Skocz do zawartości
Forum

Jak ułożyć sobie życie w patowej sytuacji . . .


Rekomendowane odpowiedzi

Dzień dobry.

 

Mam 35 lat, żonę od 10 lat i trójkę dzieci: 8 lat, 6 lat, i 3 lata.

 

Piszę tutaj, gdyż byłem już u psychologa, a właściwie dwóch. Nie mogę się jednak przełamać, żeby zacząć działać. Zacząłem się zastanawiać, czy nie chodzę tam, po to, aby zostać wysłuchanym i tyle.

 

Mój problem: nie wiem co zrobić ze swoim życiem, jak je sobie ułożyć, w którą stronę pójść? Problem niby prozaiczny, może „wydumany”, jednakże nie jestem dzieckiem, które snuje rozważania filozoficzne.

 

Jeżeli ktoś zechce poświęcić chwilę, żeby przeczytać, okaże się, że sytuacja nie jest prosta i z góry dziękuję za oddany mi czas.

 

1. Dzieciństwo

 

Dzieciństwo minęło mi pozornie szczęśliwie. Niczego mi nie brakowało, a rodzice robili co mogli, żebym miał łatwiej niż oni. Mieszkam w mieście do 150 000 mieszkańców, więc nie chodzi też o „ciężką pracę na wsi” itp. ( nie obrażając nikogo z terenów wiejskich). Tutaj pojawia się pierwszy problem. Miałem wszystko dane, podane, posprzątane, ugotowane itd. Nie musiałem nic robić. Do 7 klasy szkoły podstawowej rodzice pilnowali czy wszystko odrobione, nauczone. We wcześniejszych klasach jakieś rysunki, prace techniczne itd. były robione przez mamę za mnie. W klasie 8 zaczęły się złe oceny, gdyż zawsze wszystko było robione za mnie a nagle zostałem rzucony na głęboką wodę, bez żadnych umiejętności. Naturalnie zaczęło się, że jestem nieukiem, bezmózgowcem itd. Nacisk na naukę kładziony był bardzo. Nie to, żebym miał mieć „6” ale co najmniej „4” i ciągłe „ucz się!” brzmi mi w głowie do dzisiaj. Może to mieć związek z ciężkim, bardzo biednym wiejskim dzieciństwem ojca (urodzony w 1952, w tym roku zmarł). Pomimo swojego buntu (ciągnięcie do złego towarzystwa, wyskoki alkoholowe, papierosy) zostałem za uszy przeciągnięty za uszy przez podstawówkę, liceum (tony korepetycji – rodzice robili co mogli). Studia wybrane za mnie (chciałem na psychologię, ale naturalnie nie zdałem żadnych egzaminów wstępnych), poszedłem na prawo – jak ojciec ( podobno chciał zrobić doktorat i/lub być prawnikiem). Zrobiłem doktorat – napisany przez ojca. Wszelkie wybory życiowe były właściwie podejmowane przez rodziców, ja nigdy nie dorosłem. Np. przy budowie drugiego domu zapytano mnie czy chcę mieszkać razem z nimi czy oddzielnie? Oczywiście, że razem, bo przecież nie chce ich obrazić. Co prawda dom podzielony na pół i teraz mieszkam w nim z moją rodziną.

 

2. Rodzina

 

W pewnym okresie rodzice chyba naciskali, sam nie potrafię teraz powiedzieć, żeby mieć dziewczynę. Szukałem w internecie, gdyż nie znałem tony znajomych i ich koleżanek (wina rodziców – nie chodziłem na imprezy, wracałem do domu o określonej godzinie, zawsze musieli wiedzieć, gdzie jestem). Ciężko uwierzyć, ale ojciec też pisał i szukał. Te, które ja na żywo poznawałem w moim mieście były zawsze co najmniej w połowie „ z ciemnej gwiazdy”. W końcu poznałem swoją żonę. Tutaj kolejny temat – ona nie była dla mnie i nie wiem co ona we mnie widziała. Nie był z mojego miasta i widywaliśmy się w weekendy. Jak można się dobrze poznać? Najlepsze jest to, że po ok 9 miesiącach zaręczyny i po roku ślub. Padnie pewnie jak to? Rodzice nie zmuszali, ja jakby autonomicznie podejmowałem decyzje, ale raczej byłem sterowany podświadomie, coś jakby kolej rzeczy – dziewczyna, zaręczyny, ślub. Jakieś romantyczne emocje na pewno mną kierowały, ale dziewczyna bardzo mnie nie pociągała. Najwyraźniej „chemia” na jakiś czas przesłoniła mi oczy.

Po ślubie, przy wspólnym mieszkaniu zaczęły wychodzić różnice na każdym polu: pop kultury, charakteru, usposobienia, poglądów, wiary, a nawet seksualności. Jednym słowem: „wymień co chcesz”. Ciągłe spory, kłótnie, niedomówienia. Żona wyobrażała sobie, że będę bardzo pomagał przy sprzątaniu, zajmowaniu się dziećmi itd. jak jej tata – a tu klops. Dzieci? Stereotypowe, u niej bardzo katolickie (u mnie przeciwnie) wychowanie. Przed ślubem nie zamieszkalibyśmy ze sobą jak już można się domyślić – u niej rodzina, a u mnie też jakaś moralność czy wychowanie, nie wiem jak to określić. Współżycie po ślubie – uszanowałem jej decyzję – jeden z większych życiowych błędów. Obecnie nie istnieje, a od jak dawna to nie pamiętam, tak jak żadnej czułości emocjonalnej czy fizycznej – mojej w stosunku do niej na pewno. O żonie myślę tak, że raczej się nie odzywam żeby nie było sporów, czy docinków od niej. Jest co prawda styrana dzieciakami i sporym domem, który sprząta, ale to ona chciała trójkę (w ostatnie mnie wrobiła), a teraz nie ogarnia.

