Skocz do zawartości
Forum

Niska samoocena, smutek, myśli samobójcze i pustka w głowie


Gość ksyksy

Rekomendowane odpowiedzi

Witam.
Na wstępie dodam, że mam 18 lat.
Od dłuższego czasu nie radzę sobie z emocjami. Wszystko zaczęło się od spotkaniu w podstawówce pewnej koleżanki, która stopniowo wpływała na moją samoocenę, pokazując, że jest ode mnie ładniejsza i lepsza pod każdym względem. Mama radziła mi od zawsze, żeby ją zostawić, lecz ja nie chciałam żeby jej było przykro, i tkwiłam w tej toksycznej znajomości do liceum (teraz jesteśmy w osobnych klasach, dalej mamy ze sobą kontakt, już mniejszy).
Ogólnie zawsze miałam problem z mówieniem tego co mnie gryzie, wszystko dusiłam w sobie, porównywałam się do innych, i przejmowałam się wszystkim - byle by tylko kogoś nie urazić, ktoś może mieć lepiej, moim kosztem, ja np mogę postać na mrozie, byle by tylko koleżanka nie musiała na mnie za długo czekać i marznąć.
Pierwszą myśl, że sobie coś zrobię miałam w chyba 5 kl. podst. gdy wkurzona nie poszłam na urodziny tej koleżanki, bo bym się spóźniłam. Od tego czasu po sprzeczkach z rodzicami zamykałam się w pokoju i myślałam, że np wyskoczę z okna, spadnę z dachu itp. To mnie w jakiś sposób uspakajało. Kiedyś, chyba też pod koniec podst z nerwów trochę pocięłam sobie udo nożyczkami. Nie wiem o co już mi chodziło.
Tak systematycznie od tamtych czasów, moja samoocena spadała, ciągle powtarzałam sobie, że jestem gorsza, głupia (nie szczędzę sobie wulgarnych określeń), gdy pomyślę o sobie pozytywnie strasznie mnie to irytuje, za to jak wieszam po sobie obelgi - czuję satysfakcje(?) lecz zarazem lekki ból, gdzieś tam głęboko w środku.
Zawsze dawałam sobie radę, jednak we wrześniu zeszłego roku coś pękło, płakałam codziennie (nie wiedziałam z jakiego powodu nawet), chodziłam ciągle smutna, pusta, no po prostu że tak w skrócie powiem - zgadzały mi się objawy depresji. Ciagle w głowie miałam wizje samobójstwa, zawłaszcza po przedawkowaniu, aż w końcu w maju coś pękło i jak myślałam tak uczyniłam. Nie była to jakaś duża dawka, miałam tylko torsję, a w szpitalu kroplówkę (+ krótka rozmowa z psychologiem na miejscu, przy którym miałam wrażenie, że patrzy się na mnie jak na kolejne głupie dziecko, które z błahych powodów, coś sobie chciało zrobić), nie chciałam się zabić, raczej - chciałam zresetować mózg, zapaść w jakąś śpiączkę(wiem, wiem, naiwne myślenie), a po obudzeniu nauczyć się żyć na nowo, z czystą kartą. Po tej sytuacji czułam wręcz nirwane, strasznie dziwne uczucie. Nie mogę powiedzieć, że żałowałam i dalej tego nie powiem.
Po tej sytuacji mama zapisała mnie do psychologa, miałam 5 spotkań, jednak czułam do tego straszną niechęć, wstydziłam się, modliłam się wręcz o ostatnia wizytę. Nic mi za bardzo one nie dały - może przez moje nastawienie, moze dlatego, że jakoś coś we mnie ucichło. Nie wiedziałam o czym z nią rozmawiać, bo w sumie wszystko to co mówiła było dla mnie oczywiste ( o niskiej samoocenie, że nie można się porównywać, że przecież nie jestem brzydka - hehe, ja już mam to tak zakodowane w głowie, że ciężko mi jest spojrzeć w lustro z zadowoleniem, chociaż czasem się to zdarzy[jakaś nadzieja...?]).
Moja samoocena i pogląd na wszystko się nie zmienił, jednak umiałam normalnie funkcjonować.
Teraz wszystko tak jakby wróciło. Od kilku miesięcy znowu czuję pustkę w sobie, straszny smutek, nie potrfaię się na niczym skupić(a tu zaraz matura!), do tego dołączyła zazdrość, przez którą nie umie patrzeć na znajomych tak samo, mam napady agresji, frustracji, nie chcę wyładowywać się na innych, dlatego na porządku dziennym jest u mnie autoagresja - biję się po nogach, twarzy, raz nawet nie mogłam jeść na następny dzień, tnę się w niewidocznych miejscach, poniżam się psychicznie... po aktach autoagresji przynajmniej schodzi ze mnie cała ta frustracja, czuję się za to bardziej zdołowana i przygnębiona, jednak gdzieś tam w środku czuję błogi spokój...
Ciagle wyobrażam sobie, jak ktoś mnie bije wręcz na śmierć, wpadam pod samochód, itp, też to mnie jakoś uspokaja.
Z chęcią chciałabym mieć okazję, by móc się z kimś pobić - albo raczej żebym to ja dostała...
W tym roku piszę matury, nie mogę powiedzieć, że moje wyniki w nauce są zadowalające, wczoraj nie wychodziły mi proste zadania z matmy, skończyło się to na histerii i paru siniakach na ciele, nie mogłam się uspokoić, chciało mi się wyć, rozwalić cały dom, znowu wracały do mnie myśli o tym, jaka to ja jestem zła, że nic ze mnie nie będzie, nie zdam matury = będę bezrobotna, znowu zaczęłam o wszystkim rozmyślać (bo właśnie zawsze o wszystkim myślałam, rozmyślałam, to też mnie trochę, myślę, "zabijało" wewnętrzenie)
Nie widzę dla siebie przyszłości. Zawsze potrafiłam wyobrazić sobie, co np będzie za kilka lat. Teraz po maturach widze czarną dziurę.
Boję się, że skoro teraz mam myśli suicydalne, to co będzie w przyszłości, gdzie czekają mnie prawdziwe problemy. Boję się, że już naprawdę z sobą skończę.

