Skocz do zawartości
Forum

Nie wiem co dalej


Gość azkaban

Rekomendowane odpowiedzi

Piszę, bo nie wiem co zrobić. A właściwie wiem co powinienem zrobić tylko nie wiem jak. Jak ogarnąć swoje życie.

Jestem frajerem który przegrywa swoje życie każdego dnia.

 

Historia jak wiele. Nieszczęśliwa miłość. Ta z tych najgorszych... trwała, której nie potrafię zabić. 

Jestem już stary a mam problem jak nastolatek. 44 lata... od 20 nieszczęśliwie zakochany. Bez szans na coś więcej. Bez szans na zmianę sytuacji...

 

No więc około 20 lat temu poznałem dziewczynę i się zakochałem. Historia jakich wiele prawda? Staliśmy się sobie naprawdę bliscy.  Na tyle bliscy, że wszyscy znajomi zakładali że jesteśmy ze sobą. Byliśmy i jesteśmy. Tyle że jak przyjaciele, Ona nie obdarzyła mnie uczuciem. 

Wiem, bo Jej powiedziałem o swoich uczuciach (oczywiście jak zwykle w złym momencie) i dostałem w pysk. Nie, nie brutalnie, nie wrednie. Z troską i szczerością ale w pysk. I co? I nic. I tak mi zależało, że powiedziałem że sobie z tym jakoś poradzę. Byle nie stracić kontaktu. Byle nie odeszła. Nie odwróciła się.  Ale to było kłamstwo. Kłamstwo które powiedziałem Jej a co gorsza również wmówiłem je sobie. Uwierzyła. Nie wiem dlaczego. Jak pokazuje historia - niestety. Wciąż wbrew wszystkiemu miałem nadzieję, że z czasem Ona obdarzy mnie uczuciem, że doceni to że jest dla mnie najważniejsza na świecie, że  zrobiłbym dla Niej wszystko. Dosłownie wszystko. Ale to tylko złudzenia. Myśli głupiego faceta. A jednak zrobiłem... 

 

Tak się życie potoczyło, że po studiach praca, którą znalazła daleko od domu, że nie było kasy, że przyjaźń, że Ona mi uwierzyła że to nic więcej. I w końcu zdarzyło się tak, że tymczasowo z założenia zamieszkaliśmy razem w moim mieszkaniu. I tak poznałem Ją jeszcze bardziej. I jeszcze bardziej pokochałem. Jak się później okazało poznałem i pokochałem Ją w najgorszym możliwym momencie... gdy Ona poznała na wakacjach chłopaka w którym się zakochała. Dalej go kocha choć sama przed sobą się do tego nie chce przyznać. Ich drogi przez te lata się rozeszły a później znów złączyły - ale bez związku - na odległość. Jednak Jej uczucie do tamtego nigdy nie wygasło. Pomimo że traktował Ją tak jak Ona mnie - jak przyjaciółkę i nic więcej. Mieli różne etapy swojej znajomości. Był nawet moment, że 10 lat temu On chciał czegoś więcej, ale Ona się wtedy wycofała. Nie wiem dlaczego. Tego mi nie powiedziała. Aż do czasu gdy kilka lat temu regułą stało się że spotykali się na urlopie (ale o tym później). Tym spędzanym osobno (gdy Ona jedzie do letniskowego domu z rodzicami), bo drugi zawsze spędzamy razem. Tak wychodzi bo Ona musi wziąć w pracy tak ten jeden urlop, że ja wtedy akurat nie mam szans na urlop.

 

Byliśmy (i trochę dalej jesteśmy) nierozłączni. Jak stare pieprzone dobre małżeństwo, które ma swoje kryzysy ale zawsze może na siebie liczyć. Ona na mnie w każdej chwili a ja na Nią w dużych kryzysach w moim życiu.  Więc widziałem jak umawia się z innymi, cierpiałem ale też widziałem jak nic z tego nie wychodzi, jak zawsze w końcu stawia jakiś mur który powoduje, że Jej potencjalne związki się kończą zanim się tak naprawdę zaczną. Przez pewien czas łudziłem się, że to przeze mnie, że jednak mnie też kocha tylko to wypiera. Dalej gdzieś we mnie ta myśl siedzi. Ale czy na pewno? Czy powodem nie był tamten chłopak? Moja głupota.

 

Wiele lat później - znów w złym momencie - powiedziałem Jej znowu. Że gdyby tylko zechciała... ale alergicznie wręcz stwierdziła że nie chce... 

Mówią "Jeśli nie uda się za pierwszym razem, spróbuj ponownie. Później odpuść. Po co masz robić z siebie głupca." No ale nie potrafię nie robić z siebie tego głupca. Nie potrafię odpuścić. Ona jest całym moim życiem. Moim priorytetem.

