Skocz do zawartości
Forum

Chcę ze sobą skończyć


Gość Emka19911001

Rekomendowane odpowiedzi

Przetrwasz, nie zrażaj się od razu. To nowa praca i wiadomo, że na początku będzie szlo opornie. Potem sie oswoisz, poznasz swoje obowiązki i nabierzesz wprawy :) Spokojnie, grunt, że masz pracę. Jak to mówią pierwsze koty za płoty:D
PS: Ja w pierwszy dzień zepsułam nie chcący dwa komputery... informatycy chcieli mnie zabić bo narobiłam im roboty:D

Odnośnik do komentarza

Dzisiaj jest już trochę późno, więc jutro opiszę swoją historię, bo to będzie dość długie (wiele osób często ma mnie dość po dłuższych rozmowach, bo nawet na GG potrafię zaserwować taką wiadomością, że miejsca tam nie starcza i muszę to wysyłać, jako dwie, a pewnie wielu z was nawet nie wiedziało, że to miejsce też jest ograniczone...). Ja niedługo będę musiała iść spać, jutro mam szkołę, a w tym roku czeka mnie matura... W każdym razie powinnaś uwierzyć w siebie, ja nadal mam ten problem, ale jednak jest wiele rzeczy, na których mi zależy i dlatego sobie jakoś radzę, bo odnalazłam cel w swoim życiu, chociaż kiedyś inaczej na to patrzałam, ale o tym już jutro...
W każdym razie trzymaj się i nie poddawaj się.

Odnośnik do komentarza

No wiesz to jest normalne:) Na samym początku sokor nikogo nie znasz, nowe środowisko, nowi ludzie, dużo ludzi to wiadomo że póki się nie oswoisz to trudno bedzie ci się uśmiechać :) Daj sobie czas, nic na siłę. zobaczysz, przyzwyczaisz się, i bedzie lepiej

sorry że nie z zalogowanego ale właśnie wychodzę i nie chciało mi isę ponownie logować :)

