Skocz do zawartości
Forum

Życiowe problemy


Gość rudaruda123

Rekomendowane odpowiedzi

Gość rudaruda123

W sumie czuję, że muszę się jakoś tym z kimś podzielić, wysłuchać jakichś bezstronnych opinii na temat tego co się u mnie dzieje i jak to ogarnąć.
Otóż moje problemy zaczęły się jeszcze zanim zaczęłam się ja, dokładniej, moja mama urodziła mnie w wieku 19 lat, urodzona byłam w lutym,po porodzie mama wróciła do szkoły i zdała maturę. Ojciec, ten biologiczny, nie wie nawet czy się urodziłam. Świadom jest tylko faktu, że moja mama zaszła w ciążę. Był polakiem mieszkającym w Kanadzie, miał tam żonę i dzieci, kiedy dowiedział się o sytuacji, wrócił do rodziny, a z moją mamą nigdy więcej nie utrzymywał kontaktów. Moja mama z resztą nigdy nie chciała abym ja miała z nim kontakt, ze względu na to, że nasłuchała się o sytuacji w której dziecko w późniejszym okresie życia musiało płacić alimenty ojcu, nie mam pojęcia na jakiej zasadzie miało to działać, jednak mama chciała oszczędzić mi kłopotów.
Ale kłopoty dopiero się zaczynały. Otóż jako mała dziewczynka, byłam strasznie inteligentna, potrafiłam czytać i pisać w wieku 4 lat, uwielbiałam towarzystwo dorosłych, rozmowy z nimi, jak na małą dziewczynkę byłam bardzo elokwentna. Całe moje życie byłam uśmiechnięta, jednak ten uśmiech, już od najmłodszych lat był jakiś taki, sztuczny. Nigdy przenigdy nie chciałam robić problemu ze swojej osoby. Dlatego też nigdy nie próbowałam zbyt mocno zwracać na siebie uwagi, nie chciałam nikomu zawracać głowy swoimi problemami, wiedziałam, że muszę sobie radzić sama. W gruncie rzeczy matkowała mi babcia, pomimo, że teoretycznie to mama miała "władzę" nad moją osobą. Pamiętam sytuacje kiedy to pytałam mamę czy mogę wyjść na podwórko, pobawić się, mama zgodziła się, ale babcia posłyszawszy to musiała się wtrącić i zabronić, bo zawsze znajdzie się do coś do roboty w domu. Babcine wychowanie było bardzo surowe. Babcia zawsze była cholernie wymagająca. A przede wszystkim nienawidziła kiedy jej przeszkadzałam w zajęciach domowych. Ona ciągle coś robiła, albo w kuchni albo w ogrodzie, a ja swoje dzieciństwo spędziłam przed telewizorem, żebym miała jakieś zajęcie i nie zawracała głowy babci. Mama w tym czasie pracowała. Szczerze powiedziawszy zawsze bałam się babci, dopiero po latach, kiedy wyprowadziłam się z jej domu, mogę tam teraz z uśmiechem przyjechać i siedzieć z babcią popijając herbatę i gadając o wszystkim. Od kiedy wyprowadziliśmy się na wieś (ja mama, ojczym i moi młodsi przyrodni bracia), moje kontakty z babcią uległy diametralnej zmianie. Teraz babcia jest słodką kochaną babunią, a nie wymagającą matką.

