Skocz do zawartości
Forum

Puste życie(ściana tekstu)


Gość Tearedapart

Rekomendowane odpowiedzi

Witam!

Niedawno skończyłem 25 lat. Dotychczas nie osiągnąłem w swoim życiu nic. Całymi dniami siedzę przed komputerem, nie zawieram interakcji międzyludzkich. Moje życie polega na wstaniu po południu, komputer, wieczorem kilka paczek tłustych chipsów przed serialem i sen. Tak w kółko od 6 lat.

Ostatnich dwóch znajomych jeszcze z czasów gimnazjum/podstawówki olałem kilka lat temu(nie okazywali mi szacunku i mieli swoje priorytety). Pochodzę z częściowo patologicznej rodziny(ojciec alkoholik, znęcanie się psychiczne nad matką, molestowanie). Nigdy w życiu nie byłem w żadnym klubie lub imprezie, przez czas liceum byłem odludkiem, z nikim nie rozmawiałem, nawet się nie witałem. Niczym się nie interesowałem, nie miałem pasji, zainteresowań, planów. W wieku 20 lat udało mi się ukończyć kurs na wózki i znaleźć pracę na 3 miesiące, i to tyle. Od tamtej pory nawet specjalnie nie szukałem pracy, kilka rozmów kwalifikacyjnych i to tyle. W ten sposób jestem od 5 lat na bezrobociu. Nie mam też własnych ubrań, nie wychodzę z domu(chyba, że do sklepu po "przekąskę" na wieczór), dosłownie nigdzie. Latem szczególnie nie wychodzę poza dom, bo nie mam jednej pary ubrań(tylko wieczorem w starej kurtce jak kret lub nietoperz w obawie przed światłem), jestem też bliski "stracenia" ostatniej pary butów bez których po prostu nie będę w stanie wyjść gdziekolwiek. Nigdy w życiu nie rozmawiałem z dziewczyną towarzysko. Nie miałem potrzeby nawiązywania kontaktów, zresztą nie miałem jak bo... nie interesowali mnie inni ludzie i przysłowiowe "gadki szmatki" , nie miałem o czym mówić będąc pustym w środku. Nawet ci moi dwaj "znajomi" nigdy mnie nie traktowali poważnie, wszystkie nasze wspólne "wypady" polegały na 30 minutowym spacerze do pobliskiego supermarketu podczas których to ja tylko słuchałem ich opowieści z ich życia prywatnego lub o ich zainteresowaniach. Mnie nie słuchali, ja nawet nic nie mówiłem, bo jak wcześniej wspominałem byłem nikim, gościem, który przeżył całe swoje życie w domu(dosłownie, nawet nie żartuję). Jedynie w podstawówce byłem bardziej śmiały, ale bardziej w sensie pośmiewiska, miałem nawet swój mały "kabaret". 10 lat temu były jakieś próby wprowadzenia mnie do towarzystwa przez kuzyna, podobał mi się ten wypad, doświadczyłem czegoś nowego niż siedzenia w domu, ale byłem tylko obserwatorem, jak później się dowiedziałem śmieli się ze mnie ;). Ale się tym nie przejmowałem. Całe życie można by powiedzieć byłem mamisynkiem chociaż nie okazywałem matce szacunku. Jednak to była jedyna osoba, do której byłem przywiązany i mogłem się odezwać. Do "ojca" nigdy się nie odzywałem, tak samo do siostry, ani jednym słowem(a ona do mnie)... "dosłownie". Nasze relacje też nie były zdrowe, matka też przechodziła przez depresję i ogólnie ma swoje problemy psychiczne.

