Skocz do zawartości
Forum

Uchylona puszka pandory


Gość Witaj nieznajomy

Rekomendowane odpowiedzi

Gość Witaj nieznajomy

Uwaga, uwaga! Monolog ;)

Witam.
Mam problem natury psychologicznej.
Podejrzewam u siebie maskowaną depresję, a nienawidzę specjalistów książkowych z wyuczonymi instrukcjami postępowania i toczenia rozmowy (nie potrafię zmusić się do wizyty u takiego lekarza, bo znam każdą formułkę i strasznie mnie to odrzuca).

Na co dzień jeżeli już znajduję się w towarzystwie z reguły tryskam energią i ich „przyciągam”. Można powiedzieć, ze mam swego rodzaju charyzmę i nie narzekam na brak sympatii.
Dlaczego o tym piszę? Często jest to maska. Każda słabość moja i innych nie jest przeze mnie dobrze znoszona. Gdy ja je mam - izoluję się, odcinam, bardzo rzadko udaje mi się rozpłakać. Gdy ktoś inny - jeżeli od czasu do czasu, to czuję przymus pomocy tej osobie, inaczej mam wielkie poczucie winy i wyrzuty sumienia. Gdy taka osoba ma problem cały czas i szuka atencji również, ale z czasem (nawet jeżeli jest to osoba bliska) albo się irytuję/wybucham, albo jestem w apatii i kompletnie znieczulona - a ktoś oczekuje wsparcia lub pomocy.
Z taka tez osoba jestem w związku i z każdym miesiącem czuję się co raz bardziej wypompowana. Czy problem jest w toksycznej relacji? Czy może we mnie?
Otóż wielokrotnie w dzieciństwie miałam wystawianą diagnozę z zaburzeniami depresyjnymi itd. Przez jakiś czas było lepiej. Miałam siłę łączyć szkołę, pracę, rodzinę i znajomych.
Teraz wiem, ze jest o wiele gorzej, nie potrafię rano wstać z łóżka, nie mam siły - a mam obowiązki i wiem, ze muszę. Nie wchodzę oczywiście w żadne szczegóły, żeby się nie rozpisywać.

Przez ostatnie 7 miesięcy zażywałam używki żeby sprostać wymaganiom/mieć chwilową ulgę/uciec od problemów. Na początku były to opiaty, marihuana i MDMA, potem już tylko bardzo rzadko opiaty i amfetamina (ciągi lub w odstępach maks 3/4 dni). Teraz przez tydzień jej nie biorę i w końcu udało mi się wytrwać dłużej w postanowieniu o zmianie swojego życia.

I wiem, ze to ma wpływ na moje obecne samopoczucie i naprawdę wiele rzeczy które się dzieją z tego względu pomijam (natręctwa, regeneracja organizmu, nadwrażliwość i jakieś problemy z emocjami itd.), natomiast mój problem trwa już długo, nasilił się jednak odkąd wróciłam do tej osoby i stopniowo mój stan zaczął się pogarszać. Ma dłuższe doświadczenie z narkotykami i oboje mamy jakieś zaburzenia. Nie czuję się osoba na tyle stabilna i silna emocjonalnie, żeby jej cały czas pomagać. Nie potrafię wyjść z tego związku, a strasznie mnie meczy. A jednocześnie chce dla tej osoby jak najlepiej i wiem, ze może sobie coś zrobić. Darze ta osobę jakimś uczuciem, ale nie wyrabiam...

Co jest rzeczywistą przyczyną? Mam mętlik w głowie, jakaś depresję połączona z wahaniem nastroju - najpierw postanawiam zmienić swoje zycie pomimo wszystko (przeważnie wieczorem), a potem (przede wszystkim rano) nie mam siły wstać i wyjść, nie potrafię wyjść wypełnić swoich obowiązków, chociaż bardzo chce, ale wtedy nie widze w tym sensu. Nie mam ochoty wychodzić na jakieś imprezy ze znajomymi, ale czasami się zmuszam, bo przecież nie chce być aspołeczna. Wtedy oczywiście wszystko jest super, śmieje się i tryskam optymizmem.

Co mam robić? A jeżeli naprawdę muszę iść do specjalisty, to co mi zaoferuje oprócz leków? Czy całe życie będę je brać? Od 7 roku życia byłam nimi faszerowana i szczerze mówiąc nie mam na to ochoty. To już nie będzie prawdziwa zmiana i ja oraz silna wola tylko leki.
Odstawiłam ostatni wybór lekarza (fevarin i asertin) 10 miesięcy temu.

Dodam, ze co raz częściej mam myśli autodestrukcyjne, myśle nad tym, ze nie dam rady sprostać wymaganiom życia, fajnie byłoby zniknąć itd., natomiast obecnie nie mam żadnych zachowań suicydalnych. Myśle wtedy o bliskich sercu, jakoś tam o Bogu z którym zbyt blisko teraz nie jestem, ze mam tylko jedno życie i dlaczego z niego nie skorzystać jak najlepiej potrafię i, ze niedługo na pewno będzie lepiej. Problem w tym, ze pojawiają się co raz częściej i są co raz intensywniejsze.
A ja wcale umierać nie chcę. Chciałabym prowadzić normalne życie zwykłego homo sapiens wykorzystywanego przez Państwo, wrócić do swoich starych pasji i żeby media mną manipulowały, żeby szkola i praca znowu była przeze mnie traktowana jak szansa na rozwój.
Niestety nic mnie tak naprawdę nie cieszy (z seksu też nici) oprócz momentów euforii, ale za chwile juz ukrywanej rozpaczy, bezsilności, złości lub apatii.
Dodam, ze co raz bardziej się zamykam na rozmowę o swoim wnętrzu i uczuciach. Nieważne jak bardzo chce, to nie potrafię otworzyć ust.

Zdarzają mi się tez wybuchy złości często z błahych powodów (z natury jestem cholerykiem z domieszką sangwinika, natomiast ciężko mi teraz panować nad złością i irytacją, zachowaniem). Jeszcze mam taki wiek, ze nadal mogę nad sobą pracować i jakoś kształtować tej swój charakter.
Teraz nie mam siły?

Czy to postępująca depresja? Co jest naprawdę przyczyną? Gdzie iść i co robić? Ciagle jest huśtawka i trzymanie w sobie emocji/słów, żeby chociaż sprawiać pozory normalnego.

Odnośnik do komentarza

Lat mam 18

Tylko też swoją drogą wdepnęłam w to na własne życzenie. Każdy ma swój rozum i nie należy nikogo obarczać winą. Jedyny kłopot taki, że jak widzę go pod wpływem to mnie nosi, ale jeżeli szybko "ucieknę" z wymówką to da radę wytrzymać...

Odnośnik do komentarza
Gość Psychoaktyw

Masz 18 lat, postawiłaś diagnozę czyli wiesz gdzie leży problem. Wiesz ponadto jak z nim sobie radzić lub jak chwilo sobie z nim radzić. Kwestia zostaje jeszcze jedna mianowicie za czym tęsknisz za nim czy za ??? No i najważniejsze dlaczego ???

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...