszym związku. Przez cały czas wszystkie swoje zachowania tłumaczy tym, że ja mu nie ufam. Owszem, walczę z tym ciągle, chodzę na terapię, ale to proces. Chciałabym, żeby mnie zrozumiał, a nie ciągle rozliczał z porażek. Mój partner jest osobą z rozbitej, toksycznej rodziny, wychowywał się bez ojca, z trudną matką. Cały czas deklaruje chęć pomocy, ale w działaniu wychodzi inaczej. Kiedy nie radzę sobie z jakąś sytuacją i np. obawiam się, że korespondencja z jego byłą dziewczyną przekracza granice normy, mój partner, kiedy próbuję z nim o tym spokojnie porozmawiać, wpada w gniew, wyzywa mnie, wpędza w poczucie winy i zaniża moje poczucie wartości. Nie rozumie mojego lęku, tylko widzi w tym atak na siebie i zaniżenie jego moralności, umniejszenie mu. Ja bardzo go kocham i gdybym uważała go za nieuczciwego człowieka, nie byłabym z nim. Jednak, moje lęki w pewnych sytuacjach powracają i ciężko mi je opanować bez jego wsparcia. Co z tego, że potrafi być dla mnie cudowny, kiedy w sytuacjach kryzysowych traci nad sobą kontrolę i słyszę poniżające obelgi, że jestem psychiczna, że nienawidzę świata i ludzi, że jestem złym człowiekiem. Ja wiem, że on bardzo się stara, że jest dla mnie dobry i nie ma łatwego życia, ale w trudnych momentach nie potrafi mnie zaakceptować i mam wrażenie, że wtedy nie czuje, że mnie kocha. Jednego dnia jest dla mnie przecudowny, ale gdy tylko nachodzą mnie lęki, zaczyna się furia i następuje odrzucenie. Ja przyjmuję to poczucie winy i zawsze dążę do zgody. Dotarliśmy do takiego punktu, w którym moje odmienne zdanie już nie ma żadnej wartości i wszystkie jego błędy tłumaczone są moim brakiem zaufania. Owszem, lęk często mi towarzyszy, ale nie wszystkie sytuacje są z tym związane i kiedy próbuję mojemu partnerowi zwrócić uwagę w różnych kwestiach życia codziennego, jak np. dopilnowanie pisma do urzędu, on odbiera to jako atak i kończy się agresją, wychodzeniem, ucinaniem rozmów, rzucanie telefonem. Zawsze ma dla siebie jakieś usprawiedliwienie. Ostatnio doszło już do wyzwisk i szarpaniny, bo desperacko błagałam go, żeby nie wychodził kolejny raz. Dla mnie to jest straszna karą - ta cisza i odrzucenie. Ściana. Mój partner powiedział mi również, że zdaje sobie sprawę ze swojego problemu, że wstydzi się go, ale to ja głównie go prowokuję i jeśli ja się zmienię, on mi gwarantuje, że jego problem się skończy, a jeśli nadal będzie taki, pomimo mojej zmiany, to WTEDY pójdzie na terapię. Osobiście uważam, że to bzdura i wypiera problem, uzależniając go ode mnie. Jak niby mam zweryfikować, kiedy jego agresja wywołana jest przez mój brak zaufania, a kiedy już nie, skoro cała wina i tak zawsze spada na mnie, a mój partner w ogóle nie szanuje moich argumentów? I czy w ogóle można czymkolwiek usprawiedliwiać takie zachowanie? Moim zdaniem nie i widzę, że ma poważny problem. Mam też wrażenie, że niszczy tym moje postępy w terapii, zaniżając moją samoocenę i wiarę w postęp (ostatnio powiedział mi znowu, że nigdy z tego nie wyjdę, że jestem głupia). Mam też podejrzenia, że odbija swój poprzedni związek na mnie. Był z dziewczyną 7 lat i ona go zdradziła. Bardzo to przeżył. Był na terapii. Ona również miała problemy z zaufaniem i zazdrością, lękiem, ale przez 7 lat dusiła w sobie wszystko i zatajała przed nim. Wypomniałam mu to w desperacji kilka razy i bardzo się zdenerwował. Naubliżał mi strasznie. Byliśmy razem na terapii dla par, ale on ją przerwał. Mam wrażenie, że poszedł tam dla mnie, a nie w równym stopniu dla siebie. Dla otoczenia i znajomych jest cudowny, jest bardzo lubiany, inteligentny i ma dużo znajomych. Myślę, że dobre wrażenie na innych jest dla niego ważniejsze niż szacunek do mnie. Jak mam sprawić, żeby zrozumiał, że powinien sięgnąć po pomoc i nie tłumaczyć swojego zachowania ciągle moim?
Pozdrawiam.
Ja_po_prostu

