Skocz do zawartości
Forum

Wszystko się wali po śmierci dziecka


Gość 27zalamana2_7

Rekomendowane odpowiedzi

Gość 27zalamana2_7

Mam 27 lat, niedawno zmarł mój kilkumiesięczny synek. Nie chorował na nic ciężkiego czy przewlekłego, normalne, zdrowe dziecko. Szybko trafił do szpitala, specjaliści robili co mogli, żeby go uratować, ale było za późno. Nie chce opisywać wszystkiego w szczegółach, ale obwiniam się o to wszystko. Od czasu śmierci synka nie mogę sobie znaleźć miejsca. W pracy funkcjonuje jak robot, wszystko robie tsk automatycznie, kompletnie nie docierają do mnie inne rzeczy, ale po przyjściu do domu potrafię ryczeć godzinami. Do teraz jeszcze nie pozbyłam się dziecięcych rzeczy z pokoju synka, wiem, ze powinnam to zniszczyc ‚ bo to nikomu niepotrzebne, ale z drugiej strony nie potrafię. Zle jest tez między mna a ojcem dziecka. Od tego czasu jakbyśmy żyli w jakimś innym świecie, kłótnie o byle bzdury, czesto w ogóle nic się go mnie nie odzywa. Tez jest w totalnej rozsypce, synek był dla niego całym światem.
To, co się teraz dzieje, to koszmar. Wszystko się posypało, psychicznie wysiadam. Zreszta nie da się tego wszystkiego, co czuje, co się dzieje, opisać słowami.
Przepraszam za ten wątek, ale musiałam to z siebie wyrzucić chociaż w sieci

Odnośnik do komentarza
Gość smutnomi

Bardzo Ci współczuję. Nie ma słów pocieszenia, bo takie nie istnieją.
Wiedz tylko, że to co przychodzisz ty i ojciec dziecka ,to jest jak najbardziej zrozumiałe. Chyba wszyscy tak mają w podobnej sytuacji. Moja przyjaciółka, straciła syna w wieku 15 lat. Miała tak samo. Jej małżeństwo przetrwało, ale różnie bywało. Minęło juz duzo czasu a ona nadal ma stany lękowe, w rocznice śmierci, święta, jego urodziny.
Radzi sobie i żyje normalnie . Nawet cieszy sie życiem, ale swoje etapy żałoby przeszła i jest teraz juz pogodzona. Tak musiało byc .
Niesprawiedliwie jest ten świat stworzony.

Odnośnik do komentarza

Przyjmij kondolencje z powodu śmierci Waszego synka.

Nie ma chyba słow pocieszenia na sytuację w której się znależliście. Zniknęło światło Waszych oczu, umarły wszystkie nadzieje, ktore wiązemy z nowym życiem.

Jesli jestescie osobami wierzącymi, to może jakąs cząstkę ukojenia przyniesie Wam modlitwa, danie na mszę za duszę Waszego Ukochanego Dziecka.

Byłam ostanio na pogrzebie osoby wiekowej, Ciepłą i serdeczną mszę prowadził młody ksiądz, az potem pytalismy najbliższych czy to ksiądz zaprzyjazniony z rodziną. Mówił, ze rozumie, iz najbliżsi płaczą, on sam pochował miesiąc temu swojego tatę ale starał się na tym pogrzebie mimo smutku, ze juz nie będzie mogł obcować ze swoim tatą na codzien ,zachowac pewien rodzaj radości, ze wypelniły się losy jego taty i poszedł on w miejsce wieczne, gdzie nie będzie czuł bólu , odszedł i czeka go, tak jak pokazał nam Jezus Chrystus zmartwychwstanie i wieczne życie bez trosk i problemów. Ten ksiądz to mówil bardziej podniośle, bardziej mądrze, jednak tak jakby chciał powiedziec, ze powinniśmy jednak się radowac.

To juz był drugi pogrzeb w którym uczstniczyłam z dedykacją "radujmy się".

Pierwszy taki przeżylam gdy koleżanka chowała swoją 13 letnią córkę. Księza tam podkreslali, ze szybko do siebie Pan powołuje istoty wyjątkowe, ludzi, którzy na tej ziemi wykonali juz największą swoją powinnośc i teraz te osoby sa dla rodu ,z którego się wywodzą taką forpocztą. Ona, ta ich córeczka ,będzie jakby dbała o interesy swojej najbliższej rodziny, tam wyżej u Pana Boga.

