Skocz do zawartości
Forum

nienawidzę siebie


Gość nikt

Rekomendowane odpowiedzi

Generalnie każdy psycholog/terapeuta potwierdzi, ze jeśli ktoś ma blokadę i z jakiegoś powodu nie chce by mu terapia pomogła, to nie pomoże. A może nie chcieć z różnych powodów np. może być nieco leniwy i nie ma ochoty nad sobą pracować... może mu brak konsekwencji, motywacji z powodu charakteru lub warunków środowiskowych.... może nie lubi zdań psychologicznych, ćwiczeń umysłowych, kontrolowania psychiki itp.... a moze 10 innych powodów. Jednak każda jedna osoba, która chce, naprawdę bardzo chce i się mega stara to jej terapia pomoże. Pod warunkiem odpowiednio dobranej terapii i dobrego terapeuty, bo to jest też ogromnie ważne. 

2 godziny temu, Gość Dariusz napisał:

Polubienie siebie nie jest dla mnie celem. Jest nim zmienienie siebie na lepsze żebym miał się za co lubić.

Czyli jest jednak celem polubienie się poprzez zmianę siebie na lepsze. Na jedno wychodzi, tylko inaczej brzmi ? Zmiana siebie to środek w dążeniu do celu, bo skoro w rezultacie chcesz się za coś lubić to jest to Twój cel, a po drodze masz cele pośrednie. Przecież to logiczne, inaczej się nie da siebie polubić ? 

2 godziny temu, Gość Dariusz napisał:

Dzięki osiąganiu tych rzeczy poprawia się również samoocena i wtedy można ją opierać na solidnych podstawach. Nie wystarczy tylko zacząć działać. Trzeba jeszcze mieć efekty.

Oczywiste, zgadzam się. Nie napisałam nigdzie, że wystarczy zapisać się do terapeuty i czekać na cud ? Zauważ jednak, że nie każdy poradzi sobie sam. Nie każdy wie jak zacząć tę zmianę siebie, jaką drogę wybrać, co lubi, jakie ma zainteresowania, jaki w ogóle jest naprawdę. A aby uprawiać  sport, pomagać innym, zmienić wygląd/dietę itp to trzeba coś o sobie wiedzieć. Tymczasem osoba z niskim poczuciem wartości zwykle wie o sobie tyle, że jest beznadziejna i się nienawidzi. I jak ma zacząć z ludźmi rozmawiać, po co zmieniać wygląd, pomagać itp. To o czym piszesz jest niezbędne, ale nie zadziała w tak beznadziejnym stanie... wiem to... byłam w takim stanie ? To zadziała dopiero gdy się podniesiemy z dna beznadziei i będziemy przynajmniej w pozycji do połowy wyprostowanej ? Natomiast zanim to nastąpi ktoś musi nam pomóc wstać. To najczęściej jest terapeuta. Noooo chyba, że ktoś ma takie szczęście że ma drugą osobę, która pomoże wstać.... choć to bywa naprawdę b.rzadko. Ja takiej nie miałam i gdyby nie terapeuta sama bym nie dała rady. 

"Twoją rzeczywistą i ostateczną prawdą jest sposób, w jaki przeżywasz swoje życie, a nie idee, w które wierzysz"

Odnośnik do komentarza
2 godziny temu, Javiolla napisał:

Generalnie każdy psycholog/terapeuta potwierdzi, ze jeśli ktoś ma blokadę i z jakiegoś powodu nie chce by mu terapia pomogła, to nie pomoże.

To również dobra wymówka dla kiepskich terapeutów. Najłatwiej zrzucić na nich winę i powiedzieć, że sami nie chcieli i takie stwierdzenia budzą mój stanowczy sprzeciw bo ludzie często chcą ale nie potrafią.

2 godziny temu, Javiolla napisał:

Jednak każda jedna osoba, która chce, naprawdę bardzo chce i się mega stara to jej terapia pomoże. Pod warunkiem odpowiednio dobranej terapii i dobrego terapeuty, bo to jest też ogromnie ważne. 

Skąd wiedzieć z góry, że któryś nurt będzie dla mnie dobry albo zły albo potem czy niepowodzenie terapii wynika ze złej metody czy słabości terapeuty?

Nie wystarczy tylko bardzo chcieć. Chęci często rozbijają się o realia a na wiele rzeczy jest już za późno.

2 godziny temu, Javiolla napisał:

Czyli jest jednak celem polubienie się poprzez zmianę siebie na lepsze. Na jedno wychodzi, tylko inaczej brzmi ? Zmiana siebie to środek w dążeniu do celu, bo skoro w rezultacie chcesz się za coś lubić to jest to Twój cel, a po drodze masz cele pośrednie. Przecież to logiczne, inaczej się nie da siebie polubić ? 

Polubienie się w ogóle nie jest dla mnie celem więc nie wychodzi na jedno. Zmiany na których mi zależy są niemożliwe do osiągnięcia. Moim celem jest (a raczej było) pozbycie się nieprzyjemności wynikającej z życia a zmiana na lepsze jest celem samym w sobie. Zawsze człowiek dąży do poprawy czegoś ale naprawienie wszystkiego wymagałoby większej ilości czasu którego już nie mam. Nie mogę wziąć się za naprawę tego co najważniejsze bo na 10 istotnych rzeczy mogę zająć się tylko jedną czy dwoma i ogarnięcie tego byłoby kroplą w morzu potrzeb. Ciężko się na tym w ogóle skupić bo te pozostałe deficyty dają o sobie znać. Już mogę podsumować swoje życie jako zmarnowany czas na ból i cierpienie. Żałuję każdego przeżytego dnia i każdej minuty.

2 godziny temu, Javiolla napisał:

A aby uprawiać  sport, pomagać innym, zmienić wygląd/dietę itp to trzeba coś o sobie wiedzieć.

Właśnie nie trzeba. Wiedza o sobie nie gwarantuje żadnej poprawy. Jest tylko jednym z potrzebnych półśrodków.

 

Odnośnik do komentarza
19 godzin temu, Gość Dariusz napisał:

Skąd wiedzieć z góry, że któryś nurt będzie dla mnie dobry albo zły albo potem czy niepowodzenie terapii wynika ze złej metody czy słabości terapeuty?

Tego nie wiem. Ja akurat trafiłam od razu na dobrego terapeutę i chyba dobry nurt, bo pomogło. To pytanie raczej do kogoś bardziej kompetentnego, np. jakiegoś specjalisty. 

19 godzin temu, Gość Dariusz napisał:

Najłatwiej zrzucić na nich winę i powiedzieć, że sami nie chcieli i takie stwierdzenia budzą mój stanowczy sprzeciw bo ludzie często chcą ale nie potrafią.

Nie uważam, aby to była wymówka.... może są wyjątki. Natomiast z moich obserwacji (choćby tu z forum)  wynika, że najczęściej to wygląda tak: ja chce, ale.... i tutaj seria wymówek ? albo chciałabym, ale nie wychodzi, a jak się pytam o starania to w gruncie rzeczy nie są żadne starania ? Dużo osób chciałoby, aby ktoś za nich rozwiązał problem, nie chcą się postarać i popracować nad sobą. 

19 godzin temu, Gość Dariusz napisał:

Nie wystarczy tylko bardzo chcieć.

Nie napisałam nigdzie, że wystarczy TYLKO chcieć. Napisałam wyraźnie, że gdy bardzo chce i mega się stara. To idzie w parze! nic nie da chcenie bez pracy, ani ciężka praca bez motywacji i wiary w jej rezultaty. 

19 godzin temu, Gość Dariusz napisał:

Właśnie nie trzeba. Wiedza o sobie nie gwarantuje żadnej poprawy. Jest tylko jednym z potrzebnych półśrodków.

To jest najważniejszy środek. Od tego się zaczyna. Przykład z życia pewnej osoby. Twierdzi, że co ona ma robić? Taka bezradna, to się pytam, a co lubisz? Coś tam kręci, ale w sumie nie wiadomo czy sama jest pewna tego co mówi. To się pytam, jakie masz zainteresowania? a no nie ma specjalnie, to pytam o jakieś filmy, muzykę, sport, robótki ręczne, książki, o cokolwiek... wszystko nie wiem. To proponuję zapisanie się gdzieś, aby sprawdzić co umie, co lubi, co jej się podoba, w czym się odnajdzie. Ale nieeee, bo nieśmiała, bo nie lubi ludzi, bo nie chce się ośmieszyć, bo nie wie jak się zachować, bo to nie i tamto nie. No nie ukrywajmy, ale taka osoba nie ruszy z miejsca ?  Musi chcieć się sama poznać, chcieć coś zrobić by się zmienić, chcieć i zadziałać. I o takich ludziach głównie mówię. Oni bez pociągnięcia za rękę, bez wsparcia i asekuracji będą tkwić w marazmie. 

Wiedza o sobie nie jest gwarancją, ja tez nic takiego nie napisałam. Jednak znacznie pomaga  w działaniu, w rozpoczęciu zmian, bo mamy jakiś punkt zaczepienia, nie błądzimy, nie idziemy na ślepo. A ty zawsze wiedziałeś co lubisz, czy masz jakieś zdolności, czym się interesujesz? Jeśli tak, to wnioskuję, że nigdy nie miałeś drastycznie niskiego poczucia wartości. Miałeś może zaniżone, ale nie było katastrofy. 

Tak ogólnie mówiąc... to troszkę nadinterpretujesz moje słowa ?

 

 

 

"Twoją rzeczywistą i ostateczną prawdą jest sposób, w jaki przeżywasz swoje życie, a nie idee, w które wierzysz"

Odnośnik do komentarza
Gość Dariusz
15 godzin temu, Javiolla napisał:

Tego nie wiem. Ja akurat trafiłam od razu na dobrego terapeutę i chyba dobry nurt, bo pomogło. To pytanie raczej do kogoś bardziej kompetentnego, np. jakiegoś specjalisty. 

