Skocz do zawartości
Forum

Anoreksja to choroba ciała czy duszy?


Gość agawa

Rekomendowane odpowiedzi

Jak wiecie anoreksje nie jest chorobą ciała tylko duszy. Oczywiście skutki są natury biologicznej jednak problem jest natury psychicznej. Człowiek, który nie jest dowartościowany staje się łatwym łupem dla anoreksji. Do tego przyczyniają się również portale internetowe popierające anoreksje.

Odnośnik do komentarza

Anoreksja to choroba zarówno ciała jak i duszy. Zazwyczaj chorować zaczyna psychika. Zaburzone zostaje postrzeganie siebie, chorzy zazwyczaj mają niską samoocenę, konflikty z którymi nie mogą sobie poradzić lub mają trudność z samookreśleniem siebie. Przyczyn tej choroby jest wiele i każda z nich zazwyczaj zaczyna się od psychiki od naszej duszy. Potem im głębiej chory wpada w chorobę tym jego ciało zaczyna bardziej chorować. Człowiek zaczyna odczuwać zmian, które anoreksja powoduje. Staje się coraz chudszy, wypadają mu włosy, szarzeje cera i traci błysk w oku. Co raz częściej jest mu zimno, ma problemy z żołądkiem, z wypróżnianiem się i wzdęciami. Anorektyczki lub anorektycy nie pokazują tego na zewnątrz, dla otoczenia są silni, zadbani, cieszący się życiem. Jednak tak nie jest. Ograniczając drastycznie ilość spożywanego jedzenia stają się coraz słabsi, smutniejsi, apatyczni i zniechęceni, jedyne o czym potrafią myśleć to to jak zaspokoić głód lub ile dzisiaj zjadłam. Nie potrafią się cieszyć wspólnym posiłkiem, oddalają się od najbliższych aby Ci nie mogli zobaczyć co się z nami dzieje.
Anoreksja nie leczona jest choroba śmiertelną, czasem nawet jeśli uda się kogoś namówić na leczenie jest już za późno. Możemy wyleczyć ciało, odżywiać dożylnie,karmić na siłe i pilnować na każdym kroku, jeśli jednak nie wyleczymy psychiki, nie dojdziemy do głównej przyczyny nie uda nam się w pełni wyleczyć kogoś z anoreksji. Walka ta choroba nie jest prosta, bo nie raz musimy działać na siłę. Chory również musi chcieć się wyleczyć. Wiele chorych osób po wyleczeniu ma problem z określeniem siebie, nie potrafią odpowiedzieć na pytanie im są. Wcześniej odpowiadały, że są anorektyczkami, bulimikami a po wyleczeniu nie wiedzą kim są, nie potrafią się odnaleźć w rzeczywistości. Dlatego warto się zastanowić nad tym, czy warto ulegać modzie i narażać się na ta chorobę.

