Skocz do zawartości
Forum

Oto historia największego pechowca na świecie


Gość BógJestZły

Rekomendowane odpowiedzi

Gość BógJestZły

Ogrzebałem swoje stare opowiadanie oparte na faktach z innego forum. Przeczytajcie, warto. Wszystko tu jest prawdziwe i ani cienia fantazji, kłamstwa: 

Mojego kuzyna Jasia można określić jako przeciwieństwo osoby urodzonej w czepku, lub jak to się zwykło mówić pod szczęśliwą gwiazdą. Wszelkie wydarzenia przedstawione tutaj są autentyczne, w stu procentach zgodne z prawdą. Niebywały pech Jasia dostrzegłem już w dzieciństwie, kiedy to miało miejsce kilka niezwykłych, graniczących z nieprawdopodobieństwem wydarzeń. Teraz rozumiem, że w poprzednim wcieleniu musiał być prawdziwym potworem. Wszystko zaczęło się w momencie, gdy którejś mroźnej i śnieżystej zimy jako dzieci zjeżdżaliśmy na sankach z bardzo stromej górki, u której stóp znajdowała się boczna ściana domu Jasia. Nieopodal była inna, mniej stroma górka, z której zjeżdżaliśmy na brzuchu łbem do przodu. W pewnym momencie naszedł mnie szatański plan namówienia Jasia, by zjechał z tej stromej górki w ten sam sposób. Dzielny chłopak podjął wyzwanie nieświadom ewentualnych konsekwencji. Dopiero przy końcu zjeżdżania, bilsko stóp górki zrozumiał, że zjeżdża głową wprost na boczną ścianę domu, postanowił za wszelką cenę uchronić się przed bolesnym rozrypaniem łba o ceglaste bloki i z całą mocą wbił się, ciągnącymi się z tyłu nogami w śnieg aż po samą glebę by wyhamować. Po chwili dało się słyszeć pełne bólu i spazmów wycie: "Ała moje nogi, moje nogi, moje nogi..." A zaraz później mój rechoczący śmiech. Jan, który zwijał się z bólu i z wyrzutem patrzył na moją znajdującą się na górze, rechoczącą śmiechem osobę długo nie wybaczył mi tego co się stało. Jeszcze tej samej zimy wybraliśmy się na kulig organizowany przez mojego wujka. Traktor miał ciągnąć przez las kilkanaście połączonych ze sobą sań. Zaraz za mną na ostatnich saniach siedział mój pechowy kuzyn. Traktor ruszył. Gdy po kilkunastu minutach jazdy trafiliśmy na ostry zakręt Jasiu nie utrzymał się na saniach i spektakularnie spadł na glebę. To był dopiero początek potwornych katuszy jakie czekały nieszczęśnika, bo po sekundzie okazało się, że upadając zaplątał się nogą w sznur od sań. Traktor jechał dalej ciągnąc za sobą sanie, wlokące po ziemi nieszczęsnego zaplątanego w sznurek Jasia, który z hukiem uderzał głową o mijane pnie drzew i twarde kamienie przez kilkadziesiąt metrów zanim zorientowano się co się stało. Następna historia, która zapadła mi w pamięć miała miejsce nad morzem na naszym pięknym Helu. Znajdowaliśmy się na plaży, woda była chłodna, wręcz zimna, ale pogoda ciepła. Wraz z Jasiem pływaliśmy u brzegu i dostrzegliśmy nieopodal czerwoną boję, która nie mogła wyznaczać granicy kąpieliska, bo była dużo bliżej niż pozostałe. Zbliżyliśmy się, aby ustalić czemu się tam znalazła. Z radością stąpaliśmy dookoła czerwonej boi sprawdzając czy jest przytroczona, czy też oderwała się i przypłynęła bliżej brzegu. Jasiu w euforii i zadowoleniu z sytuacji nie wiedział jeszcze jak bolesne, straszliwe chwile czekają go w najbliższym czasie. Gdy wyszliśmy na brzeg zaczął skarżyć się na lekki ból w stopie, który w niedługim czasie przerodził się w koszmarne męki. Okazało się, że ma całą rozciętą podeszwę, ale w chłodnej wodzie nie poczuł żadnych symptomów. Dopiero po wyjściu na ciepłą plażę woda wyparowała pozostawiając nieco soli morskiej zadającej mu niebywałe cierpienia w styczności z głęboką raną. Ratowniczka zakładająca opatrunek poinformowała nas, że boja przy której się bawiliśmy została tam umieszczona celowo, bo zostały tam jakieś metalowe ostre pozostałości po latarni morskiej. Mnie nic się nie stało... Niedługo później zjeżdżaliśmy na deskorolkach ze stromej pokrytej spadzistym chodnikiem powierzchni jakiegoś pagórka. Odległość była naprawdę spora. Jasiu nie wyniósł lekcji ze wspólnej jazdy na sankach i za moją namową postanowił zjechać na siedząco na desce z tej górki. W połowie drogi, gdy deskorolka nabrała rozpędu zrozumiał swój błąd i postanowił wyhamować rękoma. Okazało się to katastrofalnym pomysłem. Gdy tylko mocno zaparł się rękami o ów spadzisty chodnik skóra zaczęła brutalnie się z nich ździerać, a w dłonie wrzynały się odłamki szkła pozostałego po popijawach okolicznych meneli. Wszystko zakończyło się brutalnym upadkiem z deskorolki na twardą powierzchnię chodnika i licznymi obrażeniami. Ciąg dalszy historii nastąpi w innym temacie, będzie tam między innymi o tym jak Jasiu zaczął pasjonować jazdą konną, jak usiłował przeskoczyć w biegu przez ogrodzenie i jak rzucaliśmy bumerangiem.

 
 

 
Odnośnik do komentarza
Gość HansHans11

A co ja mam powiedzieć?  Sytuacja sprzed kilku dni... Pierwszy raz od 15 lat potrzebowałem skorzystać z usługi PKP. Serio, przez 15 lat nie korzystałem z pociagów ani razu, po prostu nie miałem potrzeby. Jednak potrzebowałem załatwić ważną sprawę w innym mieście do godziny 13 do którego autokary PKS nie jeżdżą, ja nie mam tymczasowo auta i wyszło tak, że nikt nie mógł mnie zawieźć. Został tylko pociąg. A więc o godzinie 11 idę sobie na dworzec a tam informacja na tablicy, że mój pierwszy pociąg od 15 lat będzie miał..... 162 (sic!) minuty opóźnienia. Nie dowierzałem i podszedłem do punktu informacji gdzie potwierdzono opóźnienie i usłyszałem, że jestem mega pechowcem skoro chce skorzystać pierwszy raz od 15 lat bo takie wielkie prawie 3 godzinne opóźnienia są niesłychanie rzadkie. No cóż... Ważnej sprawy nie załatwiłem na czym sporo straciłem.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...