Skocz do zawartości
Forum

Nienawidzę bawić się ze swoim dzieckiem. Zła matka?


Rekomendowane odpowiedzi

Nie jestem zła matką (tak myślę). Tule swoje dziecko, chwale, pomagam, daje całusy, czytam bajki na dobranoc ale nienawidzę bawić się ze swoim 4-letnim dzieckiem. Nie znoszę tego. Męczy mnie to. Szybko się denerwuję. Zamiast cieszyć się chwilami z synem, mam ochotę uciekać kiedy słyszę, że chce się pobawić. Kocham go ale to szalone dziecko. Bardzo dużo mówi, wiecznie tylko "mama!", "mama!". Nie mogę nawet spokojnie pójść do toalety bo zaraz słyszę MAMA. Na domiar złego, jest bardzo rozpieszczony. Dochodzi do sytuacji gdzie wszystko naraz się skumuluje i irytują mnie zachowania syna. Do tego stopnia, że mam ochotę wykrzyczeć "dziecko, odczep się ode mnie i daj mi spokój na kilka godzin". Czasami czuję, jakbym go nienawidziła.. Wkurzam się, kiedy poprosi o to, żebym coś policzyła (nie zawsze oczywiście). Czuję się z tym zle i nie wiem z czego to wynika. Powinnam do jakiegoś psychologa pójść? Zaznaczę, że w domu jestem 24 godziny na dobę. Nie pracuję z przyczyn wyższych wiec dziecko idzie na 5 godzin do przedszkola i jestem z nim non stop. Jesteśmy normalną rodziną. On, ona i ono. Zarabiamy, płacimy podatki, pierzemy, sprzątamy, dbamy o wszystko o co powinniśmy. Gdyby ktoś dziecku robił krzywdę, wydrapałabym oczy. Sama nie wiem... Może jestem wyczerpana? Może należy mi się solidny kop w tyłek za te słowa? Jestem złą matka..?

Odnośnik do komentarza

Szkoda ,że nie napisałaś wszystkiego,bo z tego co pisałaś wcześniej ,wynikało ,że jesteś teraz w ciąży i chorujesz na depresję,
to mogą być czynniki wpływające negatywnie na Twoją psychikę.

Jesteś na pewno dobrą matką,tylko to Cię przerasta z w/w względów.
Jak najbardziej możesz skorzystać z pomocy psychologa.

Szanuj zdanie innych...

Odnośnik do komentarza

Jeśli Cie to jakoś pocieszy, to ogólnie uważam się za dobrą matkę i myślę, że udało mi (nam)się wychować dobrze dzieci.
Dokładnie pamiętam te czasy, gdy siedziałam z dwójką dzieci i czasami uciekałam od nich do toalety, bo już byłam zmęczona ich obecnością. Pamiętam jak siedziałam z nimi i byly np dni czy godziny jak słabo się z nimi dogadywałam, były płaczliwe lub walczyły między sobą i dziwiłam się światu, że wszyscy mówią jak to fajnie będzie jak już trochę podrosną, coś będa umiały powiedzieć, co je boli, co czują a mnie się teraz właśnie nie podoba, że za dużo umieją jak dla mnie wyrazić. Wydawało mi się w takim momencie, że tęsknię do czasów jak leżą w łożeczku, trzeba przewinąć , nakarmić, ululac, oprać . Teraz nie umiem się dogadać ,denerwują mnie, pokrzykuję na nie.
Tak ,bywały takie momenty. Wstydzilam się ich, starałam się panować i nad dziećmi i nad sobą.

Starałam się obserwować. Czasem przychodzil z pracy mąż, gdy córeczka była jeszcze jedynaczką i była malutka. Stęskniony po pracy , przed obiadem bawił się kilka chwil z dzieckiem. Ze wszystkiego umiał zrobić zabawe. Mała usilowała raczkować, leżala na podłodze i z emocją( bo próbowala, ruszyć do przodu) pluła przed siebie. On kładł się obok niej i robił minizawody, kto dalej popluje. Potem brał ja na rączki z nią wariował. Zjadł obiad i ruszał do następnych obowiązków.Ja zostawałam z dzieckiem znów sama i myślałam z goryczą, że dziecko jest cały dzień w domu z matką, ale chyba większy pożytek ma z tych nielicznych chwil z ojcem.
Gdy leżała i wrzeszczała w niebogłosy a ja usiłowałam ją uspokoić i końcu sama bywałam bliska placzu i złości. Przychodził mąż i kładł się obok niej, jakoś tak ją uspokajająco kołysał za klatkę piersiowa, użalał się nad dzieckiem, że coś mu żle i ona się uspokajała. Do mnie mimochodem rzucał, że jakoś trzeba sobie poradzić, bo przecież to nie dziecko sąsiada, tylko nasze.