Musiałam gdzieś sie wygadać, wstydzę się swoich emocji, tego że zamieniam się w jakiegoś psychola, mama zawsze mi pomagała od najmłodszych lat, jednak na prawdę nie potrafię mówić o tym, co czuję, zwłaszcza, że i mnie to przeraża.

Myślałam o jakiś lekach, jednak mam maturę... chcę myśleć logicznie. Do psychologów dalej czuję niechęć... ja wiem co mi dolega, nie potrafię po prostu sobie z tym poradzić, to mniemanie o sobie, te wszystkie inne myśli za bardzo się we mnie zakorzeniły...

Na prawdę ciężko mi jest z samą sobą, czuję, jakby moje prawdziwe "ja" było za jakąś grubą ścianą, krzyczy, że chce żyć, szaleć, korzystać z lat młodości, jednak moje drugie oblicze woli leżeć w łóżku, otaczając się czarnymi myślami, i opowiadać mi straszne historyjki na temat życia i śmierci.
Czuję, że jestem co raz bardziej złą osobą.

Najchętniej bym z tego wyszła na własną rękę, tylko jak...

Dziękuję za przeczytanie, trochę mi lepiej, uff.
I przepraszam za długość, ale nie umiałam tego krócej opisać.

Odnośnik do komentarza

Hej,
Autoagresja o podłożu psychicznym może sygnalizować depresje, ale też chorobę psychiczną...
Tamta sprawa z koleżanką była zapalnikiem, potem poszła już lawina.
Psychoterapia wymaga czasu i dobrego, rozumnego psychologa. W Twoim przypadku pięć spotkań, to na pewno niewystarczająca ilość. Twoje objawy pogłębiają się i widzę, że nie opierają się już tylko na zachowaniach autodestrukcyjnych.

Chyba nikt, nic mądrego tu nie wymyśli. Sama zapewne znasz się doskonale, wszystko rozumiesz i wiesz, że powinnaś niezwłocznie udać się do specjalisty. Nie zaprzestałabym tylko na terapii i psychologu. Pomyśl o pomocy psychiatrycznej.
Życzę dużo siły!

Rozdzierający jak tygrysa pazur
antylopy plecy
jest smutek człowieczy.

Odnośnik do komentarza

P.s.
Wiesz, nie znajdujesz ujść, wszystko się w Tobie kumuluje, strach, ból, frustracje, kompleksy. Ile można w sobie to dusić?
Twoje prawdziwe "ja" rzeczywiście znajduje się za grubą szybą, musisz ją rozbić. Doskonale wiesz, że sama sobie nie poradzisz.
I nie pisz, że zamieniasz się w psychola. Zły stan się pogłębia i czujesz to. Fakt, że tutaj piszesz, szukasz pomocy, jest dobrym objawem...zrób następny krok do przodu.

Rozdzierający jak tygrysa pazur
antylopy plecy
jest smutek człowieczy.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...