Odnośnik do komentarza

Moja historia jest nieco zawiła i rozpoczyna się od wakacji 2007 roku. Wtedy miałam 13 lat i sama dokładnie nie wiem, co mnie podkusiło, żeby się odchudzać. Po koloniach tak po prostu postanowiłam trochę zrzucić. Zawsze byłam chuda, nawet w podstawówce przezywali mnie od anorektyczek, a ja naprawdę sporo jadłam. Później postanowiłam przytyć, jadłam po nocach po kilka bułek, słodkie rzeczy... I przytyłam do ok. 56 kg. (Mam 161 cm wzrostu). Ubierałam nawet na siebie po kilka bluz. I to tylko po to, żeby już nigdy nikt mnie nie wyzwał od anorektyczki. Jednak w tamte wakacje jakoś mi się to odwidziało. Postanowiłam schudnąć. Pamiętam, że pod koniec sierpnia tamtego roku potrafiłam cały dzień robić brzuszki, praktycznie nic nie jedząc. We wrześniu 2007 r. okazało się, że ważę 41 kg. Mama była bezradna, więc na cito mnie wysłała do szpitala w Lublińcu. Moja psychika... Byłam bardzo zamknięta w sobie, w ogóle odizolowana od życia. W Lublińcu byłam kilka dni, bo mama mnie przewiozła do szpitala w Sosnowcu. Pobyłam tam około 5 tygodni i mnie wypuścili z wagą 41 kg. Obiecywałam, że nie spadnę na wadzę i będę kontynuowała 'leczenie ambulatoryjne' w swoim mieście. Uzgodnione, że co tydzień kontrola wagi, co dwa tygodnie terapia z mamą (na początku była też z bratem, ale później w ogóle nie chodził). Generalnie wszystko szło po ich myśli. Cały czas trzymałam wagę to 41/42 kg. W końcu nie musiałam chodzić na kontroli wagi. Pozostała tylko terapia. I tak było do czerwca 2008 r. Wakacje mi odpuścili zupełnie. Miałam się pokazać dopiero we wrześniu. I tutaj się wszystko zaczęło intensywnie. Spadłam po wakacjach do 34/35 kg. Znów zaczęły się cotygodniowe kontrole wagi u lekarza i terapie co dwa tygodnie. Już wypisywali mi skierowanie do szpitala, kiedy ja obiecałam im, że się poprawie... Zaufali. Powiedzieli, że dają mi czas do marca 2009 r. Termin miałam ustalony na koniec maja 2009 r. żeby mieli mnie cały czas "w garści". Ja kompletnie się tym nie przejmowałam, bo myślałam, że chcą mnie nastraszyć. Ok, więc wymyśliłam manewry z wodą. Udawało się, ale tylko zawyżyć 2, maksymalnie 3 kg w górę z tą wodą. Denerwowało ich to, że "tak mało" więc wypisali mi drugie skierowanie, bo to wypisane we wrześniu było na pół roku, więc w marcu straciło ważność... Ja im przysięgłam, że się poprawie... Podpisałam z nimi pisemny kontrakt, że będę jadła 5 posiłków dziennie. Okłamałam oczywiście. Oszukiwałam. Kazali mi zapisywać w notesiku od stycznia co jem. Oszukiwałam. Ale waga "rosła" no, bo 'umiejętne manewry z wodą'. Pewnego razu, jakieś kilka miesięcy temu mama ściągnęła mnie prosto spod szkoły do lekarza na wagę. Ja wiedziałam, że w ten dzień (zawsze środy) i tak muszę tam iść, więc wstępnie się przygotowałam. Ale za mało! Waga w ich "zapiskach" dość drastycznie spadła, bo "2 kg na tydzień"... (oczywiście i tak wcześniejsze były upozorowane, ale oni tego nie wiedzieli i ta tak samo). Powiedziałam, że się poprawie. Obiecałam, w domyśle mając lepsze opracowanie planu "z wodą". Udało się, woda świetnie się sprawdziła. Zauważyli, że za tydzień było 2 kg więcej (upozorowanej w dalszym ciągu) więc się bardzo zdziwili O_o. Patrząc na mój "prawdziwy notatnik-jadłospisu" powiedzieli, że to niemożliwe. Więc moja mama już zaczęła dzwonić na poważnie do szpitala w Sosnowcu. To był koniec kwietnia 2009. Powiedzieli, że nie ma miejsc, że będą dzwonić po 10 maja. Zadzwonili 20 maja. Mama mnie zawiodła do szpitala... Trafiłam tam z wagą 36 kg. Spędziłam tam pół roku. Dostałam kontrakt terapeutyczny, według którego im bardziej przybierałam na wadze, tym mam więcej 'przywilejów' np. mogę korzystać z zajęć, wymieniać szpitalne produkty na swoje, możliwość wyjścia do sklepiku poza oddział, wyjść na spacery itd. Ja jednak bardzo długo w ogóle nie mogłam opuszczać oddziału. Na pewno było to jakieś 4/5 miesięcy. Bez żadnych spacerów i wyjść na zewnątrz. Cały czas w zamknięciu. Dopiero pod koniec mojego pobytu mogłam wychodzić na weekendowe przepustki. W szpitalu, jak to w szpitalu jadłam wszystko, co mi kazali. Dużo ćwiczyłam, żeby nie przytyć. I już po kilku tygodniach postanowiłam się opijać wodą. Ważenie było niespodziewanie codziennie, albo co dwa, trzy dni. Więc codziennie wstawałam wcześniej, żeby się opić 2 litrami wody. Raz się udawało, raz nie. Więc miałam sporo konsekwencji z tym związanych. Reżimy łóżkowe, zabieranie rzeczy osobistych, brak odwiedzin i łóżko na korytarzu. Tylko ludzie, których tam poznałam sprawili, że byłam w stanie tam wytrzymać. W końcu po 6 miesiącach wyszłam stamtąd z wagą wpisową (przy bmi 17, czyli w moim przypadku 43 kg). Mama, pomimo że dwa razy w tygodniu przez ten długi okres 6 miesięcy do mnie przyjeżdżała była bardzo konsekwentna i nie chciała mnie wypisać na własne żądanie. Byłam tam od maja do listopada 2009 r. Wróciłam i jestem 3 miesiące w domu. Powrót do szkoły był trudny, ale jestem w 3 gimnazjum, przez 2 lata byłam przewodniczącą, więc mam naprawdę dobre relacje z rówieśnikami. Po przyjeździe od razu rano się zważyłam i było nie całe 41 kg. Tak myślałam, bo odjęłam te ok. 2 litry, które wypijałam. Teraz spadłam do 37/38. Nie mam normalnego podejścia do jedzenia. Chciałabym, żeby mi powróciła miesiączka. Mam przecież 16 lat! A ostatni raz miałam na przełomie 2007/2008 roku w grudniu. Na wypisie miałam wskazane terapie indywidualne z psychologiem. Jednak uparłam się i nie chcę tam chodzić. Nie pomagało mi to... Bo miałam styczność z psychologami przecież od 2007 roku. I nic. Po powrocie z półrocznego pobytu w szpitalu w ogóle nie mam kontaktu z lekarzem ani psychologiem. Nie chce. Naprawdę czuję, że to nie jest mi pomocne. Mama jest bezradna. Powiedziała, że póki nie będę ważyła 43 kilo nie wróci mi okres. Mam z nią napięte stosunki. Często się kłócimy, a ona mnie straszy szpitalem. Nie mam w ogóle dostępu do komputera i internetu. To, że teraz piszę - to przypadek. Mama była dziś zabiegana i zapomniała go schować. Codziennie się ważę od powrotu ze szpitala. Jem bardzo mało, chociaż tak bardzo chcę, żeby było normalnie. Ale te myśli, że nie mogę przytyć... To takie niewyobrażalne. Nie do opisania. I jeszcze dręcząca mnie sprawa moich zdjęć w internecie w moim "najchudszym okresie". Brat i mama, kilka znajomych bardzo nalega, żebym usunęła to konto, ale jakoś nie jestem w stanie! Widać na nich moje wystające kości, chudą twarz. I mimo, że są artystyczne, obrobione w programach graficznych... To zwracają one uwagę na chudość. Moje kontakty towarzyskie są całkiem w porządku. Chociaż wiem, że sporo tracę przez to, że nie jem po godzinie 18, więc z imprezami jest bardzo trudno. Albo jak idziemy na wieczorny seans do kina. Wszyscy jedzą, ja nie. Albo jak ktoś mnie czymś poczęstuje. Taka sama sytuacja. Nie wiem co robić, jestem taka zagubiona...