I tak nabierałam przekonania, że idaealną matką nie jestem, ale trzeba dzialać, aby ten czas dzieci wspominały dobrze. Podglądałam innych jak uspokajają dzieci, jak do nich mówią ,w co się bawią z nimi. W ten sposób odkrywałam różne cechy charakteru swoich dzieci i dostosowywałam się do nich.

Dowiedzialam się, że przed ślubem miałam co najmniej ze 2 teorie jak powinno się wychowywać dzieci Natomiast jak urodzilamj dwójkę swoich(różnych charakterologicznie) wiem, że potrzeba dużo milości, cierpliwości i konsekwencji a reszta to jest już w dużej mierze zależna od tego jakie one są- nie mam już teorii odnośnie wychowywania dzieci.

Pamiętaj, niejedna mama w danej chwili jest załamana, że jej nie idzie jakby chciała, Fenomen macierzyństwa polega na tym, że tego już się nie pamięta a po czasie wydaje się, że te chwile były bardzo szczęśliwe, bo dzieci były wtedy malutkie i to był początek wszystkiego. Początek ich życia, początek odpowiedzialnego Waszego małżeństwa.

Ja wypracowałam u męża jedno popołudnie w tygodniu ucieczki do koleżanek bez dzieci. W praktyce, wychodzilam raz w m-cu. bo życie nioslo inny grafik.
Okazało się,że córeczka nie cierpiala bez mamy, bo od niemowlęctwa swietnie na męza reagowała, ale synek który świetnie jak był malutki reagował na mnie, zostając pod opieką tatusia, chętnie ,szybko szedł spać,aby przespać ten niepewny dla niego z ojcem czas.

Jeśli jakiś zabaw nie lubisz, to poczytaj w internecie, jakie zabawy dziecku w wieku synka można zaoferować i może te jakies inne zabawy i zachowania nie będą Cię tak denerwowały.

Na pocieszenie powiem, że w życiu częściej mamy cycusie to są chlopcy-jakoś nie umieją ani minutki bez mamy egzystować, ale jak dorasta młodzież to często wtedy córka jeszcze mimo młodzieży i swojego środowiska widzi dom a chłopcy chcą się emocjonalnie bardzo wyrwać, wręcz z korzeniami z domu. Zważywszy na to, trzeba umiec docenić te niekończące się buziaczki, bo już w szkolnym wieku, wstyd przy kolegach załapac od mamy buziaczka.

Jedynie zauważam, że oceniasz, że synek jest rozpieszczony- oboje mu to fundujecie. Konsekwencja, to bardzo ważna cecha w wychowywaniu dziecka, czy dużego czy małego. Serce powinno Ci podpowiedzieć ile może być pobłażania a kiedy trzeba włączyć wręcz żelazną konsekwencję, aby nie tracić niepotrzebnie nerwów i aby malucha powoli wdrażac do życia i obowiązków.

Odnośnik do komentarza

kikunia55. Masz racje. Z perspektywy czasu faktycznie nie pamięta się tych złych momentów. (Nie tak bardzo negatywnie jak wtedy kiedy one się pojawiły). Zostaje tylko jakiś niedosyt i obwinianie siebie wewnętrznie, że mogłam reagować inaczej. Co do rozpieszczania. To nie my (rodzice) przyczyniamy się do tego, tylko dziadkowie. Słodycze, bronienie malca racji gdzie wcale jej nie ma i wiele wiele innych aspektów, które sprowadzają się do tego, że dziecko jest rozpieszczone. Pomimo naszych próśb, grózb, rozmów, zakazów- dziadkowie i tak się do tego nie stosują. I faktycznie, syn się rzuca, piszczy, krzyczy, tupie, "dawaj!" zamiast "proszę mi dać"- dramat jakiś! Czuję dyscyplinę, kiedy mąż jest w domu. Dziecko anioł! (zdarzają się gorsze zachowania). Mąż wyjdzie do pracy i mam wrażenie, że dziecko wszystkim chce mi zrobić na złość :/ Ja myślę, że on za dużo ze mną przebywa. Kiedy robi zle, tłumacze i daje proste porównania, przykłady, opisuję jak ja się czuję, jak on by się czuł ale to jak grochem o ścianę. Rozkładam ręce i czuję, że tracę cierpliwość i chęć do czegokolwiek.