Odnośnik do komentarza

Nie za bardzo wiem od czego zacząć... Powiedzmy, że był taki okres w moim życiu, kiedy bardzo chciałam umrzeć, niesamowicie bardzo... Teraz jest już lepiej, chociaż ja sama uważam, że jestem chora psychicznie, mam ku temu wiele powodów...
Jednak zacznę może od początku... Można powiedzieć, że kiedyś jeszcze miałam rodzinę, kiedy byłam mała tak przynajmniej myślałam... Bawiłam się z dziećmi na dworze, to wprawdzie nie do końca byli moi znajomi, ale mojego starszego rodzeństwa, ja nie miałam takowych, ale wtedy byłam jeszcze dzieckiem i nie przywiązywałam uwagi do wielu rzeczy... Jednak stopniowo zaczęłam się oddalać od rodziny, w sumie to żadne z nas nie ma tutaj za bardzo poczucia więzi rodzinnej z kimkolwiek innym, taką jesteśmy "rodziną", nigdy nie było nikogo kto mógłby mnie nawet przytulić... Nikt nie okazywał sobie tutaj nigdy uczuć w żaden możliwy sposób, chyba, że przez awantury, pomimo, że nie codzienne, ale jednak częste... W podstawówce matka czasem pomagała mi jeszcze ze szkołą, pisała usprawiedliwienia, ale i tak już wtedy nie chciała mnie słuchać, nawet nie mogłam mieć nigdy własnego zdania... Mój ojciec rzadko bywał w domu, odkąd zaczął pracować za granicą... On stanowczo różni się od mojej matki, jednak potrafi wysłuchać i czasem widać, że bardziej się nami interesuje, ale nie mam z nim za bardzo kiedy porozmawiać, poza tym kiedy jesteśmy razem często ulega matce i przejmuje jej zdanie... W sumie pomimo alkoholu i papierosów nie uważam go za złego człowieka, ale to spora wada, moja matka też sporo pije i pali, oboje są trochę jak dzieci, poza tym ja tego nie lubię, nienawidzę papierosów, obwiniam je o wiele nieszczęść tego świata, do dziś mam w głowie wspomnienie, jak jeden chłopak, znajomy (nie całkiem mój, ale lubiłam tą osobę) "z piaskownicy" znalazł niedopałek, wziął do ust i mocno zaczął kasłać, trochę, jakby się dusił (mówię tylko o tym, że to pewnie też miało wpływ na moje zdanie o tym)... Ale obwiniam też to, że rodzice palili i palą za mój trądzik, z którym długo już żyję i sobie nie radzę, a uwierz mi, że to nawet gorsze niż nadwaga, w końcu to twarz, wizytówka człowieka... Pod koniec podstawówki miałam dwie znajome, nawet chłopak się trafił, pomimo trądziku... Jednak wtedy byłam za młoda i za głupia na to aby mieć chłopaka, a znajome... Miałam inne zainteresowania od nich, ich z początku też były inne, ale jakoś tak wyszło, że jedna uległa drugiej, a że ja nie ulegam tak łatwo wpływom to się nie udało, więc ubierałam się inaczej, słuchałam innej muzyki i kiedy rozeszłyśmy się po podstawówce do innych klas to już się z nimi nie widywałam po szkole... Te wakacje przed pójściem do gimnazjum przeżyłam dość samotnie, na wsi, wprawdzie pojechałam z kuzynem, ale to co innego... Dużo wtedy myślałam, o świecie. W sumie to od zawsze miałam w głowie i żyłam sobie w takim innym, swoim świecie, jak ja się zmieniałam to i on się zmieniał, za szkołą nigdy nie przepadałam, bo wtedy musiałam przebywać w grupie, a odkąd pamiętam to nie umiałam pracować i za bardzo przebywać w grupie, byłam za bardzo zamknięta w sobie, więc wtedy mój inny świat skupiał się na zniszczeniu szkoły... W tym okresie, kiedy miałam chłopaka, uważam, że byłam głupia (na szczęście nie trwało to długo), ale wtedy jakby spodobały mi się pieniądze, marzyłam sobie o nich, o luksusowym życiu, przyjemnościach, chłopaku, który zawsze był przy mnie, ale to przeszło mi właśnie na tamtych wakacjach... Wtedy zmieniałam się radykalnie, czułam się samotna bardziej niż kiedykolwiek, zaczęło mnie to boleć, stałam się jeszcze większą marzycielką, dużo bardziej podobną do tych z opowieści romantycznych, teraz myślę sobie też, że bardzo przypominam z kolei Rodiona ze Zbrodni i Kary, stworzyłam własną ideologię, której się trzymam, pogrupowałam ludzi, według swojego uznania, ale wcale nie jest mi z tym źle, czułam się nawet wyjątkowa, chciałam też stać się bardziej doskonałą, posiąść jak największą wiedzę i móc być z siebie przez to dumna, przez wyrzekanie się także, wyrzekłam się nawet wielu uczuć, albo po prostu straciłam przez ten czas, lub nigdy ich nie miałam (tego akurat nie wiem), zaś w moim "drugim życiu" zaistniała osoba, która była moim senseiem, był to człowiek idealny, wszechmocny, wiedział wszystko i potrafił wszystko, zawsze, do dziś marze o kimś takim, kto by mnie uczył, a jednocześnie był bliskim przyjacielem... Zawsze byłam też rozkochana w nacji elfów, niczym z powieści fantastycznych, w ich