 

Rozumiem ale przejechałem się na tzw specjalistach. Nurt poznawczo behawioralny szybko okazał się nie dla mnie. Terapeutka była bardzo fajną osobą ale po kilku sesjach okazało się, że moje problemy leżą głębiej niż sięga metoda i sama poleciła mi zmianę nurtu. Terapia wydawała się konkretna ale od razu znałem dobre odpowiedzi na zadawane zadania a ona już po wstępnym wywiadzie powiedziała, że możemy spróbować ale jej zdaniem nurt psychodynamiczny będzie dla mnie lepszy. Po tych kilku sesjach uznała, że nie jest w stanie więcej pomóc bo jej zdaniem nie jestem zaburzony tylko przeżyłem zbyt dużo złego i brakuje mi głębszych relacji poza rodziną. Z mojego punktu widzenia w ogóle nie chodzi o moją przeszłość tylko o to że zmarnowałem wtedy czas na chorobę i przez to nie jestem tym kim chciałbym być. Spędziłem dużo czasu w szpitalach zamiast budować więzi z dziewczynami, poznawać muzykę i oglądać filmy. Moi ówcześni przyjaciele podzielili się na tych, którzy zbudowali sobie życie i dziś są dla mnie obcy oraz tych którzy wpadli w uzależnienia i mimo wyjścia z narkotyków nadal są alkoholikami. Rozmawiamy tylko po flaszce bo bez tego nawet nie ma o czym gadać. Plany na siebie musiałem odłożyć żeby odreagować a teraz jest już za późno. Przez to nie mogę wejść w prawdziwy czuły związek z kobietą bo nie mógłbym pokochać osoby dla której byłbym tylko obciążeniem a pociągają mnie tylko takie dziewczyny, którym życie też nie wyszło i przez to nie są dobrym "materiałem" na partnerkę, którą bym normalnie wybrał. Wolę ludzi z patologii, którzy są szczerzy i też szukają normalnych relacji niż tych niby normalnych, którzy potrafią tylko negatywnie oceniać innych i uważają się za lepszych bo życie im wyszło. Najgorsze jest to, że być może sam bym taki był gdyby nie spotkała mnie ta choroba. Często słyszę, że powinienem mieć innych znajomych bo mam wyższy potencjał ale nie widzę w tym żadnej wartości bo każdego takiego śmiecia mam ochotę powyjaśniać żeby przemówić mu do rozumu.

16 godzin temu, Javiolla napisał:

Nie uważam, aby to była wymówka.... może są wyjątki. Natomiast z moich obserwacji (choćby tu z forum)  wynika, że najczęściej to wygląda tak: ja chce, ale.... i tutaj seria wymówek ? albo chciałabym, ale nie wychodzi, a jak się pytam o starania to w gruncie rzeczy nie są żadne starania ? Dużo osób chciałoby, aby ktoś za nich rozwiązał problem, nie chcą się postarać i popracować nad sobą. 

Z mojej perspektywy to wygląda tak, że kiedy ktoś ma realne problemy przeszkadzające mu w dobrym życiu to od razu słyszy od tych niby lepszych, że to tylko wymówki i ktoś nie ma bo tak naprawdę nie chce i się nie stara. Tylko, że człowiek stara się przez całe życie i żeby być odpowiednim nie może zaniedbać ani jednego roku rozwoju a mimo tego życie i tak nieraz potrafi sprowadzić ich na ziemię. Moim zdaniem tam gdzie widzisz, że ktoś chce żeby rozwiązać za niego problem to niemal zawsze chodzi o to, że ta osoba nie wie co ma zrobić żeby realnie było dobrze a z żadnej strony nie słyszy żadnej rady tylko pretensje związane z tym, że ich zdaniem jest nieodpowiedni i powinien być inny a jednocześnie ci sami ludzie mówią, że trzeba akceptować siebie takim jakim się jest albo realizować standardowe rzeczy, które nie dają realnego poczucia, że jest dobrze.

16 godzin temu, Javiolla napisał:

Nie uważam, aby to była wymówka.... może są wyjątki. Natomiast z moich obserwacji (choćby tu z forum)  wynika, że najczęściej to wygląda tak: ja chce, ale.... i tutaj seria wymówek ? albo chciałabym, ale nie wychodzi, a jak się pytam o starania to w gruncie rzeczy nie są żadne starania ? Dużo osób chciałoby, aby ktoś za nich rozwiązał problem, nie chcą się postarać i popracować nad sobą. 

Ale jak wierzyć w rezultaty ciężkiej pracy kiedy nic nie przynosi? Albo jak wierzyć w swoje chęci skoro są nierealne? Można próbować je ograniczyć ale wtedy pierwsza odpada motywacja i wiara w powodzenie, które zastępuje sztywne trzymanie się wyznaczonego celu, który jest realny ale wiadomo, że nie da tego co trzeba i tłumi emocje.

16 godzin temu, Javiolla napisał:

To jest najważniejszy środek. Od tego się zaczyna. Przykład z życia pewnej osoby. Twierdzi, że co ona ma robić? Taka bezradna, to się pytam, a co lubisz? Coś tam kręci, ale w sumie nie wiadomo czy sama jest pewna tego co mówi. To się pytam, jakie masz zainteresowania? a no nie ma specjalnie, to pytam o jakieś filmy, muzykę, sport, robótki ręczne, książki, o cokolwiek... wszystko nie wiem. To proponuję zapisanie się gdzieś, aby sprawdzić co umie, co lubi, co jej się podoba, w czym się odnajdzie. Ale nieeee, bo nieśmiała, bo nie lubi ludzi, bo nie chce się ośmieszyć, bo nie wie jak się zachować, bo to nie i tamto nie. No nie ukrywajmy, ale taka osoba nie ruszy z miejsca ?  Musi chcieć się sama poznać, chcieć coś zrobić by się zmienić, chcieć i zadziałać. I o takich ludziach głównie mówię. Oni bez pociągnięcia za rękę, bez wsparcia i asekuracji będą tkwić w marazmie. 

Znam takie osoby i one tylko jeszcze bardziej niszczą mi psychikę bo widzę, że i tak nic im nie pomoże. Przykład z życia wzięty - ktoś będący teoretycznie w pełni sprawny jest obiektem drwin w grupie bo nie ma prawdziwych zainteresowań ani marzeń. Z drugiej strony lubimy go bo jest dobrym człowiekiem ale nikt nie wie jak mu pomóc. Przecież nie nauczymy go życia i podstawowych rzeczy składających się na osobowość, która jest lubiana za bycie fajnym, a ci którzy są za to lubiani często widzą, że to tylko dlatego, że są fajni i to prawie tak samo jakby byli lubiani za bycie ładnym. Terapia też nie ma wtedy jak pomóc bo niby na jakiej zasadzie miałaby zadziałać? Najłatwiej powiedzieć komuś żeby poszedł na terapię tak samo jak można komuś powiedzieć żeby się nauczył czego nie umie bo to tylko kilka prostych kroków. Niektórym mówią żeby odstawili alkohol a oni wtedy nie byliby sobą albo wystarczy jeść odpowiednią liczbę kalorii żeby schudnąć ale oni nie odczuwaliby wtedy przyjemności z życia tylko przymus trzymania się sztywnych reguł, które im nie odpowiadają. Lubię tylko tych którzy mówią że tego nie czują a na terapii mówią mi żebym wyznaczył sobie cele i się ich trzymał mimo że też ich nie czuję albo rozmawiają o głupotach żeby niby zbudować relację a dla mnie to wszystko jest płytkie i nie sięga tam gdzie powinno gdyby terapia była faktycznie tym czym piszecie, że jest.

Poznanie siebie tylko pogłębia moje problemy bo pewnie bym ich nie miał gdybym sobie tego nie uświadamiał zadając się z ludźmi, którzy też nie są tego świadomi i uważając relacje z nimi za naprawdę głębokie. Brak tej głębi sprawia, że ciągle odczuwam dystans wobec swoich emocji i nie mogę ich umiejscowić w realiach więc albo relacje albo emocje a będąc skazanym na taki wybór nie mogę być szczęśliwy a terapia nie może mi pomóc skoro do tego potrzeba być w zgodzie ze swoimi emocjami i działać zgodnie z realiami. Kiedyś wiedziałem, że moje marzenia nie są realistyczne a teraz nawet ich nie mam.

I przy okazji spójrz na "problemy" jakie mają ludzie tworzący tutaj większość wątków. Próbujecie im tu pomagać a oni zdają się nie rozumieć najprostszych rzeczy. Nie sądzisz, że ktoś to robi specjalnie żeby forum się kręciło i nie umarło śmiercią naturalną? Odpowiadając na to bagno może się wydawać, że tylko terapia może pomóc bo niby co innego mogłoby zadziałać. Ciągle ktoś pisze o problemach, które nie są realne i dotyczą braku kwadratowej szczęki, bycia niedostatecznie męskim i pewnym siebie albo wątpliwościami wobec faceta ze strony kobiet. W takich sytuacjach rzeczywiście należałoby zacząć od zrozumienia problemów ale w realu zwykle napotykam ludzi, którzy doskonale zdają sobie z nich sprawę ale są bezsilni w wychodzeniu z nich. Ludzie jako masa nie są zbyt mądrzy ale aż tak głupi też nie są. Większość jest średnia a najtrudniejsze problemy dotyczą ludzi, którzy rozumieją na czym polega ich deficyt ale nie są w stanie tego naprawić i oni muszą się dodatkowo mierzyć z opiniami, że rzekomo nie rozumieją siebie. Mam wrażenie, że zdecydowana większość to rozumie mimo że ciężko im się do tego przyznać przed innymi bo starają się ukryć swoje największe wady będące przedmiotem ich kompleksów.

17 godzin temu, Javiolla napisał:

Wiedza o sobie nie jest gwarancją, ja tez nic takiego nie napisałam. Jednak znacznie pomaga  w działaniu, w rozpoczęciu zmian, bo mamy jakiś punkt zaczepienia, nie błądzimy, nie idziemy na ślepo. A ty zawsze wiedziałeś co lubisz, czy masz jakieś zdolności, czym się interesujesz? Jeśli tak, to wnioskuję, że nigdy nie miałeś drastycznie niskiego poczucia wartości. Miałeś może zaniżone, ale nie było katastrofy. 

Tutaj masz rację bo nie mam aż tak niskiego poczucia wartości żeby nie znać siebie ale mam na tyle niskie żeby dostrzegać dysonans między tym jaki powinienem być a tym jaki jestem. Moją najmocniejszą stroną jest czytanie emocji innych ludzi i logiczne przetwarzanie ich ale przez to że nie jestem jaki powinienem inni mają problem z przyjmowaniem tych opinii więc zwykle im tego nie mówię i przez to zwykle wychodzi jakbym nie miał dobrych stron. Drugą moją mocną stroną jest muzykalność i dusza artysty ale brakuje mi wiary w siebie żeby tworzyć coś dla innych a drugą stroną medalu jest pociąg do alkoholu. Niestety wszyscy muzycy i poeci, których znam są alkoholikami i to nie takimi zwykłymi tylko jakby specjalnymi i przez to na pewno ciężej im się ogarnąć bo gdyby to zrobili to już nie byliby artystami.

17 godzin temu, Javiolla napisał:

Tak ogólnie mówiąc... to troszkę nadinterpretujesz moje słowa ?

Wiem, że możesz mnie tak odbierać. Tylko z artystami, filozofami i naukowcami nie mam tego problemu. Najbardziej trafiają do mnie niejednoznaczne zdania, często bardzo krótkie i będące dla większości niedopowiedzeniami. Moim zdaniem to Ty wypowiadasz się bardzo precyzyjnie i rozumiem Cię zbyt dosłownie. Z drugiej strony Ty też możesz interpretować to co piszę zbyt mało dosłownie, tak jak to robi większość ludzi wyciągając z tego dodatkowe wnioski, których nie zawarłem w tekście. To mój standardowy problem w dogadywaniu się z większością normalnych ludzi. Dlatego mam wrażenie, że to co piszę jest często odbierane negatywnie ale ludzie odbierają mnie w inny sposób niż chcę im to przekazać. Ubolewam nad tym bo przez to tworzą się niedopowiedzenia, przez które osoby zorientowane terapeutycznie odbierają mnie zwykle w negatywny sposób, jako kogoś próbującego negować ich opinie, które sami uważają za na tyle pozytywne, że nie podlegają dyskusji. Dyskutując ze mną zwykle odpowiadają na moje słowa inaczej interpretując to co napisałem jakby zmuszając mnie żebym się bardziej otworzył a ja wtedy nie chcę się tłumaczyć przed kimś kto od początku mnie neguje.

