Skocz do zawartości
Forum

Trudność w byciu sobą


Gość sherlock

Rekomendowane odpowiedzi

Wiem jaki jestem, ale na zewnątrz zachowuję sięw ogóle inaczej. Jestem bierny, kontroluję się, nie chcę się pokazać z powodu lęk u ( chociaż naprawdę chciałbym ). Ogólnie jestem tak zniszczony i załamany, że odechciało mi się żyć. Czuję się jakbym ciągle coś musiał udowodnić, jaki to nie jestem super..Brzmi żałośnie - wiem. Najgorsza jest ta kontrola albo rozmawianie na tematy, które mnie interesują tzn. np historia. O ile w rozmowie jestem dość pasywny ,coś tam powiem, zwykle przytakuję, odczuwam dyskomfort i poczucie, żę ta osoba jakby na mnie naciska i się czuję przy niej gorszy, o tyle pisząc swoje przemyślenia, teksty nie tylko o historii ( swój blog, kom entowanei wszędzie gdzie się da ), czujęsię wtedy spójny i pełe n harmonii z tym co wypiszę. Zresztą tu piszę bez przekonania - straciłem nadzieję. Męczę sięz ludźmi, z samym sobą - najlepsze co mnie spotyka to powrót z pracy do domu, bycie samemu. Całe szczęście, że mam jeszcze dwóch przyjaciół, z którymi jak piszę, się bardzo ożywiam i wszystko wraca na chwilę do normy. Tak czy inaczej, nie chce mi się żyć..Wszystkei marzenia szlag trafił bo to jest niemożliwe w takim stanie je zrealizować. Jak niby? Polecę choćby do Australii ( moje wymarzone miejsce ) czy też pójdę na jakiś koncert, to co mi z tego jak nie będę potrafił tego przeżyć w sposób prawidłowy? Tzn . do nikogo nie będę się odzywał, a jak już to prowadzenie rozmowy w sposób sztuczny, ciągły dyskomfort itp itp. Jestem cholernie zmęczony i mam już tego dosyć..

Odnośnik do komentarza

sherlock, Twoje objawy - zmęczenie, niechęć do życia, przygnębienie, smutek, bierność, pasywność, brak motywacji, utrata zainteresowań, unikanie towarzystwa, samotnictwo, trudności w prowadzeniu rozmów, niska samoocena, lęk przed pokazaniem swojego prawdziwego Ja, lęki, poczucie bycia gorszym - to wszystko wkomponowuje się w zaburzenia depresyjne, ale przez Internet nie postawię diagnozy. Czy korzystałeś z pomocy psychologa/psychiatry? Leczysz się?

Odnośnik do komentarza

Droga Pani Psycholog. Nie leczę się, aczkolwiek byłen niedawno u spycholożki - i niestety to samo. Nie mogłem się wykazać i czułem się przezeń lekceważony. Nie lubię jak ktoś mnie bierze za milusińskiego, fajtłapowatego bo w środk uczuję, że mam dość wysoki temperament i często bywałem wybuchowy w odległych czasach. Jeśli to byłaby depresja to dzięki Bogu. Jednakże boję się, że być może to zaburzenia osobowości? Czuję się nieswojo z samym sobą, przeraża mnie jak poczucie ( nie zawsze ), że ktoś mnie może zdominować i brać za kogo ś kim nie jestem. Z przyjaciólmi ( tą dwójka ) nie mam tego problemu, ale z 99% ludźmi tak. Mam jeszcze natł ok myśli - nie mogę sięna niczym skoncentrować. Wie m , że mam bogate wnętrze i niekeidy patrzę na życie i wszystko jako coś cudownego ale to mija po krótkim czasie. Chciałbym, żeby było jak dawniej gdy si ęwydurniałem, byłem może wkurzający, skory do bójek, ale b yłem prawdziwy. Te raz jestem sztuczny. Boli mnie np jak ktoś mi zwróci uwagę, że coś zrobiłem niezdarnego np a ja ledwo co z siebie coś wydukam i to w sposób taki jak ido mnie nie pasuje. Niegdyś bym sięzaśmiał, wkurzył. Teraz wszystkie emocje są jakby u mnie schowane i nie wykazuję an iagresji, ani rozbawienia. Jeśli juzwy kazuję to w sposób mało autentyczny. Mam nadzieję, że jeszcze Pani odpisze.