ideologii, dlatego i one się tam pojawiły... A ich ideologia zawsze mi się podobała, bo jedyna miłość jakiej zostałam nauczona to ta do zwierząt, szczególnie przez mojego jednego dziadka, który umarł niestety dawno temu, pamiętam, jak płakałam na jego pogrzebie, niesamowicie bardzo, a matka się mnie zapytała, czy jestem przeziębiona... I w sumie za moją rodzinę miałam wtedy i do dziś mam moje dwa koty (Anyża i Figę, która niesamowicie się mną opiekowała, kiedy byłam młodsza, i naprawdę traktowała mnie jak swoje dziecko, poza tym miałam wrażenie, że rozumiała mnie, czy mówiłam do niej słownie, czy nic nie mówiłam, choć była kotem, pamiętam, jak raz mocno podrapała mnie po twarzy, ja prosiłam ją, trochę już po zdarzeniu i dość długo, żeby tego nie robiła i już tego nie robiła, nigdy, raz nawet się zamachnęła na moją twarz, ale łapę zatrzymała zaraz przede mną, do dziś nawet pamiętam ten widok... To był dla mnie niesamowity kot.) a psa (Atosa, ale on już dawno temu mnie opuścił, do dziś za nim płaczę...). I właśnie w drugiej gimnazjum, kiedy miałam tylko Figę (Anyża jeszcze wtedy nie było) to ona (mieszkamy w bloku, trzecie piętro) zaczęła przechodzić do sąsiadów, moja matka zastawiała jej przejście, w końcu było tak zastawione, że rzeczywiście nie mogła przejść, i właśnie tamtej nocy skoczyła... Trzymała się chwilę pazurami o okap, później spadła, uderzyła o inny okap, albo nawet o antenę i spadła... Rozbiła sobie szczękę, mocno krwawiła, ja sobie wtedy spałam, mój ojciec zajmował się nią całą noc, bo rodzice słyszeli co się stało, ojciec po prostu przyniósł ją do domu i się nią zajmował... Rano chodziła, to było pierwsze co widziałam tamtego ranka... Weszła zakrwawiona do mojego pokoju, dopiero wstałam, ale od razu, przybiegłam do niej, przytuliłam i zapytałam co się stało... Nie męczyłam jej, po prostu poszłam do pokoju rodziców i zapytałam "Co się stało Fidze...?", nie wiem nawet, czy ktoś mi odpowiedział, ja się jeszcze obróciłam, nic nie słyszałam i za chwilę przewróciłam się (zemdlałam). Zabraliśmy ją później do weterynarza, tam powiedzieli, że leczenie tego i rehabilitacja będą razem kosztować 3000 złotych, wtedy też prawie zemdlałam, bałam się co będzie dalej, na nic się wtedy nie zdecydowaliśmy. W drodze powrotnej powiedziałam, że ja oddam im te pieniądze, kiedyś za to wszystko i nawet prosiłam, w sumie to cały dzień też wtedy płakałam (tak jak teraz, mniej-więcej)... Dopiero na drugi dzień zabraliśmy ją do innego weterynarza, który stwierdził, ze nie jest tak źle i nie zapłaciliśmy tak dużo, wręcz bardzo dużo mniej. Myślałam, że wtedy będzie już dobrze, jednakże po kilku miesiącach... Pamiętam, jak wróciłam ze szkoły i pytałam matki, co to za czerwone plamy na podłodze... To była krew, właśnie Figi, miała guza, który pękł i krwawił... Koszmar zaczął się na nowo, to był nowotwór... Wycięcie kosztowało 200 złotych, za tę operację płaciłam z własnej kieszeni, chociaż byłam wtedy młoda i nawet nie dostawałam kieszonkowego, ale trochę zarobiłam przez święta, urodziny, zaoszczędziłam... I dobrze wiedziałam na co chcę wydać te pieniądze, w sumie to nikt mnie nie zmuszał, to była moja decyzja, zaproponowano nam też przesłanie próbek i badania nad nowotworem, czy jest złośliwy... Kiedy wróciliśmy po nią po operacji (pomimo, że ja często, bardzo często w życiu mdlałam, głównie ze strachu, boję się czasem samego widoku krwi, ale to raczej przez wyobraźnię to wtedy nie zemdlałam, chociaż mogłam nawet zobaczyć nowotwór, który wycięli) bardzo się cieszyłam, nie było powodu by mdleć... Cieszyłam się, że już po wszystkim... Jednak po ponad miesiącu okazało się, ze to był nowotwór złośliwy... I wrócił po jakimś czasie... Wtedy już wiedziałam co mnie czeka, to był jakby ostateczny wyrok i najgorszy czas w moim życiu (kiedy wiesz, że umrze najbliższa ci osoba, jedyna, którą masz, a ty nie możesz z tym nic zrobić)... Chwilę przed tym, jak ją uśpiliśmy (ponoć zostały jej wtedy jeszcze tylko trzy dni) do naszego domu trafił Anyż, przez te pierwsze dni był ze mną i on z kolei traktował mnie od początku jak matkę. Najbardziej bolało mnie wtedy to, że Figa unikała kontaktu z kimkolwiek, po prostu wiedziała co się stanie... Po jej śmierci straciłam częściowo moje drugie życie, bo osoba, która była wszechmocna przywróciłaby ją dla mnie do życia, ale tak się nie stało... Anyża początkowo obwiniałam za jej śmierć, ale wiedziałam, że to nie jego wina, poza tym wtedy tylko dzięki niemu przeżyłam... Ja po śmierci Figa zaczęłam mdleć