Odnośnik do komentarza
Gość Loraine
W dniu 21.04.2021 o 22:58, Gość nikt napisał:

Dzisiaj doszło do mnie że nie nawidze siebie. Nie nawidze za to jaki jestem, że stres ma nade mną przewagę, że nie potrafię być asertywny. Problemy jakie mnie spotykają mają różne oblicze, mam też wrażenie że jestem zacofany, że nie myślę poprawnie logicznie, nie umiem liczyć, kiedy zżera mnie stres. Nie nadaję się w pracy, chociaż bardzo bym chciał. I koniec końców, jestem również podatny na krzyki, nie umiem sobie z tym poradzić. Czuję się zagubiony w pracy i w życiu.

Każdy jest kimś, ale nie jesteśmy każdym.
Coś spowodowało że tak sie czujesz. Wtgląda to jak depresja która się nawarstwiła i teraz jesteś w stanie gdy sam siebie przekonałeś że nic nie umiesz, nic nie potrafisz. Sam widzisz że stres cie zżera. Ale dlaczego? Od kiedy tak jest? Co sie stało że zacząłeś się czuć tak jak sie czujesz?  Co do pracy to nie każdy nadaje się na matematyka, ale może być świetnym polonistą. To jest przykład. I chcę powiedzieć że zniechęcając się i wmawaijąc sobie że nie umiesz i nie nadajesz sie do wszystkiego, dajesz znak innym aby tak samo cie traktowali. Aby coś, cokolwiek sie zminiło to ty i tylko ty musisz zmienić podejście z  "nie uda mi sie nic i nic nie umiem" na "uda mi sie, spróbuję i trafię na swoje miejsce, nie poddam się aż sie uda". Nie potrzebujesz do szczęścia pozwolenia ani usmiechów czy aprobaty innych. Sam najpierw dojdź ze sobą do zgody, a później pokazuj innym że własnie tak robisz i że można oraz że w sposób w jaki ty siebie traktujesz inni mają ciebie traktować. Pzdr

Odnośnik do komentarza
Gość Loraine
W dniu 21.04.2021 o 22:58, Gość nikt napisał:

Dzisiaj doszło do mnie że nie nawidze siebie. Nie nawidze za to jaki jestem, że stres ma nade mną przewagę, że nie potrafię być asertywny. Problemy jakie mnie spotykają mają różne oblicze, mam też wrażenie że jestem zacofany, że nie myślę poprawnie logicznie, nie umiem liczyć, kiedy zżera mnie stres. Nie nadaję się w pracy, chociaż bardzo bym chciał. I koniec końców, jestem również podatny na krzyki, nie umiem sobie z tym poradzić. Czuję się zagubiony w pracy i w życiu.

Każdy jest kimś, ale nie jesteśmy każdym.
Coś spowodowało że tak sie czujesz. Wtgląda to jak depresja która się nawarstwiła i teraz jesteś w stanie gdy sam siebie przekonałeś że nic nie umiesz, nic nie potrafisz. Sam widzisz że stres cie zżera. Ale dlaczego? Od kiedy tak jest? Co sie stało że zacząłeś się czuć tak jak sie czujesz?  Co do pracy to nie każdy nadaje się na matematyka, ale może być świetnym polonistą. To jest przykład. I chcę powiedzieć że zniechęcając się i wmawaijąc sobie że nie umiesz i nie nadajesz sie do wszystkiego, dajesz znak innym aby tak samo cie traktowali. Aby coś, cokolwiek sie zminiło to ty i tylko ty musisz zmienić podejście z  "nie uda mi sie nic i nic nie umiem" na "uda mi sie, spróbuję i trafię na swoje miejsce, nie poddam się aż sie uda". Nie potrzebujesz do szczęścia pozwolenia ani usmiechów czy aprobaty innych. Sam najpierw dojdź ze sobą do zgody, a później pokazuj innym że własnie tak robisz i że można oraz że w sposób w jaki ty siebie traktujesz inni mają ciebie traktować. Pzdr

Odnośnik do komentarza
Gość Loraine
W dniu 21.04.2021 o 22:58, Gość nikt napisał:

Dzisiaj doszło do mnie że nie nawidze siebie. Nie nawidze za to jaki jestem, że stres ma nade mną przewagę, że nie potrafię być asertywny. Problemy jakie mnie spotykają mają różne oblicze, mam też wrażenie że jestem zacofany, że nie myślę poprawnie logicznie, nie umiem liczyć, kiedy zżera mnie stres. Nie nadaję się w pracy, chociaż bardzo bym chciał. I koniec końców, jestem również podatny na krzyki, nie umiem sobie z tym poradzić. Czuję się zagubiony w pracy i w życiu.

Każdy jest kimś, ale nie jesteśmy każdym.
Coś spowodowało że tak sie czujesz. Wtgląda to jak depresja która się nawarstwiła i teraz jesteś w stanie gdy sam siebie przekonałeś że nic nie umiesz, nic nie potrafisz. Sam widzisz że stres cie zżera. Ale dlaczego? Od kiedy tak jest? Co sie stało że zacząłeś się czuć tak jak sie czujesz?  Co do pracy to nie każdy nadaje się na matematyka, ale może być świetnym polonistą. To jest przykład. I chcę powiedzieć że zniechęcając się i wmawaijąc sobie że nie umiesz i nie nadajesz sie do wszystkiego, dajesz znak innym aby tak samo cie traktowali. Aby coś, cokolwiek sie zminiło to ty i tylko ty musisz zmienić podejście z  "nie uda mi sie nic i nic nie umiem" na "uda mi sie, spróbuję i trafię na swoje miejsce, nie poddam się aż sie uda". Nie potrzebujesz do szczęścia pozwolenia ani usmiechów czy aprobaty innych. Sam najpierw dojdź ze sobą do zgody, a później pokazuj innym że własnie tak robisz i że można oraz że w sposób w jaki ty siebie traktujesz inni mają ciebie traktować. Pzdr

Odnośnik do komentarza
4 godziny temu, Gość Dariusz napisał:

Moim zdaniem tam gdzie widzisz, że ktoś chce żeby rozwiązać za niego problem to niemal zawsze chodzi o to, że ta osoba nie wie co ma zrobić żeby realnie było dobrze a z żadnej strony nie słyszy żadnej rady tylko pretensje związane z tym, że ich zdaniem jest nieodpowiedni i powinien być inny a jednocześnie ci sami ludzie mówią, że trzeba akceptować siebie takim jakim się jest albo realizować standardowe rzeczy, które nie dają realnego poczucia, że jest dobrze.

Tylko, że często to nie tylko ja widzę, ale druga osoba się sama przyznaje np. moja matka ?  że nie chce się zmienić, woli ponarzekać jak typowy malkontent. Dlatego właśnie, że nie wie co ma realnie zrobić, (na terapie nie ma zamiaru iść), a propozycje/rady jak mogłaby się zmienić często ignoruje, traktuje jak wymądrzanie, pouczanie itp. To co piszesz to dobry przykład na to, że trzeba się udać do kogoś kompetentnego po poradę, a nie tkwić w marazmie i zagubieniu.

To co piszesz doskonale rozumiem, bo sama tak miałam w młodości. 

4 godziny temu, Gość Dariusz napisał:

Ale jak wierzyć w rezultaty ciężkiej pracy kiedy nic nie przynosi? Albo jak wierzyć w swoje chęci skoro są nierealne?

Wiara na tym polega, że się wierzy w cos czego nie ma ? Tak ogólnie rzecz biorąc. Wszystko inne nie jest wiarą tylko stwierdzeniem faktu. Co innego gdybym miała wierzyć, że zostanę królową angielską hehe, bo to jest nierealne, ale uwierzyć w to, że będę szcześliwa.... to jest już realne. Można tego dokonać, można w to uwierzyć mimo, że się jeszcze szczęśliwym nie jest. Zdaję sobie sprawę, że to trudne. Mi to zeszło prawie 2 lata ? Jeśli coś robimy a nie przynosi rezultatu, to albo robimy to źle, albo nie mamy w sobie pokory, albo mamy inne oczekiwania, albo robimy jedno-myślimy drugie co jest sprzecznością dla mózgu. Tak wynika z moich obserwacji. I jeszcze jedno... "wierzyć w chęci" ? Nie, najpierw trzeba chcieć uwierzyć, a potem wiara przyjdzie. Nie ma wiary bez chęci jej posiadania.

5 godzin temu, Gość Dariusz napisał:

Terapia też nie ma wtedy jak pomóc bo niby na jakiej zasadzie miałaby zadziałać? Najłatwiej powiedzieć komuś żeby poszedł na terapię tak samo jak można komuś powiedzieć żeby się nauczył czego nie umie bo to tylko kilka prostych kroków.

Nie wiemy czy nie pomoże. Mając na uwadze własną terapie i terapie koleżanki napisze 2 opcje. Ja słuchałam terapeuty, ufałam, że wie co robi i chce dla mnie jak najlepiej. Nawet jeśli miałam czasem wrażenie, że to nie działa, że to dziwne metody itp. Ale tak bardzo chciałam się wyleczyć, że pokornie wypełniałam wszystkie zadania, ćwiczenia itp. Moja koleżanka zmieniała terapeutów 3 razy i ostatecznie zrezygnowała z terapii. Jak się jej pytałam dlaczego nie ćwiczy, to mówiła coś w stylu "ale to głupie" "a czy to w ogóle coś pomoże" "bo ja to sobie inaczej wyobrażałam" ale nie umiała odpowiedzieć jak dokładnie ? 

Dlatego jednemu terapia pomaga, a innemu nie. Zaproponować terapie warto, bo nigdy nie wiadomo czy pomoże. Nie spróbuje to się nie dowie ? Mi pomogła i bez niej nie ruszyłabym z miejsca, dlatego ja osobiście polecam. A co ta osoba zrobi dalej to już jej sprawa, jej życie. 

5 godzin temu, Gość Dariusz napisał:

Poznanie siebie tylko pogłębia moje problemy

Hmmm.  Jesteś pewnie typem osoby, której bardziej pomoże "kołcz" niż terapeuta. Choć terapia ma to do siebie, że najpierw się siebie odsłania w całej okazałości, a to może boleć, potem się wywala niepotrzebne uczucia, a pielęgnuje pozytywne i tak już zostaje. Największym błędem jest porzucenie terapii na etapie wywalenia bolesnych rzeczy. To tak jakby się wszystko wyrzuciło ze starej szafy, a potem się powiedziało "pierdziele, za dużo roboty, za wielki bałagan, nie będę tego sprzątał" i wepchniecie tego z powrotem na siłę, byle jak, aby się tylko jakoś trzymało w kupie. Póki szafy nie otworzysz to się jakoś trzyma ?  Domyślam się jednak, że dla wielu osób to jest ten etap, którego nie są w stanie przejść i takim osobom faktycznie nie pomoże terapia. 