ka-wa. Wiesz.. Chyba nie potrafię zrzucać mojego zachowania wobec dziecka na chorobę i stan. Nie wiem.. tak bardzo się obwiniam, że depresja nie wydaje mi się jakby.. wymówka.. Że niczym nie można tego usprawiedliwić..

I dziękuję, że ktoś zechciał porozmawiać i powiedzieć, co myśli na ten temat.

Odnośnik do komentarza

Jeśli dziecko jest rozpieszczane przez dziadków i zachowuje się jak piszesz,to nie ma się co dziwić ,że masz czasem dosyć,
ale widzisz ma respekt do ojca ,bo widać musi być konsekwentny,
dziecko jest mądre,wie przy kim i na co może sobie pozwolić,pewnie trochę za bardzo od początku mu pobłażałaś i on wie ,że przy mamie może sobie pozwolić ,teraz będzie ciężko to odkręcić,tym bardziej jak nie masz wsparcia w dziadkach.

Szanuj zdanie innych...

Odnośnik do komentarza

ridge. Nie mogłam przejść obojętnie wobec tego co napisałaś/eś. Ja nikogo nie obrażam i nie chciałabym być w jakikolwiek sposób naruszona aroganckimi komentarzami takimi, jak Twój. Chyba nie znasz pojęcia "świat schodzi na psy" skoro moje zachowanie do tego porównujesz. Rozejrzyj się. Co innego mieć problemy które rzutują na inne sprawy, a co innego zachowywać się w sposób niedorzeczny i absurdalny bo tak "widzi mi się". Poza tym, dwie sprawy. Jedna: najpierw znajdz przyczyny i wszystkie aspekty (i dobre i złe), które doprowadziły do konkretnej sytuacji a pózniej oceniaj. Druga: pamiętaj, że Ty też możesz znalezć się w przeróżnych beznadziejnych sytuacjach, które teraz tak mocno wytykasz i krytykujesz. Nie podoba mi się wyniosłość innych ludzi. Nie podobają mi się ludzie, którzy stawiają siebie wyżej od innych. Dam Ci złotówkę i jak się dowiesz ile jesteś wart/a, to wrócisz i oddasz resztę, Pani/e bezbłędny/a i nieomylny/a.

ka-wa. No racja. Od małego przymykałam oko na niektóre sprawy. Widzisz, kiedyś, jeszcze moje dawne czasy, przyszedł ojciec, dał pasem po tyłku i jeszcze trzeba było przeprosić. Kary były solidne, już niekoniecznie te fizyczne. Teraz nie dość, że klaps na tyłek to już przemoc fizyczna, to jakaś porządna kara i na dzień dobry mogą oskarżyć o przemoc psychiczną. Mnie po prostu nudzi zabawa z dzieckiem. Nudzi i męczy. Robimy razem inne rzeczy, żartujemy, wygłupiamy się ale tej zabawy nie znoszę. A mąż faktycznie, jest bardziej konsekwentny. Kiedy maluch dostaje kare i drze się w niebogłosy, bo próbuje postawić na swoim, ja siedzę i beczę w drugim pokoju a wiem, że tak naprawdę to mąż ma racje i słusznie postępuje. Ja jestem za miękka chociaż kary też mu daję.

Odnośnik do komentarza

Musisz się wkurzyć dość na potęgę na synka i znajdziesz w sobie moc ,by być bardziej konsekwentną.

Moj synek miał brzydki obyczaj ,jak się zdenerwował, podbiec do mnie ,z całej siły walić we mnie piąstkami. Brałam go za te rączęta, chwytałam i spokojnie tlumaczylam. Nic to nie dawało, maly się zdenerwował i znów z piąstkami do mnie.