częściej, dużo częściej, możliwe, że to były problemy zdrowotne, albo tak wielka moja chęć odejścia z tego świata... Bo mdlałam nawet bez większego powodu... Kiedy na początku liceum wysłali mnie do szpitala, bo to już nawet nie było zwykłe omdlenie według nich, na bardzo krótko straciłam przytomność, mięśnie mi się usztywniły i dostałam nawet drgawek... Moja matka w tym czasie zachowywała się nie jakby była zmartwiona mną (zresztą jeszcze o tym nie mówiłam, ale coraz bardziej przestawała się martwić mną, moim zdrowiem i czymkolwiek, co ze mną związane...), ale była raczej zmartwiona tym, że nie stać ją na pokrycie kosztów pogrzebu... Kiedy mówiłam do niej wprost o ucieczkach z domu to też puszczała mnie zawsze wolno... Jedynie Anyż trzymał mnie w domu u przy żuciu, chciałam o niego dbać, zajmować się nim, nie chciałam go zostawiać, nie chciałam, żeby skończył tak samo, albo podobnie do Figi... W liceum tez nie znalazłam znajomych, ale jakoś to było, jakoś sobie jeszcze radziłam... Dawno temu też zaczęłam oglądać anime, pod koniec podstawówki, zaczynałam od Naruto, wtedy to właśnie Sasuke stał się dla mnie takich autorytetem, archetypem cierpienia, kimś jak Wreter był kiedyś, dla osób żyjących w epoce romantyzmu, którzy chcieli być jak on i popełniali samobójstwa (tylko, że jeśli o samobójstwo chodzi to obiecałam sobie, że albo to, albo nic innego, żadnego cięcia się i oszpecania siebie jeszcze bardziej, wystarczył mi trądzik, bo gdybym się oszpecała to jeszcze bardziej odechciałoby mi się żyć, a ja mimo wszystko chciałam walczyć- o co? O tym za chwilkę...). Później zaczęłam oglądać inne anime, zainteresowało mnie to, bo już dawno temu zaczęłam sobie bardzo cenić twórczość z przesłaniem, a prawie każde anime taki jest, Japończycy maja po prostu taki podejście do świata, zainteresował mnie też ich odrębny charakter i podejście do życia, jak i ich kultura (tak trochę nie w temacie, chociaż w sumie w temacie, to poleciłabym jedno anime, trochę o mnie, ale nie do końca, chodzi o strach przed ludźmi, mój jest czasem podobny, jak u osoby z tego anime, jego nazwa brzmi: "NHK ni youkoso", jestem pewna, że znajdziecie gdzie online z polskimi napisami, wystarczy dobrze poszukać. Jak już oglądałam i czasem chciałam skomentowac odcinki to zalogowałam się na jednej stronie i poznałam tak kilka osób, z trzema rozmawiałam najwięcej, ta jedna dziewczyna wydawała mi siębardzo bliska, ale mimo wszystko później uciekła ode mnie, nikt nie pisał tak długich wywodów o życiu, jak ja... Z jednym chłopakiem nawet widziałam się już dwa razy, jest mi teraz niesamowicie bliski, nawet planuję z nim wspólną przyszłość, ale ja nadal mam problemy ze sobą, mimo wszystko mam się również za porażkę człowieka, bo nie umiem nawet jeździć na rowerze, kiedyś miałam problemy z wymową, nie jestem przystosowana do życia w społeczeństwie... Jest mi trochę wstyd za to wszystko, bo on nie ma aż takiego problemu ze sobą, jest po lżejszych przejściach niż ja, ale do dziś nie odważyłam się powiedzieć mu, że nie potrafię jeździć na rowerze, to zawsze była moja tajemnica (nawet nie wiesz, jak głupio mi przez to, wam to mówię, bo mnie nie znacie)... Poza tym byłam wiele razy przytulana i takie tam, ale ja nic nie czuję przy tym, dla mnie, przez moje doświadczenia i brak tego nie jest to jakieś okazywanie uczuć, czasem wręcz boję się, kiedy jestem przytulana (chociaż nie wiem, czy po prostu nie jest tak, że boję się być z kimś bliżej, bo wiem, że to poniekąd niewola, ani nie mogłabym się bohatersko poświęcić, o czym też kilka razy marzyłam, bo sprawiłabym tym komuś krzywdę, gdybym odeszła, albo po prostu boję się bólu, jaki może mi zadać taka osoba, kiedy jednak zostanę sama... W sumie przez te moje wszystkie rozmyślenia zaczęłam nie dość, ze się bać, to nawet żywić lekką nienawiść do ludzi, właśnie przez krzywdę, jaką wyrządzają często zwierzętom, czy też przyrodzie, kiedyś też zaczynałam mocno wierzyć w matkę naturę i w ogóle zainteresowały mnie wierzenia indiańskie i do dziś ze mnie straszna pani ekolog, która nadal ma zamiar walczyć z ludźmi o świat i życie zwierząt, a także o wartości, które według mnie zanikają w społeczeństwie... W każdym razie jest ze mną już trochę lepiej, jakoś sobie radzę, ale i tak czuję, ze życie mnie przerasta, jednak od ostatniej sprawy z ACTA znalazłam sobie nowych wrogów, na których mogę zwalić winę za nieszczęścia tego świata i zamierzam z nimi walczyć i póki ich się chociaż nie pozbędę to nie odejdę z tego świata...