Odnośnik do komentarza
Gość Anonim__23

Witaj. Przeczytałam Twoją historię i nie mogę zostawić jej bez odpowiedzi. Serdecznie ci współczuję, gdyż, mimo że nie choruję na anoreksję, ani na bulimię potrafię wczuć się w Twoją sytuację. Ja natomiast mam inny problem, od dziecka walczę z nadwagą i ciągłym obżarstwem, ale potrafię powiedzieć sobie stop, wtedy kiedy trzeba. Anoreksja jest niestety bardzo podstępną chorobą, tak naprawdę jest to pewne zaburzenie psychiczne związane z niską samooceną i rożnymi zaburzeniami w sferze psychiki, tym bardziej że zdajesz sobie sprawę, że coś jest z Tobą nie tak. Mimo to nadal próbujesz się odchudzać. Nie wiem czy powiedział Ci ktoś kiedyś, że przez tą chorobę możesz umrzeć, postaw się w sytuacji swojego organizmu, jemy po to by dostarczyć mu wszystkich niezbędnych składników odżywczych, to jest nasze paliwo, jesli go nie ma organizm czerpie zapasy ze wszystkiego, czego się da, by się ratować. Najpierw żywi się tkanką tłuszczowa, później mięśniową, a na końcu wysysa kości stąd osteoporoza u takich osób z anoreksją. Kiedy już nie ma z czego, pobierać atakuje wszystkie ważne narządy, lecz nie ma już odwrotu, niedożywiony, wycieńczony organizm po prostu się poddaje. Przepraszam, że w tak drastyczny sposób Ci to napisałam, ale tak to wygląda. Jesteś osobą bardzo młodą, masz całe życie przed sobą i pomyśl, czy takie oszukiwanie lekarzy z wypijaniem 2 litrów wody przed warzeniem, ma jakiś sens. Tak naprawdę oszukujesz samą siebie, lekarze póki mogą pomagają Ci, tak samo twoja mama walczy o Ciebie, a wiesz dlaczego? Bo boi się, że może Cię na zawsze stracić. Rozumiem, że jesteś zagubiona, ale teraz, zamiast walczyć sama z sobą, zacznij walczyć z anoreksją, spójrz w lustro, popatrz na siebie i zobacz co ona z Tobą zrobiła, jak okropnie wyniszczyła Twój organizm. Zacznij pomału się odżywiać, jedz owoce warzywa, codziennie spoglądaj w lustro i patrząc na siebie powtarzaj sobie, że to nie anoreksja wygra z Tobą, ale Ty z nią. Mam nadzieję, że troszkę pomogłam, ale naprawdę walcz dziewczyno o siebie, życie jest nazbyt krótkie, by to wszystko stracić.

