Skocz do zawartości
Forum

Miłość psa a wyjście z depresji


Rekomendowane odpowiedzi

To nie będzie historia o tym jak pies uratował mnie z wypadku, czy wyniósł z płonącego domu. To historia o tym, jak zmienił moje życie i prawdopodobnie dzięki temu jestem na tym świecie.
Piszę to, aby pokazać osobom, które mają najróżniejsze problemy, że dzięki pomocy, można wyjść nawet z "beznadziejnego stanu" i zacząć sobie radzić.
Zacznę od początku. Moje problemy zaczęły się w wieku 10 lat, kiedy przeżyłam dużą traumę. W okresie dojrzewania przestałam radzić sobie z życiem i wszystko szło ku gorszemu. W wieku 20 lat próbowałam się zabić, chciałam wszystko zakończyć, nie widziałam sensu życia. Nikt nie był w stanie do mnie "dotrzeć" - rodzice, psycholodzy, psychiatrzy. Z czasem przestałam wychodzić z domu - nie dlatego, że się bałam, po prostu nie widziałam takiej potrzeby. Całe dnie leżałam w łóżku i płakałam, albo po prostu patrzyłam się w sufit. Nie byłam w stanie normalnie funkcjonować. I wtedy rodzice chwycili się ostatniej deski ratunku - kupili mi psa. Może głupio to zabrzmiało, ale chodziło o to, żeby jakoś do mnie dotrzeć. No i tak w domu pojawiła się Cotonka.
Na początku nie okazywałam żadnych emocji, nawet nie byłam w stanie wyjść z nią na spacer (wychodziła załatwić się na podwórko). Ona się do mnie cieszyła, a ja nie umiałam tego odwzajemnić. Z czasem budziłam się rano i widziałam, że śpi u mnie na łóżku, w nogach.
Przełomem był moment, gdy obudziłam się rano wtulona w nią. Być może wyda się to śmieszne, ale pierwszy raz od dawna czułam się bezpieczna, czułam wewnętrzny spokój. Po kilku miesiącach, choć dalej nie okazywałam jej większych emocji, ciągle z nią przebywałam i źle się czułam gdy wychodziła z rodzicami na spacer - co chwilę spoglądałam w okno, czy może już wracają. Pamiętam dzień, gdy musiałam wyjść z domu do lekarza. Kiedy wróciłam, ona rzuciła się na mnie, merdając ogonem - dawno nie czułam się tak kochana. Wtedy pierwszy raz ją pogłaskałam. Dla mnie to był duży krok. Po roku, pierwszy raz wyszłam z nią na podwórko i o dziwo zrobiłam to chętnie. Z czasem zaczęłam wychodzić z nią na spacery - 10, 20 minut.
Teraz czuję potrzebę wychodzenia na spacery, nie leżę całe dnie w łóżku... Zaczęłam żyć w miarę normalnie, nie mam codziennie myśli samobójczych. Nie zapomniałam o przeszłości, mam też gorsze dni. Jednak potrzebny był mi impuls. Dla kogoś impulsem jest terapia, dla innych przyjaciele, czy rodzina, dla mnie był to pies. Potrzebowałam kogoś kto nie będzie naciskał, kto nic nie powie, gdy płacze - tylko podejdzie i się przytuli.
Dlatego z doświadczenia powiem wam, że warto walczyć, szukać pomocy. Ważna jest pomoc rodziny, która się nie podda, gdy z początku nie widzi efektów. Zachęcam was do tego.

Odnośnik do komentarza

Ciekawe.
Zwróciłaś jednocześnie uwagę na coś, czego brakuje nie tylko osobom chorym, na bezinteresowną miłość. Zaręczam, że masa problemów nie miałaby miejsca na ziemi gdyby ludzie potrafili nie tylko okazywać miłość, ale także ją mieć w sobie.
I to jest właśnie ta cała pomoc - wystarczy kogoś przytulic i pozwolić mu się wypłakać, dosłownie i w przenośni.

Gdyby ktoś, kiedyś na chwilę się zatrzymał być może wykwitłaby z tego minuta refleksji. Poszedł jednak zmierzch do poranka a temu wcale nie było do śmiechu, bo gdyby chcieć przeczytać własne wspomnienia można by je odnieść do teraźniejszości a przyszłość przestałaby być potrzebna.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...