Mój problem polega na tym, że jak wspominałem, niedawno skończyłem 25 lat. Do tej pory nie czułem się przygnębiony, powiem że takie życie mi odpowiadało. Przyzwyczaiłem się do tego. Uznałem, że gdy moja matka umrze(ma poważne problemy zdrowotne z nowotworem), która mnie utrzymuje skończę ze sobą i tak żyłem z roku na rok w "sielance". Nigdy nie myślałem o dziewczynie lub grupach znajomych, nie miałem facebooka, naszej klasy, nic, taki odludek. Ale teraz... powiedzmy przechodzę mały kryzys "wieku średniego". Przeżyłem już ćwierć wieku na tej planecie i gdy patrzę w tył... duszę się w środku(miałem już kilka takich "duszliwych" momentów w życiu, ale później o nich szybko zapominałem i wracałem do swojego regularnego życia bez krzty skruchy... może za kilka dni znowu tak będzie?). Lata zmarnowane, przeżycia których już nigdy nie doświadczę(pierwsza miłość w młodzieńczym wieku, pierwszy pocałunek, stosunek, związek z młodą dziewczyną), nie mówiąc już o karierze zawodowej i sukcesie. Jestem zbyt niesamodzielny, nieporadny życiowo i aspołeczny, mam dwie lewe ręce, jestem bez wykształcenia(w szkole chociaż się starałem nigdy nie miałem średniej powyżej 3.8), nie umiem planować, nie wiem czego chcę, gdy natchnie mnie motywacja bardzo szybko ją tracę w obawie przed porażką. 3 lata temu planowałem wyjechać do Anglii na własną rękę, wymysliłem sobie że tam przylecę, na google maps sprawdziłem jakiś hostel, potem pokój, jobcenter, wiecie, takie planowanie i "marzenie". Jednak potem przychodziło do mnie moje fobie, na forach jak głupi pytałem się w jaki sposób wykupić bilet miesięczny w Londynie na odpowiednią strefę, byłem tak nieporadny że nawet tak proste sprawy mnie przerastały, a co dopiero cały wyjazd. Najgorsze jest to, ze nie czułem wyrzutów sumienia. Podobnie jak jechałem do Szwajcarii na sprzedaż po domach... byłem bardzo podekscytowany, pewny siebie, ale po tygodniu już wróciłem "do mamusi" , bo kompletnie się do tego nie nadawałem, nawet brakowało mi odwagi pukać do drzwi ludzi... .

Obudziłem się z tą przysłowiową ręką w nocniku... będąc z niczym i z nikim. Sam jak palec, bez perspektyw, czując się przez całe życie jak ten "special snowflake", patrząc też na ludzi z góry samemu nie mając nic. Nie czuję się jak człowiek, nie czuję się facetem, nic nie potrafię, nie jestem męski, nie jestem "człowieczy". Nie mam własnej osobowości, przynależności. Pomimo, że domowa atmosfera była zawsze patologiczna ja nie mogłem się zidentyfikować. W podstawówce wszyscy pochodzili z dobrych rodzin lekarskich, jedyni kumple jakich miałem byli porządni odnoszący ogromne sukcesy swoją ciężką nauką i pracą, byli zaradni i nie byli niedorajdami życiowymi... chociaż jeden z nich był również samotny, ale nie był aspołeczny, wychodził do ludzi, integrował się. Moje pozadomowe "środowisko" było porządne, może dlatego nigdy nie przeszedłem na "żłą" drogę ucieczki w narkotyki i rozboje? Ale gdy tak sobie o tym pomyślę to nigdy nie kwalifikowałbym się do grona ludzi "normalnych", a środowiska patologiczne czy nadmiernie "rozrywkowe" mnie żenowały. Nawet z tymi "patologicznymi" bym się nie zidentyfikował, bo nawet nie piję alkoholu, nie palę(kręci mi się w głowie po dwóch fajkach), nie jestem agresywny(tylko w grach, ale jeżeli chodzi o bójkę to wymiękam ze strachu chociaż żadnej nie przegrałem;)), wulgarny, pomimo mojej pokaźnej(otyłość 136) figury(na łyso wyglądam "mało inteligentnie", co zawsze mnie krępowało, pomimo że jestem mało inteligentny i niekumaty..., może tylko czasami w swojej psychozie?... może jestem jak taki rottweiler, ale chowany wśród owiec... bez tożsamości...) i wzrostu(186). Czasami myślę, że jestem takim większym dzieckiem, do 18 roku życia chodziłem z matką do fryzjera, bo "się wstydziłem" sam, tak samo jeżeli chodziło o jakieś ciuchy... . Gdy myślę o ludziach prowadzących normalne rozmowy, nawet gadki o byle czym, mających swoje zainteresowania, pracę, obowiązki, życie i doświadczenia(jak chociażby wspomniane wcześniej miłostki czy po prostu życie...), plany czuję się jak kamień, który jest ale tak naprawdę nie żyje, tylko obserwuje, w którego nie da się tchnąć życia, bo jest to po prostu niemożliwe. Nie wiem może coś jest z moją psychiką nie tak. Pisząc to wszystko łzawię się, ale z drugiej strony potrafię się śmiać jak czytam gdy kogoś zastrzelono czy przejechał go pociąg. Gubię się w swoich myślach i pragnieniach... .