Dalej, może o kontaktach z moim ojczymem. Otóż on był obecny od kiedy tylko pamiętam. Jednak do dnia ślubu z moją mamą mówiłam do niego po imieniu. Pamiętam, że bardzo chciałam mieć tatę, dlatego zapytałam czy mogę do niego tak mówić, zgodził się. W sumie gdyby brali ślub teraz, na pewno nie nazwałabym go tatą. Twierdzę, że on ma problem z alkoholem, może nie jakiś ogromny, ale coś jest na rzeczy. Ogólnie zanim rodzice wzięli ślub moje kontakty z tatą były na prawdę dobre, teraz z biegiem czasu mogę stwierdzić, że po ślubie on odpuścił sobie starania się o dobre relacje ze mną. A najgorzej było jak mama zaszła z nim w ciążę i urodziła mego pierwszego brata. Miałam wtedy 11 lat i wszyscy wymagali ode mnie żebym nie robiła afery z tego, że nikt nie zwraca już na mnie uwagi. A przecież byłam dzieckiem. Zawsze miałam tak na prawdę tylko mamę, która nigdy nie miała dla mnie tyle czasu ile bym chciała, a teraz nagle miałam się jeszcze nią dzielić nie tylko z ojcem, ale też z kolejnym bratem. Do dziś, kiedy to Kuba ma 7 lat, nie potrafię się z nim dogadać. Strasznie mnie irytuje jego osobowość, jest zupełnie odmienny, kiedy ja wszystko kryję i nie zwracam na siebie uwagi, on wiecznie wszystko wyolbrzmia i robi wielki teatr. Swego czasu bardzo kłóciłam się z ojcem. On uwielbiał mi dogryzać, i najpierw po prostu to przyjmowałam i płakałam potem cicho w pokoju, jednak z czasem stwierdziłam, że się nie dam. Też mu dogryzałam, na temat jego pracy, alkoholu, sposobu życia. Naszym ulubionym zajęciem było robienie scen przy stole w jadalni, podczas gdy mieliśmy gości. Jak mi już wystarczyło, to wstawałam i wychodziłam. Mama nigdy nie wtrącała się w nasze kłótnie. Chociaż zawsze "skarżymy" z ojcem na siebie nawzajem mamie. Od jakiegoś czasu uspokoiło się między nami, po prostu tolerujemy się nawzajem. Nie rozmawiamy zbytnio, bo nie mamy o czym.
Mam też drugiego brata, ale z nim to zupełnie co innego, urodził się gdy miałam 16 lat, zostałam jego mamą chrzestną, pomimo tego że mama wie, że nie wierzę w Boga, a do kościoła chodzę sporadycznie, tylko dlatego że mnie o to prosi mama i nie jest to dla mnie problem, a dla niej przyjemność. Moje relacje z drugim bratem są bardziej rodzicielskie niż siostrzane. I nie ma już żadnej zazdrości czy coś, tak jak było z Kubą.
Około rok temu trafiłam do psychiatry. Przez wiele lat, miałam problemy, myślałam, że gastrologiczne. Wiecznie mnie mdliło, a panicznie bałam się wymiotować. Trwało to latami, może z 12 lat, nie wiem, trudno mi powiedzieć, z biegiem czasu problem narastał. Nie spałam po nocach, biegałam tylko do toalety i powstrzymywałam mdłości. Niemal nic nie jadłam, bo bałam się, że jeśli cokolwiek zjem, zwrócę. Schudłam to 39kg. Kiedy rok temu w Wielkanoc odwodniłam się z powodu nagłych biegunek, trafiłam do szpitala zakaźnego. Przebadano mnie tam, nie znaleziono żadnej przyczyny, zaleczono antybiotykiem dożylnie, i wypuszczono do domu. W dniu wyjścia znowu biegunki powróciły, tylko dlatego, że poprzedniej nocy przywieziono dziewczynkę wymiotującą, a ja bałam się że się zarażę. Dopiero teraz kojarzę, że te biegunki to wynik stresu. Po całej tej sytuacji mama postanowiła w końcu dowiedzieć się dokładnie co mi jest. Zaczęłam leczyć się prywatnie, po serii badań lekarz stwierdził, że jedynie gastroskopia i kolanoskopia mogą sprawdzić co jest nie tak. Do gastroskopii podchodziłam wcześniej co najmniej 3 razy, niemal nie pobiłam lekarza, bo bałam się że zwymiotuję. Ostatecznie, zgodziłam się, ale uprzednio zostałam znieczulona, nie wiem czym konkretnie, ale nieźle kopało : ) Czułam się pijana, było mi zupełnie wszystko jedno co się zdarzy. Wspaniałe uczucie. Po wykonaniu tych badań, lekarz powiedział, że dawno nie widział układu pokarmowego w tak idealnym stanie. I stwierdził, że poleca rozmowę z psychologiem, bo widzi że jestem nerwowa. I rzeczywiście wtedy byłam kłębkiem nerwów. Po rozmowie z mamą stwierdziłyśmy, że pójdziemy do psychiatry terapeuty. Żeby w razie jakby co mogła być to terapia, ale ewentualnie także leki. Diagnoza była szybka, zaburzenia lękowe. Dostałam sertalinum, najpierw jakaś mała dawka, potem doszłam do 50mg dziennie. W międzyczasie, pod koniec klasy 2 szkoły średniej, wpadłam w depresję, dostałam na to flupentixolum, po około pół roku go odstawiłam, sama. Miewam