Odnośnik do komentarza

Ja miałam (i czasem jeszcze mam) coś bardzo podobnego... Gadałam z kimś, ale wiedziałam, że to przecież nie ja! Rany, to potworne... Tak było właśnie wtedy, kiedy się czułam przez kogoś zdominowana. Piszesz, sherlocku, że wcześniej byłeś sobą a teraz już nie. Zastanawiam się, dlaczego? Mówiłeś o tym tej swojej dwójce przyjaciół? Może warto by było? Masz w sobie chyba jakąś straszną nieufność do świata i siebie... Chodzenie na koncerty na razie zostaw. Radziłabym ci, żebyś na sam początek spróbował coś zrobić całkiem sam. Właśnie spełnić jakieś swoje marzenie, pojechać choćby i do tej Australii, tam połazić po różnych dziwnych miejscach. Ale żebyś zrobił to sam, żebyś nie wysłuchiwał komentarzy w stylu: "Australia?? Chyba zgłupiałeś!", bo mam wrażenie, że chyba właśnie coś takiego cię dołuje. Spełnienie tego marzenia to będziesz właśnie ty, przez spełnienie go wyrazisz swoje prawdziwe "ja". I przeżyjesz to w sposób prawidłowy, bo nie będziesz musiał z nikim gadać na siłę (no chyba, że z kontrolą celną, ale to się nie liczy ;)) to, co przeżyjesz będzie całkowicie twoje a więc jak najbardziej prawidłowe! Wydaje mi się, że zrobienie dla siebie czegoś fajnego, o czym marzysz, może być dobrym początkiem do tego, żeby się otworzyć i zacząć być sobą. To w jakiś sposób uwalnia i dodaje odwagi. Potem dopiero można pomyśleć o jakimś psychologicznym wsparciu i dalszych krokach. Nie wiem, może się mylę, ale piszę po prostu z autopsji...

Odnośnik do komentarza
Gość malwianka

hm... rozumiem cię też tak mam i jestem domatorem, też lubię samotność co prawda nie zawsze ale z 7 dni 2 jestem towarzyska. Gdy wracam do domu to jestem sobą dresy kanapa pilot coś słodkiego związane włosy, zawsze chodzę ze wciągniętym brzuchem zawsze gdy jestem poza domem, w domu gdy jestem sama jestem sobą i nawet zgarbić przy siedzeniu się mogę nic mnie nie obchodzi, jak wyglądam i co jem, tak naprawdę to wspaniałe że mam takie miejsce tylko dla siebie co prawda tylko przez 3 godz ale to i tak luksus, I każdy tak naprawdę udaje kogoś kim nie jest..

