Skocz do zawartości
Forum

zawód miłosny


Gość Luin

Rekomendowane odpowiedzi

Witam,
to, że postanowiłam napisać tu coś od siebie, to oznaka, że jestem w naprawdę głębokim kryzysie, z którym w żaden sposób nie potrafię sobie poradzić. To, co napiszę, będzie pewnie długie, ale nie potrafię w skrócie wyrazić tego, co czuję.
Zacznę od tego, że zawsze czułam się osobą samotną. Nigdy nie miałam przyjaciół, jakich chciałam mieć - takich, z którymi mogłabym kraść konie. Zawsze patrzyłam z zazdrością na życie innych, gdyż moje wydawało mi się bezbarwne i nudne. A ja bardzo potrzebowałam zabawy - imprez, spontanicznych wyjazdów, częstych spotkań. A o to było trudno. Miałam też ogromne problemy w relacjach damsko-męskich. Nigdy nie uważałam się za ładną i atrakcyjną i chyba tak też tak byłam postrzegana przez chłopaków. Owszem, było kilku, którzy o mnie zabiegali, ale problem zawsze zaczynał się, kiedy zaczynało mi zależeć. Być może zależało mi za bardzo, bo wtedy oni zawsze ode mnie odchodzili. Tak było i w liceum, i przez cały okres studiów. Na studiach było jeszcze o tyle dobrze, że miałam sporo znajomych, wśród których dobrze się czułam i z którymi całkiem dobrze się bawiłam. A na trzecim roku poznałam Marcina. Ja - 22-letnia małolata nieznająca życia. On - 8 lat starszy aplikant radcowski mieszkający 200 km ode mnie. Poznaliśmy się przez internet i bardzo szybko do siebie zbliżyliśmy - tak szybko, że po miesiącu nie widziałam życia bez niego. Ale on podchodził do tej znajomości inaczej, luźniej, po prostu zdrowiej. W końcu, po dwóch miesiącach, z dnia na dzień, przestał się odzywać. Zawsze miałam taką właściwość, że nie zatrzymywałam ludzi, o których wiedziałam, że chcą odejść. To bardzo bolało, ale wiedziałam, że nie ma sensu trzymać ich przy mnie na siłę. I jego też nie zatrzymywałam. Ale mijały miesiące, w moim życiu nadal nie działo się nic, co by je wywróciło do góry nogami. Nie potrafiłam o nim zapomnieć. W końcu po czterech miesiącach sama się do niego odezwałam. I zaczęło się od nowa, tyle że jeszcze intensywniej. Trwało to przez 5 miesięcy. Zwykle wymienialiśmy maile i smsy całymi dniami. Natomiast w weekendy znikał. Podejrzewałam, że po prostu kogoś ma, ale bałam się o to pytać. Byliśmy sobie bardzo bliscy i wkradło się też ogromne pożądanie, szczególnie z jego strony. Mówił nawet, że powinniśmy się spotkać, ale gdy przychodziło do konkretnych ustaleń, zawsze się wymigiwał. W końcu też dowiedziałam się, że kogoś ma. Zaczęłam przeszukiwać internet i co nieco dowiedziałam się o tej dziewczynie. Niestety, ja już byłam coraz bardziej w nim zakochana i to było uczucie całkowicie wyniszczające, bo w gruncie rzeczy wiedziałam, że on nie myśli o mnie poważnie. Nie mogłam jeść i strasznie chudłam, miałam wiecznie podwyższoną temperaturę, bolała mnie głowa i brzuch, dużo spałam, nie mogłam skupić się na nauce, usiedzieć sama, byłam drażliwa i kłótliwa, co odbiło się przede wszystkim na moich kontaktach z rodzicami. W zasadzie w ogóle się nie uśmiechałam, a jakąś równowagę utrzymywałam tylko, pisząc z nim. Ale on nadal znikał na weekendy, nadal nie chciał się spotkać. A ja popadałam w coraz większy marazm. Aż w końcu przyjęłam do wiadomości, że jemu nie zależy na mnie nawet w połowie, jak mnie na nim, i że jeśli tego nie skończę, to sama się wykończę. Wtedy było o tyle dobrze, że miała cel - studiowałam prawo, chciałam iść na aplikację, zostać prokuratorem. Wiedziałam, że z nim nie skończę nawet roku. No i w końcu podjęłam decyzję o rozstaniu, a on nawet mnie nie zatrzymywał. Przeżyłam to strasznie, przez pół roku dochodziłam do siebie. Do mojego życia znowu wkradły się pustka i samotność, ale wiedziałam, że zrobiłam dobrze. A na moim piątym roku studiów, pół roku po naszym rozstaniu, spotkała mnie ogromna zawodowa szansa i naprawdę odżyłam. Zaczęłam znów cieszyć się życiem, podejmowałam się wielu zajęć, odnalazłam w życiu cel i sens. Ale w głębi duszy wiedziałam, że robię to też dlatego, żeby jakoś zabić samotność. Moje dwie przyjaciółki miały już kogoś, a na moim horyzoncie wciąż nikt się nie pojawiał. Satysfakcjonująca praca była po prostu próbą ucieczki. W międzyczasie Marcin znowu zaczął do mnie pisać. Były to jednak rozmowy przyjacielskie, dużo