 

3. Życie na linii ja – żona – moi rodzice (rodzic).

 

Byli - a teraz mama - jest bardzo pomocna. Robi zakupy itd. Pomoże we wszystkim. Kiedyś nawet prasowała i przyniosła do naszej garderoby, czy położyła gdzie na brzegu naszej części pranie, to afera – wchodzenie w nasze życie z butami. Słowa typu powinniście dla mnie to zwykłe słowa i rada (i tak jest), a dla niej płachta na byka. Wszechobecna chęć niepodzielnego panowania nad dziećmi – tym co mówią, jak mówią, co jedzą, co robią itd. nie ma normalnej relacji, np. babcia z doskoku bierze gdzie któreś dziecko na zakupy czy cokolwiek. Kiedyś w ogólne nie było mowy. Dzisiaj jest odrobinę lepiej, to moja mam mówi co się stało, że żona pozwala? Najchętniej widziałaby oddzielny dom. Oczywiście jej rodzice są super. Mówienie im różnych rzeczy prosto w twarz i używanie zwrotów „nie życzę sobie” uważa za szczerość i pozytywna cechę. Kiedy mój tata żył nazwał pierwszą córkę, gdy była malutka kaczuszką czy jakoś tak to często reakcją było nie życzę sobie żeby tata tak mówił. Wystarczyła w jej przekonaniu nie taka odzywka. Ja jestem pomiędzy tym wszystkim. Kiedyś mediowałem między nimi żyjąc w nieustannym stresie co będzie jak przyjadę do domu? Jakaś afera czy nie?

 

Cały czas czuję się dzieckiem dzieci są dla mnie chyba konkurencją i żałuję, nie mogę robić tego co chcę, tylko cały dzień ganiam za najmłodszym i pilnuję żeby sobie nie zrobił krzywdy.

Wieczorami zajadam „życie”.

 

Psycholog uświadomił mi, że jestem sterowany i uzależniony od rodziców i to pomogło trochę opanować ciągły wewnętrzny niepokój związany z sytuacją w domu ale dalej do dzisiaj gdy została sama mama to się ciągnie. Wczoraj żona sama jadła kolację bo ja nie byłem głodny czy coś robiłem. Mamy działkę nad jeziorem, to mam pyta czy byśmy na dzień dwa czy ile chce z dziećmi nie przyjechali – głównie dla nich. Reakcja żony jest oczywista – nie chce się jej pakować dzieci. Do jej rodziców 100 km dalej, na weekend nie ma żadnego problemu z wyjazdem. Utarczki o najróżniejsze, najdrobniejsze rzeczy.

 

3. Alkohol

 

Od 8 klasy, z przerwą, później o 3 liceum do końca studiów i ileś lat małżeństwa było ostro. Tzn. w domu z rodziną już nie tak ale ostatecznie masakrycznego rozpędu nabrało to kilka miesięcy przed odejściem mojego taty. Później okazało się to buntem przeciw sterowaniu i od kiedy jego nie ma ja już nie piję. Powodem był też ten konflikt żony z rodzicami i konflikty moje z nią.

 

4. Firma

 

Ojciec zostawił sporą firmę, do której mnie nie szkolił, bo mówił, że ja nigdy nie chciałem i się nie angażowałem. Jak „mentalne dziecko” miało się angażować? Przez wiele lat był komputer i piwo. Jakoś sobie radzę, zespół pomaga bo jest z firma związany, ale są już od choroby nowotworowej ojca plany sprzedaży. Póki wszystko idzie jest dobrze ale dalej to nie jestem na tyle wdrożony. Nie wiem co robić.

 

Podsumowując:

1. nie ogarniam firmy

2. Snuję się całe dnie niby coś tam w domu robiąc i funkcjonując, ale całe dnie w mojej głowie kołaczą się myśli, że „mogło być inaczej”, „gdyby żona była inna”, „gdyby tyle dzieci nie było”, „gdybym był sam to bym mógł wszystko i byłoby mi lepiej” itd. Takie chodzenie z głową w chmurach, a nie życie.

3. Ostatnio byłem sam tydzień bo żona z dziećmi wyjechała i nie miałem co robić, ale jak tylko wrócili w ciągu chwili wszystko powróciło.

4. Rozwód kiepsko bo alimenty.

5. Kiełkuje mi w głowie myśl o życiu własnym życiem i olanie żony lub żony i dzieci, ale chyba nie potrafię.

6. Byłem u psychologa, i fajnie pogadać a potem nie podejmuję żadnych działań.

7. Sytuacja wydaje się bez wyjścia i nie wiem co robić.

Odnośnik do komentarza

Gdyby babcia była dziadkiem... Po co Ci takie rozważania. 

Jesteś jaki jesteś, na pewno ma wpływ trzymanie pod kloszem, nie odcięcie pępowiny... A rodzice jak zwykle chcieli jak najlepiej... Pewnie byłeś jedynakiem... Popełniali kardynalne błędy wychowawcze, ale raczej nieświadomo konsekwencji. 

Teraz musisz sobie powiedzieć, muszę ciągnąć ten wózek, bo dzieci są najważniejsze... Dasz radę jak będziesz myślał pozytywnie, z firmą też, zatrudniasz ludzi, którzy za Ciebie pracuje, więc czego nie ogarniasz? 

Nie doceniamy tego co mamy. 