Może i Wy powinniscie na to spojrzec bardziej filozoficznie. Może Dzieciątko Wasze nie było jednak tak zdrowe jak się wydawało ze jest. Jesli miałoby bardzo męczyć sie na tym świecie, cierpiec, to może dla niego lepiej, ze jest juz u Pana.
A pojawiło się na tym świecie, aby i Tobie i męzowi powiedziec, ze jestescie wspaniałymi rodzicami z otwartym ,pięknym sercem ,zdolnym do przyjęcia, ukochania i wychowania tylu jeszcze dzieci ile Wam jest przypisane w Waszym wspólnym życiu. Dziecka, które z Wami było nigdy nie zapomnicie. Było chwilę, wręcz mgnienie oka a jednak przysporzyło Wam i ogromnej radości od chwili pewnie gdy dowiedzieliscie się, ze jestes w ciązy, poprzez moment szczęsliwego porodu i ten krótki czas kiedy mogliscie je chować az do smutku i rozpaczy gdy tak szybko odeszło. W tak krótkim czasie przeżyliście kondensację życia, Stąd i Wasze uczucia są w tej chwili w ogromnym zagęszczeniu.

I trwać to moze jeszcze dośc dlugi czas. Szacuje się, ze przeciętna żałoba po odejsciu ukochanej osoby trwa okolo roku. Od niemoznosci uwierzenia w to co się stało, odrzucanie faktów zaistniałych, poprzez bunt dlaczego nas to spotkało w najmniej oczekiwanym momencie ,po powolne przyjmowanie do wiadomosci, ze to coś ,w co nie można uwierzyć, jest faktem ,az do niechętnej akceptacji, ze tak widocznie musiało być. Jest to proces trudny i bolesny.

Najbardziej niepokojące jest to iz piszesz, ze siebie obwiniasz o wszystko. Tak jak wydaje mi się ze elementów żałoby nie można przeskoczyć, przyspieszyć, bo jest to tez nasze osobiste dojrzewanie do śmierci, mam na mysli tez naszą własną śmierć i wszystkich bez wyjątku naszych najbliższych. Tak jednak uważam, ze element obwiniania się powinnas natychmiast odrzucić. Nawet jak sobie próbujesz może wyrzucac, ze czegos nie zauważyłas może godzinę wczesniej to pomysl, ze tu znów przeżywasz kondensację uczuć. Jak jest na tym świecie nasze dziecko, to troszczymy się o nie najlepiej jak umiemy, jak podpowiada nam nasza intuicja i wiedza a.... i tak najczęsciej okazuje się, ze nie wszystko idzie po naszej mysli. A my przy żyjącym szczęsliwie dziecku kazdą porazkę musimy zniesc z ciągłą nadzieją, ze w następnej trudnej sytuacji i tak postąpimy najmądrzej jak potrafimy, zauważymy zagrożenia, zapobiegniemy im... Teraz Wasze dziecko nie żyje, to wyolbrzymiasz w sobie winy, których nie było. Obciąza to bardzo Ciebie, bo nie masz dnia następnego ,w którym szczęsliwie się przekonujesz, ze choć był jakikolwiek kryzys życiowy, to dzień następny przyniósł szczesliwe rozwiązanie, przyniósl niewaznosc wczorajszego problemu, bo dzisiejszy czy jutrzejszy problem znów będzie ważniejszy jak sobie z nim dac radę tu i teraz. Dziecko Wasze odeszło i nie masz tego dnia następnego i z tej rozpaczy i Twojej i Twojego okrutnie cierpiącego męza wymyslasz sobie winy, których nie było. To rozpacz, to niezgoda na zaistniała sytuację podsuwają Ci te ,w sumie niedorzeczne mysli. Z tym ,w ramach całej swojej osłabionej aktualnie mocy powinnaś walczyć. To, ze Wasze dzieciątko odeszło jest niczyją winą, ani Twoją ani Twojego męza. Tylko w taki sposób patrząc na sprawę ( bo taka jest przecież prawda) macie szansę godnie oboje przejśc żałobę, po tej głębokiej stracie, której doświadczyliście.