Przyjechała kiedyś do nas moja teściowa, ktora wychowała 5 dzieci i chyba nigdy nie była u nas w domu świadkiem takich zachowań naszego synka wobec mnie. Natomiast wzięło jej się na opowiadanie o innej swojej synowej, z którą mieszkała pod jednym dachem. Otóż, ciągnęła, ona taka durna, że pozwala sie takiemu małemu dzieciakowi bić, mnie nigdy żadne moje dziecko nie uderzyło.
Przyznam, że bardzo mnie to ruszyło i gdy za parę dni malec znów do mnie podbiegł, aby mnie bombardować piąstkami- odwrócilam się do niego, chwycilam za łapki i bardzo stanowczo zanegowałam takie zachowanie, on znów nie chciał zrozumiec, to klapsa wklepałam. Byłam jakaś bardziej "straszna" dla dziecka niż zazwyczaj, bo od tego dnia już nigdy mnie nie bił. Czyli zbyt miękko wcześniej reagowałam.Choć jak próbowałam to sobie przypomnieć to i wcześniej zawsze reagowalam, że to jest niewlaściwe, ale jakoś wczesniej skutków nie było.

Moja koleżanka ,jak nie mogła sobie poradzić ze zbyt roszczeniową postawą swojej dziewczynki utrwalaną skutecznie u dziadków powiedziała do dziecka, że u dziadków powinno się zachowywać lepiej, ale u nas w domu takie zachowanie jest niedopuszczalne i ma być jak ja wymagam. Jakoś rozgraniczyła, ze u niej ,u matki takie n-ry nie przejdą. Mało to fajne, ale jeśli dziadki nie chca zrozumieć, to trzeba jakby powiedzeć moj dom jest taki, że są takie wymagania.

Z tego co piszesz z teściami może da się ponegocjować, skądś mąż Twój wie ,jaki ojciec powinien być ceniony. Może wystarczy serio pogadać z teściem i on już przywola do porządku teściową na osobności.

Swojej mamie natomiast trzeba przetłumaczyć, że z jednym słabo dajesz sobie radę a co dopiero jak będzie dwójka- chyba chce Tobie jako swojej córce pomóc. A najlepiej pomoże poprzez wprowadzenie trochę rygoru, aby mały wszędzie miał podobny wzorzec zachowania, aby nie było zbyt drastycznych różnic wobec wymagań w stosunku do dziecka.

Ja też czasem wargi w toalecie zagryzałam jak mąż "wychowywał" mi dzieci. Co gorsza uważałam w tym momencie, że nie ma racji, że się przyczepił niesłusznie, ale w moim domu rodzice wobec mnie -dziecka byli jednogłośni i uważałam ze tę tradycję muszę kontynuować i jakoś tak szło.

Milośc i konsekwencja na pewno Was dobrze zaprowadzą.

Odnośnik do komentarza

kikunia55. Problem w tym wszystkim polega na tym, że my mieszkamy z matka i jej partnerem męża i z jego dziadkiem. Także chałupa pełna ludzi. Mąż zawsze obstaje za mną. To nie typ "mamisynka". Nasz chłopiec jest pierwszym prawnukiem więc może z tej racji dziadek męża tak pobłaża naszemu dziecku. Mnie wychowywali dziadkowie, babcia zmarła 8 lat temu więc na pomoc swojego dziadka nie mam co liczyć. I faktycznie, czasami też się zdarzy, że dam dziecku klapsa ale to bardzo rzadko i tylko w ekstremalnych przypadkach. Ostatnio na przykład miałam masę sprzątania. Od 8 do 19 szorowałam chałupkę, bo przecież po tylu ludziach to syf się szybko zbiera a nikt nie chce nawet po sobie posprzątać (skomplikowana sytuacja z matka męża. Jest leniwa). No więc akurat zmywałam, zmęczona już okrutnie, bo bobas w brzuchu trochę już waży a dziecko się uparło, że chce zmywać. Mówię, że tym razem nie może mi pomóc bo mama jeszcze dużo pracy ma, że jest już zmęczona, że chciałaby odpocząć. Syn reaguje jakbym do ściany mówiła. Nową gąbkę z szafy wyciągnął, taboret ustawił i pcha ręce do zlewu. Mówię jeszcze raz, że nie będzie zmywał a on krzyczeć zaczął i "się pieścić". Do tego stopnia był zdenerwowany na to, że nie dostał to, czego chciał, że rzucił we mnie tą gąbką. Tutaj już mi ciśnienie podniósł solidnie i dostał klapsa. Po kilku minutach jego płakania i lamentowania, że mama jest najgorsza na świecie, wytłumaczyłam mu dlaczego dostał tego klapsa. sam wyszedł z inicjatywą i stwierdził, że w sumie on będzie wycierał i chował naczynia ale to przykre, że musiało dość do czynów, żeby on cokolwiek zrozumiał.