dołki i górki, ale wyszłam z łóżka. Wtedy spędziłam miesiąc gapiąc się w sufit i przez okno, mama nawet nie zauważyła że nie chodzę do szkoły. Ledwo przeszłam do następnej klasy, ale miałam to w nosie. W pierwszej klasie liceum poznałam chłopaka, z którym dosyć szybko zaczęłam się spotykać. Nasz związek był dość burzliwy, trwał 2 lata. Na początku byliśmy w sobie oboje zakochani, on bardziej, ja byłam ostrożna, zawsze jestem. Nienawidzę się angażować i uciekam od emocji. Boję się odrzucenia. Jednak on na prawdę bardzo starał się zdobyć moje zaufanie, zaryzykowałam ufając mu. Był moim pierwszym partnerem seksualnym. Czułam, że mogę mu ufać, że mnie nie skrzywdzi. Jednak to ja skrzywdziłam nas. Po około roku, ja zaczęłam się nudzić, i nie ma zupełnie wyjaśnienia mojego zachowania, ale zaczęłam go zdradzać. Kłamałam, same kłamstwa. Przez pierwszy rok związku nie paliłam dla niego, potem ukrywałam się z tym. Teraz, około 2 miesięcy po rozstaniu się z nim kopcę jak smok. Mam cholerne skłonności do uzależnień. Uzależniam się od wszystkiego. Od leków które biorę, od uczucia bycia pijaną. Od zdrad, od takich ekstremalnych emocji i uczuć. Kocham gdy wszystko wokół jest spektakularne. Podczas bycia w związku z nim zdradziłam go na prawdę wiele razy, spałam między innymi z jego przyjacielem. O niczym się nie dowiedział, wiadomo były podejrzenia, byli uprzejmi ludzie, którzy na mnie donosili. Ale on nie wierzył w prawdę, przyswajał tylko specjalnie dla niego przyjmowane kłamstwa. A ja nie umiałam żyć z nim, ani bez niego. Nie wiem w sumie kogo bardziej krzywdziłam. Nasz związek ostatecznie zakończył się dziwnie, bo po mojej terapii jakaś sama się przeciwko niemu nastwiłam, poszłam się z nim zobaczyć i zaczęłam mu wyrzucać, czy chce być z kimś takim jak ja, wiecznie chciał mnie zmieniać. On wstał i poszedł, bez słowa. Ja dzwoniłam do niego, nie odbierał, ostatecznie oddzwonił po jakimś czasie z pytaniem czy chciałam coś, odpowiedziałam, że chciałam wiedzieć co miało znaczyć jego zachowanie. Oznajmił, że traktować mam to jak chcę. Ja "wykorzystałam" sytuację. "okay, dla mnie jasne, odchodzisz, to odchodzisz. żegnaj". koniec. Ponad miesiąc chodził za mną i prosił żebym do niego wróciła. Ale ja czułam się jakaś taka dumna, wolna. Co prawda zaczęłam pić. Dużo. Kiedy w pewnego czwartku o 5 rano kolega oznajmił, że czas już na mnie, a ja brudna, skacowana szwędałam się po mieście, pijąc wodę z fontanny, poczułam się jak smieć, czułam, że się staczam. Stwierdziłam, że koniec, trzeba się ogarnąć. Postanowiłam, że więcej w tygodnie nie piję. Ale tabletki, czemu nie? Zdarza mi się wziąć 5 tabletek zoloftu zamiast 1 i popić to kieliszkiem wódki na imprezie. Zdarza mi się zjeść całe opakowanie sudafedu, i nie czuć zmęczenia cały dzień. Marihuany nie lubię, dziwnie działa, zawsze myślę po niej o wymiotowaniu. Co do nie picia w tygodniu, zauważyłam, że teraz czekam tylko na piątek żeby się nachlać i nie myśleć. Bo inaczej tego nazwać nie można. Po rozmowie z terapeutą o tym, mam z nim umowę, raz w miesiącu mogę się upić, a tak to maksymalnie 2 piwa. Staram się tego trzymać. Jednak często myślę tylko o tym co by tu wziąć, żeby nie czuć, żeby było fajnie. W ciągu tygodnia jestem uczennicą klasy maturalnej w jednej z najlepszych szkół w mieście, pieprzona ambicja. I pomimo, że mam na prawdę wiele godzin nieobecności, to wiem, że ukończę tą szkołę. Jednak martwi mnie najbardziej mój brak moralności i zamiłowanie do przygód. Tych "złych" przygód. W tej chwili wpakowałam się w kolejny związek. Wczorajszej nocy prawie się zakończył, zostałam nakryta w łóżku z innym. Ale mojemu obecnemu chłopakowi na prawdę na mnie zależy, on chce pomóc mi zmienić się na lepsze. Ja chcę być dobra, chcę być kiedyś żoną i mieć dzieci. Chcę spokojnego ułożonego życia. Ale boję się, że nie będę tak umiała. Że gdzieś pomiędzy pieluszkami kiedyś sama znajdę flaszkę wódki. Boję się że mi się nie uda życie.
Nie wiem co jeszcze powiedzieć, mam tylko 18 lat. Myślę o ucieczce stąd do stanów, aby zacząć nowe życie, z czystą kartą. na razie priorytetem jest matura, po maturze jadę na 2-3 miesiące do NY, jeśli dostanę się na studia jakie chcę, to może wrócę, jeśli nie dostanę się, to myślę że spędzę w stanach rok, a może dłużej. Może ucieknę od samej siebie.