Odnośnik do komentarza
Gość Paulina166

Hej, bardzo dziękuję za wsparcie i za komentarz do mojej historii . Chciałam tylko nawiązać do ostatnich zdań twojej historii i powiedzieć, że ja również mam problem z przestrzeganiem zasady nie jedzenia po godzinie 18:00 i moi znajomi niestety się dziwią, bo kiedy oni "wcinają" chipsy i inne słodycze to ja tylko na nich patrze, a jak zjem kostkę czekolady to już myślę o kaloriach. To jest bardzo uciążliwe!! Ale wierze, że będzie dobrze. Życzę Ci wytrzymałości i pamiętaj, że granica jest cienka i można przesadzić!! Trzymaj się! Pozdrawiam!!!

Odnośnik do komentarza

Witam. Mam dwadzieścia lat. Od prawie pięciu choruję na zaburzenia odżywiania, na anoreksję. Bywało już lepiej... Raz jest lepiej, raz jest gorzej. Podnoszę się, a potem upadam... Ostatni rok był okropny, mnóstwo stresu, nieprzyjemnych sytuacji, wydarzyło się kilka rzeczy, trochę nieuwagi, brak apetytu, no i znowu waga mi spadła... Nie jest dobrze, ważę 35 kg przy 165 cm wzrostu... Wiem, że to bardzo mało. Wiem, że moje życie jest zagrożone, mam tego świadomość. To trwa już zbyt długo, mam motywację, chcę być wreszcie zdrowa... Wiem, że przede mną długa droga, ale ja chcę walczyć, chcę żyć, żyć normalnie... Zwracam się o pomoc, bo czuję się bardzo zagubiona... Proszę o jakieś wskazówki, nie wiem, co mam jeść, ile mam jeść, co mam robić, żeby była poprawa... Pogubiłam się w tym wszystkim, pogubiłam się we własnym życiu... Nie wiem, czy poradzę sobie bez szpitala. Byłam już hospitalizowana trzy razy, ale efekt nie był zadowalający... Myślałam nad jakimś specjalistycznym ośrodkiem. Proszę o szybkie odpowiedzi.

Odnośnik do komentarza

Wanilia najważniejsze ze masz motywację ,że chcesz żyć .W tej chorobie to podstawa żeby myśleć o pelnym wyzdrowieniu .Masz rację że myslisz o specjalistycznym osrodku bo tam otrzymasz wszechstronna pomoc .Nie zwlekaj dluzej ani minuty ,zacznij dzialać od teraz .Z tak niska waga myślę ze nie bedziesz miała problemu z przyjeciem do kliniki .Trzymam za Ciebie kciuki .Pozdrawiam serdecznie .

Odnośnik do komentarza

Witaj. Jak napisała poprzedniczka, najważniejsze, że masz motywację. Odniosę się do własnych doświadczeń, też chorowałam na anoreksję i byłam 4 razy hospitalizowana. i tak jak Tobie, nie przyniosło to efektu, jedynie wzrost wagi, która i tak spadała po powrocie do domu. wiesz kiedy zaczęło być lepiej? gdy sama wreszcie postanowiłam przestać być swoim wrogiem. gdy zaczęłam psychoterapię. gdy dostałam się na wymarzone studia, i mogłam skupić na czymś innym.
korzystałaś kiedyś z pomocy psychologa, psychiatry, terapeuty? to ważne, żeby ktoś wskazał właściwą drogę, popychał. na początku mobilizowała mnie psychiatra, dostawałam od niej zadania domowe, co poniedziałek zjawiałam się na wizycie - i tak ponad rok. nie było łatwo.
Twoje pytania o to co jeść rozumiem, bo sama miałam takie problemy. ale to nie jest najważniejsze mimo że dla Ciebie istotne. z tak niską wagą powinnaś poddać się jakiemuś leczeniu, Twoim menu zajmą się specjaliści, a Ty będziesz miała czas na naprawę swojej duszy, która cierpi. i to cierpienie manifestuje. domyślam się że znasz wszystkie mechanizmy zaburzenia, ale myślę że gdy ktoś nie będzie nad Tobą czuwał to poddasz się nawykom, to gorsze jak nałóg. zresztą sama wiesz, chcesz zdrowieć a sama nie dajesz rady... zadbaj o siebie, podejmij dojrzałą decyzję. ratuj siebie. gdybyś chciała pogadać to pisz na PW. Trzymaj się ciepło.

Odnośnik do komentarza

Hej.
Nie potrafię Ci pomóc, bo sama zmagam się z zaburzeniem odżywiania od maja jestem -15 kg i też mnie to przeraża.
Chciałabym mieć dla Ciebie jakąś cudowną receptę ale nie ma takiej. Tylko terapia, terapia, terapia może pomóc.
Ja mam problem by się na niej otworzyć, bo od niedawna na nią uczęszczam .
Wierzę, że jak się ma dobrą motywację to się uda. Wierzę w Ciebie :)

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...