mniej intensywne - czasami potrafił milczeć przez dwa miesiące. A ja też nie zabiegałam o kontakt z nim, bo już wiedziałam, czym mi to grozi. I w końcu skończyłam studia. Stanęłam przed wizją powrotu na wieś do rodziców na wieś i kilkumiesięcznego przygotowywania się do egzaminów wstępnych na aplikację ogólną. W listopadzie dowiedziałam się, że się dostałam. I nagle znowu pojawiły się samotność i przerażenie. Przerażenie, bo bałam się, że nie poradzę sobie na aplikacji. Samotność, bo po skończeniu studiów moi znajomi rozeszli się i było wiadome, że nasz kontakt będzie już tylko okazjonalny. I z tego powodu w grudniu odezwałam się do Marcina. I zaczęło się po raz trzeci. Początkowo wszystko było w porządku, kontrolowałam sytuację, obiecałam sobie, że jeśli tylko poczuję coś więcej, to odejdę od razu. Ale z jego strony znowu zaczęło się pożądanie, komplementowanie mnie, adorowanie. Znowu też zaczął mówić o spotkaniu, które oczywiście nie następowało. W marcu dałam mu ultimatum - dopóki nie wyznaczy terminu spotkania, nie będziemy się kontaktować. I tak rzeczywiście było. Tzn. zdarzało nam się rozmawiać, ale tylko okazjonalnie. Na spotkanie zdecydował się dopiero w sierpniu. Umówiliśmy się, że spotkamy się w połowie drogi. W zasadzie jechałam tam z dwóch powodów: bo byłam go po prostu ciekawa, w końcu znaliśmy się już ponad trzy lata; bo myślałam, że jak się poznamy, to czar z jego strony pryśnie, stwierdzi, że mu się nie podobam i to wreszcie mnie od niego uwolni. Ale nic takiego się nie zdarzyło. Myślę, że było to udane spotkanie. Spędziliśmy ze sobą kilka godzin, czując, że dobrze się znamy. Obejmował mnie i całował. Widziałam, jak na mnie patrzy, i wiedziałam, że dotąd nikt na mnie jeszcze tak nie patrzył. To, że ma dziewczynę, było wciąż tajemnicą poliszynela. Ale mimo wszystko myślałam, że to spotkanie wszystko zmieni. Jednak nie zmieniło nic, a ja zakochałam się na nowo - jeszcze silniej i jeszcze dotkliwiej. Znów pojawiły się stare problemy z apetytem, chudnięcie, brak koncentracji, niechęć do wszystkiego. A on zaczął się ode mnie oddalać, być może dlatego, że zaczęłam go osaczać. Po dwóch tygodniach spotkaliśmy się po raz drugi i było jeszcze cudowniej. Ale z drugiej strony wiedziałam już, że z tego nic nie będzie, że powinnam odejść. Później już się nie spotkaliśmy, choć nadal mamy kontakt. A ja od dwóch miesięcy miotam się. Ciągle się kłócimy, ciężko nam się porozumieć. W końcu wyznałam mu wszystkie swoje uczucia i wymogłam też, aby powiedział coś o swojej dziewczynie. I zupełnie nie rozumiem tego, co powiedział: ja jestem dla niego najpiękniejszą, idealną kobietą, jego muzą, ale woli być z nią, a najlepiej, gdyby można było nas połączyć, choć wtedy bałby się, że wyblaknę. Stwierdził, że może mi zaoferować tylko swój czas, uwagę, spotkania co trzy tygodnie. Żadnych wspólnych planów, świąt, wyjazdów, zobowiązań, czegokolwiek.
Wiem, że to toksyczna znajomość, że on jest toksyczny, że powinnam odejść na zawsze. Ale nie potrafię. Jestem teraz samotna jak nigdy, kompletny wrak człowieka. Aplikacja i moje plany życiowe przestały mnie interesować. Nie ma nic, co by mnie cieszyło. Nie mam żadnej nadziei. Jedyne, co wiem, to to, że nie popełnię samobójstwa, bo to z kolei zabiłoby moich rodziców - tak naprawdę jedyne osoby, które mam. Mam jeszcze przyjaciółkę, ale ona ma swoje życie i nie może poświęcać mi wystarczająco czasu. Reszta znajomych z czasów studenckich tak naprawdę po drodze się rozmyła. Wszyscy mają swoje sprawy, swoje życie. Tylko ja wciąż jestem sama. I jestem w stanie poświęcić się i zgodzić się na jego warunki, byleby tylko z nim czuć się choć trochę mniej samotna. Ale wiem, że to żadne rozwiązanie, bo przecież nie będę szczęśliwa. Zresztą nadal nie możemy się porozumieć, a przez to ja dziś cały dzień leżę w łóżku, płaczę, nic nie jem, oglądam głupie seriale, by tylko jakoś zabić czas, bo obiecał, że później się odezwie. Bardzo chciałabym się od tego uwolnić, ale nie umiem. Bo co mnie czeka? Jakiej decyzji nie wybiorę, i tak będzie zła, i tak czeka mnie tylko ból. Pytanie, który ból wolę.
Przepraszam za tak długi post. Nawet nie wiem, czy ktoś go przeczyta i potraktuje poważnie. Mimo wszystko mam taką nadzieję.