Odnośnik do komentarza

Widzę, że mimo niełatwej sytuacji udało Ci się w miarę trzeźwo ją ocenić i parę rzeczy sobie poukładać:

Ja_po_prostu
Mój partner powiedział mi również, że zdaje sobie sprawę ze swojego problemu, że wstydzi się go, ale to ja głównie go prowokuję i jeśli ja się zmienię, on mi gwarantuje, że jego problem się skończy, a jeśli nadal będzie taki, pomimo mojej zmiany, to WTEDY pójdzie na terapię. Osobiście uważam, że to bzdura i wypiera problem, uzależniając go ode mnie. Jak niby mam zweryfikować, kiedy jego agresja wywołana jest przez mój brak zaufania, a kiedy już nie, skoro cała wina i tak zawsze spada na mnie, a mój partner w ogóle nie szanuje moich argumentów? I czy w ogóle można czymkolwiek usprawiedliwiać takie zachowanie? Moim zdaniem nie i widzę, że ma poważny problem.

Masz całkowitą rację. Rzeczywiście wszystko to absurd i nie można tego usprawiedliwiać. Skoro Ty nad sobą pracujesz, chodzisz na terapię, to powinien to docenić, i oprócz tego wziąć z Ciebie przykład.

Ja_po_prostu
Cały czas deklaruje chęć pomocy, ale w działaniu wychodzi inaczej.

To po co te deklaracje w takim razie? Chyba nic nie znaczą, skoro z jego działań wynika, że raczej nie zamierza Ci pomagać. Co to za miłość, gdy człowiek dobrze traktuje swojegp partnera tylko wtedy, gdy nie ma żadnych problemów? Z kochaną osobą jest się na dobre i na złe. I szczególnie w tych gorszych chwilach się ją wspiera, a nie stosuje przemoc psychiczną.

Ja_po_prostu
w trudnych momentach nie potrafi mnie zaakceptować i mam wrażenie, że wtedy nie czuje, że mnie kocha.

Chyba też bym miała takie wrażenie na Twoim miejscu.
Jak sama piszesz, doszło do tego, że Twoje zdanie w ogóle sie nie liczy, a on za swoje błędy wini Ciebie. Pewnie to Twoje ustępowanie i dążenie do bardziej do zgody niż faktycznej poprawy sytuacji do tego doprowadziło. Dlatego czas to zmienić. Musisz nauczyć się bronić swojego zdania. Absolutnie nie pozwalaj się poniżać, wyzywać, itd. I bądź w tym konsekwentna. Nie tłumacz go jego poprzednim związkiem. To, co się w nim wtedy działo nie jest Twoją winą, i on na pewno dobrze o tym wie. Dlatego nawet jeśli ciągle tamte rzeczy powodują u niego frustrację, nie ma prawa się na Tobie wyżywać.

Ja_po_prostu
Mam też wrażenie, że niszczy tym moje postępy w terapii, zaniżając moją samoocenę i wiarę w postęp (ostatnio powiedział mi znowu, że nigdy z tego nie wyjdę, że jestem głupia).

Ja też. Dlatego jesli sie w końcu nie opamięta, to odejdź od niego, zanim jego traktowanie Ciebie do reszty zaprzepaści efekty tej terapii. A to co Ci ostatnio powiedział... Brak słów po prostu.

Ja_po_prostu
Myślę, że dobre wrażenie na innych jest dla niego ważniejsze niż szacunek do mnie.

Przykre.