Na nowo zacząłem myśleć o samobójstwie, strzeleniu sobie w głowę. Wiem, że samobójstwo to ostateczność, nawet jeżeli życie się przegrało to wciąż są jakieś doznania, doświadczenia, emocje nawet jeżeli miałby to być ból i zawód. Śmierć jest ostateczna, wyłączają się wtedy wszystkie doznania, emocje, uczucia, bóle, smutki i radości... tak jakbym nigdy nie powstał. Często życzę sobie tego, że chciałbym się nigdy nie narodzić i mam pretensje do matki, że zdecydowała się na rodzenie dzieci będąc w patologicznym związku i samą nie będącą do końca sprawną psychicznie. Jestem nieudacznikiem do kwadratu, wiecznym dzieckiem, marzycielem, człowieczą jednostką wegetującą przez życie, obserwującą jak mijają ją przed nosem życiowe chwile, których już nie będzie można już przeżyć, bo są jednorazowe. Jest to jak tortura... czuję się torturowany.... stworzony, by wszystko oglądać przez szybę wiedząc, że samemu nigdy nie będzie tego dane zaznać... więc po co w ogóle powstałem? By cierpieć z tego powodu?

Jestem słaby, ale mam nadzieję, że zbiorę sobie siły by ze sobą ostatecznie skończyć... trzymając ten pistolet w dłoni, żebym nie spanikował... bowiem nie chcę marnować ostatnich lat młodości w psychiatryku lub jako nieudacznik nad którym trzeba się użalać... wiem, że na świecie są miliardy ludzi z o wiele gorszymi problemami niż moje... ja tak naprawdę nie mam problemów, życie mnie niczego nie nauczyło, nie wymusiło, jednak naszedł mnie ten nagły żal, że nie doświadczyłem swojej młodości i dorosłego życia jak inni ludzie... . Wczoraj postawiłem sobie taki cel, że jeżeli przez następny rok nic nie zrobię w swoim życiu, to muszę ze sobą skończyć by uniknąc psychiatryka lub bezdomności. Dzisiaj zacząłem głodówkę(całe życie byłem otyły i nigdy się nie odchudzałem), zacznę na nowo próbować szukać pracy by zdobyć doświadczenie, później o kwalifikacjach. Chociaż na miłość z moją osobowością i stosunkiem do życia nie mam szans, to chociaż chciałbym się usamodzielnić..., ale wątpię czy coś z tego wyjdzie, bo szybko tracę motywację... zobaczę.
Podziwiam kogoś, kto chociaż częściowo przeczytał ten zlepek nie trzymających się kupy wypocin ;).

Odnośnik do komentarza

Hej
Nie były to żadne wypociny i założę się, że przeczyta to wiele osób.
No właśnie. Piszesz logicznie, składnie, bezbłędnie, z uczuciem ( sprawiłeś, że przez ułamek sekundy miałam oczy w mokrym miejscu), ale zebrałam się w sobie, żeby dać Ci kopa w tyłek ;)
Wiesz ile osób tu pisze? A wiesz ile potrafi pisać w TAKI sposób? Rzadko kto.
Więc doprawdy dziwi mnie dlaczego nazywasz siebie nieudacznikiem i zerem. Jawisz się nader inteligentnie :)
A już zupełnie nie wiem dlaczego tak pokierowałeś swoim życiem. Bo pochodzisz z patologicznej rodziny, bo jesteś leniem, bo jesteś aspołeczny? Wybacz, ale marne to wymówki. Nie będę się siliła na przydługie dytyramby, że nie takie jednostki wychodziły na ludzi, bo to jasne jak słońce.
Nie znam Cię, ale bardzo się cieszę, że tutaj napisałeś.
Nie głoduj tylko, po prostu zacznij racjonalniej jeść. Jak zrezygnujesz z tych kilku paczek chipsów to już będzie ok. No chyba, że nic oprócz nich nie jesz.
Niedobrze byłoby.