I w taki sposob, bez obwiniania sie samej (samemu) tudziez bez obwiniania się nawzajem- nawet nie wypowiedzianego głosno, tylko gdzies zawieszonego w przestrzeni ,macie szansę na powolną akceptację zaistniałej sytuacji. A równiez z czasem na powołanie nowego życia. I to nowe dziecko nigdy nie będzie "zamiast ". To, które odeszło otrzymało taką porcję miłosci od Was jaką zdołaliscie mu dac w tak krótkim czasie, w którym gosciło na tej ziemi. To dziecko, które kiedys przyjdzie ,będzie przez Was równiez bardzo kochane i hołubione, bo rodzice mają ten naturalny dar przyjmowania wszystkich swoich dzieci, szanowania ich i kochania i przygotowywania do życia najlepiej jak potrafią.

A co do ubranek. Rożnie mozna na to spojrzeć. Jesli ich nie wyrzucasz, to jakby pragniesz byc fragmentarycznie ze swoim Synkiem, Wspominac, ze jak mu się ulał pokarm to własnie w tą biała bluzeczkę go przebrałas, a jak się jednak posiusiał, mimo założonej pieluszki, to własnie w tamte śpioszki był przebierany. A tego sweterka to jeszcze nie nosił, bo jeszcze nie zdązył do niego urosnąc. Gdyby żył, to najprawdopodobniej wszystkie niesprane ubranka przechowałabys w sekretnym miejscu z myslą, ze może jeszcze następnego dziecka nie planujemy, ale gdyby cos było na rzeczy ,to wiem skąd wyciągnąc dziecięcą wyprawkę.
Jesli przechowasz je dla ewentualnego Waszego następnego dzidziusia, to wiesz przeciez, ze starszy braciszek, gdyby żył ,nie miałby nic przeciw temu. Normalna sytuacja rodzinna.

Oczywiście w kwestii ubranek powinnas postąpić tak jak uważasz, ze przyniesie to Tobie najbardziej prawdopodobne ukojenie.

Wierzę, ze oboje z męzem przetrwacie ten trudny dla Was obojga czas z czasem rozumiejąc, ze może razniej cierpiec razem niz w psychicznej rozłące. Zazwyczaj stosujemy taką rozłake trochę chroniąc siebie a trochę partnera. Nasz gniew jest tak ogromny, ze boimy się, ze niesprawiedliwie wykrzyczymy drugiej stronie absurdalne moze oskarzenia . Umiesz siebie niesprawiedliwie oskarżac, za chwilę możesz niesprawiedliwie oskarzyć o cos męza. Zeby nie miec zbytniego luzu w popuszczaniu swoich pretensji do świata separujemy się od partnera.

Jednak wyzbycie się zdolnosci do obwiniania siebie i obwiniania partnera wydaje mi się byc najlepszą drogą do przejscia tej trudnej żałoby, bo przyspieszyć sie jej chyba nie da. Zawsze pamiec Dziecka, które odeszło będzie w Was, tyle , ze moze z czasem będziecie odczytywać to jako Wasz zaszczyt, ze choć przez chwilę mogliście z Nim obcować.

Rozumiem, ze los Was bardzo doswiadczył, ale tez wierzę, ze znajdziecie w sobie siłe do dalszego , trudnego przez to co się stało życia. I życie to przyniesie Wam z czasem ukojenie. I będziecie gotowi do trudów rodzicielstwa z następnym Waszym dzieckiem, braciszkiem lub siostrzyczką tego Dziecka, które mieliscie możnośc poznać na tak krótką chwilkę.Badzcie dzielni.

Odnośnik do komentarza
Gość 27zalamana2_7

Synek nie był chory. Na nic nie chorował. To był wypadek w domu, byłam wtedy z synkiem sama. Dlatego wiem, ze to moja wina. Mogłam bardziej uważać, lepiej pilnować. A teraz...
Mimo, ze mam 27 lat, to nie mogłam zajść w ciąże. Miałam z tym duże kłopoty, wcześniej leczyłam się tez z powodu chorób dermatologicznych, brałam sterydy i to tez wszystko utrudniało. Dlatego dziecko było takie wyczekane, bo bałam się, ze może być tak, ze nigdy nie zajdę w ciąże. A teraz nie ma nic, jest pustka, koniec. Dziecka kolejnego nie chce absolutnie, tego jestem pewna. Bałabym się, ze kolejnemu dziecku tez się coś stanie.

Odnośnik do komentarza

Nic gorszego w życiu nie ma jak śmierć dziecka, bardzo Ci współczuję.