Odnośnik do komentarza

Zastanow się tak uczciwie sama nad sobą i odpowiedz sobie, czy to że godzisz się na bycie taką jakby trzecią wynika z Twojej samotności, czy z nadziei, że tamtej dziewczynie jednak kolegę odbijesz.
Gdyby tak było, to za chwilę powinnaś się zacząć martwić, ktora Tobie go odbije, ale jakoś nie sądzę żeby to mialo się zdarzyć.

Ponadto przedstawiasz historię jako długą, taką jakby trzykrotną a jednak o ile dobrze zrozumiałam, to oprocz pisania, znajomość inaczej sie nie rozwijała. Fizycznie zobaczyłaś go dopiero niedawno, przy trzecim podejściu. Natomiast huśtawki nastrojów, ból brzucha i inne poważne somatyczne dolegliwości pojawiały się przy wcześniejszych etapach znajomości. Dlaczego? Dlaczego piszesz, ze z jego strony pojawiło się pożądanie jak wyście nawet się nie widzieli. Chlopak po prostu miał Cię za znajomą, czasami trenował na Tobie bajerowanie, nie dążąc nawet do fizycznego obejrzenia Cię, bo jak zrozumiałam to Ty mu postawiłaś taki warunek, ze nie korespondujemy ze sobą, dopóki się nie spotkamy.
Zastanów się jak bardzo masz rozbudowaną wyobrażnie, jak sobie wszystko w głowie rozdmuchujesz. Nie widziałaś chlopaka, poznałas przez internet i zgoda mogło Ci wiele elementów pasować: jego erudycja, wykształcenie zgodne z Twoją ścieżką zawodową więc i ciekawe tematy interesujące Was oboje. Dobra, czekasz na interesującą znajomośc i utrzymujesz kontakt SMSowy i telefoniczny, czy internetowy z kolegą, to jest to, co najwyżej czas flirtu. Flirtu, czyli chciałabym a boję się, wysyłam sygnały, że jestem do dalszej zabawy gotowa, to pewnie nawet nie taka słowna gra wstępna. Nie widziałaś go , nie czułas jego zapachu, nie podziwiałaś nawet w ubraniu jego ciała a już tak bardzo kochałaś, że chudłaś, jeść nie mogłaś, chodziłaś nieprzytomna. Pragnienie znalezienia drugiej połowki w tym wieku jest ogromne ale taka gra wyobrażni w stosuku do chlopaka, ktory poza rozmowami i to tylko w tygodniu dla Ciebie nic nie ma, jest mocno niepokojąca. Wydaje mi się ,że z tej mąki chleba nie będzie. Jeśli się przy swoim będziesz upierala, to pewnie ustawi Cię w pozycji tej drugiej i z pomocą swojej bujnej wyobrażni pięknie sobie życie bedziesz marnowala raz w euforii, bo się odezwal i może za 3 tyg albo i dalej znajdzie dla mnie trochę czasu.Innym razem w ogromnym dołku, bo pewnie oprócz pracy chłopak obsluguje swoją regularną dziewczynę.

Niepokojące jest to, że wydaje Ci się ,że tak kochasz a odbierasz sobie prawo do spokojnego życia dla ułudy a 15 letnią smarkulką nie jesteś przecież. