Skocz do zawartości
Forum

Czy można być szczęśliwym w miłości i jednocześnie mieć depresję?


Rekomendowane odpowiedzi

Dzień dobry,
Zwracam się do Państwa z prośbą o poradę, bo sama już nie wiem co mam robić.

Na początku zrzucałam winę za to na moją niepewną sytuację życiową i brak poczucia bezpieczeństwa wywołanego zmianami i przykrymi zdarzeniami losowymi. Doszło w moim życiu do kilku nieoczekiwanych i bardzo stresujących zdarzeń (problemy wizowe na granicy, zatrzymanie przez straż graniczną, nagłe i poważne zachorowanie na nieznaną chorobę tropikalną), potem kolejne problemy wizowe (mieszkam za granicą), ze znalezieniem pracy i z wynajęciem mieszkania . Żyłam w permanentnym stresie przez 7 miesięcy. Ostatecznie z braku innej możliwości wróciłam do poprzedniej pracy, której szczerze nienawidzę i dostaję nudności na samą myśl o wyjściu do biura. Próbuję zmienić pracę, ale nie jest to łatwe i bardzo długo trwa... Do tego straciłam bliską mi osobę, a będąc daleko nie mogłam być na pogrzebie, byłam i jestem z tym całkowicie sama.

Stres, niespełnienie w pracy i tęsknota za rodziną sprawiają, że stale towarzyszy mi poczucie beznadziejności, obniżony nastrój, drażliwość i wycofanie z życia towarzystkiego. Oddaliłam się bardzo od znajomych i przyjaciół, czuję się samotna i nierozumiana. Wszystko jest bez sensu.

Towarzyszy mi poczucie winy, że się tak czuję. Nie potrafię, choć bardzo się staram, dojrzeć pozytywnej strony. Zmuszam się do wyjścia z domu, żeby nie uznano mnie za dziwadło. Wszelkie intencje innych ludzi odbieram jako fałyszwe – uśmiech, głośny śmiech czy zwyczajne zadowolenie odbieram jako atak na mnie. Gardzę wesołymi i zadowolonymi ludźmi. Nie do zniesienia męczą mnie hałasy i tłumy na ulicach. Idąc zatłoczoną ulicą mam ochotę ryczećz bezsilności i po prostu pobić wszystkich wokół.

Nigdy nie byłam taka. Z przyjemnością spotykałam się ze znajomymi, miałam spore grono znajomych, którzy z przyjemnością zapraszali mnie na imprezy i spotkania. Teraz już nie zapraszają i nie dziwię im się, nie da się ze mną wytrzymać – na wszystkich burczę i stale narzekam. Nie potrafię, choć bardzo się staram, dostrzec jasnej, pozytywnej strony, po głowie krążą mi wyłącznie negatywne myśli.

Do tego wszystkiego towarzyszy mi wielki strach o zdrowie. Boję się, że jestem lub będę chora, że dostanę (albo już mam) raka, HIV, alergie pokarmowe, paracyty... Przy tym wszystkim stresuję się tak, że to samo z siebie sprawia, że źle się czuję – boli mnie głowa, mam nudności. Zaczęłam bardzo uważać na to co jem i wykluczyłam z jadłospisu prawie wszystko – 90% tego co jem to owoce i warzywa, nic więcej. Straciłam 12 kilo. Miałam też epizod bulimiczny, kiedy żyłam w największym stresie i próbowałam go „zajeść”, a nie chciałam przytyć. Opieka zdrowotna z kraju w którym mieszkam jest na bardzo niskim poziomie, są miesięczne czy roczne kolejki do lekarzy, za wszystko zatem musiałabym zapłacić wykonując badania prywatnie, a na to mnie nie stać.

W tym wszystkim nie rozumiem jednego – jestem szczęśliwa i spełniona w miłości. Na początku tych wszystkich moich problemów spotkałam mężczyznę swojego życia z którym czuję się doskonale, kochana, akceptowana i wspierana. Czy jest możliwe by towarzyszyły mi tak sprzeczne odczucia? Euforia miłości i jednocześnie poczucie braku nadziei na poprawę i lepszą przyszłość? Bycie szczęśliwym i nieszczęśliwym jednocześnie?

Proszę mi poradzić, czy w moim przypadku powinnam zgłosić się do psychologa, czy może do psychiatry? Czy to może być depresja? Jak poradzić sobie ze stresem, który odczuwam cały czas?

Będę bardzo wdzięczna za poradę.