5 godzin temu, Gość Dariusz napisał:

Drugą moją mocną stroną jest muzykalność i dusza artysty ale brakuje mi wiary w siebie żeby tworzyć coś dla innych a drugą stroną medalu jest pociąg do alkoholu. Niestety wszyscy muzycy i poeci, których znam są alkoholikami i to nie takimi zwykłymi tylko jakby specjalnymi i przez to na pewno ciężej im się ogarnąć bo gdyby to zrobili to już nie byliby artystami.

A zależy ci aby coś tworzyć dla ludzi? Czy może tworzysz coś sam dla siebie "do szuflady"? Nie wiem jak się odnieść do tego alkoholizmu u artystów. Znów wyjdzie na to, ze mam inne zdanie ?  Mam artystyczną duszę, a jestem bezalkoholowa. Popełniłam już jeden tomik, ale może faktycznie nie jestem poetą tylko wierszokletą, dlatego nie chleje ? 

5 godzin temu, Gość Dariusz napisał:

Dlatego mam wrażenie, że to co piszę jest często odbierane negatywnie ale ludzie odbierają mnie w inny sposób niż chcę im to przekazać.

Witaj w klubie ? Mam tak samo. 

 

"Twoją rzeczywistą i ostateczną prawdą jest sposób, w jaki przeżywasz swoje życie, a nie idee, w które wierzysz"

Odnośnik do komentarza
Gość Karola

Mnie też denerwuje, że można wypruwac sobie żyły próbując zmieniać siebie, a jak się idzie na terapię do specjalisty i to nic nie zmienia to w sumie cały czas słyszy się słowa,  że się niby nie staram,  że sabotuje, że nie biorę odpowiedzialności za swoje życie,  że nikt za mnie nic nie zrobi itp itd ale serio terapię dla mnie zawsze były dziwne... ja chciałam pracować nad sobą,  mieć burze mózgów co robić dalej,  inaczej ale terapeuci jakby to stopowali, albo doczepiali się jakiś nieistotnych spraw... Też martwi mnie że czytając Yaloma i jego książkę o terapii grupowej to tam było jasno napisane, że osoby które nie potrafią nawiązywać relacji z innymi nie zyskają nic z tej terapii... Też było tam o tym że osoba której uda się być liderem grupy osiągnie najlepsze wyniki w terapii i będzie z niej najbardziej zadowolona. 

Odnośnik do komentarza
Gość Dariusz
6 godzin temu, Javiolla napisał:

To co piszesz to dobry przykład na to, że trzeba się udać do kogoś kompetentnego po poradę, a nie tkwić w marazmie i zagubieniu.

Terapia psychodynamiczna w ogóle nie działa w moim przypadku. Nie uświadamia mi niczego bo wiem to wszystko od dawna zanim poszedłem na terapię. Mądrości się nie zyskuje tylko trzeba jej nie tracić a jeśli ktoś nie ogarnia to sprawianie żeby zaczął na pewno nie jest do osiągnięcia metodami terapii psychodynamicznej. Lepiej ich dać na poznawczo behawioralną bo ona jest pomocna ludziom, którzy nie potrafią czegoś przemyśleć i kierują się fałszywymi przekonaniami, które utrwaliły im się mimo braku logicznego uzasadnienia.

6 godzin temu, Javiolla napisał:

propozycje/rady jak mogłaby się zmienić często ignoruje, traktuje jak wymądrzanie, pouczanie itp.

Bo może nie zależy jej na tych zmianach tylko ma problem z usprawiedliwianiem się za pomocą takich niby rozterek. 

6 godzin temu, Javiolla napisał:

propozycje/rady jak mogłaby się zmienić często ignoruje, traktuje jak wymądrzanie, pouczanie itp.

I w jaki sposób pomogła Ci terapia? Co w Tobie zmieniła czego nie mogłabyś zrobić po prostu zmieniając jakąś decyzję lub błędne przekonanie? Jeśli chodzi o relację z terapeutą to jest to dla mnie z góry bezsensowne i mogłem nie tracić na to czasu tak samo jak niepotrzebnie traciłem go na myślenie od nowa o czymś co już kiedyś przemyślałem i uporządkowałem w swojej głowie.

6 godzin temu, Javiolla napisał:

Wiara na tym polega, że się wierzy w cos czego nie ma ?

Ślepa wiara taka jest ale dojrzała polega na czymś innym tzn na przekonaniu, że jestem w stanie się rozwijać a moje wnioski są prawidłowe. Mogą być albo nie i równie ważne jest podważanie wierzeń, które nie trzymają się realiów.

6 godzin temu, Javiolla napisał:

Co innego gdybym miała wierzyć, że zostanę królową angielską hehe, bo to jest nierealne, ale uwierzyć w to, że będę szcześliwa.... to jest już realne. Można tego dokonać, można w to uwierzyć mimo, że się jeszcze szczęśliwym nie jest.

Jedni mają perspektywy na szczęście i mogą je osiągnąć zmieniając coś a inni nie mają takiej możliwości i jeżeli uwierzę, że będę szczęśliwy musiałbym się chyba modlić o jakiś wypadek żeby stracić połowę mózgu i czuć się szczęśliwym bez powodu.

6 godzin temu, Javiolla napisał:

Zdaję sobie sprawę, że to trudne. Mi to zeszło prawie 2 lata

Moja terapia trwała o wiele dłużej i nie dała mi nic.

6 godzin temu, Javiolla napisał:

Jeśli coś robimy a nie przynosi rezultatu, to albo robimy to źle, albo nie mamy w sobie pokory, albo mamy inne oczekiwania, albo robimy jedno-myślimy drugie co jest sprzecznością dla mózgu. Tak wynika z moich obserwacji.

Albo po prostu ta metoda nie działa bo w ogóle nie ociera się o sedno problemów więc nie może im zaradzić tak jak śrubokrętem z krzyżakiem nie da się odkręcić śrubki z poziomym dołkiem. Terapię psychodynamiczną odbieram właśnie jako śrubokręt z krzyżakiem a trzeba pamiętać, że poziomy śrubokręt jest w stanie też odkręcać krzyżakowe śrubki.

6 godzin temu, Javiolla napisał:

I jeszcze jedno... "wierzyć w chęci" ? Nie, najpierw trzeba chcieć uwierzyć, a potem wiara przyjdzie. Nie ma wiary bez chęci jej posiadania.

Chodziło mi o to, że w moim przypadku wiara w spełnienie marzeń byłaby oderwana od rzeczywistości a ja nawet nie mam marzeń bo rzeczywistość uniemożliwiła mi realizowanie ich kiedy jeszcze były. Teraz już nie ma co realizować w drodze do szczęścia. Pozostaje mi skupienie się na tym co mogę zmienić ale to i tak będzie kropla w morzu potrzeb i nie zdążę tego zrobić zanim będę starym zgredem. Musiałbym mieć 30 dodatkowych lat albo móc cofnąć się w czasie o 20 i nie zachorować albo już musząc chorować urodzić się jednak o wiele później żeby czas chorowania był we współczesnych czasach. W obecnej sytuacji nie mam do osiągnięcia nic wartościowego więc zmiany, których mogę dokonać nie mają wpływu na moje poczucie szczęścia. Jeśli od teraz wszystko zrobię dobrze to może za 10 lat osiągnę względny spokój ale nie ma mowy o żadnym szczęściu i przy tym wątpię w ten spokój za 10 lat. Bardziej prawdopodobne jest, że wcześniej umrę.

Od terapii oczekiwałem, że nauczę się czuć się dobrze mimo, że jest źle. Wtedy dokładnie wiem co trzeba robić ale nadal nie wiem co robić żeby czuć się dobrze i móc się skupić tylko na realizacji tych celów, które są do "odrobotowania".Tak żeby nie myśleć o tym, że to i tak nie może dać mi satysfakcji ale trzeba to robić i wiadomo co. Nie w drodze do szczęścia tylko po to żeby przeżyć żmudne życie pełne pracy, która nie zwróci się tak jak powinna i jest tylko po to żeby nie było jeszcze gorzej.

6 godzin temu, Javiolla napisał:

Nie wiemy czy nie pomoże

Wiem, że nie pomogła i po czasie tym bardziej widzę dlaczego nie miała prawa pomóc bo metody stosowane przez terapeutów psychodynamicznych nie sięgają tam gdzie trzeba rozwiązać moje problemy. Dla wielu osób jest już za późno na realne pozytywne zmiany swojego życia. Potrzebują już tylko ukojenia działającego jak opium, uczącego oswajać ból i mimo wszystko czuć się nieźle. Lepiej byłoby nic nie czuć, chodzi tylko o to żeby nie musieli czuć się tak źle.

6 godzin temu, Javiolla napisał:

Ale tak bardzo chciałam się wyleczyć, że pokornie wypełniałam wszystkie zadania, ćwiczenia itp. Moja koleżanka zmieniała terapeutów 3 razy i ostatecznie zrezygnowała z terapii. Jak się jej pytałam dlaczego nie ćwiczy, to mówiła coś w stylu "ale to głupie" "a czy to w ogóle coś pomoże" "bo ja to sobie inaczej wyobrażałam" ale nie umiała odpowiedzieć jak dokładnie ? 

Może jej terapia polegała tak jak moja na bezsensownych rozmowach, które były tylko stratą czasu. Może jej śrubka też jest pozioma i na nic jej do tego śrubokręt krzyżakowy.

6 godzin temu, Javiolla napisał:

Dlatego jednemu terapia pomaga, a innemu nie. Zaproponować terapie warto, bo nigdy nie wiadomo czy pomoże. Nie spróbuje to się nie dowie ? Mi pomogła i bez niej nie ruszyłabym z miejsca, dlatego ja osobiście polecam. A co ta osoba zrobi dalej to już jej sprawa, jej życie. 

Jestem ciekaw mechanizmu, który sprawił, że Twoja terapia była skuteczna. Mimo wszystko polecałbym taką terapię tylko tym, którzy mają śrubki krzyżakowe. Trzeba to ustalić jeszcze przed terapią żeby nie tracić czasu. Mogłem olać terapię i zawsze w tym czasie, w którym na niej byłem uczyć się programowania i miałbym teraz dobrą pracę i pieniądze oraz wartość pozwalającą na miłość i możliwość założenia rodziny i pomagania innym. Żyłbym teraz w zgodzie z wartościami, które doprowadziłyby mnie do szczęścia ale teraz jest już na to za późno. Dalej mogę to zrobić ale to już nie da tego co dałoby wtedy.