 

I tak mieszkamy ze sobą. Wciąż. Przez 20 lat. Czasem jest fajnie - chociaż z czasem coraz rzadziej. Czasem się kłócimy a czasem nie - jak to w życiu. Ja wciąż Ją kocham, Ona wciąż udaje przed sobą że o tym nie wie (udaje, bo nie może nie wiedzieć). Wie, że zawsze może na mnie liczyć, że zrobię dla Niej wszystko. Ja dla Niej z czasem chyba stałem się tylko pomocnikiem i powiernikiem. Pieprzoną przyjaciółką. Wiem o Jej chorobach, widziałem Ją w sytuacjach kryzysowych, w dołach, napadach paniki. Znam nie tylko Jej zalety ale i wady. I wciąż Ją kocham. Jeszcze bardziej.

 

Zawsze byłem i jestem tą stałą w Jej życiu (a Ona nadaje sens mojemu), tym bezpiecznym portem do którego może wrócić, jestem tym kto daje Jej poczucie bezpieczeństwa (Ona mi chyba też. Bezpieczeństwa przed totalną samotnością?). Mimo wszystko. I wiem, ze ma taki charakter że ciężko Jej z tego zrezygnować. A jednak nie mam szans na uczucie. Jestem tylko klapą bezpieczeństwa, wyjściem rezerwowym. Wiem, że Jej na mnie zależy (chociaż nie tak jakbym chciał), wiem że jest Jej smutno gdy cierpię przez to że się z kimś spotyka. Wiem, że boli Ją mój ból - chociaż wypiera to dlaczego mnie to boli. 

 

I teraz wakacje w tym roku. Znów się z tamtym spotkała. Tylko że tym razem mówi mi że jest inaczej, że tamten zachowuje się tak jakby też chciał. Że fizycznie i przyjacielsko ich do siebie ciągnie, ale jako para to nie bardzo (tak już było ok 10 lat temu i się jednak wycofała z tego). Że do czegoś doszło - ale jednak nie do końca (każde Jej słowo w tym temacie zabija mnie jeszcze bardziej). Że się kłócą. Ale widzę, że Jej zależy. Że traktuje go zupełnie inaczej niż mnie. Że na tamtym bardziej Jej zależy. Że w rozmowie przyznaje że nigdy mnie nie obdarzyła uczuciem. I nie mogę Jej zarzucić że nie była ze mną szczera. Była. I to dwa razy. I to ja jestem głupi. A z drugiej strony mówi że związek na odległość nie ma szans. Że jest za stara na romanse. Że szuka męża a nie kochanka. Że tamtemu nie ufa do końca, nie do końca wierzy w jego intencje. A ja tego słucham i co robię? Przedkładam Jej szczęście nad wszystko. Mówię Jej że miłość jest najważniejsza i że powinna spróbować. Że jak nie spróbuje to będzie nieszczęśliwa bo tamtego kocha. I słyszę, że się nie znają. I mówię, że przez tyle lat to się poznali. I... jestem idiotą. I wrakiem człowieka.

 

Czasem odnoszę wrażenie, że chciałaby za męża kogoś takiego jak ja. Ale nie mnie. Do mnie nic nie czuje. Gdybym był ostatnim facetem na świecie, to by mnie nie wybrała. Nie mogę Jej o to winić. Przecież nie można zasłużyć na miłość. Nie można zakochać się bo się chce (może nawet by i chciała - chociaż to raczej moje pobożne życzenie). To tak nie działa. Wiem to. Wiem, bo było kilka kobiet (a może nawet jest) z którymi - gdybym się postarał odrobinę - mogłoby coś wyjść. Ale... ja na nie w ten sposób nie patrzyłem i nie patrzę. Nie mogę. Bo kocham Ją. I nie byłoby w stosunku do nich fair gdybym coś spróbował. Bo zawsze myślałbym o Niej. Zawsze Ona byłaby w moim sercu bardziej. Więc ucinam to w zarodku. Nie daję nadziei, szans. Wiem że to nie byłoby w porządku wobec nich, bo zawsze Ona byłaby ważniejsza. Dlatego tak dobrze Ją rozumiem. Ona postępuje tak jak ja. Nawet gdyby coś między nami było jakimś cudem, to i tak zawsze tamten byłby między nami. Tak jak Ona między moim ewentualnym związkiem. Tyle że Ona ma szansę... ja nie.

 

Przez te wszystkie lata stałem się wrakiem człowieka. Nic mnie nie cieszy a najgorsze koszmary jakie mam to nie te o potworach i innych takich. Nie... budzę się zlany potem i nie potrafię dalej zasnąć tylko wtedy gdy śni mi się, że Ją stracę - chociaż nigdy nie była moja. I nie będzie bo nic do mnie nie czuje romantycznie. To mnie przeraża. Jestem uzależniony.