Odnośnik do komentarza

a cóż ci znajomi są warci. człowiek przekonuje się o tym jak ma jakieś problemy w życiu, a nie daj Boże jak opowie się znajomym np. o jakiejś ciężkiej sytuacji, której zostało się "niechcący" poddanym. wtedy to szerokie oczy, japa szeroko rozdziawiona i jakiś tam bełkot w stylu porad z "pani domu". w takich chwilach człowiek się przekonuje jak jakościowo wyglądały te znajomości. sprawdź sobie zresztą, odsuń się na jakiś czas od pseudoprzyjaciółek i zobaczysz, kto się będzie odzywał i komu będzie zależało. proste nie? :)

a już w ogóle szczytem jest jak Ci wmawiają, że przecież dzwoniłyśmy do Ciebie pół roku temu. Ty mówisz, że przecież byś odebrała, że to niemożliwe, one że przecież dzwoniły, może miałaś jakiś problem z telefonem. jasne. jakby nie było internetu. tak jest niestety, człowiek zadowala się takimi niskojakościwymi znajomymi/związkami, a potem nie ma do kogo gęby otworzyć, bo większość ludzi jest nastawiona tylko na branie, są jak coś od Ciebie potrzebują.
lepiej mieć mniej osób wokół siebie, ale na które można zawsze liczyć.
co do miłości i facetów, to uważaj, nic nie jest pewne i dane nam na zawsze.

Odnośnik do komentarza

bagno Mam podobnie jak Ty, więc to możliwe być szczęśliwą i nieszczęśliwą jednocześnie. Odpowiedź na pytanie w wątku:tak. Tzn. nie wiem czy masz na myśli depresję jako chorobę czy długo trwający nastrój pt. dół, ale nie nazwany depresją przez lekarza. Ja całe życie czuję się i jestem szczęśliwa i jednocześnie wręcz przeciwnie, ale nauczyłam się z tym funkcjonować, nigdy nie brałam leków, nigdy nie stwierdzono takiej potrzeby (raz byłam u lekarza ale mnie odesłał ku mojemu zdziwieniu(:))z diagnozą, żem zdrowa jak ryba i raz u psychologa, który stwierdził, że to skutek długotrwałego stresu, zaproponował ćwiczenia relaksacyjne sugerując dystymię i tyle się widzieliśmy). Miewam ochotę raz być sama, innym razem z ludźmi i nikogo już to nie dziwi, że znikam z towarzystwa na tygodnie a potem tygodniami gram pierwsze skrzypce jako radosna człowiek-orkiestra. Myślę, że taką mam naturę i już nie doszukuję się odchyleń w sobie, tylko cieszę się , że jestem oryginalna :D Może też masz artystyczną duszę-wiecznie nie spełnioną i głodną , mimo uczucia sytości?

Odnośnik do komentarza

~biskłit
a cóż ci znajomi są warci. człowiek przekonuje się o tym jak ma jakieś problemy w życiu, a nie daj Boże jak opowie się znajomym np. o jakiejś ciężkiej sytuacji, której zostało się "niechcący" poddanym. wtedy to szerokie oczy, japa szeroko rozdziawiona i jakiś tam bełkot w stylu porad z "pani domu". w takich chwilach człowiek się przekonuje jak jakościowo wyglądały te znajomości. sprawdź sobie zresztą, odsuń się na jakiś czas od pseudoprzyjaciółek i zobaczysz, kto się będzie odzywał i komu będzie zależało. proste nie? :)

a już w ogóle szczytem jest jak Ci wmawiają, że przecież dzwoniłyśmy do Ciebie pół roku temu. Ty mówisz, że przecież byś odebrała, że to niemożliwe, one że przecież dzwoniły, może miałaś jakiś problem z telefonem. jasne. jakby nie było internetu. tak jest niestety, człowiek zadowala się takimi niskojakościwymi znajomymi/związkami, a potem nie ma do kogo gęby otworzyć, bo większość ludzi jest nastawiona tylko na branie, są jak coś od Ciebie potrzebują.
lepiej mieć mniej osób wokół siebie, ale na które można zawsze liczyć.
co do miłości i facetów, to uważaj, nic nie jest pewne i dane nam na zawsze.


A po tym się popisuje. Ileż ja pseudoznajomości poucinałam. Ilu ludzi okazało się przyjaciółmi, gdy się nie spodziewałam ,że nimi są... Wystarczy mi moja zacna mała garstka 3przyjaciół, których jestem pewna; do reszty nie jestem przywiązana....

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...