6 godzin temu, Javiolla napisał:

Hmmm.  Jesteś pewnie typem osoby, której bardziej pomoże "kołcz" niż terapeuta. Choć terapia ma to do siebie, że najpierw się siebie odsłania w całej okazałości, a to może boleć, potem się wywala niepotrzebne uczucia, a pielęgnuje pozytywne i tak już zostaje. Największym błędem jest porzucenie terapii na etapie wywalenia bolesnych rzeczy

Nie wierzę w kołczing. Uważam to za sposób na zarobek na bogatych ludziach, których na to stać i nie mają czasu myśleć o swoim rozwoju więc zlecają to kołczowi. Odsłanianie się przed terapeutą wcale mnie nie bolało ani nie wywalało żadnych uczuć pozytywnych ani negatywnych poza poczuciem straty pieniędzy i irytującej formy rozmów.

6 godzin temu, Javiolla napisał:

Domyślam się jednak, że dla wielu osób to jest ten etap, którego nie są w stanie przejść i takim osobom faktycznie nie pomoże terapia. 

Bo przepracowałem to jeszcze przed terapią i przyszedłem na nią z tym wywalonym bałaganem i problemem, że nie potrafię tego posprzątać i chciałem żeby ktoś mi powiedział jak mam to uporządkować bo sam sobie z tym nie poradzę a wszystko i tak sprowadza się do stwierdzenia "radź sobie sam".

7 godzin temu, Javiolla napisał:

Domyślam się jednak, że dla wielu osób to jest ten etap, którego nie są w stanie przejść i takim osobom faktycznie nie pomoże terapia. 

Poeci to jednak ktoś inny niż muzycy czy malarze. Może to wyższy format ludzi chociaż uważam, że słowo jest najprostszą formą przekazu. Tworzę żeby przelać to co czuję na muzykę ale nie robię tego tak dobrze jak powinienem i w efekcie nie kończę większości projektów bo brakuje im czegoś co wymagałoby lepszego sprzętu i musiałbym bardziej chcieć być prawdziwym muzykiem. Boję się że gdybym poświęcił się temu w całości okazałoby się że jednak jestem cienki. Nie było to też moim marzeniem tylko bardziej predyspozycją. Pisanie też jest dla mnie formą terapii i przelewania emocji ale nie mógłbym tak pisać dla wszystkich bo to jakby ktoś wszedł z brudnymi butami na moje emocje. Wolałbym mieć praktyczny fach w ręku, który przynosiłby mi pieniądze i zaspokajał poczucie misji.

7 godzin temu, Javiolla napisał:

Witaj w klubie ? Mam tak samo. 

Ludzie lepiej rozumieją coś pisanego nie wprost. A może każdy zrozumiał inaczej ale wszystkim wydaje się, że rozumieją tak samo :)

Odnośnik do komentarza
Gość Dariusz
18 minut temu, Gość Karola napisał:

Też martwi mnie że czytając Yaloma i jego książkę o terapii grupowej to tam było jasno napisane, że osoby które nie potrafią nawiązywać relacji z innymi nie zyskają nic z tej terapii...

Bądź tam sobą i niczego nie udawaj. Twoim celem jest żeby nie było na Tobie mobbingu więc możesz coś z tego wynieść pod warunkiem, że nie będziesz im mówiła tego co chcą usłyszeć. Kiedy tak robisz inni wyczuwają to. Mów im otwarcie czego nie rozumiesz w ich postępowaniu. Nie bądź zbyt grzeczna bo to zwiększa szansę mobbingu. Lepiej wychodzić na chama i mieć swoje zdanie niż udawać, że się z nimi zgadzasz i wracać z terapii z pustką. Dobrze, że zamieniłaś terapię psychodynamiczną na grupową.

Odnośnik do komentarza
Gość Karola

Będę sobą w tej terapii grupowej, ale fakt że nie widzę za bardzo w jaki sposób się tam pracuje,  bo dla mnie rozmowy tam są jalowe, bo raczej polegają na tym że inni sobie gadają o czymś co mają wspólnego (co u mnie było/jest zupełnie inne) I w sumie tyle. Ostatnie 3 sesje to było ich gadanie o tym jak to czują obowiązek albo przymus wobec rodziców - jakieś takies rzeczy żeby ich nie zawieść albo nie zasmucić swoimi decyzjami życiowymi. Ja tego totalnie nie rozumiem bo mam inaczej. Na jednej sesji nawet chciałam zmienić temat mówiąc że ja mam inaczej,  ale dopytywali mnie,  więc bardzo spłaszczyłam i ugrzecznilam dlaczego tak mam,  ale zabiłam sesje bo ludzie byli w szoku jakie miałam dzieciństwo. Milczeli albo mówili jak im smutno.  Jednak na następnej sesji znów gadali o tym samym,  więc miałam poczucie ze w sumie nie obchodzi ich to że nie chce mi się słuchać ich rozmów o obowiązkach wobec rodziców... a jakbym im powiedziala o wszystkim co u mnie w domu było to w sumie oni by nie wiedzieli co zrobić,  a ja w sumie nie wiem co bym zyskała mówiąc o tym wszystkim. Przez to że mam inną sytuacje od nich i jesteśmy inni raczej nas dzieli i nie wiem co ja niby mogę im pomóc,  a tym bardziej nie wiem co oni mogą mi przydatnego dać od siebie. Nie wiem o czym z nimi rozmawiać, a ich rozmowy mnie nudzą. Fakt że jakby jakiś temat mnie nie dotyczący byłby na jedną sesje i później kilka sesji byłoby coś mnie dotyczącego i później znów jakieś 1-2 sesje na których się nie odnajduje to ok, ale na żadnej sesji za bardzo się nie odnalazłam. No raz niby było o szkole i o tym jak dzieci się znęcają nad innymi to w sumie wyszło że tylko ja byłam ofiarą a oni zawsze mieli normalnych znajomych albo sami byli oprawcami, więc też nie było nici porozumienia. Nie odnajduje się w tej terapii. Czuję się jakbym była z góry skazana do "smieci" albo jakby terapeutka była nie teges i nie powinna mnie do tej grupy w ogóle dołączać bo mam zupełnie inne problemy niż reszta grupy, bo wg Yaloma poczucie jedności jest jednym w pierwszych ważnych aspektów grupy terapeutycznej.

Odnośnik do komentarza
17 godzin temu, Gość Dariusz napisał:

Bo może nie zależy jej na tych zmianach tylko ma problem z usprawiedliwianiem się za pomocą takich niby rozterek. 

Bo jest malkontentem. 

17 godzin temu, Gość Dariusz napisał:

I w jaki sposób pomogła Ci terapia? Co w Tobie zmieniła czego nie mogłabyś zrobić po prostu zmieniając jakąś decyzję lub błędne przekonanie?

Pisałam w jaki sposób. Słuchałam terapeuty i ufałam, że jako specjalista wie co robi. Jeśli dostałam jakieś zadanie, ze np. mam się nad czyś zastanowić, skupić się na czymś, zaobserwować... to robiłam to. Sama na wiele rzeczy bym nie wpadła, bo jako osoba z bardzo niskim poczucie wartości zwyczajnie inaczej widziałam świat. Tak jaki pisałam wcześniej trudno mi z Tobą dyskutować jeśli nigdy nie miałeś tragicznie niskiego poczucia wartości, nie czułeś się zerem. Musiałbyś to najpierw czuć, aby zrozumieć, że taka osoba sama nie jest w stanie zrobić nic, bo widzi pustkę, beznadzieje i zero perspektyw. Mogłam albo sie zabić albo posłuchać terapeuty.

17 godzin temu, Gość Dariusz napisał:

jeżeli uwierzę, że będę szczęśliwy musiałbym się chyba modlić o jakiś wypadek żeby stracić połowę mózgu i czuć się szczęśliwym bez powodu.

A oglądałeś kiedyś "Sekret"? Nie chodzi mi tu o sens całego filmu jakim jest prawo przyciągania, ale o fragmenty filmu mówiące o tym, żeby cos poczuć aby to do siebie przyciągnąć. Ja tego uczyłam sie jakieś 2 lata. Tyle czasu (trenowania dzień w dzień) trwało zanim nauczyłam się czuć coś czego nie mam. Wiara to poczucie, że coś jest... tak po prostu bez dowodów na to. Nie straciłam połowy mózgu, a nauczyłam się wierzyć... tak można by to w skrócie ująć, ale generalnie zaczęłam od tego, że chciałam uwierzyć. 

17 godzin temu, Gość Dariusz napisał:

Może jej terapia polegała tak jak moja na bezsensownych rozmowach, które były tylko stratą czasu.

Nie, napisałam, że dostawała ćwiczenia i  nie wykonywała ich bo wydawały jej sie bez sensu. Przeczytaj uważnie. Po prostu ona wiedziała lepiej niż specjalista co jej pomoże ? 

17 godzin temu, Gość Dariusz napisał:

Jestem ciekaw mechanizmu, który sprawił, że Twoja terapia była skuteczna.

Sądzę, że wielki wpływ na to miało moje postępowanie, o którym wyżej pisałam. Zaufanie do specjalisty, wiara w to, że się uda i jest skuteczne oraz moja ciężka praca nad sobą.

17 godzin temu, Gość Dariusz napisał:

Nie wierzę w kołczing.

A w co i koto w ogóle wierzysz? 

17 godzin temu, Gość Dariusz napisał:

Bo przepracowałem to jeszcze przed terapią

Nie przepracowałeś, bo gdyby tak było to byś czuł się spokojny, wolny i harmonijny. Przed terapią to naruszyłeś, oczekiwałeś pewnie, że terapeuta za Ciebie zrobi porządek, ale terapia nie na tym polega niestety. Dlatego tez terapia rzekomo nie pomaga, bo może są błędne oczekiwania. 

17 godzin temu, Gość Dariusz napisał:

A może każdy zrozumiał inaczej ale wszystkim wydaje się, że rozumieją tak samo ?

Skojarzyło mi się w moim wujkiem, który zrobił aferę, że pisałam w tomiku o nim i jego matce ? Ktoś inny by się obraził, a ja potraktowałam to jako komplement. Oznacza, że z moimi słowami może się zintegrować każdy, każdy w nich może widzieć siebie i swoje uczucia/emocje. Czyli mogą trafić do każdego kto chce by do niego trafiły ?  

Tak czy siak, niech każdy rozumie tak by było dla niego jak najlepiej. Amen ? 

"Twoją rzeczywistą i ostateczną prawdą jest sposób, w jaki przeżywasz swoje życie, a nie idee, w które wierzysz"

Odnośnik do komentarza
Gość Dariusz
18 godzin temu, Gość Karola napisał:

Ja tego totalnie nie rozumiem bo mam inaczej

Obserwuj ich i staraj się wyciągać wnioski z tego co mówią. Jeśli nie rozumiesz mów im, że nie rozumiesz.

19 godzin temu, Gość Karola napisał:

Na jednej sesji nawet chciałam zmienić temat mówiąc że ja mam inaczej,  ale dopytywali mnie,  więc bardzo spłaszczyłam i ugrzecznilam dlaczego tak mam,  ale zabiłam sesje bo ludzie byli w szoku jakie miałam dzieciństwo

Po co spłaszczałaś i ugrzeczniałaś? Ludzie mogą być poruszeni Twoją przeszłością ale wtedy powinnaś próbować wyprowadzić ich z tego szoku, chyba że sama dalej w nim jesteś. Było co było a teraz jest teraz. Rób tak żeby przeszłość jak najmniej się na Tobie odbijała.