Mógłbyś dzisiaj być sam i narzekać na samotność. 

Dobrze, żeby się lepiej rozumieć, korzystali z terapii dla par. Warto walczyć o ten związek, chociaż że względu na dzieci. Poza rodziną też nie  będziesz się lepiej czuł. 

Ciesz się, że jesteście zdrowi, że dzieci urodziły się zdrowe, bo to jest najważniejsze w życiu, wszystko inne zależy od nas. 

A już z tą sytuacją bez wyjścia, przesadzasz. 

Zajmij się sportem, jak masz za dużo wolnego czasu, chociaż i przy braku czasu, powinien być czas dla siebie. 

Odnośnik do komentarza
Gość Ja cię rozumiem

Zawsze byłeś zakładnikiem i dalej nim jesteś. Najpierw swich rodziców a teraz swojej rodziny. Nie miałeś i nie masz na tyle silnej osobowosci i niezależności żeby móc to zmienić. Nie wiele osób stać na pójście swoją własną drogą będąc osaczonym tak mocno jak ty , spętany więzami rodzinnymi, zawodowymi, społecznymi,kulturowymi. Wychowanie i słaby charakter zrobily z ciebie jednostkę  która dokonuje wyborów jakie się od niej oczekuje, a nie jakie sama uważa za najlepsze dla siebie. Problem w tym ze ty długo nie wiedziałeś czego właściwie chcesz i jak ma wyglądać twoje życie. Poszedłeś na w sumie łatwy układ i spełniłeś oczekiwania rodziców. Czyżbyś nie wiedział, że nie musisz? To miało swoje wady ale i zalety. Wady to uczucie braku kontroli nad własnym życiem i poczucie niezgody, na to jak ono sie toczy, a toczy sie jakby obok ciebie i wbrew twojej woli. Zalety, to ze nie musiałeś o nic w życiu walczyć  bo wszystko miałeś podane na tacy. Co prawda to inni ,za ciebie decydiwali ,ale darowanemu koniowi nie zaglada sie w zęby. Inna sprawa, że darowanego nie ceni sie zbytnio i uwaza sie za coś oczywistego. Wyobraź sobie, że w wieku 25 lat zakladasz rodzinę i sam musisz zadbac o wszystko . Jak myślisz dal byś radę bez pomocy rodziny.? Twoja pozycja byla i jest uprzywilejowana wobec większości mlodych ludzi którzy sami muszą się mierzyć z życiem. Ty jeczsze niczego nie zdobyłeś samodzielnie. Nawet twoje wykształcenie bylo na siłę promowane przez rodziców. Wg mnie nie jestes ambitny, bo nie chcesz zmierzyć się z zadaniem jakie spadło na ciebir po śmierci ojca. Nauczyc mozna sie wszystkiego, jeśli się chce. Trzeba tylko czasu,uporu i ambicji właśnie. Ty sie z góry poddajesz, bo to nie dla ciebie. A co jest dla ciebie.? Zadaj sobie pytanie co chcesz zmienić w życiu, co chcesz robić  zeby czuć się dobrze. Teoretycznie możesz wszystko. Sprzedaj firme, weź swoja połowę  trzaśnij drzwimi i wyjedź gdzie chcesz. Tylko trzeba wiedzieć czego się chce, a nie tylko wiedzieć czego się nie chce. Dlatego musisz chodzić na terapię  zeby poznać siebie i swoje potrzeby a później podjąć decyzję  czy chcesz całkowicie zmienic swoje życie, czy nabrać odwagi żeby zmierzyć się z tym które masz. Zmiany są dobre i możliwe, ale potrzeba duzo siły i charakteru, żeby móc je zrobić. Ty na ten moment nie jesteś na to gotowy. 

 

 

 

Odnośnik do komentarza

No właśnie ja chodziłem na terapię raz czy dwa. Mimo wszystko nie mogę jakby się zdecydować na współpracę z psychologiem i podjąć rzeczywiste działania żeby zmienić swoje życie. Do tej pory wygląda to tak jakbym raczej chciał się wygadać pożalić i tyle. 

Co do tego czy w dzieciństwie nie wiedziałem że nie muszę słuchać rodziców, to owszem nie wiedziałem. Moja psychika działała jak w matrixie. Tego typu myśl że mogę nie słuchać rodziców i robić coś po swojemu nawet nie przyszła mi do głowy.

 

Uwagi jak najbardziej słuszne że albo zmienić całe swoje życie albo zmienić jego część. Problem jest właśnie w tej odwadze i chęci żeby to zrobić.

Nie wiem właśnie jak terapia ma mi pomóc żebym się wreszcie odważył.

 

Jak na razie jedyne plusy terapii to to że uświadomiłem sobie że w znacznej części to ojciec mnie blokował i teraz już nie piję żeby zrobić jemu i żyjącej matce na złość.

 

Odnośnik do komentarza
1 godzinę temu, LukaszK85 napisał:

że albo zmienić całe swoje życie albo zmienić jego część. Problem jest właśnie w tej odwadze i chęci żeby to zrobić.

Odwaga i chęć, oczywiście potrzebne, ale trzeba też wiedzieć co chce się zmienić, po co i na co... Czyli... 

2 godziny temu, Gość Ja cię rozumiem napisał:

 trzeba wiedzieć czego się chce, a nie tylko wiedzieć czego się nie chce

Najpierw więc sprecyzuj co byś chciał... Potem czy jesteś w stanie... 

Bo jak zmieniamy coś w swoim życiu, to musimy być pewni, że na lepsze i liczyć się z tym, że życie to jeszcze zweryfikuje. 