To, że wiele rzeczy Ci przeleciało i wielu spraw już nie doświadczysz to bujda. Jesteś jeszcze młody. Możesz mieć młodą dziewczynę, Twój pierwszy pocałunek się na pewno wydarzy i wydarzą się jeszcze takie rzeczy o których Ci się nie śniło. Tylko chciej i walcz o to. I tak jak sam stwierdziłeś, póki oddychasz, póki krew w żyłach płynie masz szansę. Nie odbieraj jej sobie.
Napisz dlaczego uważasz, że z Twoją osobowością nie możesz pokochać? Nie marzysz o miłości ? Co Cię blokuje?
( nie pisz tylko, że coś prozaicznego )
Jeśli zabrakłoby mamy zostałbyś bez środków do życia?

Jak możemy pomóc ? Trochę Cię potrzepać cobyś się zmobilizował do zmian, czy tylko chciałeś się wygadać ? :)

Rozdzierający jak tygrysa pazur
antylopy plecy
jest smutek człowieczy.

Odnośnik do komentarza

Dziękuję za wyczerpującą odpowiedź :).

Widzisz, ludzi skrzywionych psychicznie jest trudno pojąć, można ich szufladkować, definiować ich zachowania na podstawie podręczników i badań. Jest tak już od urodzenia. Mój mózg, a raczej świadomość nie myśli w taki sam sposób jak zwyczajnego, "życiowego" człowieka. Sam fakt, że czułem się dobrze ze sobą przez ten czas i nie miałem żadnych pragnień(pomimo głebooooko uśpionego, wewnętrznego żalu) oraz pretensji do siebie świadczy wiele o tym jak niedojrzale postrzegam świat. Potrafię się interesować obecną sytuacją polityczną na świecie, oglądać na internecie tony filmów dokumentalnych, reportaży(przez rok śledziłem reportaże o sytuacji na Ukrainie na obcojęzycznym kanale YT) i na podstawie tego kształtować swoją opinię, formułować poglądy. Oglądam też tzw. "vlogi" szczęśliwych ludzi(głównie zagraniczne), żyję ich życiem, bo sam nie potrafię swoim. Chciałbym mieć bardziej "chłopski" lub przyziemny wzgląd na to na czym polega życie. Potrafić żyć w realnym świecie, myśleć jak inni ludzie, walczyć jak oni o siebie i o swoje cele, ale ja, jak wspominałem, czuję się totalnie pusty. Gdyby mnie ktoś jutro wyrwał z domu i wiózł do komory gazowej, by wyciąć moje organy, to ja pewnie nawet nie protestował, pomimo świadomości co się dzieje. Jestem po prostu, aż tak pusty w środku. Ciężko mi jest określić to uczucie, to kim jestem w słowach, trzeba by było wejść w moją chorą głowę, by to pojąć;). Ten depresyjny monolog wytworzył się nagle, z dnia na dzień... czasami mam właśnie takie chwile w różnych etapach swojego życia, ale po chwili chyba wytwarzają się jakieś substancje chemiczne w mózgu, systemy obronne, by nie tkwić w tym ciągłym, kującym smutku i uczuciu bezradności... i wtedy powracam do swojego rutynowego życia i "swojego ja", które tak naprawdę nie istnieje.

Wiesz, kiedyś kuzynka wypowiedziała podobne słowa co Ty kiedy byłem u nich w odwiedzinach, by "otworzyć" się na ludzi i grupy towarzystwa. Mówiła, ze to tylko taki okres przejściowy, że zaraz pójdę do liceum i wszystko się zmieni, zacznę poznawać nowych ludzi, wychodzić, poznam dziewczynę...a było totalnie na odwrót. Z wiekiem było pod tym względem jeszcze gorzej, jeszcze bardziej się zamykałem. O ile w podstawówce miałem sporo znajomych, byłem śmieszkiem, tworzyłem swój kabaret, byłem zapraszany w różne miejsca, bawiłem się, to później wszystko się kurczyło. W efekcie zostałem z dwoma znajomymi z gimnazjum, z którymi miałem jedyny kontakt towarzyski przez większość swojego dotychczasowego życia, ale gdy i z nimi straciłem kontakt, to czułem się dobrze, sam, zamknięty w swoich czterech ścianach. Ale mimo, że jestem tym odludkiem i nieudacznikiem natrafiają się chwile jak dzisiaj, że staję przed oknem i czegoś mi brak, kuje wtedy w gardle i ogarnia mnie otumaniający strach i żal... .