19 godzin temu, Gość Karola napisał:

a jakbym im powiedziala o wszystkim co u mnie w domu było to w sumie oni by nie wiedzieli co zrobić,  a ja w sumie nie wiem co bym zyskała mówiąc o tym wszystkim.

Nie musisz mówić o wszystkim i nie wiesz jak by zareagowali. Do zyskania masz umiejętność nawiązywania relacji a mówienie o takich rzeczach jest podstawą. Naukę gry w koszykówkę zaczyna się od dwutaktu i tak samo żeby nawiązać z kimś relacje musisz umieć mówić o sobie bez pokazywania kompleksów i zastanawiania się jak inni to przyjmą.

19 godzin temu, Gość Karola napisał:

Przez to że mam inną sytuacje od nich i jesteśmy inni raczej nas dzieli i nie wiem co ja niby mogę im pomóc,  a tym bardziej nie wiem co oni mogą mi przydatnego dać od siebie

Każdy ma inną sytuację. Ucz się jak rozmawiać z ludźmi, z którymi więcej Cię dzieli niż łączy bo prawdopodobnie już zawsze będziesz poznawać takie osoby. Twoim celem jest nauka odnalezienia się w takich grupach.

Odnośnik do komentarza
Gość Dariusz
19 godzin temu, Javiolla napisał:

Tak jaki pisałam wcześniej trudno mi z Tobą dyskutować jeśli nigdy nie miałeś tragicznie niskiego poczucia wartości, nie czułeś się zerem. Musiałbyś to najpierw czuć, aby zrozumieć, że taka osoba sama nie jest w stanie zrobić nic, bo widzi pustkę, beznadzieje i zero perspektyw. Mogłam albo sie zabić albo posłuchać terapeuty.

Rozumiem bo sam tak mam tylko nie na stałe. Nie rozumiem ludzi, którzy ciągle są nieszczęśliwi albo prawie zawsze beztroscy. Rozmawiałem z terapeutami z poziomu ich kompetencji i pewnie dlatego nic nie wyniosłem z terapii.

19 godzin temu, Javiolla napisał:

A oglądałeś kiedyś "Sekret"? Nie chodzi mi tu o sens całego filmu jakim jest prawo przyciągania, ale o fragmenty filmu mówiące o tym, żeby cos poczuć aby to do siebie przyciągnąć. Ja tego uczyłam sie jakieś 2 lata. Tyle czasu (trenowania dzień w dzień) trwało zanim nauczyłam się czuć coś czego nie mam. Wiara to poczucie, że coś jest... tak po prostu bez dowodów na to. Nie straciłam połowy mózgu, a nauczyłam się wierzyć... tak można by to w skrócie ująć, ale generalnie zaczęłam od tego, że chciałam uwierzyć. 

Mój problem polega na tym, że to działa przez jakiś czas a potem działa prawo fatum i tak na zmianę jak pogoda. Przez przeszłe przeżycia i niepełnosprawność obecnie już nie wiem co chciałbym długofalowo przyciągać. Już na pewno nie to na czym mi zależało, a teraz zależy mi tylko na tym żeby zabić w sobie niepotrzebny żal, że nie będę już miał dobrego życia. Wtedy zamiast złego miałbym średnie, w sumie bezwartościowe i denne ale powinienem mieć to gdzieś i być już z tym od dawna pogodzonym.

19 godzin temu, Javiolla napisał:

Nie, napisałam, że dostawała ćwiczenia i  nie wykonywała ich bo wydawały jej sie bez sensu. Przeczytaj uważnie. Po prostu ona wiedziała lepiej niż specjalista co jej pomoże ? 

 

Czyli chodziła na terapię poznawczo behawioralną ale nie potrafiła się dostosować do wymagań terapii? Na psychodynamicznej nie dostawałem żadnych ćwiczeń. Wygląda na to, że żaden z tych nurtów nie jest dla mnie. Czas nagli a i tak jest już za późno na osiągnięcie tego co bym chciał. Dokładnie wiem co powinienem robić ale już nie mam na to czasu i jest duża rozbieżność między chęciami a tym co wiem, że powinienem.

19 godzin temu, Javiolla napisał:

Sądzę, że wielki wpływ na to miało moje postępowanie, o którym wyżej pisałam. Zaufanie do specjalisty, wiara w to, że się uda i jest skuteczne oraz moja ciężka praca nad sobą.

 

Pytam co pomogło czyli co to była za praca nad sobą i jakie były jego metody. Oddając komputer do serwisu mam zaufanie do specjalisty i początkowo nie wiem jak to naprawić ale potem już wiem co trzeba było zrobić i co było zepsute. Idąc na terapię wiedziałem konkretnie co jest zepsute i że nie da się tego naprawić ale szukałem konkretnie tego jak się z tym pogodzić żeby nie odczuwać straty i przegranego życia. Wtedy mógłbym pracować nad tym co zostało. Chodzi o to żebym odczuwał dawną motywację, którą przerwała choroba a przez nią wszystko co muszę robić jest po to żeby nie było gorzej ale nie mam już naturalnego dążenia do czegoś w taki sposób żeby emocje łączyły się ze świadomością.

19 godzin temu, Javiolla napisał:

A oglądałeś kiedyś "Sekret"? Nie chodzi mi tu o sens całego filmu jakim jest prawo przyciągania, ale o fragmenty filmu mówiące o tym, żeby cos poczuć aby to do siebie przyciągnąć. Ja tego uczyłam sie jakieś 2 lata. Tyle czasu (trenowania dzień w dzień) trwało zanim nauczyłam się czuć coś czego nie mam. Wiara to poczucie, że coś jest... tak po prostu bez dowodów na to. Nie straciłam połowy mózgu, a nauczyłam się wierzyć... tak można by to w skrócie ująć, ale generalnie zaczęłam od tego, że chciałam uwierzyć. 

W różne rzeczy na bieżąco. Wszystko odnosi się do czegoś, konkretnej rzeczy lub sytuacji. Nie sprowadzałbym tego do wiary w coś więcej co dałoby się opisać słowami odpowiadając na ogólne pytanie.

19 godzin temu, Javiolla napisał:

Nie przepracowałeś, bo gdyby tak było to byś czuł się spokojny, wolny i harmonijny. Przed terapią to naruszyłeś, oczekiwałeś pewnie, że terapeuta za Ciebie zrobi porządek, ale terapia nie na tym polega niestety. Dlatego tez terapia rzekomo nie pomaga, bo może są błędne oczekiwania. 

Przepracowałem ale to nie prowadzi do spokoju. Prowadziłoby gdybym dostał się o poziom wyżej niż samo zrozumienie siebie i swojej beznadziejnej sytuacji. Musiałbym się nauczyć spokoju i wolności w rzeczywistości, która jest ich przeciwieństwem albo dokonać cudu i cofnąć się w czasie ale w taki sposób żeby okoliczności były dużo lepsze.

20 godzin temu, Javiolla napisał:

Oznacza, że z moimi słowami może się zintegrować każdy, każdy w nich może widzieć siebie i swoje uczucia/emocje. Czyli mogą trafić do każdego kto chce by do niego trafiły ?  

Na tym polega wielkość słów i ich małość jednocześnie :)

20 godzin temu, Javiolla napisał:

Tak czy siak, niech każdy rozumie tak by było dla niego jak najlepiej. Amen ? 

Ale jednocześnie tak żeby nie uciekać ze świata realnego w świat fantazji. Nie w każdej sytuacji da się pogodzić jedno z drugim. Szukam rozwiązania zastępczego jak bypassy, protezy, respiratory itp a tego terapia niestety wcale nie uczy.

Odnośnik do komentarza
52 minuty temu, Gość Dariusz napisał:

Rozmawiałem z terapeutami z poziomu ich kompetencji i pewnie dlatego nic nie wyniosłem z terapii.

Jest to możliwe. Ja teraz idąc na terapie tez się wiele nie "naprawie" bo mając w głowie wszystkie książki/poradniki psychologiczne i filmy dokumentalne psychologiczne, to mogę z nimi dyskutować zwykłym językiem-nie specjalistycznym, ale generalnie niemal na tym samym poziomie. Wiem o co chodzi, wiem co trzeba, a czego nie, wiem na czym polega to i tamto. Bynajmniej w kwestii podnoszenia samooceny i poczucia wartości ?  

57 minut temu, Gość Dariusz napisał:

Pytam co pomogło czyli co to była za praca nad sobą i jakie były jego metody.

Te metody nieraz załączałam tu na forum osobom zainteresowanym. Są zbiorem zadań/ćwiczeń jakie stosowałam zarówno sama po wyniesieniu czegoś z książek, jak i po wskazaniu terapeuty. Dużo tego i nie wiem czy ma sens to wszystko tu wklejać...  gdybyś był zalogowany to bym skopiowała i przesłała na pw.  Chyba, że chcesz koniecznie (i nie pytasz z czystej ciekawości) to załączę. 

59 minut temu, Gość Dariusz napisał:

Oddając komputer do serwisu mam zaufanie do specjalisty i początkowo nie wiem jak to naprawić ale potem już wiem co trzeba było zrobić i co było zepsute.

Słuszna uwaga. Gdy przestałam chodzić na terapie to nie zakończyłam pracy nad sobą. Stale czytałam książki, wywiady, artykuły lub oglądałam filmy, reportaże w kwestii podnoszenia własnej wartości.  Pracowałam nad sobą jeszcze kilka lat! W sumie... to nie ma tak, że zakończyłam całkowicie ?  Są triki, które nadal stosuje dla podtrzymania, bo weszło mi to w nawyk. 

Godzinę temu, Gość Dariusz napisał:

Musiałbym się nauczyć spokoju i wolności w rzeczywistości, która jest ich przeciwieństwem albo dokonać cudu i cofnąć się w czasie ale w taki sposób żeby okoliczności były dużo lepsze.

A może musiałbyś się nauczyć wdzięczności i pokory? Wtedy osiągniesz i spokój i wolność. Spokoju chyba nie da się nauczyć, bo spokój jest w nas gdy żyjemy zgodnie ze sobą w harmonii. Chyba, że masz na myśli naukę wyciszania się, relaksu, odstresowania. Wolności tez się raczej nie nauczysz, bo wolność się raczej czuje, gdy nas nic nie ogranicza lub to co ogranicza nie jest zniewoleniem i da się z tym dojść do porozumienia. 

 

"Twoją rzeczywistą i ostateczną prawdą jest sposób, w jaki przeżywasz swoje życie, a nie idee, w które wierzysz"

Odnośnik do komentarza
19 minut temu, Javiolla napisał:

Jest to możliwe. Ja teraz idąc na terapie tez się wiele nie "naprawie" bo mając w głowie wszystkie książki/poradniki psychologiczne i filmy dokumentalne psychologiczne, to mogę z nimi dyskutować zwykłym językiem-nie specjalistycznym, ale generalnie niemal na tym samym poziomie. Wiem o co chodzi, wiem co trzeba, a czego nie, wiem na czym polega to i tamto. Bynajmniej w kwestii podnoszenia samooceny i poczucia wartości ?  