Koniecznie zacznijcie chodzić z mężem na psychoterapię, jest to bardzo potrzebne, żeby pomóc sobie i
waszym relacjom.

Dzisiaj myślisz tak, ale za parę lat nie wiadomo czy nie zechcesz mieć dziecka.
Nigdy nie mów nigdy...

Szanuj zdanie innych...

Odnośnik do komentarza

Wiesz, moja śp. Mamusia nosila swoje dziecko w calkiem udanej ciązy. I pewnego dnia odwiedził ich kolega mojego tez śp Taty. Po tej wizycie postanowili go odprowadzic i wracali do domu trojlebusem. A trolejbusy mają takie wysokie stopnie i Mama jak postawiła nogę wchodząc do pojazdu to poczula ból i wszystko jakos się w niej zmieniło. Nie pamietam juz czy zaraz, czy poprzez wizyte u lekarza skierowano ją do szpitala. W tamtych czasach nie było takich udogodnien jak USG.

Pacjentkę połozono w łożku i bardzo spokojnie czekano na rozwój sytuacji. Zadna sytuacja się rozwijała, bo dziecku owinęła się pępowina wokół szyi i ono było martwe. Mama lezała na wielosobowej sali gdzie inne panie szły do porodu ale ciekawie na nią popatrywały, chodziły wokól jej łożka i mówiły" o, teraz się modli, o teraz placze, o to ta co ma martwe dziecko w sobie".Nie wiem czy w tamtych czasach to na jednych salach nie lezały i te co będa rodzic i te co urodziły i im przywożono dzidziusie na wózkach do karmienia.
Kiedys po porodzie odbierano mamie dziecko i ona go tylko na trzy cztery karmiła jak przyjezdzał wózek pelen piszczących, głodnych i skrzeczących noworodków. Kazdej mamie dali na pól godziny czy chwilę dłużej jej malucha, ona jak umiała tak karmiła i jej zawiniątko za jakis czas znów zabierano i tym wózkiem wywożono. Tyle ze na ginekologii i polożnictwie osobno panie lezały do porodu a osobno lezały panie w pierwszej dobie po urodzeniu dziecka, w drugiej dobie po urodzeniu dziecka itd. Natomiast nie jestem pewna czy za czasów jak moje pokolenie na swiat przychodziło to nie lezały panie, które mają urodzic z tymi, które juz urodziły, bo wg mnie Mama wspominała, ze jej dziecko juz nie żyło uduszone pępowiną a nikt nie wymyslil wtedy gdy to się stało wywoływac szybko porodu, może tylko byłoby przyduszone, ale do odratowania. a ona oglądała inne szczęsliwe matki karmiące swoje dziecko i potem z nudow ją obgadujące szeptem tak dramatycznym, ze trudno, zeby nie usłyszała.

Po jakims czasie organizm zdecydował sie usunąc martwa ciąze i Mama urodziła swoje martwe dziecko. Ja znam swoją siostrę tylko z odwiedzin na cmentarzu, gdzie lezą dwie rodzinne dziewczynki, bo Mamy siostra mająca liczne potomstwo rowniez w podobnym czasie urodziła dziewczynkę, która żyla tylko parę godzin. Zawsze co roku bywalam na cmentarzu, do dzis chodzę na ten grobek. Ta co się urodziła żywa ma swoje imię, ta co umarła w łonie ma tylko nazwisko.

Mysle, ze moja Mama nie mogła sobie darowac tego pomysłu, ze wsiadla tego dnia do trolejbusu, ze wogóle jakiegos kolegę przyjmowała. To był dziewiąty miesiąc ciązy, która przebiegała normalnie. Ona tez uważała, ze gdyby była rozsądniejsza to jej dziecko przeciez by żylo. Była chorowita i nie cierpiała z tamtych czasów pobytów w szpitalu, które okropnie żle znosiła psychicznie, Jak ja ,jej jedyna córka zaszłam w ciązę, to nie umiała się tą ciązą cieszyc, nie miała dla mnie zrozumienia jak rzygalam, patrzyła na mnie jakos tak dziwnie i dziwny stosunek do mnie miala. Dzis wiem, ze nie wierzyła, ze moja pierwsza ciąza może byc pomyslna (jej przeciez przez 9 miesięcy tez była taka) , ze rozwiązanie może byc bez komplikacji. Dopiero jak zaszlam w drugą ciąze to cieszyła się bardziej od początku ze mną ze znów będzie babcią. Pierwszy moj poród mojej córeczki odczarował trochę traumę nieudanego jej pierwszego porodu.