Odnośnik do komentarza
Gość Ja cię rozumiem

Łukasz  terapia ma ci pomóc odnaleźć samego siebie, tzn przepracować dzieciństwo w cieniu dominujacego ,wymagającego ojca i nadopiekuńczej matki. Ma ci pomóc uwolnić się od demonów przeszłości, żebyś mógł dojrzeć do sytuacji w której ty sam jestes panem swojego życia. Musisz odnaleźć własną osobowosc,  bo teraz świecisz tylko światłem odbitym. Dominowali cię rodzice, dominuje żona, a pewnie już i dzieci. Brakuje ci osobowosc i charakteru żeby przejąć stery głowy rodziny. Jesteś zagubiony wiec musisz odnaleźć drogę. Terapia ma swój czas i cel, które okresla sie na początku. Musisz wiedzieć co chcesz osiągnąć i do czego dążysz. Piszesz ze jesteś niedojrzały, więc może jest to zaburzenia osobowosci. Warto to zbadać. Warto też zrobić badanie poziomu testosteronu. Ten hormon odpowiada za odwagę i pewność siebie. Jego niedobór utrudnia życie facetom.  Najważniejsze żeby od czegoś zacząć, bo samo wygadanie się tutaj,  czy psychologowi,może przynieść chwilową ulgę ale niczego nie zmieni. Jesteś w punkcie, w którym masz juz świadomość,   ze to i owo ci nie pasuje i chcesz coś zmienić, więc trzymaj się tego i nie odpuszczaj. 

Odnośnik do komentarza
Gość ChybaToAleNieWiem

Rozważ branie antydepresantów SSRI. One pomagają wskoczyć na właściwe tory. Masz po nich zwiększony poziom serotoniny co przekłada się na chęć działania, wiedze o tym co dla ciebie najlepsze w danym momencie i ogólnie chęć na naprawę tego co zjebane w życiu. Pamiętaj tylko że to ma ci pomóc wejść na dobrą drogę, potem trzeba do STOPNIOWO odstawić, a nie brać cały czas. Idź do lekarza i powiedz że chcesz SSRI - nawet rodzinny ci to może przepisać.

Odnośnik do komentarza

Powiem tak... Wiele osób szczególnie samotnych, np. niemających powodzenia u kobiet marzy o takim życiu jakie Ty masz. Ty masz duży dom, działkę nad jeziorem, itp. a ja wynajmuje malutki pokoik a kuchnia i łazienka dzielona z pozostałymi dwoma współlokatorami.  Ty miałeś kochających rodziców a ja miałem w domu rodzinnym za dziecka i wczesnej młodości piekło i ojca tyrana, co zostawiło mi traumę i problemy z nią związane do dzisiaj i raczej to chyba nigdy już nie przejdzie.
  Wierz mi, może i mieszkanie w z żoną i trójką dzieci Cię trochę czasem "dusi", ale to o wiele lepsze niż samotność. Poza tym osoby z którymi mieszkasz to Twoja rodzina, której na Tobie zależy.  Gwarantuje Ci, że gdybyś miał odejść od rodziny i chwilę odetchnąć to szybko byś wrócił. Tak, odetchnięcie i pobycie samemu gdy cały czas od lat masz na głowie żonę i dzieci jest nawet wskazane, ale szybko byś popadł w deprechę gdyby to miała trwać zbyt długo.

 

Odnośnik do komentarza

Dla każdego co innego jest problemem. To co jeden uważa za błahostkę dla kogoś innego stanowi istotny problem. Nie umniejszając problemów osoby z poprzedniej wypowiedzi, stwierdzenie że ja mam lepiej bo ktoś ma dużo gorzej nie jest pomocne.

Rzeczy materialne szczęścia nie dają. Owszem mam duży dom, ale za to żona narzeka że trzeba go sprzątać, i jest on również źle zorganizowany, nie wiem co ojciec miał na myśli, ale rozkład i wielkość pokojów jest taka że połowa jest na dole a połowa na górze i trzeba wiecznie biegać między piętrami a wysokości jest ponad 3 m. Powoduje to kolejny problem ze strony żony że ona już nie daje rady wiecznie biegać po schodach czy to za dziećmi czy to do sprzątania lub noszenia prania w jedną i drugą stronę. Zgodzę się natomiast że rzeczywiście mam dach nad głową i to spory dach nad głową więc tutaj mimo wszystko nie mogę narzekać.

Co do działki nad jeziorem, to żona woli pojechać do swoich rodziców na wieś i z pakowaniem się nie ma problemu, ale taki sam wyjazd niecałe 40 km nad jezioro jest dla niej kosmicznie problematyczny ze względu na całą logistykę. W związku z tym nad tą ładną działkę nad jeziorem praktycznie nie jeździmy. Dochodzi oczywiście problem kiedy moja matka zaprasza nas żebyśmy chociaż na jeden dzień z dziećmi przyjechali żeby się cieszyły. Czasami mam już wrażenie że moja żona robi wszystko odwrotnie niż chce czy prosi moja matka.

Posiadane rodziny, dla jednego jest marzeniem, a inny jak ja się w niej dusi, ma na codzień konflikty z żoną, całe dnie wegetuje bo musi ganiać za najmłodszym trzylatkiem żeby ten niczego nie ściągnął, nie spadł i nie zrobił sobie krzywdy. Dodam że przerobiam to samo już po raz trzeci bo mam jeszcze dwie córki. Łącznie takie szarpanie się trwa już 9 rok. Nie mam możliwości żeby cokolwiek zająć się sobą w ciągu dnia. Do tego żona najpierw chciała trójkę dzieci a teraz zwyczajnie sobie z tym nie radzi i jest codziennie znerwicowana. Poza tym konflikt na linii żona i moja matka i wiele innych. Stwierdzenie w tym momencie że rodzina to największy skarb i żebym nie narzekał bo inni rodziny nie mają nie jest chyba do końca słuszne. 

Za celne uważam natomiast stwierdzenia z poprzednich odpowiedzi, że możliwe jest że mam zaburzenie osobowości, jak również to że żeby coś zmienić trzeba najpierw dokładnie wiedzieć co chcę się zmienić a później czy jest to możliwe. W sumie na poprzednich terapiach nie został ustalony ani czas ani cel terapii jak również terapeuta nie stwierdził żeby popracować nad tymi konkretnymi zaburzeniami osobowości i stwierdzić co się chce w życiu zmienić tylko że skoro już jestem w takiej a nie innej sytuacji to żeby ciągnąć ten wózek i ogarnąć życie na tyle na ile się da. 

Na pewno na następnej terapii na którą jestem już umówiony będę potrafił określić czego chcę i w tym kontekście uważam kilka z obecnych to wypowiedzi za bardzo pomocne.

 

 

Odnośnik do komentarza

Dzieci trzeba wdrażać od małego do pomocy, nie chodzi tu o trzylatka, dzieci szybko rosną, więc ja bym tu nie widziała problemu, bo to minie, przyjdą inne problemy. 

Jesteśmy stworzeni do rozwiązywania problemów, bo jak kto ich nie ma, to wymyśla je tam, gdzie ich nie ma, a narzekanie mamy we krwi?

Podobne problemy małżeńskie ma wiele par, dużo trzeba rozmawiać, nie czepiać się o byle co. Tak przeważnie jest, że kobiety ciagną do swoich rodzin, a do teściowej mają zawsze jakieś ale... Możesz z dziećmi sam jechać do mamy, nad to jezioro, jeśli chodzi o ścisłość... 

Gorzej, że nie ma między wami bliskości. Dlatego sugerowałam terapię dla par. 

Wszędzie jest dobrze gdzie nas nie ma...

Ciebie wszystko przerasta... Dlatego nadzieja w dobrej terapii. Jeśli brałeś leki, to chyba miałeś diagnozę, być może powinieneś równolegle korzystać z pomocy psychiatry, samemu też nie można zmieniać leków ani odstawiać. 

W ogóle to psychiatra powinien postawić diagnozę i zlecić terapię w odpowiednim nurcie. 

Odnośnik do komentarza

Psychiatra niestety dał leki przeciwdepresyjne, bo ja myślałem, że miałem depresję.

Podobno to często z obawy przed odpowiedzialnością, jeżeli faktycznie pacjent ma depresję, popełni samobójstwo i będzie śledztwo.

Nie proponował terapii, nie dostałem do ręki diagnozy.

Z żoną nie da się porozmawiać. Kończy się na "rób co chcesz", "ja mogę się nie odzywać" itd.

Bliskości nie ma żadnej, gdyż żyjąc w takiej sytuacji codziennie, chyba nie da się być blisko, zwłaszcza, że jej styl jak również wygląd nie pociągają mnie za bardzo. Może to być również wyłącznie przez zachowanie.

Ona mieszkała 130 km od mojego miasta, nie ma tutaj znajomych, ja również nie mam bo było ich mało, a później rozjechali się po Polsce. Żona swój wygląd, udręczenie obowiązkami i zachowanie tłumaczy właśnie ich nadmiarem i brakiem znajomych, gdzie można wyjść.

Co do teściowej to nie są jakieś ale, tylko ale na wszystko, zawsze i wszędzie. Codziennie "Twoja mam to jest dobra . . . ." i tutaj że ona to i owo źle, niedobrze lun w ogóle "tak ma nie być" lub "nie życzę sobie" i najlepsze "mam tego dość".

 

Teoretycznie mógłbym próbować zmienić się w faceta ze swoim zdaniem itd. ale to byłby jak ostatnio gdzieś słyszałem "fantom". Oznacza to, że niby każdy chce być piękny, wysportowany, sławny itd. i ludzie będą go podziwiać, tyle, że to nie będzie on tylko fantom - osoba postrzegana w konkretny sposób przez swoje sukcesy. Wyszłoby pewnie, że ja to nie ja. Lepsza pewnie będzie terapia, żeby jakoś dowiedzieć się kim jestem, bo rozwiązanie technicznie nasuwa się tak jak wspomniałem wyżej samo - być twardym. Jednocześnie nie umiem być kimś, kto trzaśnie drzwiami, czy żyje wg powiedzenia "pi***** resztę, rób swoje". 

Odnośnik do komentarza

Oczywiście, że nie da się zmienić o 180 st. i nie być sobą. Osobowość i charakter kształtuje się całe życie, więc nie da się tego zmienić, choć trochę napewno da się wyprostować. 

Być może byłeś dzieckiem specjalnej troski, nie rozwijałeś się jak inne dzieci, dlatego rodzice trzymali Cię pod kloszem i popychali... Myśląc, że to najlepiej będzie dla Ciebie. Nie wiem, tak gdybam, bo równie dobrze mogły to być przerośnięte ambicje ojca. Albo jedno i drugie. 

Dlatego jesteś taki wycofany,  niedecyzyjny, nie radzący sobie ogólnie z życiem.

Uważaj, żeby nie wpaść z deszczu pod rynnę... Wszelkie poważne decyzję muszą być dobrze przemyślane. 