Te metody nieraz załączałam tu na forum osobom zainteresowanym. Są zbiorem zadań/ćwiczeń jakie stosowałam zarówno sama po wyniesieniu czegoś z książek, jak i po wskazaniu terapeuty. Dużo tego i nie wiem czy ma sens to wszystko tu wklejać...  gdybyś był zalogowany to bym skopiowała i przesłała na pw.  Chyba, że chcesz koniecznie (i nie pytasz z czystej ciekawości) to załączę. 

Słuszna uwaga. Gdy przestałam chodzić na terapie to nie zakończyłam pracy nad sobą. Stale czytałam książki, wywiady, artykuły lub oglądałam filmy, reportaże w kwestii podnoszenia własnej wartości.  Pracowałam nad sobą jeszcze kilka lat! W sumie... to nie ma tak, że zakończyłam całkowicie ?  Są triki, które nadal stosuje dla podtrzymania, bo weszło mi to w nawyk. 

A może musiałbyś się nauczyć wdzięczności i pokory? Wtedy osiągniesz i spokój i wolność. Spokoju chyba nie da się nauczyć, bo spokój jest w nas gdy żyjemy zgodnie ze sobą w harmonii. Chyba, że masz na myśli naukę wyciszania się, relaksu, odstresowania. Wolności tez się raczej nie nauczysz, bo wolność się raczej czuje, gdy nas nic nie ogranicza lub to co ogranicza nie jest zniewoleniem i da się z tym dojść do porozumienia. 

 

NA kacu chojowo się pracuje, w wolny dzien?? ustawowo. 

Odnośnik do komentarza
Gość Karola
7 godzin temu, Gość Dariusz napisał:

Obserwuj ich i staraj się wyciągać wnioski z tego co mówią. Jeśli nie rozumiesz mów im, że nie rozumiesz.

Po co spłaszczałaś i ugrzeczniałaś? Ludzie mogą być poruszeni Twoją przeszłością ale wtedy powinnaś próbować wyprowadzić ich z tego szoku, chyba że sama dalej w nim jesteś. Było co było a teraz jest teraz. Rób tak żeby przeszłość jak najmniej się na Tobie odbijała.

Nie musisz mówić o wszystkim i nie wiesz jak by zareagowali. Do zyskania masz umiejętność nawiązywania relacji a mówienie o takich rzeczach jest podstawą. Naukę gry w koszykówkę zaczyna się od dwutaktu i tak samo żeby nawiązać z kimś relacje musisz umieć mówić o sobie bez pokazywania kompleksów i zastanawiania się jak inni to przyjmą.

Każdy ma inną sytuację. Ucz się jak rozmawiać z ludźmi, z którymi więcej Cię dzieli niż łączy bo prawdopodobnie już zawsze będziesz poznawać takie osoby. Twoim celem jest nauka odnalezienia się w takich grupach.

Tak też będę czynić jak piszesz. 

Odnośnik do komentarza
Gość Dariusz
4 godziny temu, Javiolla napisał:

Jest to możliwe. Ja teraz idąc na terapie tez się wiele nie "naprawie" bo mając w głowie wszystkie książki/poradniki psychologiczne i filmy dokumentalne psychologiczne, to mogę z nimi dyskutować zwykłym językiem-nie specjalistycznym, ale generalnie niemal na tym samym poziomie. Wiem o co chodzi, wiem co trzeba, a czego nie, wiem na czym polega to i tamto. Bynajmniej w kwestii podnoszenia samooceny i poczucia wartości ?  

 

Najbardziej przerażające jest w tym to, że wiem a mimo tego nie daje to efektów i prędzej komuś pomogę przez zwykłe rozmowy ale tylko na chwilę i to co na mnie w ogóle działa to też tylko na jakiś czas. Najgorsze jest to poczucie, że już nic nie zadziała i znikąd nie ma ratunku bo wiem co trzeba byłoby zrobić ale tego nie zrobiłem bo jakoś nie było okazji. To jak dobrze działający zegarek szwajcarski składający się z wielu mechanizmów i wystarczy zaburzyć jedną składową całości żeby pozostałe były bezużyteczne. Nie działa i nie da się naprawić ale szukam odpowiedniego zegarmistrza, który to zrobi nawet mimo tego. Może jest tak, że prawdziwą głębię widać kiedy spojrzysz na coś 1000 razy, a ja od razu widzę wszystko 900 razy na raz, a każde kolejne spojrzenie wydłuża się w czasie w taki sposób, że nigdy nie dojdzie do 1000.

5 godzin temu, Javiolla napisał:

Te metody nieraz załączałam tu na forum osobom zainteresowanym. Są zbiorem zadań/ćwiczeń jakie stosowałam zarówno sama po wyniesieniu czegoś z książek, jak i po wskazaniu terapeuty. Dużo tego i nie wiem czy ma sens to wszystko tu wklejać...  gdybyś był zalogowany to bym skopiowała i przesłała na pw.  Chyba, że chcesz koniecznie (i nie pytasz z czystej ciekawości) to załączę. 

 

Podejrzewam, że wszystkie znam więc nie trać na to czasu. Właściwie widać to po Twoich postach tylko ja mam problem z przyjęciem do wiadomości, że większości osób pomaga podniesienie własnej wartości. Moja wewnętrzna podświadoma odpowiedź na to jest taka, że okoliczności potrafią położyć najsilniejszą osobę niezależnie od tego co zrobi i można perfekcyjnie zaplanować 999 elementów planu a ten jeden może okazać się złą decyzją, której nawet nie dało się przewidzieć a nawet gdyby ktoś nie popełnił ani jednego błędu to i tak nie ma gwarancji powodzenia bo wystarczy zachorować i nie zrobić czegoś co powinienem w tym czasie i przez ten fakt błędy już się same popełniają i nie wiadomo jak wrócić na właściwe trajektoria.

6 godzin temu, Javiolla napisał:

A może musiałbyś się nauczyć wdzięczności i pokory? Wtedy osiągniesz i spokój i wolność. Spokoju chyba nie da się nauczyć, bo spokój jest w nas gdy żyjemy zgodnie ze sobą w harmonii. Chyba, że masz na myśli naukę wyciszania się, relaksu, odstresowania. Wolności tez się raczej nie nauczysz, bo wolność się raczej czuje, gdy nas nic nie ogranicza lub to co ogranicza nie jest zniewoleniem i da się z tym dojść do porozumienia. 

Pokory nie muszę się uczyć. Wdzięczności wobec innych też nie ale mimo że ją mam to nie tak żeby dominowała nad innymi uczuciami. Wdzięczność wobec świata jest już czymś na co świat musiałby sobie zapracować, a ludzie mówią mi, że podziwiają mnie za to, że w ogóle żyję bo oni w mojej sytuacji nie daliby rady i popełniliby samobójstwo, a mi jest wstyd (przed samym sobą bo inni tego nie rozumieją) za to, że w ogóle żyję bo inni w mojej sytuacji popełniliby samobójstwo. Są ludzie, którzy mają gorzej albo nie dostali tego co akurat mam ale ta świadomość nie prowadzi do spokoju ani do wolności.

Odnośnik do komentarza
19 godzin temu, Gość Dariusz napisał:

Najbardziej przerażające jest w tym to, że wiem a mimo tego nie daje to efektów

Może nie wyciągasz właściwych wniosków, nie uczysz się na błędach?

19 godzin temu, Gość Dariusz napisał:

tylko ja mam problem z przyjęciem do wiadomości, że większości osób pomaga podniesienie własnej wartości.

W takim razie reasumując: nie masz problemu z tym, że terapia nie pomaga tylko z własnym przekonaniem, wiarą w słuszność tego co mówią inni, czyli z tym co pisałam na początku ? Nie chcesz uwierzyć specjaliście, nie chcesz się zmienić bo Ci się coś tam wydaje. 

19 godzin temu, Gość Dariusz napisał:

Moja wewnętrzna podświadoma odpowiedź na to jest taka, że okoliczności potrafią położyć najsilniejszą osobę niezależnie od tego co zrobi i można perfekcyjnie zaplanować 999 elementów planu a ten jeden może okazać się złą decyzją, której nawet nie dało się przewidzieć a nawet gdyby ktoś nie popełnił ani jednego błędu to i tak nie ma gwarancji powodzenia bo wystarczy zachorować i nie zrobić czegoś co powinienem w tym czasie i przez ten fakt błędy już się same popełniają i nie wiadomo jak wrócić na właściwe trajektoria.

To co piszesz to nic innego jak życie ?  Różnica między osobą z właściwym poczuciem wartości a z niskim jest taka, że ta pierwsza po upadku, wstanie, otrzepie się pójdzie dalej, a jak wpadnie w dół to na dnie będzie szukać skarbów ?  A co zrobi druga osoba? 

19 godzin temu, Gość Dariusz napisał:

Wdzięczności wobec innych też nie ale mimo że ją mam to nie tak żeby dominowała nad innymi uczuciami.

A to jest najważniejsze, być wdzięcznym ale nawet nie innym, a sobie! Bez poczucia wdzięczności trudno o coś wartościowego. To wdzięczność powinna dominować nad wszystkim, bo na niej się buduje resztę. Ja dziękuję kilka razy dziennie za różne rzeczy. Już otworze oczy o poranku i mam kilka podziękowań ? 

49413373_2050770855013538_1775330225064771584_n.jpg

"Twoją rzeczywistą i ostateczną prawdą jest sposób, w jaki przeżywasz swoje życie, a nie idee, w które wierzysz"

Odnośnik do komentarza
13 godzin temu, Javiolla napisał:
W dniu 3.05.2021 o 23:23, Gość Dariusz napisał:

tylko ja mam problem z przyjęciem do wiadomości, że większości osób pomaga podniesienie własnej wartości.

W takim razie reasumując: nie masz problemu z tym, że terapia nie pomaga tylko z własnym przekonaniem, wiarą w słuszność tego co mówią inni, czyli z tym co pisałam na początku ? Nie chcesz uwierzyć specjaliście, nie chcesz się zmienić bo Ci się coś tam wydaje. 

Przyszło mi jeszcze coś do głowy. Czy do innych rzeczy w życiu tez tak podchodzisz, że nie wierzysz w coś bo tak, bo masz takie widzi mi się?

To, że nie byłeś w kosmosie nie oznacza, że go nie ma, bo są osoby, który były i widziały na własne oczy. Upieranie się, że nie wierzysz w istnienie kosmosu jest więc bez sensu. Tak samo są osoby, które mają dar nadprzyrodzony, a to że w niego nie wierzysz nie oznacza, że go nie ma, bo faktycznie inni go posiadają, jeszcze inni go widzieli. To, że jedni potrafią stosować samouzdrawianie nie oznacza, że tego nie ma. Ty nie umiesz samouzdrawiać, ale inni potrafią. Trudno więc uznawać tych wszystkich ludzi za kłamców. Tak by można przykłady wymieniać i wymieniać ?  Tu nie chodzi o to, że coś nie działa (np. terapia), tylko o to, że nie wierzysz w skuteczność, a nie wierzysz, bo nie chcesz uwierzyć z jakiegoś powodu tylko Tobie znanego.