 

Na ogół nie jestem głupi. Mam spoko pracę, jestem - a przynajmniej tak mówią ludzie - inteligentny. Mam kilku dobrych przyjaciół, którzy wiedzą co i jak ale przed którymi i tak udaję że wszystko jest ok. Że mimo wszystko daję radę. Nie mówię im, bo po co ich tym całym syfem obarczać. Uwierzyli - albo sprawiają takie wrażenie - że sobie z tym uczuciem poradziłem.  Zawsze na innych zależało mi bardziej niż na sobie. Więc jakoś funkcjonuję. Raz lepiej, coraz częściej gorzej. Przeważnie jakoś daję radę - tylko od czasu do czasu (z wiekiem coraz bardziej) mam coraz mniej siły by udawać. Przed wszystkimi. Przed znajomymi, Nią, rodziną, samym sobą że wszystko gra... tracę te siły robienia dobrej miny do złej gry. Sport, który z zasady ma dawać oderwanie od problemów- też nie działa.

 

I teraz... standardowe dobre rady... rzeczywiście dobre... ale nie w tym przypadku. No bo pierwsza to... zerwij kontakt. No nie zerwę. Ona sama się nie utrzyma. Zerwanie kontaktu wiązałoby się z tym, że musiałaby rzucić pracę i szukać nowej. Jest schorowana więc nie będzie to łatwe. Jak mam Jej to zrobić? Jak mam powiedzieć żeby sobie poszła? Nie dość że nie potrafię bo Ją kocham to wiązałoby się to z tym że by Jej się świat zawodowy zawalił (mój zresztą też). Nie zrobię Jej tego. Będę jak idiota cierpiał i czekał że może znajdzie sobie jakąś pracę z której się sama utrzyma. Ale nie zrobi tego bo przecież ja jestem pieprzoną stałą - poczuciem bezpieczeństwa. Dopóki kogoś nie pozna nie ma takiej opcji żebym ja od Niej odszedł. A jak pozna i odejdzie... cały mój świat legnie w gruzach. Nie jestem pewien czy się z tego dam radę podnieść. I to nie tylko takie pisanie. Naprawdę jestem świadomy tego że jest duże prawdopodobieństwo że nie dam rady.

 

I nie chodzi o idealizowanie kogoś. Widzę Jej wady i przywary. Widzę że nie jest idealna. Nie mam wyobrażenia Jej idealności. Za dobrze Ją znam. Kocham Ją mimo jej przywar i wad. To jest najgorsze. Bo co by nie było to jest dla mnie najważniejsza. Ze wszystkimi swoimi wadami.

 

I po co to piszę?

Widać muszę się czasem przed kimś wygadać, bo nie mam już sił udawać przed wszystkimi. Łatwiej napisać do obcych ludzi. 

I ku przestrodze dla innych.

Szanujcie się. Miejcie szacunek do samych siebie (ja już nie mam szacunku do siebie). Wycofajcie się zawczasu. Nie brnijcie mimo wszystko, życie to nie jest bajka. Nie zawsze układa się mimo wszystkich przeciwności. Nie wierzcie w bajki. Nie można zasłużyć na miłość. Nie księżniczkujcie. Nie bądźcie takimi głupcami jak ja. Jeśli chociaż jedna osoba to przeczyta i wycofa się póki to możliwe to będzie uratowana. Dla mnie nie widzę już ratunku. Jestem przegranym przypadkiem. Psychoterapia też mi nie pomoże. Bo podstawową zasadą jest zerwać kontakt i uwierzyć w siebie.  Ja nie zerwę kontaktu bo musiałbym Ją skrzywdzić a na to się nie zdobędę. Nigdy. Wybaczę Jej wszystko. Z wiarą w siebie w innych dziedzinach może nie jest rewelacyjnie ale też nie jest dramat. Wiem jaki jestem i na co mnie stać. Pomimo że  jestem idiotą to wbrew pozorom nie jestem głupi. Nie bądźcie tacy jak ja. Nie uzależniajcie się od drugiej osoby. Nie warto. To prowadzi do katastrofy emocjonalnej.

 

Co mnie jeszcze trzyma jako tako w kupie? Muszę być... dla rodziców, dla Niej, dla siostrzenicy... 

Tylko jak długo jeszcze dam radę?

20 lat świadczy o mojej zarówno sile jak i słabości. Bardziej o słabości chyba. Nie róbcie sobie tego. Nigdy.

Odnośnik do komentarza
1 godzinę temu, Gość azkaban napisał:

Ona sama się nie utrzyma. Zerwanie kontaktu wiązałoby się z tym, że musiałaby rzucić pracę i szukać nowej. Jest schorowana więc nie będzie to łatwe. Jak mam Jej to zrobić? Jak mam powiedzieć żeby sobie poszła? Nie dość że nie potrafię bo Ją kocham to wiązałoby się to z tym że by Jej się świat zawodowy zawalił (mój zresztą też).

Ze co?

Odnośnik do komentarza
W dniu 16.08.2022 o 21:40, Gość azkaban napisał:

I tak mi zależało, że powiedziałem że sobie z tym jakoś poradzę. Byle nie stracić kontaktu. Byle nie odeszła. Nie odwróciła się.  Ale to było kłamstwo. Kłamstwo które powiedziałem Jej a co gorsza również wmówiłem je sobie. Uwierzyła. Nie wiem dlaczego. Jak pokazuje historia - niestety. Wciąż wbrew wszystkiemu miałem nadzieję, że z czasem Ona obdarzy mnie uczuciem, że doceni to że jest dla mnie najważniejsza na świecie, że  zrobiłbym dla Niej wszystko. Dosłownie wszystko. Ale to tylko złudzenia. Myśli głupiego faceta. A jednak zrobiłem... 