41 minut temu, LukaszK85 napisał:

Żona swój wygląd, udręczenie obowiązkami i zachowanie tłumaczy właśnie ich nadmiarem i brakiem znajomych, gdzie można wyjść.

Można przecież zatrudnić pomoc domową, zaproponuj to żonie. Ty też odetchniesz. 

Żona, tak jak Ty, też za bardzo nie jest towarzyska, nie pierwsza i ostatnia zamieszkała daleko od domu, są przecież sąsiedzi, znajome ze szkoły dzieci, trzeba tylko chcieć... 

Odnośnik do komentarza

Pomoc domowa odpada, bo nikt jej po domu chodził nie będzie.

Z tego powodu ja odwożę i przywożę dzieci bo ona w kółko sprząta i sprząta i gotuje i pierze.... W dodatku tak w jej domu było, że jej rodzice latami dom na wsi też budowali, poza tym była najstarsza z kuzynostwa i w kółko robota, pilnowanie innych itd.

Jej rozwiązanie to wciągnięcie mnie przynajmniej w połowie w to wszystko. Problem jest taki, że jak bym nawet pomagał to ona dalszą robotę sobie znajdzie, zawsze coś wymyśli, tak już bywało.

Najpierw zmęczona ale poleży 10 minut i nagle wybuch, że ona już nie może tak leżeć i do roboty...... jakiej? zawsze coś się znajdzie.

Jak nie miała pracy po studiach to sprzątała, gotowała, prała itp.

Jak na podwórko wychodzimy od razu leci do ogrodu w krzaki robić, a raz powiedziała, że nie chce jej się bawić z dziećmi w chowanego bo to strata czasu.

Jak do szkoły poszła kilka razy odebrać córkę to ja przypadkiem się tam też znalazłem i widziałem że inni rozmawiają a ona stoi jak słup.

Ja chyba byłem dzieckiem specjalnej troski.

A jak miałbym wpaść z deszczu pod rynnę?

Odnośnik do komentarza

To też masz problemową żonę... W takiej sytuacji, pozostaje Ci za bardzo nie przeszkadzać jej w robocie, to jej żywioł, nie zwracaj uwagi na narzekania. 

9 minut temu, LukaszK85 napisał:

jak miałbym wpaść z deszczu pod rynnę?

Chodzi o to, żebyś nie podejmował żadnych poważnych nieprzemyślanych kroków, żeby nie pogorszyć sobie życia. 

 

Odnośnik do komentarza

Zmień psychoterapeutę. Zacznij interesować się firmą, pracą bo bez tego nie ma kasy a jak nie ma kasy to nie ma z czego żyć.
Poza tym widać u ciebie nawet po śmierci ojca uzależnienie od niego, od jego i matki wychowywania w taki sposób jak im się podoba, pod nich. Nie wychowali ciebie na kogoś kto może i ma praw decydowac o sobie i później wyszło jak wyszło z żoną. Nie dobraliście się w ogóle. Ale dzieci są twoje jak i jej. Więc wychowujcie je naprzemiennie. Nawet jeżeli się rozwiedziecie. Myślę że jesteś już na tyle dorosły aby matce postawić granice. Bo ty cały czas ich nie postawiłeś. Masz tą żonę, masz 3 dzieci, ale jesteś zagubiony tak jakbyś był dzieckiem cały czas który nie przerobił stosunków z rodzicami i władował się w swoją rodzinę gdzie też nie jesteś szczęsliwy. Trochę tak jakbyś znalazł żonę aby uciec przed rodzicami, zrobił dzieci żeby ich zadowolić, ale poza tym jesteś cały czas w dołku i nie radzisz sobie. Z żoną jesteście jak ogień i woda, a niestety czy to poglądy, czy seks, czy wspólna wizja i plany przyszłościowe muszą być podobne aby było ok. Wy się róznicie a jak się zastanawiam jakim cudem macie 3 dzieci. Idź na psychoterapię u kogoś innego, zajmij się pracą (firmą lub poszukaj innej pracy) bo musisz miec zajęcie które będzie też dla ciebie odskocznią, musisz też zarabiać na siebie i dzieci ( nie wiem czy żona pracuje). Matce po prostu warto zwrócić uwage że miała męża, miała swój czas na wychowywanie, teraz niech się do ciebie nie wtrąca. To samo dotyczy rodziców żony. Uważam że dla was rozwód będzie najlepszym co może być. Ale jeżeli się rozejdziecie to nie bierz rozwodu z dziećmi. O dzieci dbaj i kochaj aby w przyszłosci ci nie powiedziały że jesteś taki jak twój ojciec. Po prostu przestań żyć przeszłością. Pzdr

Odnośnik do komentarza

Byłem u psychologa.
Używa terapii skoncentrowanej na rozwiązaniach. Kiedyś już byłem na takiej terapii ale wtedy jeszcze po pierwsze żył ojciec a po drugie prawdopodobnie nie byłem gotowy wprowadzać jakichkolwiek zmian w życiu.

Psycholog wyciągnął ciekawy wniosek że muszę odpowiedzieć sobie na pytanie czy chce rozwodu czy naprawiać związek.

To jest pytanie od którego tak naprawdę cały czas uciekam, bo tli i się gdzieś z tyłu głowy.

Co do naprawiania, to mogę naprawić związek technicznie to znaczy pomagać przy dzieciach sprzątać i temu podobne. Może się okazać że ona odkryje wtedy przede mną zupełnie inne oblicze.