Odnośnik do komentarza

Oj, gdy to wszystko czytałam, to tak jakbym słyszała o sobie! Również miałam cieżkie dzieciństwo, a z partnerem dokładnie tak jak Ty... Rozumiem Cię doskonale, nawet nie wiesz jak bardzo. Mój partner nie pomaga mi w moich obawach, również gdy próbuję porozmawiac spokojnie o moich lękach jestem poniżana, unosi się swoją dumą, wcale mnie nie rozumie, wszystko musi byc po jego myśli, gdy tak się dzieje czuję że nie jestem kochana, ze moje zdanie się nie liczy, słyszę że to ja go gnoję, ze jestem terrorystką ...

Odnośnik do komentarza

Za szybko kliknęłam "odpowiedz" dlatego dopiszę jeszcze, że jestem w podobnym wieku co Ty i również uczęszczałam na taką terapię, ale bez partnera (nie jesteśmy małżeństwem, więc uważał, ze go to nie dotyczy). Każdą kłótnię spowodowaną moim brakiem zaufania (przez jego wczesniejsze zdrady, co prawda nie cielesne, a poprzez portale internetowe, a także 1 spotkanie z kobietą z takiego właśnie portalu- co uważam za zdradę) tłumaczy sobie tym, ze to wszystko moja wina, że powinnam w końcu dac wiarę. Ponadto często takie kłótnie kończą się groźbami że mnie zostawi i tak też często bywa, nie odzywa się ze 2 tygodnie, po czym wraca. Przerwałam moją terapię, uczęszczałam na nią 2 lata, ale stwierdziłam, że obie strony powinny ponosic jednakowe starania, a to co ja próbowałam odbudowac, czyli zaufanie, mając jeszcze jakiekolwiek lęki i przedstawiając je bezpośrednio bez obwijania w bawełnę, byłam poniżana poprzez krzyki, przekleństwa, co raczej odbudowie zaufania nie sprzyjało. Przedstawiając je, nie chciałam słuchac krzyków, lecz oczekiwałam zrozumienia, bo taki proces mimo terapii i pomocy wielu doświadczonych ludzi trwa długie lata, i wiadomo, lęki się raz nasilają a raz wcale ich nie ma (wtedy on jest na prawdę wspaniały). Ale co to za miłosc, gdy jedna ze stron gardzi drugą osobą za jej obawy, lęki i brak zaufania? Powinno się byc z kimś na dobre i na złe, a nie tylko wtedy, gdy wszystko jest po czyjejs myśli. A tak na dobrą sprawę, czy ludzie po przejściach, czy tacy co nic nie przeżyli, zawsze mają jakieś obawy, a zwłaszcza my kobiety, takie które kochają swoich partnerów i którym na prawdę na nich zalezy. Pozdrawiam gorąco, Ania.