Odnośnik do komentarza

sherlock, właściwie to jeszcze do końca nie wyszłam, bo to długi proces, ale wychodzę. Już mówię jak: przede wszystkim spotykałam się z ludźmi, ale nie w grupie, tylko indywidualnie, z każdym pojedynczo. Na spotkaniu w 4 oczy o wiele łatwiej było mi się otworzyć, pokazać, jaka naprawdę jestem. I to też nie z każdym, tylko z takimi osobami bardziej wrażliwymi, co do których mogłam się spodziewać, że mnie zrozumieją. Dzięki temu stworzyłam sobie naprawdę wiele fajnych przyjaźni, co do których wiem, że "nie muszę się bać" a to w życiu pomaga ogromnie. No ale wiadomo, nadal mnie wkurzało, że nie potrafię gadać w grupie... Nie było innej rady, trzeba było pójść do psychologa, tym bardziej, że takie problemy nie biorą się z powietrza. Aczkolwiek do psychologa poszłam dopiero wtedy, kiedy rozpadł się mój związek bardzo dla mnie ważny. Kiedy okazało się, że nie potrafiłam być sobą nawet przy kimś, kto wiele dla mnie znaczył (potem okazało się, że akurat byłam w związku z kimś, kto miał identyczny problem, co ja. Też przy mnie nie był sobą i z czasem zaczęliśmy się czuć koszmarnie w swoim towarzystwie). Te rozmowy z psychologiem (z panią psycholog) też mnie wkurzały, bo pomimo tego, że w cztery oczy i pomimo, że tam naprawdę nie trzeba się niczym "wykazać" (jak napisałeś), to jednak też czułam, że sobą nie jestem... Ale nie czułam się lekceważona, ona naprawdę mnie słuchała a to, co mi mówiła baaaaaardzo mi pomogło, jeśli chodzi właśnie o relacje z ludźmi i o relacje do samej siebie przede wszystkim. To nie było "leczenie się" czy "terapia", chociaż to niby się tak nazywa: terapia krótkotrwała, czy coś takiego. Ale dla mnie to była zwykła rozmowa, niemalże towarzyska, przy kawce, herbatce, ciasteczkach... Rozmowa, która naprawdę bardzo wiele we łbie poukładała :) co z resztą widzę, bo tamte dobre relacje, które miałam przedtem stały się jeszcze lepsze a teraz, gdy poznaję kogoś nowego, to naprawdę czuję, że jestem sobą. Od razu mówię: nie zawsze i nie z każdym. Ale w porównaniu do tego, co było, jest o niebo lepiej. Problem tkwi po prostu w sposobie myślenia, w sposobie patrzenia na siebie, na innych, na świat. Jest to cholernie trudno zmienić, ale jest to możliwe i trzeba zrobić wszystko, co tylko się da, bo naprawdę warto. Pomóc może wiele, nie tylko psycholog. Psycholog w tym wszystkim nie jest może wisienką na torcie, ale jest jednym ze składników tego tortu ;) Z tego, co napisałeś wydaje mi się, że lubisz podróżować (Australia!). Ja też lubię i czasem w miarę możliwości finansowych robię to. A wiadomo, jak to jest w podróży: spotyka się totalnie obcych ludzi i czasem właśnie przed nimi jest się łatwiej otworzyć, czasem się zwierzyć samemu a czasem posłuchać ich zwierzeń-to kolejny składnik tortu. No i jeszcze jeden składnik: ci najbliżsi przyjaciele, którym można wszystko, wszystko powiedzieć. I jest jeszcze coś: patrzenie nie tylko na swoje problemy, jakim to się jest beznadziejnym i w ogóle, ale też patrzenie na innych i dostrzeżenie tego, że też się czują beznadziejni, też nie zawsze są sobą, też czasem nie mówią tego, co rzeczywiście chcieliby powiedzieć... Ja wiem, że to najczęściej się wydaje, że "wszyscy są tacy super". To bzdura, każdy się czegoś boi, każdy coś ukrywa, każdy się z czymś męczy i mało tego: myśli, że to ty jesteś super a nie on! Trzeba czasem swoje "ja" schować do kieszeni i poświęcić swoją uwagę komuś drugiemu. Posłuchać go, popatrzeć na jego świat, zainteresować się tym. Wtedy nagle przestajesz zwracać uwagę na siebie a z czasem okazuje się, że ta dotychczasowa dwójka przyjaciół poszerzyła się o następnych kilka osób a potem jeszcze następnych, tworzy się grupa, w której doskonale się czujesz i sam nawet do końca nie wiesz, jak to się właściwie stało... Kilometry napisałam, mam nadzieję, że jakiś skrawek z tego pomoże ci, czego naprawdę szczerze ci życzę.