Dzięki za miłe słowa otuchy, widocznie musiałem się wyżalić... a może... nie wiem, po prostu nic już nie wiem;).

PS. No i znowu ściana tekstu..., już taki jestem, nie potrafię mówić dosadnie, tylko piszę każdą myśl jaką mam w głowie.

Odnośnik do komentarza

Przeczytałem całość. Radzę Ci zacząć od zmiany nastawienia. Po pierwsze cała sytuacja jest winą Twoich rodziców, więc nie obwiniaj się. Po drugie skoro jesteś świadomy swojego nieudacznictwa to bardzo dobrze, bo łatwiej zmienić to czego jest się świadomym. Musisz po prostu zacząć coś robić i reszta sama przyjdzie, ale najpierw trzeba się pozbyć fobii społecznej. Następna kwestia to otyłość - koniecznie schudnij, bo każda nadwaga źle wpływa na psychikę, a szczególnie taka otyłość. Tylko, że nie głoduj bo to upośledza inteligencję i jest złe dla zdrowia, a organizm przechodzi w tryb oszczędzania zamiast spalać tłuszcz.

I najważniejsze, bo jedną ważną rzecz zyskałeś - rezygnacja ze związku tzw "miłosnego". Tego się trzymaj, bo ci twoi rówieśnicy zostaną zniszczeni przez kobiety, a Ty nie.

Z marzeń należy zrezygnować i zamienić je na cele. Jeżeli emocje przeszkadzają to potraktuj to jako czynnik przeszkadzający, na który trzeba znaleźć rozwiązanie. Skup się teraz na szukaniu rozwiązań zamiast na autoanalizie (bo to już przerobiłeś na 5 z plusem). Najważniejsze jest przełamanie ego i emocji - w tym celu polecam zapoznanie się z naukami buddyzmu (nie dosłownie, ale żeby zrozumieć, że wszystko jest puste), filozofią Nietzschego i neurofilozofią - poczytaj np. prof. Ducha. Jak to zrozumiesz, to przestaniesz także utożsamiać się z osobą, którą jesteś i zaczniesz tworzyć nową osobowość wg własnej fantazji.

Odnośnik do komentarza

Hmm, myślę, że rozumiem Cię doskonale. Znajduje kilka wspólnych cech ;)
Cóż, więc jeśli nie masz pragnień, a tylko co jakiś czas nachodzi Cię refleksja, to zbyt dużo nie ma do pogadania na ten temat. Bo raczej trzeba chcieć zmian i mieć jakiś bodziec.
Szkoda, że z takim potencjałem jesteś wciśnięty w swoją skorupę i tylko czasami wychylasz swój ryjek ;) Zamykasz komuś drogę do poznania świetnego kumpla czy nawet przyjaciela.
To Twoje zdrętwienie życiowe i uczuciowe jest smutne, ale już na wskroś przenikliwie smutne są Twoje słowa , że czasami stajesz przed oknem i ... echhh
Bardzo chciałabym dodać Ci otuchy, ale szczerze mówiąc nie wiem jak. Myślę, że rzeczywiście trudno o zmiany z Twoją osobowością, z Twoim postrzeganiem świata.

Pisz ile wlezie, wyrzuć z siebie wszystko co uwiera. Jak dla mnie jesteś bardzo ciekawą osobowością i chętnie Twoje ściany tekstu czytam :) Choć niestety nie bardzo potrafię coś sensownego uknuć. Może już prędzej j_s, choć na to jego stwierdzenie o rezygnacji z miłości włącza mi się bunt. Jednak nic na siłę, skoro pragnień brak.