Gorsze jest jednak w tym wszystkim to że ona chce się poddać całkowicie dzieciom i spędzić życie pomiędzy sprzątaniem ogarnianie w domu i ogarniemy dzieci, a poświęceniem wolnego czasu właśnie im. Za przykład może posłużyć właśnie ostatnia rozmowa, w której, żona przyznała że, to że dzieci nie grają w gry planszowe to nasza wina bo jeżeli my byśmy grali to i one by się włączyły. Tłumaczyłem jej że każdy powinien mieć trochę czasu dla siebie bo to po prostu zdrowe i konieczne. Ona na to że małżeństwo nie jest po to żeby spędzać czas oddzielnie, jej tata nigdy nie chodził do kolegów, a mama do koleżanek sporadycznie.

Jak widać wyżej nasze wizje życiowe się rozmijają całkowicie.

Co do rozwodu to niestety brakuje mi odwagi, żeby w ogóle na poważnie zacząć temat. Coraz bardziej jestem przekonany, że nic nie czuje do niej, ale nie potrafię jej tego wprost powiedzieć. Ona zarzuca mi, że jeżeli dojdzie do rozwodu to ja zrobiłem z niej kozła ofiarnego i zmarnowałem jej 10 lat życia. Nie będzie chciała żebym utrzymywał kontakty z dziećmi, bo to moje nastawie nie do nich i to co o nich mówię, to wygląda, że ich nie chciałem i nie chcę. Tak też ma zamiar im powiedzieć po rozwodzie, a to nie do końca prawda, że czuje do nich odrazę. Poza tym od początku byliśmy różni, i ciężko mi powiedzieć, czy cokolwiek fizycznego mnie w nie pociągało na początku. Mówię tak dlatego, że żyłem jak już wspomniałem jak w jakimś „Matrixie”.

Żeby się przekonać czy da się uczuciowo życie zmienić, to trzeba gdzie teraz na spokojnie wyjść, kiedy już wiem jak wyglądała moja przeszłość i spojrzeć na świeżo i obiektywnie. Muszę jej przyznać rację, że moja mama tylko na pokaz, zwłaszcza przed znajomymi ma wnuki, a tak to nie zostanie z całą trójką bo nie da rady i jest za stara. Teściowie z kolei też mimo już emerytury przejeżdżają (100 km) rzadko, głównie na urodziny i itp. Oni maja natomiast siłę. Nie możliwości wyjścia, bo nawet jeżeli mielibyśmy komuś znajomemu podrzucić dzieci to jak, całą trójkę?

Rozwód byłby kłopotliwy też dla niej co przyznaję. Głównie ze względów logistycznych, pracy i innych. Prawda jest pewnie jednak taka , że boi się bycia „czarną owcą” na wsi u rodziców i ogólnie w rodzinie (bardzo katolickiej, tradycyjnej, która nie akceptuje dzisiejszego skakania kwiatka na kwiatek itd.). Może to też być powód dla, którego ona twierdzi, że coś do mnie czuje.

Rozwód trzeba też przemyśleć, bo czytam, że później ludzie zmieniają np. partnerki i już nigdy nie znajdują tego kogoś (może to właśnie konsekwencja rozwodu). Pomijam już temat alimentów itd.

Moi praktycznie wszyscy znajomi, których też nie mam jakoś dużo wyjechali z mojego miasta, więc zostanę wreszcie w spokoju sam…. I co? Co będę robił? Teraz tydzień jej nie było z dziećmi, bo była u rodziców, miałem wolną rękę i…. sam nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Na co dzień to narzekam, że przez dzieci i żonę nic nie mogę robić, a jak już miałem okazję to nie wiedziałem. Nawet jak trochę popiłem, i konsolę włączyłem (bo tylko to mi przyszło do głowy) to nie dało mi to radości. Prawdopodobnie bym się przywyczaił, bo miałbym świadomość, że to na dłużej. Może siłownia? Basen? I inne i bym kogoś poznał. Tylko czy ja bym chciał kogoś poznać po rozwodzie?

Teraz rozglądam się za dziewczynami, i w każdej mi się coś podoba, a to farbowane włosy, a to makijaż a to styl itd. Niby takie mam wyobrażenie, że bym chciał odwrotność tego co mam, czyli odpicowaną laskę niezły seks itd. Jest to jednak jeżeli chodzi o dziewczyny ocenianie książki po okładce. Mimo wszystko nawet jeżeli znów byłoby średnio to przynajmniej np. byłaby ładna. Trochę pewnie niedojrzałe takie rozważania.


 

Sam nie wiem czy z tym rozwodem to ja nie chce wychodzić poza strefę komfortu, czy po prostu go nie chcę.


 

Wychodzi na to, ze nic nie wyszło z rozmowy, gdzie miałem szczerze wszystko powiedzieć. I tak to to żona ujęła, że znów ta sama rozmowa, w której wyrażam jakieś żale ale nic konkretnego. Wychodzi tylko, że ona jest zła i dzieci i tyle.

Patrzę na FB i i ogólnie wokół mnie na udane, przynajmniej z pozoru życie innych znajomych (wyjazdy/pasje/rozrywki/praca) i ściska mnie z żalu i zazdrości. Za co mnie taka kara spotyka? Najpierw dzieciństwo przewalone a teraz takie życie?

Zdaje się, że będę jak do tej pory, chciał przebywać poza domem (jak mój wujek), słuchać muzyki i na chwilę wyobrażać sobie innego mnie, inne życie i inną rzeczywistość (takie odpływanie przy tym moim ambient/chillout/electronica). Nie zdecyduję się na rozwód, będę dalej tkwił w tym bagnie, może kiedyś żonę zdradzę, żeby zaznać porządnego seksu. Szkoda, że nie mam tyle siły, żeby jak ktoś już tutaj mówił, sprzedać firmę, zabrać pieniądze, trzasnąć drzwiami i zniknąć. Niby to egoistyczne, ale życie ma się tylko jedno, w codzienności nie mieści się nam w głowach. Nawet z powodów wcześniejszych napić się nie można, a czasami nawet o tym myślę.