Odnośnik do komentarza

Hmm.. Fajnie, że Ci idzie coraz lepiej. Powiem Ci też: miałem to samo. Byłem z dziewczyną, przy której źle się czułem - jak nie ja. I mam wrażenie, że jej też doskwierały jakieś problemy odnośnie mnie. Ten związek w końcu się rozpadł po wielu miesiącach bycia na siłę. Nie wiadomo po co to było. Ogólnie są tylko 2 osoby mi bliskie, przy których czuję się normalnie albo czasem naprawdę świetnie ( uśmiany od ucha do ucha, gadający głupoty, ale również skory do rozmów na poważne tematy, żywiołowy, chętny do sportu, jakiekogolwiek kreatywnego spędzania czasu ) Czuję, że jestem kreatywny, mam ogromne poczucie humoru ( nie wiem czy dobre, jednakże jak miałem te 'stany' to przyjaciele czy teżw pradawnych czasach jeszcze inni ludzie w tym rodzina rzecz jasna potrafili się śmiać. ) Mam wiele marzeń, ale co ponadto warto dodać - gdyby było tak jak powinno być - nie nudziłbym sięw ciągu dnia bo mam naprawdę sporo pomysłów. Uczenie się, praca, filmy, sport, granie w bandzie muzycznym ( cos tam kiedys śpiewałem - nawet mi to wychodzi ), kręcenie parodii reklam. Kiedyś naprawdę - powiedziałbym że w połowie plany wychodziły . Jednak to się skończyło. To jak czuję jaki jestem i jak siebie widzę tak naprawdę w swiadomosci większości ludzi, ten obraz MNIE nie istnieje. Za to widzą mnie jako pasywnego, biernego, gościa, który jak mówi to bez przekonania ( co niepodobne do mnie bo bywałem a czasem mi się zdarzy wśród bliższych dość przekorny, choleryczny, kłótliwy ) Jak byłem u tej psycholożki to się załamałem, idę do niej jako JA, wchodzę i sięczujętam jak nie ja, wychodzę załamany wskutek niebycia sobą, braku komfortu, po czym po jakimś czasie wszystko wraca do normy. Po prostu tego nie rozumiem! To są jakieś blokady, które nie pozwalają mi ujawnić prawdziwego siebie. Często jest tak, że ktoś coś powie - poczuję gniew ( mam choleryczną póki co schowaną naturę - jak mówilem niegdys potrafilem zywiolowo reagowac na jakies zaczepki wobec mnie czy kogos bliskiego ), ale idzie do sodka i ja nie powiem nic albo cośw sposób wymuszony. Druga sytuacja: rozmawiamy na jakiś temat, który mnie bardzo interesuje tj. sport czy sprawy światowe ( polskie też ) i mówię o tym b eznamiętnym tonem a jak jakoś żywiej coś powiem, to nie czuję, że to brzmi prawdziwie jakbym to normalnie powiedział. Dziś się widziałem ze znajomym - to dramat. O czymś gadamy - ale tak naprawdę już myślałem o jak najszybszym powrocie do domu. Chociaż nie powiem, ze jest może i poprawa. Bo poznałem dość spo ro ludzi powiedziałbym nieco podobnych do mnie ( tak jak u Ciebie czy inaczej? ), przy których czuję, że mogę się b ardziej otworzyć i zlikwidować chociaż na jakiś czas blokady, które mnie opanowały. Narazie tyle w temacie. Mam nadzieję, że jeszcze popiszemy. Pozdrawiam:]

