Skocz do zawartości
Forum

Jak przetrwać nerwicę?


Rekomendowane odpowiedzi

Witam serdecznie,
jest to mój pierwszy post na forum, tak więc na wejściu pozdrawiam wszystkich, którzy zdecydowali się zajrzeć na mój wątek :) Ja natomiast zdecydowałam się napisać, ponieważ czuję potrzebę 'wygadania się' a tak naprawdę nie mam komu. Do niedawna o moich problemach opowiadałam mamie i mimo, że otrzymałam od niej ogromne wsparcie i wiele stwierdzeń typu 'weź się w garść' to wiem, że mój słaby aktualnie stan psychiczny jest dla niej dodatkowym zmartwieniem, więc wolę utrzymywać, że wszystko już się unormowało. Ale tak nie jest. Wydaje mi się, że od miesiąca cierpię na nerwicę lękową. Po krótce opiszę jak to wszystko u mnie wyglądało i co według mnie się do tego przyczyniło.

Od dwóch lat mieszkam w Warszawie. Przeprowadziłam się z małego miasteczka odległego o prawie 250km, zostawiając całą rodzinę. Powód - brak perspektyw, pracy... Tak znalazłam się w stolicy, zamieszkaliśmy z moim chłopakiem, z którym wówczas byłam 1,5 roku. Na początku euforia, nowe miejsce, wspólne mieszkanie, nowa praca, imponował mi ogrom miasta, zabytki, galerie handlowe, wszystko wydawało się być spełnieniem marzeń. Jednak teraz po dwóch latach tęsknię za moim małym miasteczkiem, w którym się wychowałam. Od zawsze byłam bardzo związana z rodziną, szczególnie z mamą, i dalej jestem. Strasznie boli mnie fakt, że są tak daleko i czasami wydaje mi się, że to dorosłe życie przywaliło mnie jak głaz i że wcale nie byłam na to gotowa. Z resztą sama przyznaję, że zawsze byłam chowana jakby pod kloszem. Nigdy nie przeżyłam żadnych traum, śmierci bliskich, miałam szczęśliwe dzieciństwo, miałam wszystko.

A teraz to co gnębi mnie od jakiegoś czasu. Skończyłam studia, jednak nie zdążyłam obronić się w czerwcu, mimo, że bardzo się starałam. Niestety, 8-godzinny wymiar pracy (z małymi dziećmi) i długie dojazdy do domu uniemożliwiły mi pisanie w ciągu tygodnia. Siedziałam więc w weekendy, od rana do wieczora, poświęcając każde wolne dwa dni całkowicie pracy magisterskiej. W rezultacie przez 3 miesiące działałam na najwyższych obrotach, w głowie mając tylko dokończenie pracy aby wyrobić się na czerwiec. Ambicja i pragnienie zadowolenia rodziców zawsze mi towarzyszyły, tu natomiast osiągnęły zenit. Frustrowało mnie kiedy nie udało mi się ze wszystkim wyrobić, nie spałam po nocach, chodziłam do pracy, ale myślałam tylko o jednym, dokończyć na czerwiec. Prawdopodobnie aby udowodnić sobie i innym, że potrafię. Tak więc przez 3 miesiące nie pokazywałam się w domu rodzinnym. Spotkania z promotorem też nie należały do łatwych, ponieważ mimo, że zawsze dostawał rozdziały dwa tygodnie przed terminem konsultacji, nigdy ich nie czytał. Dopiero kiedy przychodziłam na spotkanie, za każdym razem słyszałam 'Oczywiście nie przeczytałem'. Ze łzami w oczach zaciskałam zęby i liczyłam na jakąkolwiek opinię, ponieważ wizyty na uczelni wiązały się z braniem pojedynczych dni wolnych w pracy, których też sporo się nazbierało. Oczywiście po rzuceniu okiem na moje wypociny promotor nigdy nic nie rozumiał i nic mu się nie podobało. W rezultacie przyszedł czerwiec, a ja miałam na głowie zakończenie roku w przedszkolu, spotkania z rodzicami, egzaminy na uczelni i... mnóstwo poprawek w pracy magisterskiej. I stało się, nie wyrobiłam się na obronę, co było moją osobistą porażką. Wiem, że to głupie, starałam sobie tłumaczyć, że przecież nic się nie stało, mam jeszcze dwa miesiące więcej i we wrześniu już się z tym uporam raz na zawsze. Jednak zdjęcia ludzi na Facebooku, którzy dumnie cieszyli się z obrony, gratulacje, ochy i achy, bardzo mnie zabolały, ale myślałam że to po mnie spłynęło, mimo, że za każdym razem gdy widziałam koleżanki po obronie miałam skurcz żołądka.