Odnośnik do komentarza

Sama widzisz, że nie popierane aktualnie sposoby "pupa nie szklanka , się nie zbije" czasem nas rodziców tez ratują.
Oczywiście nie popieram fizycznego maltretowania dziecka, ale wg mojej wiedzy klaps jeszcze nikomu nie zaszkodził. Oczywiście musi być stosowany z rzadka, bo inaczej tez na odpornego malucha nie będzie działał, a ponadto Ty, jako rodzic światły, traktujesz fizyczną ingerencję jako rodzaj porażki wychowawczej, czyli na swój sposób cierpisz. Czyli bardzo rzadko, ale czasem też pomaga.

Byłam kiedyś świadkiem, jak w towarzystwie kolega męża dał klapsa swemu dziecku. Ponieważ z moim progiem dawania klapsa to jeszcze nie był występek się kwalifikujący i coś na temat ostrości wychowania zażartowałam. Kolega męża prosto z mostu mi odpowiedział, a co mam zaczekać aż  on mnie będzie bił?
Są bardzo fajną rodziną i ten malec jest teraz fajnym młodzieńcem a żona kolegi męża -nauczycielka musiała czasem te klapsy u synka przeżyć.

Jesteś myślącą i kochającą mamą i dasz radę. Czasem z bólem serca skarcisz, ale rozsądnie przemyślisz, że jako mama posłuch musisz u dzieka mieć, bo zaraz będzie dwójka i nie dasz rady z najprostszymi czynnościami.

To niedobrze,  że pradziadek rozpuszcza, ale zawsze jak widzisz, że synek się niewłaściwie zachowuje, a dziadek mu jeszcze pobłaża, to mimo, że bedą Cię zaocznie może od czci i wiary odsądzać to spokojnie ale stanowczo wyprowadzasz dziecko do osobnego pomieszczenia, nawet jeśli to miałaby być toaleta, starasz się przetłumaczyć. Mały rozhisteryzowany to sama wychodzisz i mówisz, że może przyjśc do Ciebie jak się uspokoi. Odosobnienie powoduje, że mały aktor jest pozbawiony widowni i aplauzu.

Jeśli w towarzystwie dziecka, ktoś próbuje Cie głośno, jawnie krytykować- spokojnie odpowiadasz, że to Twoje dziecko i Ty jesteś odpowiedzialna za jego wychowanie i będzie tak jak uważasz Ty i Twój mąż.

Dzieci są sprytne i dobrze wiedza jakie zachowanie u kogo przechodzi.

Jednocześnie dziadkowie zawsze mówią,  że to frajda być na pozycji dziadka, bo już nie trzeba się martwić o wychowanie małego człowieczka (bo to rola rodziców) a można brać bezkarnie radośc z obcowania z maluchem i trochę go rozpuszczać.

Miłości i konsekwencji Ci życzę a wszystko bedzie na pewno dobrze.

Odnośnik do komentarza

Autorko, mogę powiedzieć że miałam podobną sytuację. Tzn nie miałam cierpliwości do mojego syna kiedy był mały i w większości zabawa z nim to była jakaś męka. A im bardziej byłam zmęczona tym on bardziej był absorbujący :p
Myślę ze po pierwsze to gdyby wszystkie mamy były z dzieckiem bez żłobków i przedszkoli to pewnie więcej byłoby takich głosów. A jeśli nie głosów, to cichych odczuć, bo głośne przyznanie że dziecko nas męczy jest z reguły słabo akceptowane przez otoczenie :P I dlatego z problemami jesteśmy zazwyczaj same, co tylko potęguje naszą frustrację.