Jak umierała to w ostatnią noc przed smiercią na zmianę wołała moje imię i imię Basi. A ja nigdy jej nie zapytałam jak planowała dac na imie swojej pierwszej córce. Po przeanalizowaniu ewentualnych Baś, których nie było specjalnie w naszej rodzinie wierze, ze ostania noc była nocą lączenia swiata żywych i świata zmarłych. Ona na zmianę wołała swoje dwie córki. Tą zyjącą, opiekującą się nią do ostnich dni jej życia i tą, która ją zapraszała do jej wszystkich bliskich zmarłych.

Tak opisuję Ci dzieje swojej rodziny, bo wiem, ze kazda ciąza i kazde malutkie dziecko, kazde dziecko wogóle, które uległy wypadkowi są traumą na całe życie. Są nieustannym powodem do wyrzutow czynionych sobie dlaczego tak postąpiłam a to przyniosło taki nieodwracalny skutek. Moja Mama pewnie tez myslała, ze nie umiała uszanowac swojej ciązy , ze nie dosc o siebie i dziecko zadbala, ze poddała się jakims konwenansom odprowadzania goscia i jej piękne dziecko w niej umarło. Jednak miała głeboką wiarę, ze i to dziecko i Pan Bóg jej wybaczą, ze nie zrobiła tego umyslnie, że byl to wypadek !!!.

I znalazła w sobie odwagę, wiarę w to, ze nie przytrafi jej się żaden wypadek z drugą ciązą i powołali mnie z Tatą na świat. Inna rzecz, że była trochę taką mamą pilnującą mnie jak oka w głowie (zdecydowanie nadmiernie), nie decydującą sie na pracę zawodową (co w tamtych czasach bywało częsciej niz teraz) pewnie, zeby dokładnie wiedziec, czy jej tam się gdzies w swiecie nie zaplątam i nie będzie jakiegos następnego wypadku.

Zyczę Ci abys umiała sobie z całego serca odpuscic, bo wiesz i rozumiesz ze to był wypadek. Jak znajdziesz w sobie te niezbędne siły, aby uwierzyć, ze wszystko robilas zgodnie ze swoją wiedzą i wyobraznia ale niestety wypadki się zdarzają, nie zrobilas niczego celowo przeciwko swojemu Synkowi to wtedy będziesz umiala isc znów przez życie.

Sprawa jest trudna. I albo znajdziesz w sobie tyle wybaczenia, albo poprzez wiarę w Boga dojdziesz do tego, ze tak widocznie miało byc, albo może udaj się do psychologa abys miala z kim obgadac tę traumę. Skoro do nas napisałaś to wiadomo, ze jest Ci bardzo cięzko. Oprócz wyrzutów sumienia, które w sobie nosisz, masz pewnie ogromną potrzebę opowiedzenia o swoim nieszczęsciu, wykrzyczenia tego. A tylko poprzez przerobienie tego ,może się pogodzisz sama ze sobą i znajdziesz drogę do swojego męza. Wierzę, ze jestes do tego zdolna, bo nieraz nie znamy swoich własnych wewnetrznych sił, które w nas drzemią. Jestes na tym świecie jeszcze po cos. Może po to aby umiec byc swiadkiem Waszego wspólnego z męzem nieszczęścia, aby umiec znów dojsc do jego serca i aby z czasem byc zdolną do urodzenia rodzeństwa Twojemu synkowi. Pamiętaj ja mialam siostrę, choć nigdy jej nie poznałam osobiście.

Odnośnik do komentarza

Kochana, tak musiało być. Widocznie Bóg tak chciał. Nie obwiniaj się, co innego mogło się zdarzyc ze synek by umarł. Podobno kto ma umrzeć ten umiera. Nieraz ktoś spadnie z dwóch metrów i się zabije, a nieraz z 3 pietra i przeżyje. Widocznie wasz synek miał umrzeć. Bardzo Ci współczuję