Odnośnik do komentarza

Dziękuję Wam za odpowiedzi i wsparcie.
Muszę przyznać, że największym ciosem jest dla mnie to, że gdy jest dobrze, on nosiłby mnie na rękach. Później w kłótniach wypomina mi, że niczego nie szanuję, nie doceniam, że za dużo myślę i powinnam się zająć życiem. Na początku naszego związku usłyszałam, że będzie trzymał mnie za rękę i wspierał, że razem przez to przejdziemy. Wstydziłam się nie raz, że po raz kolejny coś mi się nie udało, że znowu go zawiodłam. Oczekiwał szybkich rezultatów. Nie rozumie, że lęki wracają, czasem ich prawie nie ma, a czasem jeden bodziec powoduje, że zaczynam czuć okropny dyskomfort psychiczny i nie wiem, co mam z tym zrobić, bo jeśli mu powiem, to skończy się jak zawsze. On już stracił cierpliwość. Uważa, że skoro nie ma poprawy, to nie możemy być razem, bo on nie chce być z kimś, kto go nie zna i mu nie ufa. Uważa się za osobę bardzo moralną, o określonych wartościach i bardzo to sobie ceni, więc każdy mój lęk mu uwłacza. Nie myśli o moim bólu i o tym, z czym walczę, tylko o tym, jak go atakuje, uważa, że traktuję go jak ostatniego skurw...., ponieważ posądzam go o różne rzeczy. Tyle razy odchodził ode mnie, trzaskał drzwiami, nie odzywał się tygodniami. Dla mnie to był potworny cios i ściana. Pękałam i wyciągałam rękę, a wtedy on utwierdzał się w swoich przekonaniach, że jestem chora, ale ostatecznie dawał mi szansę. Podsyłał książki, mądre cytaty. Wszystko skupiało się na mnie. Nie raz krzyczał, ile to jeszcze razy, co jeszcze musi się wydarzyć i jak ON ma mi zaufać?
A ostatnio zażartował sobie dwuznacznie w rozmowie z koleżanką, z którą kiedyś się spotykał. Ona jest mężatką i pamiętam, że prawie wdali się w romans, kiedy mój partner cierpiał po zdradzie w poprzednim związku, a ona miała kryzys w swoim małżeństwie. I wtedy poznał mnie. Bardzo obawiał się mojej reakcji na to, bo powiedział, że on nie jest takim człowiekiem i to nie w jego stylu, że miał trudny okres w życiu i się pogubił. I że prawie doszło do dramatu. Zrozumiałam to i powiedziałam, że tamta znajomość ma się skończyć, jeśli chce, żeby nasza się rozwinęła. To dla mnie oczywiste. Był bardzo przerażony, że odejdę, że źle go ocenię i nie będę chciała kontynuować naszej relacji. Dodam, że to był sam początek. Mój partner zakończył tamtą znajomość na tym niebezpiecznym poziomie, ale pozostali nadal w koleżeństwie. Ona wyraźnie ma do niego sentyment. Ale nie spotykali się. Pisała czasami maile. I wtedy mnie dopadały lęki. Nawet poprosiłam mojego partnera, żeby pokazał mi tę wiadomości. Wiem, nie powinnam, ale strach był silniejszy. Pokazał. Zwykłe pisanie. Nawet pisał o mnie w tych mailach. Zaczęłam się trochę uspakajać. Dodam, że było to dla mnie bardzo trudne, bo w poprzednim związku byłam okłamywana notorycznie. Walczyłam z potwornym lękiem. Ciągła sinusoida.
I nagle ostatnio ona znowu napisała do mojego partnera. Jakby nigdy nic. Ale że akurat siedzieliśmy razem przy komputerze, to bardzo się zmieszał. Mój lęk wrócił. Zapytałam, czy często z nią koresponduje. Odpowiedział, że rzadko. Poprosiłam, żeby otworzył szerzej okno rozmowy. Miał pobłażającą minę, że znowu zaczynam itd., ale zrobił to. I tam, ku mojemu zdziwieniu, zobaczyłam, jak ona wypisywała do niego wieczorem, że idzie właśnie napić się wina i życzy mu dobrej nocki "z lekką nutą dekadencji" (!) A później w rozmowie żartowali na temat dziecka, które niedawno urodziło się jej i jej prawie zdradzonemu mężowi, że jest podobne do mojego partnera, więc padło hasło z jego strony: "opiekuj się naszym dzieckiem". Zobaczyłam to i zamarłam. Uznałam, że to bardzo, ale to bardzo kiepski żart w kontekście tego, co kiedyś prawie się stało i jak bardzo bał się, co o nim pomyślę, a teraz tak ich to bawi. Poczułam się po prostu strasznie. Jak idiotka. Ale nie odezwałam się ani słowem. Widać tylko było moje zamknięcie. Chciałam odczekać, tak jak radzono nie raz na terapii, żeby wybrać spokojny moment, higiena rozmowy, szacunek. Mój partner zawsze wmawiał mi, że właśnie tego mi brakuje, że jestem neurotyczką, że wszystko muszę na gorąco załatwiać, i że jeśli to zmienię, zobaczę jak będzie fajnie w naszych rozmowach. Pomyślałam sobie: "Teraz mogę to zrobić. Zaczekam." Ale mój partner już miał problem, że jestem zamknięta w sobie i że już nie mam uśmiechu na twarzy. Poszliśmy spać. On obrażony na mnie. W nocy dostałam mocne kołatanie serca i miałam problemy z oddychaniem. Mój partner (poprosiłam go) jakoś się przełamał i poszedł po wodę i ziołowe tabletki na uspokojenie. Zasnęłam. Rano poprosiłam go o rozmowę. Spokojnym, łagodnym tonem. Zgodził się. Powiedziałam, że nie chcę się kłócić, że chciałabym, aby ta rozmowa nie skończyła się jak zawsze, żebyśmy porozumieli się i przepracowali to razem. Powiedziałam o swoim lęku i po 3 minutach wyrzucił mnie z domu. Zaczęłam płakać i nie chciałam wyjść, błagałam, żeby tego nie robił, żeby się opanował. Było coraz gorzej. Założył sobie zatyczki do uszu i zamknął się w łazience. Kiedy w desperacji powiedziałam mu, że przenosi wszystko z poprzedniej relacji na mnie, wpadł w taki szał, że ciężko mi powtórzyć te epitety, które poleciały w moją stronę. Powiedziałam mu wtedy, że to, o co tak mnie zawsze prosił, nie działa. Odczekałam, chciałam porozmawiać. I co z tego wyszło? Powiedziałam mu, że ma problem. Że to nie jest moja wina tylko. Zaprzeczał, ale widziałam na jego twarzy zmieszanie. Powiedział, że to dlatego, iż wypominam mu przeszłość. Ale przecież to stało się później. A on wpadł w szał już po 3 minutach. Nie chciał tego przyznać. Powiedział, że kłamię. Żałuję, że nie nagrałam tej rozmowy. On za to zaczął mnie nagrywać na telefonie. Powiedział, że inaczej nikt mu nie uwierzy, jaka jestem. Poczułam, że rozpadam się na części z bezsilności. Ciężko opisać to słowami. Co zrobiłam źle? Czy nie miałam prawa poczuć się niezręcznie z powodu tej rozmowy z tamtą koleżanką?