Ale żyłam sobie dalej, skupiłam się na poprawkach w pracy magisterskiej i pracy w przedszkolu, w której też nie było za wesoło. Dwie moje bliskie koleżanki odeszły z pracy. Jedna dobrowolnie, druga została zwolniona, ponieważ nie było miejsca dla dziewczyny, która zdecydowała się wrócić z macierzyńskiego. To też strasznie przeżyłam. I ja... i jakby nie patrzeć, dzieci.

Ale też żyłam sobie dalej, takie rzeczy się zdarzają, trzeba się przyzwyczaić. Pewnego dnia dostałam wiadomość że moja niegdyś przyjaciółka ze studiów popełniła samobójstwo. Był to dla mnie tak ogromny szok, że zawiesiłam się na całe dwa dni. Cały czas myślałam, jak to możliwe, nie wierzyłam, zadręczałam się pytaniami dlaczego? jak bardzo musiało być źle. Przez dwa dni, niby dni jak każde, praca, dom, praca, dom, działałam jak na autopilocie. Nie mogłam zrozumieć, pojąć, że jej już nie ma, pogodzić się. Nie pojechałam na pogrzeb, nie miałam jak, za to zostałam na 3 weekendowe dni sama w domu. I to było moje piekiełko. Bałam się w nocy, spałam przy zapalonym świetle, ciągłe myśli, smutek i niedowierzanie. Ale i tu jakoś wytrwałam, a raczej tak mi się wydawało, przyszedł nowy tydzień i znajoma rutyna życia: praca, dom. Ale już zauważałam że to wszystko we mnie siedzi, byłam jakaś rozdygotana, nerwowa, ale nie zwracałam na to zbytniej uwagi.