Przedkładam Jej szczęście nad wszystko.

Razi w oczy bardzo niskie poczucie wartości. Ważne by mieć byle kogo, byle mieć. Do tego zatracenie siebie dla drugiej osoby i niebezpieczne "zrobiłbym dla Niej wszystko. Dosłownie wszystko". 

W dniu 16.08.2022 o 21:40, Gość azkaban napisał:

yliśmy (i trochę dalej jesteśmy) nierozłączni. Jak stare pieprzone dobre małżeństwo, które ma swoje kryzysy ale zawsze może na siebie liczyć. Nie potrafię odpuścić. Ona jest całym moim życiem. Moim priorytetem.

Raczej nazwałabym to uzależnieniem od siebie. 

W dniu 16.08.2022 o 21:40, Gość azkaban napisał:

Bo kocham Ją.

I tutaj bym polemizowała. Przeczytaj dokładnie tekst jaki załączę i określ czy na pewno ją kochasz? 

"Pierwszą podstawową rzeczą, którą zdaniem uczonych trzeba się nauczyć w związku, jest właśnie odróżnianie miłości od uzależnienia. To drugie polega na emocjonalnym przywiązaniu do drugiej osoby. Na tyle, że boicie się rozstania tylko dlatego, że nie dacie sobie rady bez partnera. Żeby sprawdzić, czy jest się uzależnionym, należy zdać sobie sprawę, czy w momencie, gdy druga osoba sprawia nam ból, potrafimy powiedzieć dość i nie dawać sobą sterować. Jeżeli nie, powinniśmy się poważnie zastanowić, czy nie potrzebujemy pomocy psychologa. Żeby zrozumieć wady partnera i walczyć z przyzwyczajeniem, trzeba pokochać samego siebie. Ludzie, którzy tkwią w uzależnieniu od kogoś innego, zazwyczaj nie zdają sobie sprawy o własnej wyjątkowości. Przede wszystkim nie potrafią sobie ułożyć zadań samemu, czują się zobowiązane do uzyskania pozwolenia na pewne rzeczy. W związku nie powinna być zatarta granica pomiędzy konsultacją a pytaniem o zgodę. Jeżeli za każdym razem jesteśmy zobowiązani do proszenia się o coś, w pewnym momencie nie wytrzymamy psychicznie. Człowiek z reguły jest wolny, a związek polega na wspieraniu siebie, a nie wymuszaniu pewnych rzeczy. Zanim zdecydujemy się na nową relację, powinniśmy zdać sobie sprawę z własnych zalet i odbudować pewność siebie. "


"Osoba uzależniona emocjonalnie owładnięta jest obsesją zaspokajania wszelkich potrzeb partnera. Robi wszystko, co w jej mniemaniu zapewni jej związkowi trwałość, poświęcając przy tym swój czas, tłumiąc swoje potrzeby i rezygnując z zainteresowań i rzeczy, które dotąd sprawiały jej przyjemność. Ponadto może zaniedbywać swoje dotychczasowe obowiązki, nie tylko zawodowe. Uzależniony emocjonalnie jest właściwie odcięty od świata, mało tego – odcina od niego także swojego partnera. Wyróżnia on trzy cechy uzależnienia emocjonalnego: upojenie, potrzeba zwiększania „dawki” i utrata samoświadomości (własnego „ja”). Wskazuje on, że osoba uzależniona od kogoś odczuwa w jego obecności pewien rodzaj euforii, podobny do stanu upojenia. W miarę upływu czasu potrzebuje coraz dłuższych i częstszych kontaktów z obiektem swoich „uczuć”, które doprowadzają ją do zaniku tożsamości. "

W dniu 16.08.2022 o 21:40, Gość azkaban napisał:

Przez te wszystkie lata stałem się wrakiem człowieka.

I to jest jeden z dowodów, że to nie miłość, bo miłość uskrzydla. Uzależnienie z kolei niszczy i faktycznie stajemy sie wrakiem człowieka. 

W dniu 16.08.2022 o 21:40, Gość azkaban napisał:

To mnie przeraża. Jestem uzależniony.

No i potwierdziło się co napisałam wyżej. Co zamierzasz zrobić ze swoim uzależnieniem? Bo możesz coś zrobić!!!

 

"Twoją rzeczywistą i ostateczną prawdą jest sposób, w jaki przeżywasz swoje życie, a nie idee, w które wierzysz"

Odnośnik do komentarza
W dniu 16.08.2022 o 21:40, Gość azkaban napisał:

Piszę, bo nie wiem co zrobić. A właściwie wiem co powinienem zrobić tylko nie wiem jak. Jak ogarnąć swoje życie.

Jestem frajerem który przegrywa swoje życie każdego dnia.

 

Historia jak wiele. Nieszczęśliwa miłość. Ta z tych najgorszych... trwała, której nie potrafię zabić. 

Jestem już stary a mam problem jak nastolatek. 44 lata... od 20 nieszczęśliwie zakochany. Bez szans na coś więcej. Bez szans na zmianę sytuacji...

 

No więc około 20 lat temu poznałem dziewczynę i się zakochałem. Historia jakich wiele prawda? Staliśmy się sobie naprawdę bliscy.  Na tyle bliscy, że wszyscy znajomi zakładali że jesteśmy ze sobą. Byliśmy i jesteśmy. Tyle że jak przyjaciele, Ona nie obdarzyła mnie uczuciem. 

Wiem, bo Jej powiedziałem o swoich uczuciach (oczywiście jak zwykle w złym momencie) i dostałem w pysk. Nie, nie brutalnie, nie wrednie. Z troską i szczerością ale w pysk. I co? I nic. I tak mi zależało, że powiedziałem że sobie z tym jakoś poradzę. Byle nie stracić kontaktu. Byle nie odeszła. Nie odwróciła się.  Ale to było kłamstwo. Kłamstwo które powiedziałem Jej a co gorsza również wmówiłem je sobie. Uwierzyła. Nie wiem dlaczego. Jak pokazuje historia - niestety. Wciąż wbrew wszystkiemu miałem nadzieję, że z czasem Ona obdarzy mnie uczuciem, że doceni to że jest dla mnie najważniejsza na świecie, że  zrobiłbym dla Niej wszystko. Dosłownie wszystko. Ale to tylko złudzenia. Myśli głupiego faceta. A jednak zrobiłem... 

 

Tak się życie potoczyło, że po studiach praca, którą znalazła daleko od domu, że nie było kasy, że przyjaźń, że Ona mi uwierzyła że to nic więcej. I w końcu zdarzyło się tak, że tymczasowo z założenia zamieszkaliśmy razem w moim mieszkaniu. I tak poznałem Ją jeszcze bardziej. I jeszcze bardziej pokochałem. Jak się później okazało poznałem i pokochałem Ją w najgorszym możliwym momencie... gdy Ona poznała na wakacjach chłopaka w którym się zakochała. Dalej go kocha choć sama przed sobą się do tego nie chce przyznać. Ich drogi przez te lata się rozeszły a później znów złączyły - ale bez związku - na odległość. Jednak Jej uczucie do tamtego nigdy nie wygasło. Pomimo że traktował Ją tak jak Ona mnie - jak przyjaciółkę i nic więcej. Mieli różne etapy swojej znajomości. Był nawet moment, że 10 lat temu On chciał czegoś więcej, ale Ona się wtedy wycofała. Nie wiem dlaczego. Tego mi nie powiedziała. Aż do czasu gdy kilka lat temu regułą stało się że spotykali się na urlopie (ale o tym później). Tym spędzanym osobno (gdy Ona jedzie do letniskowego domu z rodzicami), bo drugi zawsze spędzamy razem. Tak wychodzi bo Ona musi wziąć w pracy tak ten jeden urlop, że ja wtedy akurat nie mam szans na urlop.

 

Byliśmy (i trochę dalej jesteśmy) nierozłączni. Jak stare pieprzone dobre małżeństwo, które ma swoje kryzysy ale zawsze może na siebie liczyć. Ona na mnie w każdej chwili a ja na Nią w dużych kryzysach w moim życiu.  Więc widziałem jak umawia się z innymi, cierpiałem ale też widziałem jak nic z tego nie wychodzi, jak zawsze w końcu stawia jakiś mur który powoduje, że Jej potencjalne związki się kończą zanim się tak naprawdę zaczną. Przez pewien czas łudziłem się, że to przeze mnie, że jednak mnie też kocha tylko to wypiera. Dalej gdzieś we mnie ta myśl siedzi. Ale czy na pewno? Czy powodem nie był tamten chłopak? Moja głupota.

 

Wiele lat później - znów w złym momencie - powiedziałem Jej znowu. Że gdyby tylko zechciała... ale alergicznie wręcz stwierdziła że nie chce... 

Mówią "Jeśli nie uda się za pierwszym razem, spróbuj ponownie. Później odpuść. Po co masz robić z siebie głupca." No ale nie potrafię nie robić z siebie tego głupca. Nie potrafię odpuścić. Ona jest całym moim życiem. Moim priorytetem.

 

I tak mieszkamy ze sobą. Wciąż. Przez 20 lat. Czasem jest fajnie - chociaż z czasem coraz rzadziej. Czasem się kłócimy a czasem nie - jak to w życiu. Ja wciąż Ją kocham, Ona wciąż udaje przed sobą że o tym nie wie (udaje, bo nie może nie wiedzieć). Wie, że zawsze może na mnie liczyć, że zrobię dla Niej wszystko. Ja dla Niej z czasem chyba stałem się tylko pomocnikiem i powiernikiem. Pieprzoną przyjaciółką. Wiem o Jej chorobach, widziałem Ją w sytuacjach kryzysowych, w dołach, napadach paniki. Znam nie tylko Jej zalety ale i wady. I wciąż Ją kocham. Jeszcze bardziej.

