Skocz do zawartości
Forum

Jak sobie poradzić?


Gość b.night.

Rekomendowane odpowiedzi

Nie wiem za bardzo od czego zacząć. Chciałam porozmawiać o tym z rodziną, jednak oni nie rozumieją, nie zdają sobie nawet sprawy z tego, że jest ze mną naprawdę źle. Jest to też dla mnie swego rodzaju wstyd, ponieważ dzieje się ze mną coś złego a ja nie potrafię nikogo poprosić o pomoc, a nawet gdy daję sygnały, to jest to minimalizowane i szufladkowane pod „problemy dorastania w wieku poszukiwań”. Nie umiem też pomóc sama sobie, chociaż to co się ze mną dzieje powoli mnie zabija i sprawia, że staję się kimś kim nigdy nie chciałam być.
Wiem, że ludzie zauważają pewne rzeczy i to jak bardzo się zmieniłam. Wiem, że jestem ciągle zła, szybko się denerwuję i zdarza mi się ciągle płakać. Wiem, że chodzę ciągle niezadowolona, rozdrażniona i siedzę zamknięta w swoim pokoju. Wiem, że nieustannie robię wszystkim na przekór i na złość. Nie chcę zwalać na nikogo winy. Wiem tylko, że jest ze mną źle i że nie umiem sobie z tym poradzić.
Zawsze byłam słabą osobą, nie potrafiącą radzić sobie w trudnych sytuacjach. Od najmłodszych lat byłam tym dziwnym dzieckiem. W domu nie działo się dobrze, mama wyjeżdżała do pracy, a ojciec wyładowywał na mnie swoje frustracje. Zdarzało się, że krzyczał, byłam też bita. Przed 10 rokiem życia miałam już myśli samobojcze, ponieważ nie mogłam poradzić sobie z bólem. Byłam też odludkiem w szkole podstawowej. Dobrze się uczyłam i chociaż byłam najlepsza w klasie, byłam też tą cichą grubą dziewczynką, która chociaż miała koleżanki, to jednak zawsze była tą na uboczu, którą zawsze można było kierować. Kiedy z czymś się nie zgadzałam, byłam odgradzana, zaczynały się wyzwiska i przykre sytuacje. Zawsze jednak wybaczałam, ponieważ tak było najlepiej. Teraz jednak dostrzegam, że przez całe życie się w sobie zamykam i tłumię emocje.
W trzeciej klasie gimnazjum zraniłam pewną osobę, ponieważ nie potrafiłam dłużej wytrzymać pod jej kontrolą. Nazywałyśmy siebie przyjaciółkami, ale po pewnym czasie wszystko zaczęło się walić, a ja byłam zbyt słaba, żeby walczyć. Często zamykałam się w łazience i płakałam, bo zadręczałam się myślą, że zniszczyłam jej życie swoim odejściem. Myślałam, że to jakieś poczucie winy i że tylko za nią tęsknię. Ciągle nachodziły mnie myśli, że powinnam zostać ukarana, bo ją zdradziłam, bo odeszłam, chociaż obiecywałam tyle rzeczy. Ukierunkowywałam swoje cierpienie na jej osobę, bo wydawało mi się, że to jest przyczyną. Już wtedy miewałam bóle głowy, często zdarzało mi się płakać bez powodu czy też zamykać we własnym świecie i ignorować cały zawnętrzny świat. Były momenty kiedy byłam odrętwiała nie wiedząc nawet czemu.
Nie będę zagłębiać się jednak w szczegóły. Chodzi o to, że już od od dłuższego czasu jest ze mną źle, ale myślałam, że to jedynie smutek związany z jej osobą i całą tą sytuacją. Jednak w tym roku nie wytrzymałam, przełamałam strach i do niej napisałam. Później dużo rozmawiałyśmy, wszystko sobie wyjaśniłyśmy i wybaczyłyśmy. I naprawdę myślałam, że to koniec. Przez pewien czas było nawet normalnie. Byłam przeświadczona o tym, że już będzie ze mną wszystko w porządku, że nie mam się już o co martwić i po co płakać.