Odnośnik do komentarza

Muszę Ci, Sherlock, powiedzieć, że mnie zaszokowałeś. Grałeś i śpiewałeś w zespole, uczysz się, pracujesz, masz mnóstwo marzeń i taki charakter, który najprawdopodobniej dałby Ci siłę do ich spełnienia, więc jakim cudem piszesz, że się nudzisz w ciągu dnia?! No chyba, że to co robisz, nie sprawia Ci żadnej radości... W szoku jestem, że ktoś tak aktywny, kto robi tyle fajnych rzeczy, może się czuć zmęczony życiem. Fajnie napisałeś o tych "pradawnych" czasach :D zastanawiam się, co takiego się u Ciebie mogło wydarzyć, że te "pradawne" czasy, które były takie dobre, nagle minęły. To przez to rozstanie z dziewczyną? Czy ktoś cię kiedyś bardzo mocno i krzywdząco skrytykował?
Powiem Ci, że z tymi blokadami trafiłeś w dziesiątkę! Też za cholerę nie wiem, skąd to się bierze. Ta moja psycholożka powiedziała mi, że to z tego, jak oceniamy sytuację, w której się znajdujemy. Ocena dokonuje się zazwyczaj automatycznie, podświadomie, natychmiast wywoływane są emocje (zazwyczaj te negatywne) a my automatycznie dostosowujemy do tego całe swoje zachowanie. Oczywistą jest rzeczą, że ta nasza ocena bardzo często jest błędna... Też byłam wczoraj u znajomych i też dramat :) Mam takiego kumpla, z którym bardzo się lubimy i cenimy, ale on czasem potrafi palnąć taki tekst, że człowiekowi w pięty pójdzie... I też bardzo często jest tak, że nie potrafię dać mu do zrozumienia, że niektóre jego teksty są raniące a niekiedy po prostu głupie. Wczoraj też tak było. Zazwyczaj najpierw się w ogóle nie odzywam, potem potrzebuję kilku dni, żeby wszystko przemyśleć i zdecydować, czy z nim o tym jeszcze rozmawiać, czy nie. Boję, że wyjdę na debila, bo czepiam się pierdół. Ale kiedy coś mną naprawdę wstrząśnie, wtedy umawiam się z nim tylko w cztery oczy, siadamy, gadamy i udaje nam się wszystko wyjaśnić.
Przez ludzi jestem odbierana bardzo różnie. Moi znajomi odbierają mnie jako wiecznie uśmiechniętego, zadowolonego z życia wariata, który nie ma żadnych problemów. Natomiast te problemy najczęściej dostrzegają zupełnie obce osoby. Widzą, że tak naprawdę w siebie nie wierzę i że się boję, że czasem się wycofuję. Najlepsze jest to, że i jedni i drudzy mają sporo racji. Z tym, że ja ten swój lęk i takie "niemoje" zachowanie miałam odkąd tylko pamiętam... Ty piszesz, że na początku wszystko było dobrze a potem to się skończyło. Nie potrafię zrozumieć, jakim sposobem???