Minął tydzień i odwiedziła mnie mama z siostrą. Pierwsze wyjście z domu, w nowe miejsce, gdzie jeszcze nie byłam i niewyjaśniony stres. Skąd? Dlaczego? Pytałam sama siebie. Przecież jestem z rodziną, na pewno coś sobie ubzdurałam. Kolejnego dnia, wyjście do kina, to samo, stres i chęć jak najszybszego powrotu do domu. Znów... skąd to się u mnie wzięło? Przestań sobie wmawiać. Aż na następny dzień moja mama i siostra szykowały się do wyjazdu do domu. Miałam znów zostać sama, mój chłopak wracał dopiero kolejnego dnia. I wtedy coś we mnie pękło, zaczęłam płakać, nie mogłam się opanować, nie chciałam żeby jechały, nie chciałam znów zostać sama. Płakałam, aż prawie się zanosiłam, kiedy udawało mi się opanować, po chwili znów płakałam. Mama przeraziła się konkretnie, chciała ze mną zostać jeszcze dzień, ale poprosiłam żeby jechała, bo musiałam się przecież ogarnąć. Nowy tydzień nadchodził, musiałam funkcjonować w pracy. Zanim jednak weekend się skończył miałam za sobą ciągły płacz bez powodu, trudności z uspokojeniem się, serce mi waliło, ręce trzęsły się, zimne poty, nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Najgorszemu wrogowi temu nie życzę. I nadszedł poniedziałek a wraz z nim kołatanie serca zaraz po przebudzeniu się, odruchy wymiotne w drodze do pracy, myślałam że nie dam rady, ale doszłam do wniosku że jeśli zostanę w domu to całkowicie się rozpadnę. Więc poszłam. Pierwszy tydzień był okropny. Ciągły niepokój, objawy somatyczne, płaczliwość, ogromny smutek wręcz rozpacz, ale walczyłam. Poszłam do internisty. Oczywiście wizyta u lekarza, kolejny stres, zmierzone ciśnienie zawrotne. Dowiedziałam się że to powszechny problem, pani doktor przepisała Propranolol i Hydroxyzyne. Kazała brać. Mimo wszystko zdecydowałam się brać tylko Propranolol i Persen, który sama sobie kupiłam. Hydroxyzynę wzięłam raz, oczywiście czułam się po niej błogo, ale zasnęłam na fotelu. Nie mogłabym tak funkcjonować pracując z dziećmi. I tak przetrwałam równy miesiąc. Z tygodnia na tydzień zauważyłam poprawę. Po dwóch tygodniach odstawiłam Propranolol, wrócił mi apetyt, lepiej śpię w nocy i nie mam już takiego kołatania serca. Zmusiłam się aby wychodzić do ludzi, mimo że nie mam na to zbytnio ochoty. Byłam u fryzjera i przetrwałam, chociaż nie wyobrażałam sobie że wysiedzę tam dwie godziny. Niby staram się funkcjonować normalnie, ale wciąż czuję że nie jestem sobą. Gdzieś głęboko we mnie jest ten niepokój, że to wróci. Jestem rozdrażniona i strasznie niecierpliwa. Bywa tak, że nie mogę usiedzieć w miejscu. Kiedy mam gorszy dzień to denerwuje mnie dosłownie wszystko, że ktoś się do mnie odezwał albo że kot chce się bawić i skacze mi na nogę. Wiem, że jest to efekt moich ostatnich przeżyć, ale czy to kiedyś minie? Trwanie w tym przez miesiąc naprawdę mnie już wykańcza. Pewnie dlatego że zawsze chciałam mieć idealne życie, męża, dzieci, spokój. A tu nie mogę wykaraskać się z własnych emocji. Są dni, kiedy czuję przytłaczającą apatię, wielki smutek nie wiadomo skąd, brak chęci do działania, do życia, nic nie ma dla mnie sensu. Mimo wszystko wiem jakie wydarzenia miały na to wszystko wpływ. Nie chcę iść do psychologa, bo tak naprawdę nie stać mnie na wizyty prywatne. Na NFZ trzeba czekać miesiącami, a mam wrażenie że nie wytrzymam aż tyle w tym stanie. Nie jestem sobą i bardzo tęsknię za dawną ja - radosną, spontaniczną, mimo wszystko jakąś taką wyluzowaną ja. Dodatkowo prześladują mnie myśli o śmierci, wciąż na mieście widzę gdzieś tę moją koleżankę, w ciągu dnia, mimowolnie stają mi przed oczami obrazy, wspomnienia z nią związane i boję się, strasznie boję się, że aktualny stan doprowadzi mnie do tego samego, bo jest mi naprawdę bardzo ciężko. A ja tak bardzo chcę żyć. Nie mam żadnych ukrytych traum z dzieciństwa, zgubił mnie mój własny perfekcjonizm i nawyk wiecznego przejmowania się wszystkim. Od pewnego czasu nawet tak bardzo czułam się samotna, że bałam się o zdrowie i bezpieczeństwo moich bliskich, mimo, że nie mam na to żadnego realnego wpływu.

Jeśli kogoś, podobnie jak mnie, przerosły stresy i zmagają się z podobnymi objawami proszę o kontakt i opinię. Czy to kiedyś minie i będę taka jak dawniej?

Pozdrawiam,
Koniczynka726

Odnośnik do komentarza

Bardzo proszę o poradę, bądź słowa wparcia, bo niestety u mojego chłopaka nie mogę na to liczyć. Powiedziałam mu o moich problemach, ale jedyne co zrobił to przyjął je do wiadomości. Jest typem egoisty, czyli najpierw ja a później reszta (zazdroszczę mu tego swoją drogą) .Więc nie miesza się w moje problemy, żyje sobie w swoim świecie konsoli i gier.

Odnośnik do komentarza

Witaj Koniczynka726!

Z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że cierpisz na zespół lęku uogólnionego (często określany jako nerwica lękowa). Masz wręcz klasyczne objawy. Oczywiście drogą wirtualną nie mogę postawić diagnozy, dlatego odsyłam Cię do lekarza. Oprócz leków (które łagodzą/eliminują objawy choroby), pomyśl o psychoterapii (która zapewnia leczenie przyczynowe). Pozdrawiam i powodzenia!

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...