Odnośnik do komentarza

Miałam podobny problem moze nawet i gorszy... tez wyrzucal mnie z domu plakalam blagalam zeby tego nie robil... wyrzucal moje rzeczy ponizal wyzywal od najgorszych, nie sluchal co do niego mowie a prosilam wiele razy zeby panowal nad tym co mowi bylo nawet tak, ze złapał mnie kilka razy za twarz i wiele podobnych rzeczy oraz czynow... moj post "brak zaufania do partnera"... nie mialam az tyle sily zeby przelamac sie i uciec od tego psychola... bylo coraz gorzej. Juz nawet o byle gówno sie czepial o to ze np zle zmyłam blat stolu... byl z rodziny patologicznej ojciec alkoholik od kilkunastu lat.. matka wiecznie umoralniala go... wszystko wyniosl z domu... identyczny charakter jak jego ojciec... plakalam non stop dlaczego on mnie nie rozumie nie wspiera, tez bylam z takiej rodziny gdzie byla przemoc i potrzebowalam szacunku troski i wsparcia...Pomoglo mi to forum i ludzie ktorzy wypowiadali sie na moim poscie.. po roku bycia razem odeszlam od niego... czuje ze nie jestem jeszcze w pelni odbudowana po tym wszystkim ale staram sie jak moge... mysle o samych zlych jego cechach nie o tym jak bylo fajnie bo takich chwil bylo bardzo malo... staram sie o wlasny wizerunek i czuje ze powoli dochodze do siebie i dopiero po rozstaniu zaczynam rozumiec i zastanawiac jak moglam posunac sie do takiego traktowania jak moglam na to pozwolic... po prostu pokaz mu ze umiesz sobie radzic bez niego zadbaj o siebie nie pytaj o nic niech zobaczy ze bez niego tez sobie swietnie radzisz po prostu postaw siebie na 1 miejscu... wtedy zobaczysz czy faktycznie zalezy mu na Tobie czy nie... badz egoistka chciaz przez chwile, zeby zobaczyc czy faktycznie jest Ciebie wart i czy bedzie sie starac...

Odnośnik do komentarza

To ciesze się iskierka ,że udało Ci się wyrwać z tego chorego związku,

dziewczyny ,nie obwiniajcie siebie ,to oni wpędzają was w poczucie winy,
to jest wina charakteru waszych partnerów,nie wiem ,coś siedzi w genach,maja cechy choleryka "bezmózgowego",sama wymyśliłam to określenie ,bo słów brakuje,
w związku z tym,stosują metodę kija i marchewki,
zdają sobie sprawę,że krzywdzą partnerkę i żeby to jej wynagrodzić bywają aż nadto mili ,
a nie wiedzą albo nie chcą wiedzieć ,że to tak nie działa.