To jakby tyle by było... Jak widać mam ciężki charakter i często żyję w zupełnie innym świecie... Teraz z kolei mam taki problem, że niesamowicie boję się matury ustnej z języka polskiego, nawet jeśli nie padnę tam na zawał, to nie wiem, czy zdam... Jestem dobra z matematyki, fizyki, chemii i biologii, z angielskiego tez dam radę, ale polski to całkowicie nie moja działka, poza tym to dość długie "przedstawienie siebie" i bycie na szczególnej uwadze słuchaczy... Nienawidzę tego.

Odnośnik do komentarza

Cześć FIGULA,
fajnie że napisałaś. Zauważyłam że miałaś cieżko, ale wiesz zazdroszczę Ci tego że jednak nie miałaś tak jak ja. Super rodziców, tylko brat trochę okropny, ale wiesz Ty masz tak że nic nie czujesz podczas przytulania czy cośtam. a Ja? ja znowu za bardzo i za szybko się przywiązuje do ludzi, a potem mega przez to cierpie. czasami mam marzenie ( objecuje sobie) że nikogo nie pokocham ze nikomu już nie zaufam, ale tak nie jest. Wolałaby być bez uczuć.Nie czuć nic. a co do matury? ja od początku ostatniej klasy się stresowałam, bo nigdy nie występowałam publicznie, wogóle nie chodzi o konkretny przedmiot ale o wszystko gdzie musiałam stanąc i mówić, a ktoś na mnie patrzył czy nawet słuchał. wiec sobie nie wyobrazałam tej matury. Wiec i z polskiego i z francuskiego zdałam ledwo co. Natomiast z pisemnymi nadrobiłam:( a teraz ta praca? wiecie to jakaś totalna porazka:(

