Skocz do zawartości
Forum

Wybuchy złości, płaczliwość i niska samoocena


Gość ckbe

Rekomendowane odpowiedzi

Nie wiem jak zacząć. Myślę, że mój problem sięga korzeniami lat mojego dzieciństwa. Przez ten okres wydarzyło się tak wiele przykrych dla mnie rzeczy, szczególnie w środowisku rodzinnym. Zawsze byłam bardzo spokojnym dzieckiem, wstydliwym, bardzo wrażliwym… Jestem jedynaczką, pochodzę z „dobrej”, wykształconej rodziny. Mój tata dobrze zarabiał i miał dobrą pracę. To samo z mamą. Już od dziecka miałam wrażenie, że moi rodzice ciągle się kłócą. Pomimo, że próbowali „skakać sobie do gardeł” tak, abym tego nie słyszała, ja zawsze wyłapywałam chwile napiętej atmosfery i bardzo mnie to stresowało. Myślę, że w moim domu zawsze obecny był krzyk, stres, chwilami przemoc (czasami zdarzyło się ojcu popchnąc moją mamę, wyzwać od najgorszych). Najśmieszniejsze jest to, że moi rodzice byli przekonani, że ja jako dziecko nie „rejestruję” tego typu zachowań. Osobiście myślę, że dzieci to wspaniali obserwatorzy. Poza tym, kiedyś zdarzyło mi się usłyszeć, że moi rodzice nadal są ze sobą tylko po to, abym miała „normalną” rodzinę. Z moich obserwacji wynikało, że mój ojciec miał wrodzoną słabośc do alkoholu (pod pretekstem wyjścia do sklepu zdarzało mu się wypić dwa piwka z kolegami, co bardzo denerwowało moją mamę). Czasami przyjeżdżał już z pracy po piwie i pomimo, że nie było czuć zapachu, ja rozpoznawałam co zrobił po jego świecących, bladych oczach. To były chwile,które bardzo mnie stresowały, głównie dlatego, że ojciec często szukał zaczepki. Moja mama jest osobą stanowczą i porywczą, dlatego tak niewiele wystarczyło do kłótni. Nie lubiłam wracać po szkole do domu pomimo, że w mojej rodzinie były i miłe chwile (wakacje, wspólne wyjazdy, rozmowy itd.). Za każdym razem miałam wrażenie, że zaraz rozpęta się piekło,a ja tak bardzo potrzebowałam spokoju. Przykładowo, kiedy moi rodzice wychodzili na spotkanie ze znajomymi, a ja musiałam zostać na noc u babci, gdy przychodziło na drugi dzień do powrotu do domu, nie potrafiłam powstymać łez (gdzieś w głębi nie chciałam opuszczać domu, w którym było mi dobrze). Nigdy nie znalazłam odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się zachowywałam. Odkąd pamiętam byłam bardzo niestabilna psychicznie (smutek, lęk, stres, brak snu, nerwica, płacz itd.). Taka byłam od podstawówki aż do 2 roku studiów. Poźniej zdawałam się być silniejsza, ale jak okazało się później, stany te ciągle do mnie powracały.
Jak zapewne każdy z Was się domyśla, przyszedł dzień, w kórym moja mama zadecydowała o rozwodzie. Oczywiście uprzednio zapytała mnie o zdanie. Osobiście uważałam, że każdy ma prawo do szczęścia i nie mogłam już patrzeć jak ojciec zachowuje się w stosunku do niej. Zgodziłam się i tak też się stało. Ojciec początkowo nie chciał rozbijać rodziny, dzwonił, prosił, ale nic już nie dało się zrobić. Przeprowadziłysmy się do pobliskiego miasteczka. Muszę wspomnieć, że mieliśmy psa, który niestety musiał zostać z tatą ze względu na charakter pracy mojej mamy i moją nieobecności w domu (szkoła). Bardzo to przeżyłam, bo to był mój jedyny przyjaciel, który razem ze mną był świadkiem moich nieszczęść. Pamietam, że bardzo wtedy schudłam, ale pomimo wszytsko zdałam maturę i dostałam się na studia. Ojciec przez lata podświadomie oskarżał mnie o rozwód (bo to przecież ja wyraziłam na to zgodę). Miał żal o to, że postrzegałam nasz dom w sposób negatywny. Odczytywał moją decyzję o zamieszkaniu z mamą jako przejaw niewdzięczności za wszystkie lata bycia wspaniałym ojcem, odwożenia mnie do szkoły itp. Po jakimś czasie uwierzyłam, że jestem temu winna.. Długo nie mogłam zdać sobie sprawy z tego, że przecież to rodzice są odpowiedzialni za swoje czyny i związek, a nie ja. Powinnam jeszcze wspomniec o moich stosunkach z dziadkami. Przez całe życie byłam bardzo związana z rodzicami ojca (wizyty po szkole, święta itd.). Natomiast