Odnośnik do komentarza
Gość sherlock

Myślę, żę doswiadczenia klasowe mnie zmieniły. To jak się czułem swobodnie gdziekolwiek indziej a to, że w klasie odczuwałem stres, brak wiary w siebie zaczęły komplikować mi sytuację. W liceum zaczęto się nawet ze mnie naśmiewać w klasie ( zawsze byłem najmniejszy ) i ogólnie doznałem takiego dysonansu poznawczego ( tu aktywny poza szkołą, w szkolę inaczej ), zaczęły się problemy. No właśnie jak mówiłem, być moze najniższy wzrost i to że zawsze wyglądałem na młodszego niż wyglądam ( jestem z końca roku ), to może przez to zacząłem być traktowany lekceważąco. Ale takiego czegoś nie doznałem na podwórku czy w innych grupach. Koszmar zaczął się w technikum, gdzie byłem tak zestresowany, zero luzu, i ledwo co dukający słowa chłopak ze przyspawało mi to ogromnego cierpienia. Zawsze lubiłem się wygłupiać, rozmawiać, szaleć a tu nic . Nie wiem czemu. Tu się zaczęły wyzwiska ( tam sięwszyscy wyzywali, więc nie powinienem tego tak odbierać ), lekceważenie i izolacja. Każy dzień szkoły to był koszmar. Z nikim nie pogadałbym na luzie. Zawsze sztywno i do dziś to sztywniactwo, brak swobody się mnie trzyma niczym jakiś wirus. Wiem, że brzmi to może nieskromnie, ale choćby w tak ekstremalnych warunkach napisałem dobrze maturę i czuję, że mam łeb do nauki, sportu, muzyki może trochę,. Lubię się uczyć, czytać, wkuwać słówka z angielskiego, ale robię to bez przekonania! Nie czuję, że jest to ważne i bardzo istotne jak bardzo dawno temu. Kiedyś angażowałem serce, radowałem się na myśl ze z kumplami zagramy jakis mecz, czy z rodziną się wybierzemy na kajaki czy coś. Jak z przyjacielem czy bratem rozmawialiśmy o marzeniach, czy o tym żeby zespół założyć to byłem tak podekscytowany, że nie spałem i ćwiczyłem śpew w czy granie na gitarze w nocy ( w ciągu dnia też rzecz jasna ). Potrafiłem również kilka godzin samemu ćwiczyć granie w piłkę czy biegać - wtedy czułem to jest bardzo ważne, i robiłem to z sercem. Teraz wyjdę poćwiczyć ale co mi to da? Stary świat się skończył, ja jestem zniszczony głównie wskutek przeżyć i mojego niestabilnego umysłu. Ogólnie mam dalej w so bie wielką ambicję, schowaną radośćz życia, ale nei widzęsensu tego robić. Kiedyś widziałem bo potrafiłem być tym kim powinienem być. Teraz jedynie tu na tym portalu potrafię zostawić cząstkęsiebie ( to jak piszę i to co piszę jest harmonijne z moim wnętrzem ), oraz z dwójką ludzi. Z innymi może być trochę lepiej, że nie czuję żębym cierpiał przy nich, ale też żębym sięczuł jakoś ok ( kilku znajomych od piwka). Jednakże z większością to wygląda tak, że nie chcęsię widzieć bo wtedy włącza m isięta najgorsza blokada. Nawet nie potrafię się zaśmiać w sposób naturalny. Ogólnie życie moje to dramat, jestem skończony i sięczuję tak nieszczęśliwy z tym problemem, że nie wiem co robić. Nie realizuję swojego potencjału, nie korzystam ze swojej wrażliwości patrzenia na świat i życie. Nie spełniam marzeń, brakuje mi śmiechu, który niegdyś był nieodłącznym elementem mojego życia. Również mnóstwo pomysłów kabaretowych czy też parodii reklam ( kiedyś kręciliśmy - wspaniałe przeżycia w głownej mierze, dzięki temu że takiej swobody, wykorzystywania swoich pomysłów nie miałem potem już nigdy ) jest schowanych w szufladzie czy w mojej głowie. A czemu? Bo nie potrafię ze znajomymi czy teżz kimkolwiek sięza to zabrać. Ciężko mi to wytłumaczyć - brak swobody, częściowe zamknięcie przyczynia się do tego, że gdybyśmy mieli coś nakręcić, to te moje pomysły na skecze, straciłby autentyczność, świezość bo nie potrafiłbym się - poprzez blokadę przy znajomych - wykazać tego jak to naprawdę widzę, absurdalności żartów itp. Po prostu byłbym zamknięty i nie byłoby autentycznie z żartami, pomysłami- tyle w temacie. To jest jedna wielka męka i mam nadzieję, że się kiedyś to skończy, ale się narazie nie zapowiada...