Teraz skończyłam pierwszą klasę liceum, dobrego liceum. Uczę się dobrze, jesteś cicha, nie mam wrogów. Ale nie mam też znajomych. Jestem aspołeczna, głównie siedzę w domu, nie chodzę na imprezy, mam wiele kompleksów związanych z moim wyglądem, a życie przechodzi wymyka mi się spod kontroli, ponieważ nie radzę sobie z samą sobą. To uczucie, które męczyło mnie tak długo i którego, jak myślałam, się pozbyłam, wróciło. Nie wiem czemu i po co, ale zaczęło się dziać coraz gorzej i gorzej. Przestałam radzić sobie z wieloma sprawami, nasiliły mi się bóle głowy, zaczęłam coraz więcej płakać. Przestało mnie cieszyć wiele rzeczy, które sprawiały mi przyjemność, nie umiem rozmawiać z ludźmi bo ciągle wydaje mi się, że każdy krzywo na mnie patrzy, że tylko wszystkim przeszkadzam.
Nie widzę nic dobrego w swojej teraźniejszości, a co dopiero w swojej przyszłości. Nie widzę niczego w kolorach, wszystko jest czarne i szare, zaczęłam być zimna. Obwiniam najpierw siebie a kiedy nie mogę poradzić sobie z tym uczuciem, to zaczynam obwiniać swoją rodzinę, krzyczę, jestem na nich zła. Powinnam być dla nich oparciem, a zamiast tego jestem nieustannie sarkastyczna i każdy ma mnie już powoli dość. Mam jedną jedyną przyjaciółkę, która wie, że dzieją się ze mną złe rzeczy, ale ponieważ martwiłam się o nią i jej sytuację rodzinną, przestałam jej mówić o swoich problemach, nie chcąc obarczać jej kolejnymi problemami. Próbowała mi pomóc. Starała się okazać mi współczucie i być wsparciem, jednak zaślepiona własnym cierpieniem, nie potrafiłam przyjąć do wiadomości, że może mnie spotkać coś dobrego. Teraz zaczyna się na mnie uodparniać bo zawodzę raz za razem. I to nie jest tak, że chcę tego. Nie. Ja po prostu nie mam siły. Nie mam często nawet siły podnieść się z łóżka. Tak było często w roku szkolnym, a w zasadzie w jego drugim symestrze. Potrafiłam obudzić się rano z brakiem siły do zmierzenia się z dniem i przeświadczeniem, że nie jestem zdolna do przebywania przez kilka godzin w szkole, kiedy jedyne na co miałam siłę i ochotę to leżenie i patrzenie się w przestrzeń.
Jestem ciagle ospała, nie mogę się skoncentrować, a przez to miałam też gorsze oceny. Nie czuję się już nawet sobą. Najgorsze są jednak myśli. Są jak lawina. Ciągle oskarżające, osądzające, pełne nienawiści do samej siebie. Zdarzają się też takie, które podpowiadają albo nasuwają wizje co by było gdybym umarła. Potrafię stać na światłach, a widząc autobus mam czasem ochotę pod niego skoczyć. Zdarzało mi się też wpatrywać w ulotki leków szukając jakie są skutki przedawkowania. I to nie jest tak, że jestem gotowa umrzeć tu i teraz. Ale są momenty, kiedy tylko to wydaje mi się być dobrym rozwiązaniem. Tak jakby już nigdy nie miało spotkać mnie nic dobrego, jakbym nie była nic warta i jedynym słusznym zakończeniem tego głupiego smutku była śmierć. Ale jestem tchórzem i za bardzo boli mnie myśl, jak to by zabolało kogokolwiek, komu jeszcze na mnie zależy. Więc nie umiem.
Dochodząc do końca chcę prosić o poradę. Co mam zrobić? Wiem na pewno, że moja mama nie bierze mnie na serio i chociaż myślałam nad wizytą u jakiegoś specjalisty, to jednak nie mam śmiałości ją o to prosić, bo już kiedyś powiedziała mi, że muszę się zmierzyć sama ze sobą, a żaden psycholog mi nie pomoże. Tylko jak mam pomóc sama sobie, kiedy nie potrafię.
Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...