 

Zawsze byłem i jestem tą stałą w Jej życiu (a Ona nadaje sens mojemu), tym bezpiecznym portem do którego może wrócić, jestem tym kto daje Jej poczucie bezpieczeństwa (Ona mi chyba też. Bezpieczeństwa przed totalną samotnością?). Mimo wszystko. I wiem, ze ma taki charakter że ciężko Jej z tego zrezygnować. A jednak nie mam szans na uczucie. Jestem tylko klapą bezpieczeństwa, wyjściem rezerwowym. Wiem, że Jej na mnie zależy (chociaż nie tak jakbym chciał), wiem że jest Jej smutno gdy cierpię przez to że się z kimś spotyka. Wiem, że boli Ją mój ból - chociaż wypiera to dlaczego mnie to boli. 

 

I teraz wakacje w tym roku. Znów się z tamtym spotkała. Tylko że tym razem mówi mi że jest inaczej, że tamten zachowuje się tak jakby też chciał. Że fizycznie i przyjacielsko ich do siebie ciągnie, ale jako para to nie bardzo (tak już było ok 10 lat temu i się jednak wycofała z tego). Że do czegoś doszło - ale jednak nie do końca (każde Jej słowo w tym temacie zabija mnie jeszcze bardziej). Że się kłócą. Ale widzę, że Jej zależy. Że traktuje go zupełnie inaczej niż mnie. Że na tamtym bardziej Jej zależy. Że w rozmowie przyznaje że nigdy mnie nie obdarzyła uczuciem. I nie mogę Jej zarzucić że nie była ze mną szczera. Była. I to dwa razy. I to ja jestem głupi. A z drugiej strony mówi że związek na odległość nie ma szans. Że jest za stara na romanse. Że szuka męża a nie kochanka. Że tamtemu nie ufa do końca, nie do końca wierzy w jego intencje. A ja tego słucham i co robię? Przedkładam Jej szczęście nad wszystko. Mówię Jej że miłość jest najważniejsza i że powinna spróbować. Że jak nie spróbuje to będzie nieszczęśliwa bo tamtego kocha. I słyszę, że się nie znają. I mówię, że przez tyle lat to się poznali. I... jestem idiotą. I wrakiem człowieka.

 

Czasem odnoszę wrażenie, że chciałaby za męża kogoś takiego jak ja. Ale nie mnie. Do mnie nic nie czuje. Gdybym był ostatnim facetem na świecie, to by mnie nie wybrała. Nie mogę Jej o to winić. Przecież nie można zasłużyć na miłość. Nie można zakochać się bo się chce (może nawet by i chciała - chociaż to raczej moje pobożne życzenie). To tak nie działa. Wiem to. Wiem, bo było kilka kobiet (a może nawet jest) z którymi - gdybym się postarał odrobinę - mogłoby coś wyjść. Ale... ja na nie w ten sposób nie patrzyłem i nie patrzę. Nie mogę. Bo kocham Ją. I nie byłoby w stosunku do nich fair gdybym coś spróbował. Bo zawsze myślałbym o Niej. Zawsze Ona byłaby w moim sercu bardziej. Więc ucinam to w zarodku. Nie daję nadziei, szans. Wiem że to nie byłoby w porządku wobec nich, bo zawsze Ona byłaby ważniejsza. Dlatego tak dobrze Ją rozumiem. Ona postępuje tak jak ja. Nawet gdyby coś między nami było jakimś cudem, to i tak zawsze tamten byłby między nami. Tak jak Ona między moim ewentualnym związkiem. Tyle że Ona ma szansę... ja nie.

 

Przez te wszystkie lata stałem się wrakiem człowieka. Nic mnie nie cieszy a najgorsze koszmary jakie mam to nie te o potworach i innych takich. Nie... budzę się zlany potem i nie potrafię dalej zasnąć tylko wtedy gdy śni mi się, że Ją stracę - chociaż nigdy nie była moja. I nie będzie bo nic do mnie nie czuje romantycznie. To mnie przeraża. Jestem uzależniony.

 

Na ogół nie jestem głupi. Mam spoko pracę, jestem - a przynajmniej tak mówią ludzie - inteligentny. Mam kilku dobrych przyjaciół, którzy wiedzą co i jak ale przed którymi i tak udaję że wszystko jest ok. Że mimo wszystko daję radę. Nie mówię im, bo po co ich tym całym syfem obarczać. Uwierzyli - albo sprawiają takie wrażenie - że sobie z tym uczuciem poradziłem.  Zawsze na innych zależało mi bardziej niż na sobie. Więc jakoś funkcjonuję. Raz lepiej, coraz częściej gorzej. Przeważnie jakoś daję radę - tylko od czasu do czasu (z wiekiem coraz bardziej) mam coraz mniej siły by udawać. Przed wszystkimi. Przed znajomymi, Nią, rodziną, samym sobą że wszystko gra... tracę te siły robienia dobrej miny do złej gry. Sport, który z zasady ma dawać oderwanie od problemów- też nie działa.