Odnośnik do komentarza
Gość 27zalamana2_7

Nie jestesmy wierzący. A jak słysze teksty, że widocznie ,,Bóg tak chciał'', to mi się scyzoryk w kieszeni otwiera i krew zalewa.
Wypadkom można zapobiec. W dużym stopniu. Dlatego nie chla się czy nie ćpa przed jazdą autem. Dlatego nie przechodzi się na pasach, kiedy jest czerwone dla pieszych. Dlatego nie idzie się na spacer, jak jest wichura, bo moze cię gałąź walnąć w głowę. Dlatego... I tak można bez końca. tym bardziej my, dorosli, jestesmy odpowiedzielni za bezpieczeństwo małych dzieci. Powinnismy je bardziej pilnować, bo prawdą jest - co wiem po tym, co nas spotkało - że wystarczy dosłownie pare minut, żeby w przypadku dzieci doszło do nieszczescia. Dlatego nie wybacze sobie do końca życia tego, co się stało.
Tak, napisałam tu, bo jest mi źle. Nawet bardzo źle. Nie chcę pomocy psychologicznej (co zresztą proponowano mi). Chciałam to z siebie wyrzucić tutaj, gdzie nikt mnie nie zna, jestem anonimowa. I tak, wiem, ze ludzi spotykają jeszcze większe tragedie, ale mimo to wyć mi się chce, jak mysle o synku, o wszystkim co się z nim wiąże.

Odnośnik do komentarza

Tak jest, małe dziecko trzeba mieć zawsze w zasięgu wzroku.
Ok, Twoja wina, że tak nie było.
Ale czasu nie wrócisz, będzie to Cię zawsze bolało, ale żyć trzeba dalej.

Musisz te złe myśli odaganiać, bo psychika Ci siądzie, małżeństwo się rozpadnie i będzie tylko gorzej.

Od Ciebie tylko zależy jak potoczy się Twoje dalsze życie.,

Szanuj zdanie innych...

Odnośnik do komentarza

Ok. Kazdy w sobie szuka sily jak uwaza, ze umie najlepiej . Ty wygląda na to że jestes zwolenniczką samobiczowania.

Tutaj jestes anonimowa a w gabinecie terapeuty jestes z kims umiejącym słuchac jeden na jeden, z kims obowiązanym do tajemnicy zawodowej. I takiej pomocy nie możesz przyjąć? Nie możesz, czy nie chcesz z założenia. Stwierdzilas, ze zawinilas, to powinnas bardziej jeszcze smażyc sie w piekle, samobiczowac, powinnas cierpiec dlugo i okropnie, bo Twoja wina wg Ciebie była przeogromna i Ci się nalezy, tak uznałas. I przynosi to jakies ukojenie, uspokojenie,jakies zrozumienie tego co się stało, jakis sens zaistnialej sytuacji?
Wyglada na to, ze nie bardzo. może jednak trzeba się przelamac i przyjąc pomoc dobrego terapeuty, ktory pomoże Wam przejsc ten trudny okres.

Odnośnik do komentarza
Gość smutnomi

Tragedie, choroby i wypadki są wpisane w nasze istnienie. Czasami można bylo im zapobiec, a czasami nie. Ciebie spotkała tragedia największa z możliwych i nic tego nie zamieni. Taki los, przypadek, czy przeznaczenie. Nie ma na to odpowiedzi. Ludzie popełniają błędy i nie zawsze kończy sie tak tragicznie.
Ciebie szczęście opuściło. Miejmy nadzieję, że nie na zawsze, ale twoje życie nie będzie nigdy juz takie samo.
Tylko to jest na ten moment pewne.
To wszystko da sie przeżyć i żyć dalej ale cenę trzeba zapłacić.

Odnośnik do komentarza
Gość 27zalamana2_7

Kikunia, zaraz po tym wszystkim zaproponowano mi pomoc psychologiczna. Ja nie chce. Nie mam zaufania do terapeutow, psychologów, teraz jest ich tylu, ze chyba o dobrych bardzo ciężko. I tak, kojarzą mi sie z wyłudzaniem kasy. Nie chce zreszta o tym z nikim rozmawiac w cztery oczy, bo nie chce się rozbeczeć przy kimś obcym. Nie chce, żeby ludzie widzieli moje łzy. A jestem pewna, ze jak tylko zacznę o tym mówić, to zacznę płakać. I dlatego psycholog odpada