Niestety nie ma innego wyjścia,jak odejść,
oni będą obiecywać poprawę ,przyznają wam rację...,aż do następnego razu,
nie ma nadziei na normalność w takim związku.

Szanuj zdanie innych...

Odnośnik do komentarza

~Ja_po_prostu
Mój partner zawsze wmawiał mi, że właśnie tego mi brakuje, że jestem neurotyczką, że wszystko muszę na gorąco załatwiać, i że jeśli to zmienię, zobaczę jak będzie fajnie w naszych rozmowach. Pomyślałam sobie: "Teraz mogę to zrobić. Zaczekam." Ale mój partner już miał problem, że jestem zamknięta w sobie i że już nie mam uśmiechu na twarzy. Poszliśmy spać. On obrażony na mnie. W nocy dostałam mocne kołatanie serca i miałam problemy z oddychaniem. Mój partner (poprosiłam go) jakoś się przełamał i poszedł po wodę i ziołowe tabletki na uspokojenie. Zasnęłam. Rano poprosiłam go o rozmowę. Spokojnym, łagodnym tonem. Zgodził się. Powiedziałam, że nie chcę się kłócić, że chciałabym, aby ta rozmowa nie skończyła się jak zawsze, żebyśmy porozumieli się i przepracowali to razem. Powiedziałam o swoim lęku i po 3 minutach wyrzucił mnie z domu. Zaczęłam płakać i nie chciałam wyjść, błagałam, żeby tego nie robił, żeby się opanował. Było coraz gorzej. Założył sobie zatyczki do uszu i zamknął się w łazience.Kiedy w desperacji powiedziałam mu, że przenosi wszystko z poprzedniej relacji na mnie, wpadł w taki szał, że ciężko mi powtórzyć te epitety, które poleciały w moją stronę. Powiedziałam mu wtedy, że to, o co tak mnie zawsze prosił, nie działa. Odczekałam, chciałam porozmawiać. I co z tego wyszło? Powiedziałam mu, że ma problem. Że to nie jest moja wina tylko. Zaprzeczał, ale widziałam na jego twarzy zmieszanie. Powiedział, że to dlatego, iż wypominam mu przeszłość. Ale przecież to stało się później. A on wpadł w szał już po 3 minutach. Nie chciał tego przyznać. Powiedział, że kłamię. Żałuję, że nie nagrałam tej rozmowy. On za to zaczął mnie nagrywać na telefonie. Powiedział, że inaczej nikt mu nie uwierzy, jaka jestem. Poczułam, że rozpadam się na części z bezsilności. Ciężko opisać to słowami. Co zrobiłam źle? Czy nie miałam prawa poczuć się niezręcznie z powodu tej rozmowy z tamtą koleżanką?

W głowie się nie mieści, że może Cię tak traktować... I jak można się było spodziewać, okazuje się, że to odkładanie rozmowy na później, żeby tylko nie było na gorąco, tak naprawdę nie ma wielkiego znacznia. Jak partnerzy chcą się porozumieć, to i na gorąco się dogadają. A jak ktoś nie wykazuje ani odrobiny dobrej woli, jak Twój partner, to takie starania żeby to jak najspokojniej zrobić można o kant d*py rozbić.

Co do reakcji na tą wymianę maili, to po pierwsze, nic wielkiego nie zrobiłaś, żadnej awantuty, wyrzutów, itp. Po drugie to faktycznie było dziwne i mogło Ci się nie spodobać. Po trzecie, nawet gdyby to było w porządku, a Ty nie miałabyś w tym racji, to on i tak nie miał prawa wyrzucać Cię z domu tylko dlatego, że chciałaś o tym porozmawiac. Tak więc NIC go nie tłumaczy. I jeszcze zwala winę na Ciebie jak zwykle.
Jedyny błąd, jaki popełniasz w takich chwilach, to podnoszenie tematu jego byłego związku. To niczego nie wnosi, a tylko pogarsza sytuację. Ale masz rację, to było już po tym, jak Cię chciał wyrzucić, więc to nie jest żadne usprawiedliwienie dla niego.

Zastanawiam się, czy ta Twoja terapia nie ciągnie się tak długo właśnie przez to, że on Cię w ten sposób traktuje. Bo to na pewno wpływa na Twoją psychikę. Wygląda na to, że im dłużej z nim jesteś, tym bardziej sobie szkodzisz.