U mnie ratunkiem przed myśleniem o sobie jako o najgorszej matce ever było urodzenie drugiego dziecka. Córka była nagrodą za wszystkie te wyrzuty i niepowodzenia.
I kiedy był już następny maluszek, to poprawiło się tez moje podejscie do starszego dziecka.
Mam nadzieje ze tez tak to odczujesz, bo pewnie nie bez powodu mawia się ze "z drugim dzieckiem łatwiej":)

Przyszło mi to w sposób naturalny, ale porównawczo analizując sytuację mogę teraz powiedzieć że dziecko zachowuje się niespokojnie kiedy wyczuwa nasze napięcie.To ze nie możemy ze wszystkim zdążyć.Jesteśmy zmęczone. Z jednej strony je przecież kochamy, z drugiej te wszystkie wymagania i oczekiwania nas przerastają.
A dziecko jedyne czego potrzebuje to miłości bezwarunkowej. Cieszenia się ze po prostu ono jest.
Wtedy nie musi demonstrować swojego ja w sposób histeryczny i uparty, bo odbiera tą naszą akceptację każdą komórką swojego ciała jak ciągły komunikat - dobrze ze jesteś.Wtedy taka sytuacja jak np z tym sprzątaniem rozwiązałaby się sama.

Oczywiście uprzedzając ewentualne zarzuty, proszę nie
mylić tego z tzw bezstresowym wychowaniem, bo akceptacja osoby to nie to samo co akceptacja wszystkiego co jej przyjdzie do głowy i co zrobi. Z tym że kiedy dziecko ma taką akceptację, to stawiane mu granice są dla niego naturalne i przyjmuje je bez większego problemu, bo wypływają od osoby która jest dla niego jak bateria słoneczna przepełniona miłością.

Mnie akurat łatwo to przychodziło co do córki, z synem tak jak mówiłam, jako z tym pierwszym dzieckiem miałam pewien kłopot i bywało nerwowo.Klapsy się zdarzały, rzadko ale jednak, np kiedy rzucił się na zabłocony śnieg bo koniecznie chciał coś z wystawy w kiosku który był już zamknięty.
A córka, no cóż, nieraz tez coś tam chciała postawić na swoim, jednak nawet kiedy np szlam z nią za rękę a ona głośno płakała, to jakoś nie odbierałam tego tak że natychmiast mi się tu ucisz, tylko potrafiłam z dystansem nawet się z tego śmiać. Oczywiście nie żeby wyśmiewać dziecko tylko tak żartobliwie, bez ulegania ale i z pewnym współczuciem. Aż w końcu ona się zmęczyła i też się śmiała.
Bo poza akceptacją to dziecko powinno wiedzieć ze to rodzic jest osobą która ustala granice.
Ale oprócz tej konsekwencji, która jest bardzo ważna spróbuj może popatrzeć na Twojego synka trochę inaczej :-)