Odnośnik do komentarza
Gość smutnomi

Nie wciskajcie dziewczynie tego psychologa na siłę ,szczególnie on line. To nic nie da ,bo psycholog prochu nie wymysli na taka tragedie i czasu nie cofnie. Zawsze po jakis katastrofach, czy wypadkach proponuje sie ofiarom, czy im bliskim pomoc psychologiczną. Wiecie co wtedy psycholog robi.?
Siedzi i po prostu jest obok. Ludzie albo milczą, albo płaczą o on/ ona przy nich jest. Nawet nie pociesza, bo nie ma to w takim momencie sensu. Chodzi w tym o to, zeby człowiek nie czuł sie sam ze swoją tragedią. Załamana27 nie jest gotowa na to, zeby z kims o tym mówić, bo to za wczesny etap. Najlepszym wyborem w jej sytuacji jest oparcie w rodzinie i przyjaciołach.
Oni sa obok i nie zapominaj o tym.
Lez nie hamuj ,bo nikt nie oczekuję tego od Ciebie, a raczej przeciwnie.
Twój mąż ma do Ciebie żal i Cię o to obwinia. To normalne. Musisz go przeprosić .

Odnośnik do komentarza
Gość 27zalamana2_7

Nie chce płakać przy ludziach, z tym miałam od dziecka problem. Nie chciałam i nie chce żeby ktokolwiek widział moje łzy, słabości. To było dla mnie zawsze problemem. Wychodzę czesto na kogoś zimnego, chłodnego, ale mam to gdzieś. Jak jestem sama, to płacze. Nie pójdę do psychologa, bo wiem, ze tutaj nie byłabym w stanie powstrzymać łez, a to dla mnie jest upokarzające. Tak mam i koniec
Proszę, nie chce słyszeć k aniołkach, duszyczkach szczęśliwych u Boga itp. Nie chce. Człowiek umiera i koniec. Nie ma go, nie istnieje. Zadnej duszy nie ma. Przepraszam, jeżeli to kogoś uraziło, ale tutaj nie odpuszczę.

Odnośnik do komentarza

Napisałas tutaj, czyli zachowałas się niekonwencjonalnie dla siebie- nie jestes zazwyczaj zwolenniczką szukania rady u obcych ludzi o nieznanych Ci poglądach i doswiadczeniach.

Napisałas i ludzie się odezwali,. Musisz się zastanowić, czy mimo tego, ze próbowali Cie pocieszyć na bazie swiatopoglądu katolickiego, probą zwrocenia uwagi, ze mimo nieszczęscia jakie Cie spotkało życ musisz dalej, masz rodzinę (TY i mąż) i masz obowiązek starac trzymac się ją w całosci, Próbowali Ci powiedziec, zgodnie z rozwojem takiej młodej rodziny z czasem może się zdarzyć, ze prowolacie na świat brata lub siostrę Waszego pierwszego dziecka i dalej jako rodzice macie zdolnosc kochania tego następnego dziecka i nie będzie to żadną zdradą wobec dziecka, które odeszło, tylko kontynuacją rozwoju Waszej rodziny. Probowali Ci powiedziec, ze etapu żaloby, załosci nie przyspieszysz, ale mozesz ją choc troszkę złagodzić, gdy zrozumiesz, ze wypadki się niestety zdarzają i trzeba umiec mentalnie to przeskoczyć ( gdybym wiedział, ze upadnę to bym się położył). Zwrócili Ci uwagę, ze nie wszystko da się w sobie tłumić i potrzeba wygadania się jest naturalna i powinnas zwrócic się do przyjaciól, może rodziny lub terapeuty, gdzie powinnas mówic o tym co Was spotkało.

Wszystko prawie negujesz, mówisz, ze nigdy nie okazywałas łez i słabosci innym, bo Cię to upokarza. Wolisz popłakac w domu. A te łzy choc na moment Cie oczyszczają? Pomagają złagodzić emocje? Mysle, ze tak.

Co Ty sama zawsze myslałas o innych, gdy widziałas ich łzy?

Służyly one do tego aby poplakac, cos wymusić na kimś i dalej z uśmiechem zwycięstwa, ze dostałam co chciałam isc dalej?

Sluzyly one do tego aby inni się nad tą osobą litowali a Ty uważałas, ze to żałosne. Kazdy jest kowalem swojego losu i powinien sobie ze sobą sam dawac radę?

Powinny służyc do wspólczucia bliskich a wg Ciebie obnażały głupotę osoby płaczącej, która nie chce się wziąć do rozwiązania błahego problemu i tymi łzami angazuje otoczenie tylko tak własciwie do obgadania i wysmiania zainteresowanego.