Ja jestem jawnym dowodem na to, że podniesienie poczucia wartości pomaga w wielu dziedzinach życia. A Ty w to nie wierzysz, bo??? Uzasadnij proszę, konkretnym logicznym argumentem.

"Twoją rzeczywistą i ostateczną prawdą jest sposób, w jaki przeżywasz swoje życie, a nie idee, w które wierzysz"

Odnośnik do komentarza
Gość Karola
Godzinę temu, Javiolla napisał:

Przyszło mi jeszcze coś do głowy. Czy do innych rzeczy w życiu tez tak podchodzisz, że nie wierzysz w coś bo tak, bo masz takie widzi mi się?

To, że nie byłeś w kosmosie nie oznacza, że go nie ma, bo są osoby, który były i widziały na własne oczy. Upieranie się, że nie wierzysz w istnienie kosmosu jest więc bez sensu. Tak samo są osoby, które mają dar nadprzyrodzony, a to że w niego nie wierzysz nie oznacza, że go nie ma, bo faktycznie inni go posiadają, jeszcze inni go widzieli. To, że jedni potrafią stosować samouzdrawianie nie oznacza, że tego nie ma. Ty nie umiesz samouzdrawiać, ale inni potrafią. Trudno więc uznawać tych wszystkich ludzi za kłamców. Tak by można przykłady wymieniać i wymieniać ?  Tu nie chodzi o to, że coś nie działa (np. terapia), tylko o to, że nie wierzysz w skuteczność, a nie wierzysz, bo nie chcesz uwierzyć z jakiegoś powodu tylko Tobie znanego.

Ja jestem jawnym dowodem na to, że podniesienie poczucia wartości pomaga w wielu dziedzinach życia. A Ty w to nie wierzysz, bo??? Uzasadnij proszę, konkretnym logicznym argumentem.

Wtrącę się,  ale wiara a nauka to dwie różne rzeczy. W istnienie kosmosu czy kulistość ziemi się nie wierzy,  bo to czysta nauka i za pomocą wielu różnych obserwacji i doświadczeń można to udowodnić. Sama też jestem człowiekiem wolnym od wiary. Ja w nic nie wierzę i kieruje się tym co działa wg lekarzy,  naukowców. Co do terapii właśnie jest ten problem ze nawet Yalom w swojej książce wspomnial że ok 40-50% sukcesu terapii to efekt placebo,  który jest po prostu wiara w skuteczność a 50-60% to inne czynniki. Kiedyś były badania co pokazywały, że placebo jest skuteczne na jakimś procencie populacji. 

Ja jako osoba wolna od wiary szukam w terapii tej części czynników co są pomocne i nie są związane z tym efektem placebo/wiary.

Odnośnik do komentarza
11 godzin temu, Gość Karola napisał:

wiara a nauka to dwie różne rzeczy.

Jeśli dotyczy kosmosu akurat to tak, ale przykładów nie naukowych tez można mnożyć. Czyli wniosek, że nie można komuś odradzać terapii, bo to, że na nas nie działa ( w sensie nie wierzymy w nią) nie oznacza, że innej osobie nie pomoże. Niech każdy sam się przekona. Nawet jeśli to placebo, to w czym problem jeśli jest skuteczne? Serio pytam ?

"Twoją rzeczywistą i ostateczną prawdą jest sposób, w jaki przeżywasz swoje życie, a nie idee, w które wierzysz"

Odnośnik do komentarza
Gość Karola
2 godziny temu, Javiolla napisał:

Jeśli dotyczy kosmosu akurat to tak, ale przykładów nie naukowych tez można mnożyć. Czyli wniosek, że nie można komuś odradzać terapii, bo to, że na nas nie działa ( w sensie nie wierzymy w nią) nie oznacza, że innej osobie nie pomoże. Niech każdy sam się przekona. Nawet jeśli to placebo, to w czym problem jeśli jest skuteczne? Serio pytam ?

Na niektórych ludzi po prostu placebo nie działa,  więc zawsze warto spróbować terapii ale jak efekty są mizerne lub znikome to warto szukać tego w terapii czy gdziekolwiek indziej co pomaga ale nie jest placebo. 

Odnośnik do komentarza
Gość Dariusz
W dniu 4.05.2021 o 19:14, Javiolla napisał:

Może nie wyciągasz właściwych wniosków, nie uczysz się na błędach?

 

Wręcz przeciwnie. Moje problemy nie zależą od samooceny ani postępowania na które mam obecnie wpływ. Człowiek, któremu spalił się dom, wszyscy bliscy zmarli, a lekarz zdiagnozował ciężką chorobę nie zastanawia się nad czymś takim jak samoocena albo w ogóle nie potrzebuje skupiać tam uwagi bo jego problemy leżą gdzie indziej. Dlatego terapia, która Ci pomogła nie jest dobrym narzędziem tylko unikatowym śrubokrętem pasującym tylko dla ludzi z problemami polegającymi na problemach, które są w nich. Kto ma pomóc osobie, której problemem jest fatalna sytuacja życiowa? Co byś powiedziała ludziom na wózkach, sparaliżowanym lub inaczej cierpiącym z powodu chorób i niemożliwości rozwoju? Twoim zdaniem nie uczą się na błędach i nie wyciągają właściwych wniosków? A kto je wyciąga? Ty i inni ludzie, którzy mają o wiele lepszą sytuację i nic nie wiedzą o prawdziwych problemach bo ich główną bolączką była do tej pory samoocena?

W dniu 4.05.2021 o 19:14, Javiolla napisał:

W takim razie reasumując: nie masz problemu z tym, że terapia nie pomaga tylko z własnym przekonaniem, wiarą w słuszność tego co mówią inni, czyli z tym co pisałam na początku ? Nie chcesz uwierzyć specjaliście, nie chcesz się zmienić bo Ci się coś tam wydaje. 

Nie potrzebuję się zmieniać bardziej niż to ciągle robię dążąc do rozwoju. Chcę się pogodzić z tym, że nigdy w moim życiu nie będzie już dobrze i nie osiągnę tego co chciałem. Tutaj nie pomoże żaden specjalista od zupełnie innych problemów ale chętnie wyciągnie ręce po pieniądze od ludzi, którzy trafiają do niego z innymi problemami, które w ogóle nie dotyczą dziedzin, na których skupiona jest terapia. W co mam uwierzyć specjaliście? Powie mi, że zawsze byłem zdrowy, nie straciłem czasu na rozwój i teraz mam jakieś perspektywy? Tego mi nie powie a to były moje warunki szczęścia. Samoocena to z mojej perspektywy zwykły bezpiecznik czy inny mechanizm, który jest niezbędny żeby wszystko było dobrze ale nie tylko on może się zepsuć. Mówisz, że trzeba zmienić bezpiecznik bo u Ciebie był zepsuty, zmieniłaś i jest ok. Ruszanie go nie pomoże w sytuacji kiedy kable z prądem są zerwane przez burzę.

W dniu 4.05.2021 o 19:14, Javiolla napisał:

W takim razie reasumując: nie masz problemu z tym, że terapia nie pomaga tylko z własnym przekonaniem, wiarą w słuszność tego co mówią inni, czyli z tym co pisałam na początku ? Nie chcesz uwierzyć specjaliście, nie chcesz się zmienić bo Ci się coś tam wydaje. 

Na pewno daleko zajdzie bez nóg. Ma sobie wmawiać, że nogi odrosną czy że bez nóg też jest spoko i pod mostem można się rozwijać jako kadłubek. Różnica między osobą z właściwym poczuciem wartości a z niskim jest taka, że ta pierwsza rzadko porusza temat poczucia wartości. Ty masz dalej nie za dobre skoro Twoja koncentracja jest tam skupiona nawet kiedy piszę Ci, że przez stracony czas i niepełnosprawność moje szanse na szczęście zostały zaprzepaszczone, Rzygać mi się chce od wałkowania tematu samooceny.

W dniu 4.05.2021 o 19:14, Javiolla napisał:

A to jest najważniejsze, być wdzięcznym ale nawet nie innym, a sobie! Bez poczucia wdzięczności trudno o coś wartościowego. To wdzięczność powinna dominować nad wszystkim, bo na niej się buduje resztę. Ja dziękuję kilka razy dziennie za różne rzeczy. Już otworze oczy o poranku i mam kilka podziękowań ? 

Na pewno byś tak nie myślała gdybyś skupiła się na czymś innym niż tylko Twoja samoocena. Bycie wdzięcznym sobie jest potrzebne ale nie działa w takich sytuacjach. Zapalniczka to nie piekarnik.

Jeżeli uważasz, że ktoś ma się cieszyć tym co ma jak Hiob to chyba zwariowałaś albo jednak brakuje Ci empatii.

19 godzin temu, Javiolla napisał:

Przyszło mi jeszcze coś do głowy. Czy do innych rzeczy w życiu tez tak podchodzisz, że nie wierzysz w coś bo tak, bo masz takie widzi mi się?

Gdzie mam jakieś widzi mi się? Ty masz wokół samooceny jakby to była jedyna istotna rzecz w życiu niezależnie od pozostałych okoliczności.

19 godzin temu, Javiolla napisał:

To, że nie byłeś w kosmosie nie oznacza, że go nie ma, bo są osoby, który były i widziały na własne oczy. Upieranie się, że nie wierzysz w istnienie kosmosu jest więc bez sensu.

Ciągle jesteśmy w kosmosie i nikt nie powiedział, że go nie ma. Dyskutujesz ze swoimi wyobrażeniami zamiast ze mną.

19 godzin temu, Javiolla napisał:

To, że jedni potrafią stosować samouzdrawianie nie oznacza, że tego nie ma. Ty nie umiesz samouzdrawiać, ale inni potrafią.

To szarlataneria i szuryzm dla ludzi pozbawionych empatii.

19 godzin temu, Javiolla napisał:

Tu nie chodzi o to, że coś nie działa (np. terapia), tylko o to, że nie wierzysz w skuteczność, a nie wierzysz, bo nie chcesz uwierzyć z jakiegoś powodu tylko Tobie znanego.

Z obiektywnego powodu tylko Tobie nieznanemu, że nie wierzę w skuteczność narzędzia na coś do czego nie ma ono zastosowania. Klamką nie nabierzesz wody.

19 godzin temu, Javiolla napisał:

Ja jestem jawnym dowodem na to, że podniesienie poczucia wartości pomaga w wielu dziedzinach życia. A Ty w to nie wierzysz, bo??? Uzasadnij proszę, konkretnym logicznym argumentem.

To przekonaj kadłubka mieszkającego pod mostem i cierpiącego na potworne bóle kości, że powinien tylko podnieść samoocenę mimo że przed wypadkiem miał właściwą, a to zniszczyło mu życie i nie było niczyją winą i teraz też ma właściwą samoocenę ale zero szans na szczęście.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×
×
  • Dodaj nową pozycję...