Odnośnik do komentarza

Sinnn. Rozumiem. Wiesz, w rodzinie męża, jest kobieta. To jej siostra jego matki. Ma chyba coś kolo 30 lat. I ma dziewczynkę. Jedna córkę, 10-letnią. Jak przyjeżdzają tutaj do jej domu rodzinnego, zawsze patrzę na nią pełna podziwu. Kobieta tak dobrze dogaduje się z dziećmi, że nie ma tam nawet chęci na jakieś histerie, płacze czy wrzaski. Jeżeli już są (to moje dziecko, wiadomo :p), Tak sprytnie zagada, takich słów użyje, że płacz czy niechęć u dziecka do wykonania np. jakiejś czynności, przeradza się w czystą motywację. Zawsze jej tego zazdrościłam :p tworzy się jakaś taka więz miedzy nią a dzieckiem ale zauważyłam też, że ona przez to, wieczorami pada na twarz bo bez przerwy ma jakieś pomysły, ma siły bawić się z dziećmi, cały czas jest uśmiechnięta, wygłupia się z nimi. Jest jedno ALE. Jej córka, ma wszystko czego tylko zapragnęła. Mała jest wychowana, grzeczna ale odnoszę wrażenie, że jest z niej mała damulka. Mama bardzo poważnie ją traktuje. Mój mąż jak studiował, mieszkał z nimi 3 lata i opowiadał, że Ewka (mama) to czasami aż płakała z bezsilności bo jedno mówiła do tej córki a ta drugie robiła. (Ewka nigdy jej nie dała klapsa w tyłek). Także Sinnn, wiem o czym mówisz i do czego zmierzasz i uważam, że masz rację. I też podejrzewam, że jest wiele matek, które nie lubią bawić się z dziećmi, nie mają do nich cierpliwości ale nie chcą lub boją się przyznać. Mam nadzieję, że faktycznie przy drugim będzie jakoś łatwiej i nie będę musiała się zmuszać do zabaw albo panikować i się irytować, że nie podoba mi się jakieś tam konkretne zachowanie dziecka. Ale swoją drogą, to chyba naprawdę... Albo to ja jestem jakaś psychiczna, albo to dziecko przesadza i nie bez powodu się denerwuję. Bo o co chodzi. Przyjeżdżam po dziecko samochodem do przedszkola. Fotelik raz ma z przodu, raz z tyłu. Jak mały zobaczy, że fotelik od kilku dni jest z tyłu, to już zaczyna się pieścić i mówi że miałam go przestawić, że on z przodu chciał jechać. Myślę sobie no kurde, nie będę pajacować pod przedszkolem i zmieniać mu ten fotelik. Poza tym ja powiedziałam, że ma jechać z tyłu i nie powinno być żadnych dyskusji. A on dalej, prawda, dyskutant. Mało mnie nie pobił jak wchodził do tego samochodu i to jeszcze tak powoli, jak ślimak, nagle go noga zabolała i się zatrzymał na wejściu drzwiach, nagle go ręka boli i nie może jej podnieść (musi ze względu na pasy. Inaczej bym ich nie zapięła). I robi się cyrk bo ja już poirytowana i wkurzona, że zamiast wskoczyć jak dziecko w ten samochód raz dwa i jechać do domu myk myk, to on pajacuje. Ja chyba nie mam cierpliwości. Rano tak samo. Fotelik mu pasuje ale też powoli, ociężale wchodzi do tego samochodu a mnie już szlag trafia... Idiotyczne..

Odnośnik do komentarza

Tak, tak, dobry przykład z tym fotelikiem :-)
Ty od razu podchodzisz jakby z lekka wnerwiona i dziecko to czuje, a naturalne jest że potrzebuje od Ciebie akceptacji i miłości.
No to oczywiście co robi- wszystko co może żeby skupić na sobie Twoją uwagę, co oczywiście tylko potęguje Twoje zniecierpliwienie. No to tu już zaczyna się histeria, w której czasem dziecko posuwa się nawet do rękoczynów, bijąc mamę lub ją kopiąc. Na to rzecz jasna zostaje ukarane, i niby nawet wie że słusznie- dziecko zawsze wie kiedy przegina tylko testuje swoje granice -jednak w głębi serduszka całe to "złe zachowanie" jest prostu jednym wielkim wołaniem o miłość.
Nie wiem jak w sobie wyrobić takie podejście. Zauważyłam że do córki podchodziłam inaczej bo zaraz po porodzie mogłam ja przytulić i w tych sekundach rodzi się jakaś niesamowita więź, pokłady instynktownego zrozumienia i anielskiej cierpliwości.I dziecko w ogóle nie płakało, nawet poddane po chwili rożnym przyjemnym zabiegom typy mycie pod kranem (!) lub odsysaniem długą rurka wydzielinki z noska. Miałam wrażenie ze ona wie że ja jestem i nic złego się nie stanie. A syna po urodzeniu położna zabrała i pomimo jego przeraźliwych wrzasków nie chciała mi go podać. To było straszne i mam wrażenie ze zaważyło na późniejszych trudnosciach z naszym porozumieniem w dzieciństwie, tym bardziej ze to było pierwsze dziecko a wiadomo ze wtedy ze wszystkim trudniej.
Moze postaraj się nie wkurzać pomimo że on marudzi, popatrz na niego ze zrozumieniem i cierpliwością.
Bo w sumie to nieważne gdzie stoi ten fotelik- ważne ze Ty się uśmiechniesz przytulisz go, zrobisz z nim radośnie "karuzelę" i powiesz- no dzisiaj jest tu a jutro przełożymy do przodu, ok? dzieci jak radary odbierają nastawnie dorosłych i ich akcje to w większości po prostu reakcje :) Powodzenia