Odnośnik do komentarza

Jaka tam pomyłka...? Na pewno nie jest tak źle, przynajmniej pracujesz, ja bym w sumie chciała, ale najpierw mam szkołę do skończenia. Jak idzie Ci w pracy...? I jak poza pracą...?
Mam teraz strasznie dużo roboty, jeśli o szkołę chodzi, po prostu coś okropnego... A moje pierwsza ocena to jedynka z polskiego (nie znoszę polskiego i historii).
Super rodziców to ja na pewno nie miałam, jeśli o moich mowa... Ale chyba nie o moich, bo o rodzeństwie nie wspominałam. Również przywiązuję się do ludzi, to nie tak, że nie potrafię kochać, bo potrafię, ale tylko w duszy, nie "cieleśnie", a raczej nie umiem okazywać uczyć. Mój ostatni problem, jeśli chodzi o osobę, z którą jestem blisko, to chyba zazdrość i odległość, która mnie dzieli od tej osoby, bo jednak z Żor do Łodzi jest dość daleko, tutaj blisko nie mam nikogo, oprócz Anyża. Ale kiedy jeszcze chciałam umrzeć to wystarczyło, że ktoś powiedział mi, a właściwie napisał (do dziś pamiętam dokładnie): "Żyj przynajmniej dla mnie" (pierwsza osoba, z którą długo pisałam, ale straciłam z nim kontakt), no i Osoba, dla której żyję teraz: "Z kim będę rozmawiał, jeśli umrzesz?"(na początku próbowałam znaleźć kogoś na moje miejsce, bo nie chciałam się już za bardzo męczyć, ale nie wyszło), pamiętaj jeszcze od tej samej Osoby: "Jeśli umrzesz to stanę się nekromantą, wskrzeszę cię i znów zabiję." Jak już mówiłam rozmawiamy prawie codziennie od ponad dwóch lat, a na oczy widzieliśmy się dwa razy, ale dość długo. I właśnie kiedy byłam u niego i czekaliśmy na autobus to przechodziła jego znajoma i ten pocałunek w policzek, zresztą nieważne gdzie i tak byłam w szoku i byłam zazdrosna, nadal jestem i często o tym myślę, ale nic Mu o tym nie mówiłam, jednak On ciągle zapewnia mnie, że mnie kocha, nie przestanie, nie zostawi... Ale jeśli by tak wyszło to albo automatycznie wyruszyłabym w daleką podróż i próbowałabym chociaż (nie wiem w jaki sposób) naprawić świat, nie zważając w ogóle na siebie, albo po prostu bym się zabiła...
Co to matury to w sumie martwię się tylko o polski, bo to prezentacja, a nie rozmowa, jak na angielskim, jednak coś innego, chociaż nawet w komunikowaniu się nie jestem najlepsza i wyćwiczona to bardziej w siebie wierzę...
I stało się tak jak się spodziewałam, w sumie to najczęściej tak jest, że jak ja się odezwę w temacie to wszyscy nagle wykruszają się z rozmowy... Mogłam się nie odzywać, przynoszę pecha (wszystkie moje ulubione postacie, czy to z anime, książki, czy czegokolwiek, zawsze umierają...), to jest już potwierdzone, ja to po prostu wiem, mam nadzieję, że tutaj wrócą i w końcu ktoś się jeszcze odezwie... Albo po prostu jest we mnie coś co odstrasza ludzi, bo w klasie też mało chętnie ze mną rozmawiają, czasem tylko ktoś nawiąże rozmowę, jednak są takie osoby, z którymi ani razu nie rozmawiałam, praktycznie słowa nie wymieniłam...

Odnośnik do komentarza

W szkole, by wzbudzić "respekt", zwłaszcza u chłopaków wsród chłopaków, ale chyba wsród dziewczyn też, najważniejsza jest pewnosc siebie. Byc wyprostowanym, i mieć pewny wzrok. U mnie to działa.