Odnośnik do komentarza

Cały czas się obwiniam. Wiem, co zrobił, ale właśnie przez to, że w tej desperacji i lęku wypominałam mu były związek, albo ciągle się bałam, że mnie okłamie, teraz czuję się jakby to wszystko runęło przeze mnie. Że on tego nie wytrzymał. Tyle razy krzyczał, że nie powinniśmy być razem. Że ja nie dojrzałam. Ale tyle razy porównał mnie do swojej byłej dziewczyny, że nawet tego nie zliczę. Że jestem taka jak ona, że mam dokładnie te same problemy i postępuję jak ona. To nieprawda. Ona wszystko dusiła w sobie. Przez 7 lat nie wiedział tak naprawdę z kim był.

Potrafił mi też powiedzieć w złości, że jestem zaniedbana i śmierdzę. Czy to ma coś wspólnego z moim brakiem zaufania? Albo, że specjalnie go trącam, kiedy próbuję dostać się do szafy. Zauważyłam, że przy nim częściej lecą mi z rąk rzeczy i jestem wystraszona. Ciągle mówił mi, że jestem wielka i dam ze wszystkim radę, a później w złości krzyczał, że jestem nieudolna, że wszystko niszczę, co dostaję od losu, że nigdy nic nie osiągnę na własne życzenie. Że moja praca jest beznadziejna, że z takimi dochodami to nie ma mowy o wspólnym życiu. Chociaż on ma stałą pracę i nawet nie najgorszą pensję. A ja też nie jestem osobą bezrobotną, którą leży na kanapie. Po prostu pracuję na zlecenie i moja praca nie jest tak stabilna jak jego. Ale według niego nasze życie nie jest takie jak powinno przeze mnie i moje zaniedbania. A to, że jego matka nie chce się przeprowadzić, chociaż musi, bo w tym momencie już nie stać ją na takie mieszkanie, to co? Mieszka w nim tylko dlatego, że jest też mój partner i stać ją na opłaty, ale bez niego nie ma szans poradzić sobie na takim metrażu i z takim czynszem. Warunek jest taki, że trzeba zająć się tą przeprowadzką jak najszybciej, bo takiego mieszkania, o które ona ma się ubiegać, nie dostaje się w tydzień. Zależało mi, żeby zajął się tym jak najszybciej, bo to trwa. I nawet jak ja zmienię pracę, to i tak nie będziemy mogli nic zrobić, dopóki ona się nie przeprowadzi. Chyba, że dokładać do niej póki co, ale przepraszam, ja tego tolerować nie będę, bo to jest kobieta, która w ogóle nie dba o to, co z nami będzie i narobiła takich długów, że głowa mała. Mój partner miał urlop i nie zrobił z tym nic. Nie przypilnował niczego. Ale treningi, różne zajęcia są na bieżąco i to jest ok. Cały czas zasłania się, że go nie rozumiem, że on ma też ojca na głowie i załatwień po uszy. Że ja nie wiem, jakie ona ma ciężkie życie i jak cierpi przez rodziców, którzy nic mu nie dali, a jeszcze obciążyli. Bardzo ciężko walczyć mi z takimi argumentami, bo to prawda, ale na tym tle jak zawsze wypadnę blado, chociaż także jestem DDA. Dlatego, gdy zapytałam go parę tygodni temu, o te pisma w sprawie mieszkania i powiedziałam w lęku, że boję się, że pójdzie za matką, to skończyło się taką awanturą, że nawet nie chce tego pisać. Nie chciałam go puścić, bo znowu wychodził, płakałam, więc już nawet nie patrzył gdzie mu ręce lecą. Później czuł się z tym potwornie źle. Powiedział, że nie ma na to żadnego usprawiedliwienia, ale i tak czułam, że żal skierował do mnie. I powiedział, że nie mam prawa stawać mu na drodze, bo wtedy dzieją się takie rzeczy. Że on ma prawo wyjść i zabrać swoje rzeczy. To jest tragedia.
Na co dzień jest cudowny, mówi mi takie rzeczy, że nie może beze mnie żyć, że chce ze mną wziąć ślub i żebyśmy mieli piękne, wartościowe życie. Jest nawróconym człowiekiem. Modli się. Jest bardzo wrażliwy na otaczający świat i ta wrażliwość jest naszym wspólnym mianownikiem, podobają nam się prawie te same rzeczy, tematy, zawsze mamy ich mnóstwo do rozmów. Oboje jesteśmy ludźmi spragnionymi miłości i spokoju. Dużo się przytulamy i zachowujemy jak szczęśliwe dzieciaki.. Jak można tak się kochać i tak nie rozumieć? Jestem załamana.
A ta sytuacja z tą rozmową o dziecku z koleżanką była dla mnie żenująca i nie potrafię zrozumieć jak on mógł sobie z tego żartować, a kiedyś tak się bał, że go przez to zostawię, źle ocenię. Odebrałam to tak, że skoro potrafi z tego żartować w odniesieniu do osoby, z którą prawie miał romans, a mnie zrobić taką scenę, to znaczy, że teraz już chyba nie ma w nim tego strachu, że go zostawię. I znowu trwamy w tej ciszy. To jest nie do zniesienia. On w tym swoim przekonaniu, że jestem całym złem. Bardzo mnie to boli. A najgorsze jest to, że zbliżają się jego urodziny i nie wiem, czy wysłać życzenia..