Odnośnik do komentarza

Tak dokładnie tak jest ze efekty same zaskakują:-)
Tylko najważniejsze ( i najtrudniejsze) to odnaleźć gdzieś
w sobie to bezwarunkowe uczucie akceptacji dla dziecka takiego jakim jest.
To tak jak w tej piosence "kocham cie w deszczu i w słońcu, w kapeluszu i bez"... i coś tam coś tam. Czyli bez względu na sytuację.
Bo kiedy uśmiech kierowany do dziecka jest szczery i z głębi serca, a każdy dotyk, przytulenie czy buziak przepełniony prawdziwą radością z tego że ono po prostu jest- to żadne tam zakładanie czapki nie będzie mu przykre, a długie czekanie u lekarza specjalnie nudne i męczące:)

Odnośnik do komentarza

Nie ujęlabym tego tak. Mama zawsze kocha swoje dzieci szczerze, tylko jakoś tak wychodzi ze nawet pozawerbalne porozumienie z nimi jest różne. Zawsze się zastanawiałam na czym to polega. Prawdą jest wg mnie, że na jakiejs wewnetrznej pewności siebie, że w tej chwili dobrze i słusznie robię.

Potem jak dzieci rosną to też na ciągłym ich popieraniu i na prawdzie. Czyli zawsze popieram swoje dziecko, bo ono jest moje i powinno wiedzieć, że za nim pójdę gdziekolwiek trzeba, ale nie pochwalę rzeczy niedobrych, kłamliwych ,niesłusznych.

Chyba też kontakt z dzieckiem jest lepszy jak zawsze gdzieś w tyle glowy wierzę, że mimo "obsuw" w tej chwili ono jest moje i mojego męża a my jesteśmy ciekawymi i dobrymi ludzmi, to z takich świetnych genów tylko rzetelny i dobry czlowiek wyrośnie. Mimo,że dziś mnie nie slucha, mimo ze w przedszkolu, szkole znów poszlo nie tak, to są to tylko przegrane male potyczki życiowe ale wojna o wspanialego czlowieka jakim jest i będzie moje dziecko będzie wygrana. Użyłam słowa wojna, bo w kontekscie już potem dorastania młodzieży niestety niejednego dnia to słowo bywa najbliższe prawdy. Czyli mimo chwilowych nerwow zawsze wierzę w szczęśliwe zkończenia, wręcz mam pewnośc, że takie będą. Ta wewnętrzna pewność daje nam codzienną moc i twardość zachowania, stabilność emocjonalną, konsekwencję i jakoś kontakt czy z malym czlowieczkiem, czy z dorastającym młodym osobnikiem zazwyczaj jest na plus.

Tylko ładnie się pisze po czasie a na codzień to nieraz jak coś nie szło to nie wyglądalo, to tak pewnie. Niemniej wszystko co z dziećmi przechodzimy bardzo nas z nimi wiąże i stanowi sól tego naszego życia.

Pozdrawiam i wlasnej codziennej pewności życzę i życzliwego spojrzenia na swojego buntownika.

Odnośnik do komentarza

Z założenia tak, każda mama kocha swoje dzieci szczerze, (chociaż dla rzetelności należałoby napisać że "prawie każda").
Ale chyba trochę źle mnie zrozumiałaś kikuniu. Ja nie chce tu powiedzieć ze autorka nie kocha dziecka. Albo ze ja swojego nie kochałam:)
Ja tylko zastanawiałam się podobnie jak Ty
dlaczego tak jest ze jeden dzieciak jest spokojny jak aniołek a inny histeryzuje z byle powodu.
Zawsze zganiamy na wrodzony temperament ale wg mnie to tylko część prawdy
Myślę ze ta wewnętrzna pewność rodzica o której piszesz wynika właśnie z tej akceptacji dla dziecka o której napisałam ja, więc nie widzę tu specjalnie sprzeczności.
To kocki tej samej układanki.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...