Szkoda, że jednak zanosi się na to, że przegrałem życie, bo za wielka ze mnie ciapa. („sky is the limit” niech ten kto to wymyślił wejdzie w moje buty).


 

Odnośnik do komentarza

Wiecie co...szkoda mi Waszych dzieci. Szkoda mi też Ciebie, ale dzieci nie są winne tej sytuacji, a mogą ponieść jej skutki. Może rzeczywiście wygospodaruj w tygodniu pare chwil tylko dla siebie. Rozumiem, że jesteś zmęczony życiem, obowiązkami, ale ...czy na prawdę chcesz zostawić swoje dzieci? Gdzieś tak napisałeś. Trochę mnie uderzyło jak napisałeś, że "To ona chciała dzieci". Dzieci to decyzja wspólna....jeśli się na to zgodziłeś, to są i Twoje. Bez seksu dzieci by nie było...Powinieneś jednak poszukać dobrego psychoterapeuty i chodzić na terapię. Rozumiem, że masz problemy sam ze sobą i...ciężko wobec tego zająć się życiem rodzinnym, ale teraz musisz pogodzić obie te sprawy. Nawet gdybyś rozszedł się z żoną to i tak będą to Twoje dzieci. Może uda się to jeszcze powoli poukładać.  

Odnośnik do komentarza

Psycholog prochu nie wymyślił. Zadał ci to samo pytanie co większość piszących tutaj. Musisz wiedzieć czego chcesz i to tyle i aż tyle. W rodzinie ci źle ale bez niej też nie wiesz co miałbyś robić. Trudno jest wymyślić swoje życie na nowo, jeśli nigdy się tego wcześniej nie robiło, a wszystko toczyło się samo obok ciebie i bez twojej świadomej woli. Nigdy nie podejmowałeś męskich decyzji i teraz też nie jetes na to gotowy, bo zwyczajnie jesteś zagubiony w życiu. Płyniesz na fali ale nim nie sterujesz. Zacznij od tego  że wizualizujesz sobie swoje nowe życie. Element po elemencie. Zastanów się co chciałbyś robic, jakie masz pasje, talenty i umiejętności. Co sprawiło by Ci satysfakcję i radość. Zacznij budować nowe znajomości, wyjdź sam np do klubu. Zobacz czy potrafisz budować relacje z ludźmi. Zaproś przyjaciół. Dowiedz się jak oni żyją, czy są zadowoleni ze swojego życia. Siedząc w domu niczego nowego nie doświadczysz. 

Pewne jest ze żony nie zmienisz. Ona chce się poświęcić wychowaniu dzieci i to jest jej cel i misja życiowa . Ty jesteś kiepskim mężem i ojcem. Rodzina nie jest twoim powołaniem Można byc dobrym ojcem również na odległość. Zresztą poswiecanie swojego życia na ołtarzu rodziny bo są dzieci, które nie są niczemu winne, to masochizm, który wcześniej czy później skończy się zgorzknieniem, kłótniami i pretensjami o zmarnowane życie. Koniec końców i tak się rozwiedziecie, ale bedziesz miał już 40 kilka lat albo i więcej i żal do całego świata o zmarnowane zycie. 

Odnośnik do komentarza
5 godzin temu, Gość Yolka napisał:

Pewne jest ze żony nie zmienisz. Ona chce się poświęcić wychowaniu dzieci i to jest jej cel i misja życiowa . Ty jesteś kiepskim mężem i ojcem. Rodzina nie jest twoim powołaniem Można byc dobrym ojcem również na odległość. Zresztą poswiecanie swojego życia na ołtarzu rodziny bo są dzieci, które nie są niczemu winne, to masochizm, który wcześniej czy później skończy się zgorzknieniem, kłótniami i pretensjami o zmarnowane życie. Koniec końców i tak się rozwiedziecie, ale bedziesz miał już 40 kilka lat albo i więcej i żal do całego świata o zmarnowane zycie. 

Trafne spostrzeżenie Yolka

Odnośnik do komentarza
W dniu 10.08.2021 o 15:14, LukaszK85 napisał:

Nie wiem właśnie jak terapia ma mi pomóc żebym się wreszcie odważył.

Odwrotnie... najpierw musisz się odważyć by zmienić swoje życie i potem pójść na terapie ? Piszesz, że w tej chwili chcesz się raczej wygadać, a więc nie chcesz nic zmienić mimo, że Ci źle. Generalnie nie znasz innego życia, a więc może po prostu nie wiesz czego zapragnąć i jak by wyglądało Twoje życie gdybyś zaczął samodzielnie myśleć i sam podejmować decyzje. Prawdopodobnie nawet tego nie umiesz a więc w jaki sposób miałbyś sam zdecydować, że chcesz się zmienić? To takie zaklęte koło ?  A jak ma Ci pomóc terapia? Hmmm na pewno trzeba się liczyć na długie lata. Być konsekwentnym, cierpliwym i zdeterminowanym. Terapeuta z pewnością obierze metodę leczenia i krok po kroku będziesz się zmieniał. Jednak aby cokolwiek ruszyło z miejsca, to najpierw musisz chcieć, a nie ma chęci. 

Edytowane przez Javiolla

"Twoją rzeczywistą i ostateczną prawdą jest sposób, w jaki przeżywasz swoje życie, a nie idee, w które wierzysz"

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...