J_s Mordeczko, myślę, że Tearedapart doskonale wie co musiałby zmienić, tylko czy On tego chce? Napisał tu i teraz, ale TA chwila minie i wróci do skorupki (?)
Z tym kreowaniem nowej osobowości to świetna sprawa, tylko kurcze jak to zrobić ? :) Masz już nową osobowość ? :D
"Cała sytuacja to wina rodziców". Niby tak, sporo odpowiedzialności można na nich zrzucić, ale nie przesadzajmy ! Jednak obwiniać siebie nie należy bo to w niczym nie pomoże.
Z tym kierowaniem własnym życiem to fakt, myślę, że jednak jesteśmy zdeterminowani przez wyższe prawa i wolna wola to tylko mit. A może tak myślą tylko nieudacznicy? Jeśli tak, to i ja się do nich zaliczam.

Rozdzierający jak tygrysa pazur
antylopy plecy
jest smutek człowieczy.

Odnośnik do komentarza

Witam cię serdecznie przeczytałam twój post i chcę ci powiedzieć że nie jesteś jedyną osobą zagubioną w codzienności.Nigdy nie jest tak źle jak nam się wydaje nigdy nie ma problemów bez rozwiązania to my je tworzymy i się w nich gubimy. Ktoś napisał ci że to winna twoich rodziców ale ja ci mówię że nie nie ma winnych po prostu ogarnij się.Nie jestem wredna pochodzę z biednej rodzinny.Wszystkie kobiety w mojej rodzinnie krótko żyły łącznie z moją matka która nie dożyła 46 lat bo zapaliła się dosłownie papierosami.Też pochodzę z patologi i obecnie mieszkam na takim osiedlu.W życiu wiele sobie odmawiałam łącznie z miłością bo nie chciałam nikogo skazywać na życie ze mną.Ale tyle o mnie chcę ci powiedzieć że teraz mam cudowne życie, faceta,rodzinne a jak tego dokonałam skoro byłam wycofana na podobnej zasadzie do ciebie z życia? Przestałam obwiniać cały wszechświat.Zacznij od nowa jak by wczoraj nigdy nie było z czysta kartą z głową podniesioną do góry.Wstań rano ogarnij się i idź poszukać pracy bo to pierwszy krok do samodzielności ,integracji przełam się uwierz w swoje możliwości .Tam poznasz ludzi nie musisz ich Lubić ale po 2 latach sam dojrzejesz to wniosku że to nie tylko koledzy z pracy ale kumple na których możesz polegać a szef zawszę zrozumie i pomorze w potrzebie.Ludzie nie są źli to my ich z góry oceniamy i szufladkujemy. Polska to ludzie z Wiarą silni i ty też taki będziesz jeśli tylko zrobisz ten pierwszy trudny krok z którego za 4 lata będziesz się śmiać.Każdy kto zaczyna prace jest na głodzie wiec nie przejmuj się brakiem fajnych ciuchów a zaliczkę też na początek dostaniesz bo każdy cię zrozumie jak tylko schowasz wstyd honor w kieszeń i pozwolisz sobie i innym ci pomóc. A twój sens ambicje same powrócą .

Odnośnik do komentarza

Lena kochanie :)) ja wiem, że tak trudno jest chcieć się zmienić. Niby chcieć znaczy móc, ale nieraz jedna część chce, a druga nie chce. Nie mogę zdecydować czy czegoś chcę, a jeśli nie chcę to nie robię i to jest chyba logiczne dla każdej myślącej osoby. Skoro tak, to o wolnej woli nie może być mowy. I to nie jest myślenie nieudaczników, tylko wręcz przeciwnie - osoby, które nie obwiniają się za porażki to ludzie, którzy prędzej osiągną sukces. Ważne tylko żeby nie usprawiedliwiać rezygnacji z celów tym, że wszystko i tak jest ustalone, bo jeżeli zrezygnuję z celu to będzie znaczyło, że ten czynnik wystąpił przez samą rezygnację, która była błędem umysłu.

Jednak kurczę takie odchudzanie i przełamywanie barier to mogą być cele same w sobie. Nie mam nowej osobowości, tylko wraca stara sprawdzona, która już była idealna i się zepsuła :D Staram się jednak dopracować nowe elementy żeby być ciekawszą postacią.