 

I teraz... standardowe dobre rady... rzeczywiście dobre... ale nie w tym przypadku. No bo pierwsza to... zerwij kontakt. No nie zerwę. Ona sama się nie utrzyma. Zerwanie kontaktu wiązałoby się z tym, że musiałaby rzucić pracę i szukać nowej. Jest schorowana więc nie będzie to łatwe. Jak mam Jej to zrobić? Jak mam powiedzieć żeby sobie poszła? Nie dość że nie potrafię bo Ją kocham to wiązałoby się to z tym że by Jej się świat zawodowy zawalił (mój zresztą też). Nie zrobię Jej tego. Będę jak idiota cierpiał i czekał że może znajdzie sobie jakąś pracę z której się sama utrzyma. Ale nie zrobi tego bo przecież ja jestem pieprzoną stałą - poczuciem bezpieczeństwa. Dopóki kogoś nie pozna nie ma takiej opcji żebym ja od Niej odszedł. A jak pozna i odejdzie... cały mój świat legnie w gruzach. Nie jestem pewien czy się z tego dam radę podnieść. I to nie tylko takie pisanie. Naprawdę jestem świadomy tego że jest duże prawdopodobieństwo że nie dam rady.

 

I nie chodzi o idealizowanie kogoś. Widzę Jej wady i przywary. Widzę że nie jest idealna. Nie mam wyobrażenia Jej idealności. Za dobrze Ją znam. Kocham Ją mimo jej przywar i wad. To jest najgorsze. Bo co by nie było to jest dla mnie najważniejsza. Ze wszystkimi swoimi wadami.

 

I po co to piszę?

Widać muszę się czasem przed kimś wygadać, bo nie mam już sił udawać przed wszystkimi. Łatwiej napisać do obcych ludzi. 

I ku przestrodze dla innych.

Szanujcie się. Miejcie szacunek do samych siebie (ja już nie mam szacunku do siebie). Wycofajcie się zawczasu. Nie brnijcie mimo wszystko, życie to nie jest bajka. Nie zawsze układa się mimo wszystkich przeciwności. Nie wierzcie w bajki. Nie można zasłużyć na miłość. Nie księżniczkujcie. Nie bądźcie takimi głupcami jak ja. Jeśli chociaż jedna osoba to przeczyta i wycofa się póki to możliwe to będzie uratowana. Dla mnie nie widzę już ratunku. Jestem przegranym przypadkiem. Psychoterapia też mi nie pomoże. Bo podstawową zasadą jest zerwać kontakt i uwierzyć w siebie.  Ja nie zerwę kontaktu bo musiałbym Ją skrzywdzić a na to się nie zdobędę. Nigdy. Wybaczę Jej wszystko. Z wiarą w siebie w innych dziedzinach może nie jest rewelacyjnie ale też nie jest dramat. Wiem jaki jestem i na co mnie stać. Pomimo że  jestem idiotą to wbrew pozorom nie jestem głupi. Nie bądźcie tacy jak ja. Nie uzależniajcie się od drugiej osoby. Nie warto. To prowadzi do katastrofy emocjonalnej.

 

Co mnie jeszcze trzyma jako tako w kupie? Muszę być... dla rodziców, dla Niej, dla siostrzenicy... 

Tylko jak długo jeszcze dam radę?

20 lat świadczy o mojej zarówno sile jak i słabości. Bardziej o słabości chyba. Nie róbcie sobie tego. Nigdy.

Człowieku ona Cię wykorzystuje, nigdy w życiu nie zgodziłabym się na taki układ. To że z nią mieszkasz nie pozwala Ci się od tych uczuć uwolnić. Jeśli nie skończysz tego będziesz całe życie nieszczęśliwy. Nie skrzywdzisz jej, a może właśnie pomożesz, w końcu ona weźmie się za siebie i sama o siebie zadba, wtedy zrozumie czego szuka i podejmie decyzję. Fajnie jej tak z Tobą bo coś nie wyjdzie to zawsze taki chłopak jak ty ja utrzyma, pomoże wesprze a ona to co wypiera twoje uczucia nie myśli o tobie i traktuje jak rzecz. Jest chora to są od tego jakieś instytucje które jej pomogą, czy ta choroba przeszkadza jej w pracy, czy jeśli przeszkadza to nie może uzyskać jakiejś renty, czy zapomogi z mopsu. 

Odnośnik do komentarza

Tak, wiem, że muszę w końcu się zebrać w sobie i podjąć ten temat. Inaczej z czasem będzie tylko gorzej - a nadzieja że po tym jest jakakolwiek szansa, że będzie lepiej - jest coraz mniejsza. Jak go jednak podejmę, to nie mam nadziei na pozytywne rozwiązanie. Jakoś nie potrafię sobie go zwizualizować.