Zastanów się czy niekonwencjonalne Twoje zachowanie- opis sytuacji tutaj ,tylko Cię zdenerwowały, zirytowały, czy może jednak ktos napisal Ci cos, co choc troche może skierowało Twoje mysli inaczej niz wczoraj czy przedwczoraj.

Tak, o ile nie umiesz czy nie chcesz rozmawiac o tym co się stało z najblizszymi- może jednak zdecydujesz się na terapeutę, mimo, ze płacz przed obcym to nie Twój styl. To tez byłoby niekonwencjonalne dla Ciebie zachowanie. Przeciez Twoj płacz to nie powód do wyśmiania, to tylko sytuacja w której blizni nie wie jak ma pomóc innemu, bardzo cierpiącemu i moze miec nadzieję, ze będąc kolo niego, wysłuchając go, moze da mu jakąs ulgę. Dlatego wydaje mi się, ze moze jakbys razem z męzem udala się jednak do kogos mądrego i pozwoliła sobie na parę sesji to dopiero po nich z cała pewnoscią powiedziałabys, ze to jednak nie jest Ci w stanie wogóle pomóc.A może bys powiedziała, ze ogólnie nikt za Was nie przerobi tej sytuacji, ale jednak w tych wizytach uplynąl czas, który jakos cierpienie wycisza? Nie spróbujesz, nie będziesz wiedziala.

Tak jak napisałas tu i wiesz, czy to tylko rozdrapywanie ran i słowa innych, które Cie tylko irytują, czy moze jednak jakies kwestie, które moze jednak trzeba w sobie rozważyc.

Zyczę Ci abys w tak trudnej Waszej sytuacji dalej stosowała sama wobec siebie niekonwencjonalne zachowania. Jedne Cie wkurzą ale może inne jakos inaczej pomogą Ci podejsc do zaistnialej sytuacji.

Odnośnik do komentarza

W tej sytuacji łzy nie są oznaką słabości, a wręcz odwrotnie.
To nie jest miejsce i czas na bycie twardą.
Nie chcesz płakać przy obcych, to jesteś odbierana przez nich, jako osoba zimna, bez uczuć, nie przejmująca się za bardzo stratą dziecka - o to Ci chodzi? Chyba nie.
Nikt nie wie, że wszystko dusisz w sobie i przeżywasz w samotnotności.

Masz do tego prawo, tylko jak to się ma, w kontekście, nie okazywania łez przy innych...,bo to oznacza, że ważny jest dla Ciebie odbiór społeczny..., a jesteś odbierana gorzej, jak skała.
Choć taka postawa wynika z Twojej osobowości i nie masz za bardzo na to wpływu, to sama widzisz, że wygadanie się pomaga

I właśnie rozmowa z dobrym psychologiem/ w tym przypadku z kobietą/, by Ci pomagała, ale sama musisz zdecydować.

Ja zawsze podkreślam, że nasze rady mają dawać tylko do myślenia..., bo decyzję zawsze podejmować trzeba samemu.

Szanuj zdanie innych...

Odnośnik do komentarza
Gość 27zalamana2_7

Ogólnie Dziekuje za wszystkie odpowiedzi. Wygadanie się nawet takie wirtualne zawsze chociaż trochę pomaga. Bo choćbym ryczała, to tutaj nikt tego nie widzi. Teraz mam ograniczony kontakt z rodzicami (zreszta miałam od początku, jak tylko się z domu wyprowadziłam, moi rodzice bardziej ciągną do częstszych kontaktów, ja nie chce), nie rozmawiam z nimi o tym, co się stało. Tym bardziej odpadają psychologowie. Jak odbieram cudze łzy? Są mi obojętne, chociaż jak ktoś płakał, żeby coś ugrać, to drażniło mnie to. Niektórzy płaczą przy innych i się nie wstydzą, js nie potrafię, mam blokadę i koniec. Nie chce litości, nie chce, żeby ktoś pomyślał, ze łzami chce zdobyć współczucie, bo wien, ze ludzie maja gorsze tragedie. Muszę to jakos ogarnąć sama, pozbyć się wszystkiego, co miało zwiazek z synkiem i spróbować jakos zabić te emocje które mnie zżerają od środka. O dzieciach nawet nie chce słyszeć. A za odpowiedzi naprawdę Dziekuje

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...