Pisząc to wszystko tutaj nawet nie wiem czego oczekuję. Chyba zrozumienia, chociaż wiem, że wszystko co robię jest złe od podstaw.

Odnośnik do komentarza

Bylas surowo wychowana. Teraz masz 18-cie lat i zerwalas sie z lancucha. Nikt nie wie, jak dlugo to potrwa i jak sie skonczy ? Tak prosperujacy ludzie najczesciej koncza w wiezieniu. Sami sa bardzo nieodpowiedzialni i latwo ich w cos wrobic. Nie myslisz o odpowiedzialnosci i dlatego poddajesz sie bezmyslnie uzywkom, ktore Cie wyswobadzaja z doslego myslenia. Uwazaj na siebie i nie szkodz innym.

Odnośnik do komentarza
Gość rudaruda123

dziękuję bardzo za odpowiedzi, w sumie co do tego, że ludzie którzy tak funkcjonują- kończą w więzieniu, myślę (mam nadzieję), że tak to się nie skończy. Wydaje mi się, że jestem w stanie przełamać swoje skłonności destrukcyjne. Co prawda uciekam od nałogu do nałogu, ale kiedy mówię sobie wyraźnie stop, potrafię się upilnować. Miałam tak np z alkoholem, teraz postanowiłam, że nikogo więcej nie zdradzę i nie zranię. I dziękuję bardzo za wiarę we mnie, to dużo daje ; )

Odnośnik do komentarza

Kochana !

Ja mysle,ze Ty tutaj zrobilas rozliczenie przed soba i swiatem .taka spowiedz -ktora byla Tobie potrzebna .A moze wlasnie w ta droge bys sie udala? Znajdz dobrego ksiedza i wyspowiadaj sie :)

Masz swiadomosc siebie -jestes bardzo inteligentna!

Wiesz co jest dobre -a co zle .
Twoje zachowanie jest jakas forma ucieczki -albo zwrocenia na siebie uwagi.

Ranienie innych osób -a przy tym tak naprawde siebie -jest odegranie sie na dziecinstwie .Czegos tam nie zaakceptowalas...

Jestes na dobrej drodze -rzeczywiscie nowa karta w NY i Nowa TY:)

Powodzenia!!!!!!

Odnośnik do komentarza
Gość rudaruda123

co do spowiedzi, więcej daje mi "wygadanie" się komuś, niż klepanie formułek przy konfesjonale. Bynajmniej nie neguję spowiedzi jako formy oczyszczenia. Szanuję ludzi wierzących. Jednak fakt, że w dzieciństwie zarówno wcześniejszym, jak i tym późniejszym, zmuszana byłam do modlitwy, chodzenia do kościoła sprawia, że odczuwam wyraźną niechęć. Podczas swego rodzaju buntu(miałam może 12 lat), który polegał na zdjęciu krzyża ze ściany w moim pokoju, babcia niemal wyzywała mnie od opętanych. Niestety nie wierzę w żadnego Boga, w żadną nadnaturalną siłę. Choć szanuję ludzi, którzy wierzą. I nie twierdzę, że nigdy się nie nawrócę, jednak na chwilę obecną uważam, że jest tylko tu i teraz. I tylko my jesteśmy kowalami swego losu.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...