Odnośnik do komentarza

Dziękuję za wszystkie odpowiedzi. Wiem, że z racjonalnego punktu widzenia macie mnóstwo racji. Jednak, emocjonalnie jest mi bardzo trudno. Czuję się jakby uzależniona od tej relacji i mam wrażenie, że bez niego tyle stracę, tak bardzo mi żal tych wszystkich dobrych chwil i wspólnych cech. Wyjątkowych, jakby nie było. Wiem, że aby zbudować dobre życie, potrzeba czegoś więcej, ale zawsze tak mocno wierzyłam, że dopóki żyjemy, jesteśmy w stanie zmieniać siebie, nawyki, postępowanie. Wierzyłam, że tak inteligentny i oczytany człowiek będzie chciał zrozumieć też swoje błędy i winę. Że skoro tak mnie kocha, to będzie umiał podejść z czułością i ciepłem do tego, że nie radzę sobie z problemem w oka mgnieniu, a to wcale nie świadczy, że jestem złym człowiekiem, ani że nigdy tego nie pokonam. Kupował książki o inteligencji emocjonalnej, o toksycznych słowach.. W głowie mi się nie mieści, że można działać na takim wyparciu i wmówić drugiej osobie, że jest wszystkiemu winna, a nie widzieć w sobie żadnych przyczyn. Przecież ja z miłości przyjrzałam się sobie samej, pochyliłam pokornie głowę i postanowiłam pokonać moje problemy dla swojego i naszego dobra. Dlaczego on tego nie potrafi?

Odnośnik do komentarza

~Ja_po_prostu
Wiem, że aby zbudować dobre życie, potrzeba czegoś więcej, ale zawsze tak mocno wierzyłam, że dopóki żyjemy, jesteśmy w stanie zmieniać siebie, nawyki, postępowanie.

No pewnie, że traeba więcej. I jesteśmy w stanie zmienić te nawyki, ale pod warunkiem, że CHCEMY.

~Ja_po_prostu
Że skoro tak mnie kocha, to będzie umiał podejść z czułością i ciepłem do tego, że nie radzę sobie z problemem w oka mgnieniu, a to wcale nie świadczy, że jestem złym człowiekiem, ani że nigdy tego nie pokonam.

Tyle że moim zdaniem to wcale nie jest takie pewne, że on Cię kocha. A jak widzisz czym innym jest inteligencja, a czym innym liczenie się z drugim człowiekiem, szacunek do niego i chęć zrozumienia własnych błędów. No właśnie. To nie jest tak, że on tego nie potrafi. Nie, on nie chce.

Odnośnik do komentarza

Przeczytaj sobie psychopata, socjopata, myślę że Twój partner , w tych obszarach się znajduje.Nikt z nas nie da Ci dobrej gotowej recepty, takiej żeby nie bolało, bo cokolwiek zrobisz, będzie Cię bolało, ważne żeby to Co postanowisz i zrobisz, przynosiło w przyszłości pozytywne efekty, i miało dobry wpływ na Twoją przyszłość i Twoje zdrowie psychiczne

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...