Czemu włącza Ci się bunt na stwierdzenie o rezygnacji z miłości? To jest dobra rada, bo większość kobiet i tak nie jest szczera, więc po co aż takie relacje z nimi?

Troj, przykro mi, ale to stwierdzenie

igdy nie jest tak źle jak nam się wydaje nigdy nie ma problemów bez rozwiązania to my je tworzymy i się w nich gubimy

to nieprawda, która może tylko psuć efekty terapeutyczne. Akurat ten przypadek wydaje się do rozwiązania, ale to nie jest bułka z masłem jeśli chodzi o przełamywanie starych schematów, a szczególnie znalezienie sobie celu. Są sytuacje bez wyjścia i to one stanowią o źle tego świata.

Odnośnik do komentarza

Dzięki za odpowiedzi.
Macie rację i się z wami zgadzam, chociaż ja nie staram się obwiniać środowiska, w końcu każdy odpowiada za swój los osobiście. Szczególnie już w takim wieku co ja... . Uwierzcie mi, ja nie jestem święty, potrafię być sukinsynem, szczególnie w moim lekceważącym podejściu do życia. Ciężko jest próbować na siłę stawać się inną, nową osobą, bo wewnątrz czujesz się rozdarty, czujesz sprzeczność, ciało się broni przed tą zmianą. Nie wiem czy uda mi się kiedykolwiek dorosnąć, wydaje mi się, że jestem już za bardzo skrzywiony, przez sam fakt że sam nie wiem czego chcę mam naprawdę duszno w środku. Troj, dziękuję za dobre słowa, i Tobie Leno, ale moje wewnętrzne Ja, te które mam głęboko zakorzenione w sobie, od urodzenia jest naprawdę tragiczne i puste. Czuję się teraz, w takich chwilach jak ta, gdy zacznę myśleć w ten sposób, jak totalny odmieniec i wyobrażam siebie jako jednego z tych ludzi na kółkach wsparcia, którzy tam siedzą, żalą się, a mimo to są przez całe życie nieszczęśliwi, terapie pomagają im, poprawiają samopoczucie, ale czy zmieniają? Czy da się tak naprawdę zmienić wewnętrzne "Ja"? Czy da się tylko założyć maskę i do niej przywyknąć? Może wewnętrzne "Ja" da się obudzić(jak w Twoim przypadku Troj), ale co jeżeli moje "Ja" jest tu i teraz i jest po prostu tragiczne... ? Nie chcę żyć iluzją, tak bardzo chcę doświadczać pewnych rzeczy, ale gdy próbuję po to sięgnąć staje się to nagle sprzeczne, z moim wewnętrznym sobą, jakbym tutaj nie należał.
Słyszałem pewną radę mądrego i inteligentnego człowieka, że szczęścia nie da się zdobyć i ludzie, którzy całe życie za nim gonią go nie osiągają, szczęście po prostu przychodzi samo, z naszego nastawienia, jest efektem samoakceptacji i spełnienia. Podobnie z ludźmi, którzy całe życie gonili za pracą, pozycją, statusem i majątkiem, a na desce grobowej tego żałowali, bo nie żyli życiem. Ja podobno jestem z pokolenia Y, które żyje życiem tu i teraz, uważa życie za ciągłą podróż, przygodę, która może się zakończyć w każdej chwili... ale ja potrafię tylko stać i się przeglądać jak ono przemija, bez żadnych doświadczeń.
Przez ostatnie dni czuję się strasznie zdławiony próbując dokonać zmian, ciało mówi mi że jest szczęśliwe w życiu jakie prowadzę, ale ja tego nie chcę, gdzieś głęboko w sercu rodzi się bunt, a w mózgu bezradność. Widocznie nigdy nie będę normalną osobą, nie przeżyję życia w normalny sposób, zazdroszczę innym normalności, mentalności, podejścia do życia i codziennych sytuacji, konwersacji międzyludzkich. W takich chwilach naprawdę człowiek chce ze sobą skończyć w swojej bezsilności... . Depresja rodzi się z użalania i zamartwień, czym człowiek bardziej się dołuje tym bardziej ta go dotyka, w codziennym "Ja" nie czuję się zdołowany, ale przygnębiony, teraz przemawia przeze mnie ta druga cząstka, która jest bezradna i sama nic nie może zrobić. Nie wiem czy powinienem się tu użalać, bo stan melancholii się wtedy powiększa, ale też nie chcę wracać do dawnego ja, bo to mnie zniszczy, zmarnuje resztę życia... Nie wiem co zrobię, chyba już zwariowałem... . Wyobrażam sobie, że znajdę tą "bylejaką" pracę, będę wegetował, moje życie będzie jeszcze bardziej przygnębiające, bez planów i ambicji, stojący w miejscu, po pracy wracający do pustego domu, bez żadnego znajomego, nikogo. Troj, mówiłaś coś o kontaktach w pracy, kursach, szkole? Nie, nie w moim przypadku. W pracy miałem dwóch rówieśników starszych o 2 i 3 lata ode mnie(czyli młodsi o te 3 lata niż teraz ja). Pomimo, że jestem od razu oceniany za swój wygląd i styl bycia próbowali się ze mną skontaktować, na początku, pytali czy mam dziewczynę, plany. Ja szybko wycichałem, tylko potakiwałem, tak przez całe życie, dlatego w liceum siedziałem sam, do nikogo się nie odzywałem. Później się ze mnie naśmiewali(koledzy z pracy), nie byli pomocni. Ale wtedy nie czułem przygnębienia, byłem szczęśliwy, bo nie było przez jakiś czas ojca alkoholika, a ja w domu mogłem czuć się swobodnie, bez stresu psychicznego, szczęśliwy wegetując... . Jak teraz na to patrzę to oni już w tamtym wieku pracowali tam od 2-3 lat, studiowali, mieli kredyty, własne samochody, gadali z innymi o swoich doświadczeniach jak "zaliczali dziewczyny", bawili się na sylwestra, planowali zmienić pracę. Ja straciłem tą pracę szybko, bo po 3 miesiącach, potem nie wiedziałem totalnie co ze sobą zrobić, nie wiedziałem gdzie zanieść CV, jakiej pracy szukać, przeglądałem w duszności profile ludzi, z którymi się uczyłem, sprawdzałem co robią, każdy coś robił, dosłownie każdy... . W końcu mi to przeszło, a ja żyłem wspomnianym wcześniej życiem, z dnia na dzień, przyzwyczajony, oswojony. Wiem, że śmierć to ostateczność, ale czy żałosne i tragiczne życie jest warte życia? Czy można to nazwać życiem? ;/