Mieszkam w Niemczech, drugi rok. Pierwszy był ciężki, bo byłem lekko odtrącony przez klasę. Nie znałem języka, i byłem lekko wystraszony. Poznałem język, zmieniłem nastawienie, i jak ręką odjąć! Zupełnie inaczej, wiadomo. Nie z każdym będziesz się lubić, ale walić to. :)

Odnośnik do komentarza

Witajcie Kochani.
dzięki że przez ten czas byliście ze mną, niektórzy mieli rację że w pracy może będzie coraz lepiej, zakumplowałam się z dziweczynami mimo że było ciężko. Owszem zachowuje dystans bo nie mam pewności czy mogę jakiejś ufać, ale robię swoje, co mam zrobić to zrobię, czy komuś pomogę. atmosfera jest fajna, i dziewczyny rrozgadane i roześmianie, A Ja? sami wiecie jaka byłam, ale troszkę się zmieniłam. Powiem Wam że częściej mam uśiech na twarzy. PRzychodzi do sklepu taka mała dziewczynka, strasznie fajna, do każdego podejdzie i się odezwie, mimo że dopiero się nauczyła mówić. i jak pierwszy raz podeszła ja układałam towar na półce na kolanach a Ona podeszła i do mnie " dlaczego się modlisz w sklepie" poprawiła mi humor na cały dzień, to taka śmieszka. Dzięki Wam że byliśćie ze mną i jesteście nadal:*

Odnośnik do komentarza

Emka to fajnie, że Ci się układa:) Zawsze na początku jest kiepsko potem z kazdym dniem jest co raz lepiej aż w końcu możesz daną rzecz robić z zamkniętymi rzeczami?

Evi po pierwsze język polski jest tak bogaty że można wyrazić swoje rozżalenie innym słowem, po drugie co się stało

Żyj tak, żeby twoim przyjacielom zrobiło się smutno gdy umrzesz

Odnośnik do komentarza

zyłem jak król czego nie doceniałem do maja tego roku kiedy to poddałem sie bezmyślnie operacji bez wczesniejszego badania ,operacja bardzo powazna a ja nieodpowiedzialny pomimo 38 lat zycia i poszło jestem kaleką i załamany nerwowo człowiekiem bez perspektyw bez niczego ,chciałem żyć a teraz nie mam jak zyc a samemu smutno umierac i boje sie samemu to zrobic . wszedzie pełno młodych chcacyc sie zabic z jakis błachych powodów a ja mam chorobe i ie daje juz rady i choroe której mogłem uniknąć gdyby nie nieodpowiedzialnosc i deprsja w jaka wczesniej wpadłem teraz nie mam jak zyc ,chciałebym sie nie budzić bo czasu nie cofnę a zycie po operacji to koszmar (nie mam jelita grubego które prawie było zdrowe....)

Odnośnik do komentarza

ucieknij ze mna za granice-moze to nie sposub uciekac ale ja spadam i mi to gra a jak bede mial kase to bede szczesliwy znowu Egipt Tunezja-usmiech alkocholi słońce..Jakbys miała ostatecznie skonczyc to szczeze odradzam ,piekło to straszne miejsce..

Odnośnik do komentarza

Emka wiem co czujesz jestem w prawie identycznej sytuacji tyle ze mi umarł dziadek a ojciec jest alkocholikiem podobna sytuacja z bratem i w szkole mnie też uratowała przyjaciółka i ja też się ciełam powiem ci tylko tyle: jezeli chcesz skończ ze soba ale popatrz na parę rzeczy
a) zranisz swoich bliskich
b)ciężko zebrać sie na odwage w tej decydującej chwili
c) ja mam takie motto "walić system" jeżeli wychodzisz z domu i myslisz że brzydko wyglądać krzyknij w myslach "walić system"
Wiem jak się czujesz ja też chce ze sobą skończyć ale trudno mi zebrać odwage ja nie rozmawiałam ani z wychowawczynią ani z pedagogiem. Ciężko prawda ? jeżeli coś npaisz na forum do mnie może nie rozwiązuje to problemów ale chwilowo pomaga się odstresować.

Odnośnik do komentarza
Gość ewel19911991

no pewnie że robiłam... ale co z tego jak ciągle to samo>? a potem padnie pytanie co robiłam żeby się zmieniło ale nie chce mi się tłumaczyć. Każdy mówi że czas goi rany ale to nie prawda, on tylko przyzwyczaja do bólu... Wszystko jest do niczego. Każdy następy dzień jest walką o nic, nic się nie zmienia tylko ludzie wkoło są gorsi... ;(

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×
×
  • Dodaj nową pozycję...