kontakt z dziadkami ze strony mamy był słabszy (mój ojciec nienawidził ojca mojej mamy, dlatego robił wszystko abyśmy bywali tam rzadziej niż powinnismy). Po rozwodzie wszytsko się zmieniło. Rodzice ojca do dzisiaj traktują mnie z dystansem, chociaż udają, że wciąż jest tak samo. Jeżeli ja nie zadzwonie do babci, to ona nigdy sama tego nie zrobi, pomimo moich próśb. O dziadku nie wspomnę. Myślę, że dla niego już nie istnieję. Za każdym razem czułam się jak obcy przychodząc do ich domu. Starałam się dobierać tematy rozmów tak, aby nigdy nie łączyły się z osobą mojej mamy ( to było niezwykle trudne zadanie, z racji tego, że niemal każdy aspekt mojego życia był związany z moja mamą, która nie była tutaj niczemu winna, zresztą to samo było gdy przychodziłam do ojca, a on wyzywał ją przy mnie od najgorszych, plotkował z innymi o jej prywatnych sprawach itd.). Zawsze wmawiałam sobie, że trzeba być mądrzjszym i odwiedzałam dziadków, po roku przerwy w naszych kontaktach. Podobnie było z ojcem. Zdarzały się okresy, w których nie rozmawialiśmy przez kilka miesięcy. Podobnie jest teraz. Nie rozmawiamy już od ponad pół roku. Należy wspomnieć, że kontakt z rodziną ze strony mojej mamy znacznie się poprawił i teraz bywam tam tak często jak tylko się da. Jeżeli chodzi o ojca to jego więź ze mną zniknęła na zawsze. Wysyłał jedynie pieniądze i nigdy nie interesował się, czy czegos mi brakuje. Sam wielokrotnie chwalił się przy mnie zagranicznymi wycieczkami, prezentami od siostry, która mieszka za granicą (ona też była ważnym elementem mojego życia, po rozwodzie przestałam dla niej istnieć), podczas gdy ja nie mogłam sobie pozwolić nawet na jeden wyjazd w okresie wakacyjnym. Od czasu rozwodu ciągle liczę pieniądzę, życie drożeje i wyraźnie to odczuwam. Dzisiaj jestem już po studiach i nie mogę znaleźć pracy. Jestem bardzo wstydliwa (wykonanie telefonu to dla mnie duży stres) i nie wiem jak to w sobie zwalczyć. Mam bardzo niskie poczucie własnej wartości, uważam, że nic nie potrafię, popełniam błędy i mam wrażenie, że nie poradzę sobie w pracy. Zmuszam się do chodzenia na rozmowy, a gdy przyjdzie do pracy w grupie, blokuję się do tego stopnia, że nie potrafie wydusić z siebie słowa (w języku obcym ze względu na moje wykształcenie), bo jestem pewna, że zaraz popełnie jakiś niezręczny błąd. Wszystkiego się boję, chociaz udaję niezwyciężoną. Denerwuje mnie to, bo od jakiegoś czasu mam niekontrolowane napady złości, gdy coś idzie nie po mojej myśli. Krzyczę i wyzywam mojego chłopaka od najgorszych, chociaż wcale tego nie chcę. Potrzebuję jego ciągłej uwagi i wciąż czuję się jak małe dziecko, którym trzeba się zaopiekować. Często płaczę, nie cieszę się z nowego dnia, bo nie mam pomysłu co z nim zrobić, wstydze się chodzić sama po mieście, nie lubie gdy ktos na mnie patrzy, nie lubię jeść w miejscach publicznych, dlatego nie mogłabym wybrać się sama do centrum na kawe jak normalni ludzie. Nie mam znajomych, nie potrafię powiedzieć dlaczego-moim jedynym przyjacielem jest mój chłopak. Jestem typem samotnika, dłuższy kontakt z innymi ludźmi denerwuje mnie i szybko potrzebuję chwili spokoju w samotności. Zawsze myślałam, że jestem osobą bardzo towarzyską (tak było w szkołach). Miałam wielu znajomych, ale gdy poszłam na studia okazało się, że jestem sama jak palec, a znajomi, którzy w szkole mieli niewielu znajomych, cieszyli się towarzystwem innych ludzi.
Proszę, pomóżcie mi! Co jest ze mną nie tak? Co mam zrobić? Chciałabym być usmiechniętą, spokojną i pewną siebie dziewczyną. Marzy mi się fajna koleżanka, z którą mogłabym spędzić trochę czasu i wiara w siebie. Jak pokonać stres i smutek, który mieszka w moim ciele? Będę niezywkle wdzięczna za pomoc. Wybaczcie za tak długi wpis, ale to jedyny sposób, aby przybliżyć Wam to co dzieje się w mojej głowie, a czego sama nie potrafię przez tyle lat zrozumiec.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...