Odnośnik do komentarza

Żadne "ja" nie istnieje obiektywnie. To jest jedynie iluzja tworzona przez mózg i służąca do tego żeby człowiek mógł się odnaleźć na świecie. Dla mnie oczywiste jest, że jeżeli "ja źle funkcjonuje" to warto rozebrać je na czynniki pierwsze i zrobić nowe "ja", które spełni swoją rolę. Tylko nie należy wypierać starego "ja", tylko przestać się z nim utożsamiać i starać się dążyć do swojej najlepszej wersji siebie.

Ja też Cię doskonale rozumiem, bo niedawno przechodziłem piekło, które i tak od czasu do czasu się odzywa.

Odnośnik do komentarza

A mi wydaje się, że masz zwykłego lenia.Zamiast pracować i zarabiać przyzwoite pieniądze by wieść życie na godnym poziomie, to ty tym czasem, wolisz wpieprzać chipsy i grać całymi dniami na komputerze.Wstyd i hańba dla narodu, Żeby mieć 25 lat i nie przepracować nawet jednego roku w legalnym zakładzie pracy-to już żenada.Ludzi twojego pokroju na tym świecie jest naprawdę dużo.Robią z siebie przed innymi nieudaczników życiowych tylko po to, by ludzie ich "żałowali" i widzieli w nich sieroty, którym trzeba pomóc bo sobie nie dadzą rady .Lecz prawda jest taka, że tak na prawdę większa większość społeczeństwa uważa cie i tobie podobnych za zwykłych nierobów, na których ja i osoby pracujące musimy naginać całymi dniami by was wyżywić. Nie jest mi nawet ciebie żal.Uważam, że sam sobie wybrałeś taki tryb życia i żadne wpisy jak i dobre rady na tym forum ciebie już nie zmienią.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...