Odnośnik do komentarza
Gość paris07

Wiesz co, mam niekiedy wrażenie, jakbyś opisywał moje życie. Też w szkole byłam inaczej traktowana, bo nie miałam drogich ciuchów, bo noszę okulary (więc kujon), a poza tym umiałam nawiązać kontakt z tymi, którzy też w jakiś tam sposób byli piętnowani, więc już byłam postrzegana jako dziwna, bo gadałam z dziwnymi ludźmi... Też miałam dużo znajomych poza szkołą, ale nawet wśród nich nie zawsze czułam się swobodnie (ta blokada robiła swoje). Sytuacja trochę się zmieniła na studiach, gdzie byłam już zamknięta na wszystkich i bałam się, ale ludzie tam aż tak bardzo nie zwracali uwagi na wygląd i byli bardzo otwarci. Znalazłam sobie takie osoby, wśród których bardzo dobrze się czuję i mamy ze sobą kontakt do tej pory. Jednej koleżance opowiedziałam nawet o tych swoich "strachach". Nie dała mi "złotego środka", żeby rozwiązać ten problem, ale pocieszyła, jak umiała najlepiej i pamięta o tym i wspiera w razie czego do tej pory i już samo to jest super. Oczywiście chyba nie muszę mówić, że nawet przy niej taka blokada też mnie czasem łapie! To draństwo tkwi gdzieś głęboko, jest zakorzenione w sposobie myślenia, które bywa tak absurdalne, że nikt normalny tego nie zrozumie ;) Po tej cholernej szkole do tej pory została mi taka trauma, że jak poznaję kogoś nowego i ten ktoś zaczyna ze mną rozmawiać, to pierwsza myśl, jaka się we mnie pojawia to taka: "Matko! Jak on może ze mną tak fajnie gadać, jak ja taka beznadziejna jestem." No ale skoro jednak gada i to coraz więcej, bez żadnego wyśmiewania, bez złośliwości a później jeszcze poznaje ze swoimi znajomymi, no to chyba nie jest ze mną aż tak źle... Aczkolwiek jest wiele osób, wśród których nadal nie jestem sobą, chyba że mam akurat bardzo dobry nastrój albo też jak jestem bardzo zmęczona. Wtedy nie mam czasu na kontrolowanie swojego zachowania, jestem sobą na 100% i nie interesuje mnie, co ktoś sobie pomyśli.
W Twoim poście jest takie zdanie, które mnie bardzo zastanowiło: "...potrafiłem być tym, kim powinienem być". Czepię się tego "powinienem", bo jakoś tego nie rozumiem. Co takiego sprawiało, że czułeś, że te ćwiczenia są ważne? I co takiego sprawiło, że teraz nagle przestały? Piszesz coś takiego, że nie widzisz sensu robienia tego, co lubisz, bo nie jesteś już tym, kim powinieneś być. A przepraszam, kim się powinno być np. podczas biegania? To kręcenie reklam jeszcze zrozumiem, ale sport albo podróże? Poczytaj sobie trochę książek podróżniczych, tam ludzie odkrywają, kim naprawdę są i jacy są i akceptują to, chociaż w różnych sytuacjach (często w relacjach z innymi) czują się albo zachowują się głupio, właśnie tak, jak nie powinni się zachować i sami też do końca nie wiedzą, dlaczego. Wydaje mi się, że człowiek ma nie być tym, kim powinien (powinien według kogo? Według rodziców, babci, arcymądrej ciotki, czy superzaradnego wuja? Według znajomych? Czy może -a to już najgorsze- według własnego światopoglądu, który najczęściej nie jest własny, tylko wpojony przez kogoś tam), tylko ma być tym, kim jest naprawdę. Tylko to trzeba odkryć, a to wcale nie jest proste... Ale jeśli się to uda, to wtedy osiągnie się tę szumnie zwaną "jedność w samym sobie" a wówczas żeby nie wiem, jaka klasa w szkole się trafiła, to i tak człowiek się będzie dobrze czuł, bo po prostu będzie wiedział, kim naprawdę jest. Piszesz, że jesteś skończony, nieszczęśliwy a to, co lubisz robić, robisz bez przekonania. To może zacznij po prostu robić coś innego! Może tamte dawne rzeczy (kabarety, reklamy, śpiewanie itd.) już cię po prostu nie interesują i teraz zainteresowałoby cię coś zupełnie innego. Pobujaj trochę w obłokach (czyli w tym swoim niestabilnym umyśle ;)) i na pewno znajdziesz jakieś takie coś, co by cię uszczęśliwiło i ZRÓB TO! A po co? A chociażby dla samego siebie, żeby wreszcie "odnaleźć siebie" i móc znowu się sobą cieszyć.
Sama mam podobne doświadczenia, jeśli chodzi o sport. Tak się składa, że tańczę. I tak się składa, że na tańcach mam grupę ludzi, wśród których oczywiście jestem zblokowana, no więc wiadomo, że ten taniec nie wygląda tak, jak powinien wyglądać (znowu to "powinien", o rany! :)) Nie mam na razie możliwości zmiany grupy i instruktora, ale tańczę, bo to naprawdę lubię. Któregoś roku pojechałam na warsztaty na drugi koniec Polski, gdzie był inny instruktor, inni ludzie w grupie i w ogóle wszystko inne. I tam czułam się super! Wszyscy byli do siebie bardzo życzliwie nastawieni, nikt nikogo nie krytykował, nie wytykał błędów, nie wyśmiewał się. Bo wydaje mi się, że stąd właśnie się bierze ta moja i twoja blokada- ze strachu przed oceną innych, ze strachu przed tym, że ktoś wyśmieje :/ Co myślisz?

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...