Skocz do zawartości
Forum

Koniec małżeństwa po 8 miesiącach


Gość Maja

Rekomendowane odpowiedzi

Pochodzę z pozoru z dobrego domu. Nie mam rodzeństwa. Zawsze byłam ubrana, niczego nie brakowało, jeździłam na wycieczki. W domu nie było libacji alkoholowych ani przemocy. Jednak kiedy ojciec wypił to się czepiał mamy, popychał, wyrzucał obiad „bo nie taki”, wyrzucał kosz z praniem „bo powinno być uprane”. Po śmierci dziadka Mama przeszła depresję, nerwicę lękową. Swojego czasu też leczyła się na oddziale. Potem jeździła na terapię grupową.

Ukończyłam studia. Niczego mi nie brakowało. Rodzice łożyli na moje utrzymanie (pracowałam od ukończenia pełnoletniości przez cały okres wakacji, ale te pieniądze mogłam przeznaczyć na wakacje, samochód). Od małego wiedziałam, że nie chcę takiego domu i modelu rodziny jaki był u mnie. Chciałam bliskości, wsparcia, zrozumienia. Do dziś pamiętam co przechodziłyśmy z mamą wiedząc, że ojciec przyjdzie pijany… Pamiętam jak się czułam dotknięta, kiedy ojciec mówił do mamy „weź se tablteczkę” za każdym razem, kiedy miała o coś żal, albo pretensje.

Tu zaczyna się moja historia… Miałam kilku chłopaków  „na poważnie”. Jakoś wszystko rozchodziło się po kościach. Męża znałam od zawsze. Ta sama miejscowość, ci sami znajomi. Nigdy jednak nie mieliśmy szczególnego kontaktu. Do czasu…
Wyszło, że zaczęliśmy się spotykać. Raz było lepiej, raz gorzej. Jak zawsze myślałam. Czasem wychodziło jakieś kłamstwo – miał być w domu był w barze, miał przyjechać do mnie, do miasta w którym studiowałam, ale w końcu odwołał, opił się i narobił głupot. Byłam trochę pochłonięta studiami i podyplomówkami, jak wracałam to gdzieś wychodziliśmy. Byłam przekonana, że to inny człowiek niż mój tato (który z czasem się uspokoił i z mamą żyli lepiej).

Skończyłam studia. Wróciłam na stare śmieci. Zaręczyliśmy się, choć mam wrażenie, że mnie na tym bardziej zależało. Jakoś się kręciło. Zaraz po studiach znalazłam pracę w zawodzie, której musiałam na początku poświęcić dużo czasu.
Po jakimś czasie zaczęły wychodzić kłamstewka… a to koleżanka powiedziała mi, że luby był w klubie i dostawiał się do naszej koleżanki, a to wyczytałam, że z kimś pisze, a to poszedł z kolegami, a mi mówił, że się źle czuje. Wszystko to było rozciągnięte w czasie i zawsze się gęsto tłumaczył, przepraszał, żałował. Były też sytuacje, że jak gdzieś wychodziliśmy, to się zawsze czegoś dowiedziałam np. po kawalerskim jego kolegi, że cicha woda z niego. Jak drążyłam temat, to słyszałam, że brednie, że ktoś jest nieszczery itp.

Zamieszkaliśmy razem, mieliśmy zaplanowany ślub. I tak się wszystko kręciło raz lepiej raz gorzej. Po drodze ciągle były niedomówienia. Mieszkanie było moje, ja za wszystko płaciłam, on czasem zrobił zakupy. Liczyłam się z tym, że nie mamy wspólnoty majątkowej, że nie jesteśmy małżeństwem itp.

Przed  ślubem mieliśmy parę chwil zwątpienia, nie mieszkaliśmy ze sobą, jakoś mnie ugłaskał. Ślub miał się odbyć… Potem był jego kawalerski i pamiętne fotki (wtulony w dziewczynę, drugie zdjęcie jak inną trzyma za pupę w tańcu). Zabolało. Ślub miał być za 2 tygodnie, goście byli już zaproszeni, wszystko ustalone. Dałam ostatnią szansę.

Po ślubie niewiele się zmieniło. Rzadko kiedy czuł się w obowiązku zadbać o rachunki… Mieliśmy próbować to naprawić, starać się o dziecko, proponowałam terapię. Bliskość była sporadyczna. Do tego wychodziły nowe kłamstwa. Rozwalił 8 tysięcy weselnych pieniędzy, które miały iść na jego poratowanie zdrowia. Kilka razy przyłapałam go jak pisał do innych. Raz poszedł na imprezę z pracy i nie wrócił na noc. Jak zażądałam wyjaśnień, najpierw kłamał gdzie był, a potem powiedział, że nie pamięta co robił. Znajomi powiedzieli mi, że „świetnie się bawił”. Ludzie mi mówili, że go często widują w barach. Kłamał, wykłócał się, że to insynuacje.

Ogólnie od ślubu to była równia pochyła. W święta było apogeum. Niczego ze mną nie ustalił, chociaż pytałam jak to wszystko zrobimy, żebyśmy dwie rodziny odwiedzili. Wszystko ustalił z mamą (która ma do mnie żal o to, że jej powiedziałam co robi i jak się prowadzi). Wigilia u moich rodziców, potem poszedł do swoich, potem z nimi na paterkę. Jak się okazało był z kolegami w barze. Po świętach sam pojechał do rodziny na weekend, bez słowa… Sylwester w osobnych pokojach… Miałam już dość.
Lampka zapaliła mi się gdy usłyszałam, że i tak pójdzie do baru, a nawet jak Ne to i tak zemną nie będzie siedział, że mam się leczyć, że nie będzie słuchał mojego głupiego pierdolenia. Nie wytrzymałam… Kazałam mu się wyprowadzić. Taki stan rzeczy jest od kilku miesięcy. Czasem napisze, że tęskni i kocha, że nie chce żyć beze mnie… ale poniewiera się nadal po barach…

Wierzyłam w nas, ufałam, wierzyłam w małżeństwo i to wszystko legło… pękło jak bańka mydlana. Jestem w rozsypce. Źle mi, nie umiem się pozbierać. Czuję się oszukana, skrzywdzona, wykorzystana… Tle obietnic, tyle słów, żadnej poprawy. Chociaż tyle, że jestem finansowo niezależna i mam pracę, która daje mi dużo satysfakcji... i to mnie jakoś trzyma...

Zawsze byłam uczciwa i nie przypuszczałabym, że ktoś kto kocha może w taki sposób się zachowywać.
Byłam głupia? Zbyt wiele sygnałów zignorowała? Czy jemu kiedykolwiek zależało? Czy on mnie kiedykolwiek kochał? Czy ja, jak ćma leciałam jak w ogień?

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...