 

 

 

Tylko wiem też, że - chociaż mam tą rozmowę na końcu języka (również dzięki wam) - to teraz jest na nią najgorszy możliwy czas. Muszę odczekać. Teraz jest świeżo po spotkaniu z tamtym. Wszystko co powiem odbierze teraz jako atak.

 

 

 

Póki co staram się w miarę neutralnie dać Jej do zrozumienia, że jednak powinna się zastanowić co dalej. Na otwartą rozmowę jest zły czas. 

 

 

 

Póki co zbieram do kupy nowe fakty.

 

Tamten powiedział Jej kiedyś, że gdyby mieszkali bliżej to byliby małżeństwem.

 

Ona chciałaby być żoną tamtego, nie jakąś tam friends witch benefits.

 

Tamten powiedział, że nie ma związków na odległość. 

 

Tamten wie, że ma urlop we wrześniu - ale on już wtedy pracuje i nie ma urlopu - ale nie zaproponował by do niego przyjechała na ten urlop a Ona nie będzie wychodziła przed szereg.

 

Zawsze Ją do niego ciągnęło. Określiła to jako fascynację.

 

Dogadują się też na płaszczyźnie przyjacielskiej - a jednak nie mówi tamtemu o swoich problemach zdrowotnych. Ukrywa je. Więc to tylko takie gadanie o tej przyjaźni.

 

 

 

"I kogo wybrałam?" Pytanie o jesienny urlop w zeszłym roku. Ale znowu z drugiej strony - na moje, że gdyby tamten miał wolne, usłyszałem ,że by go podzieliła równo między nas: w to jakoś nie chce mi się wierzyć. 

 

 

 

Wniosek: Ona nie przeprowadzi się do niego bo tu musiałaby rzucić wszystko tzn. pracę, być daleko od rodziny (teraz dzięki mnie praktycznie kilka razy w miesiącu się z nią widzi) i poczucie bezpieczeństwa. Jednak jeśli tamten rzuciłby pracę i przeniósł się bliżej, to by już to było akceptowalne ryzyko. A tak to widzą się tylko raz w roku. 

 

 

 

Fakty:

 

Nigdy do końca tamtemu nie zaufa - to też Jej słowa.

 

 

 

Wniosek:

 

Mimo, że tamtemu nie do końca ufa, to nie wyzwoli się z niego. Nawet jeśli on sobie kogoś znajdzie (tak już było).

 

Ja zawsze będę tylko bezpieczną przystanią i opcją rezerwową której ufa. Ponieważ zaufanie ma dla mnie naprawdę duże znaczenie, ciężko mi odwrócić się od swoich zasad.

 

 

 

A z drugiej strony kolejne fakty:

 

Zawsze emocje zwyciężą z rozumem jeśli będzie wybór - to Jej słowa.

 

 

 

Wniosek: no jednak nie do końca zwyciężają. Nie rzuca wszystkiego co tu ma dla tamtego. 

 

 

 

Fakty:

 

Zdrowie Jej siada. Koszty rehabilitacji i leczenia na kilku płaszczyznach będą bardzo duże. Nie zepnie tego finansowo sama. Na tyle co Ją znam - a znam dobrze - tylko udaje twardzielkę. To Ją załamuje. Zresztą tym razem - po ostatnich informacjach o zdrowiu nawet o tym mówi. Nawet nie udaje. Utrata bezpiecznej przestrzeni - nie tylko w kwestii finansowej, ale też wsparcia psychicznego i emocjonalnego Ją psychicznie dobije całkowicie. Z tego akurat zdaję sobie sprawę. I mimo wszystkiego naprawdę wciąż mi na Niej zależy. 

 

 

 

Wniosek:

 

Nie wiem. Zdaję sobie sprawę, że nie można mieć ciastka i zjeść ciastka. Ale mi zależy na Niej nie tylko jak na obiekcie uczucia, ale jak na człowieku. Nie zostawia się człowieka - zwłaszcza przyjaciela (nawet jeśli to nie jest do końca przyjaźń z Jej strony - tak jak sugerujecie - to z mojej strony jest) w trudnej sytuacji życiowej i w potrzebie. Nawet kosztem siebie. Takie mam podejście do przyjaźni. Nie tylko do Niej. Mam jeszcze innych dwóch przyjaciół i ich też nie zostawiam w potrzebie - nawet kosztem siebie.

 

 

 

Dodatkowo zwaliło mi się na głowę kilka innych spraw - łącznie ze zdrowiem rodziców. Nie wiem czy mam na tyle siły, żeby wszystko to ogarnąć w jednym czasie. Nie wiem czy mam na tyle siły by być wsparciem dla kogoś w sytuacji gdy sam potrzebuję wsparcia. Nie mogę też obarczyć ich swoimi problemami.

 

 

 

 

 

 

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...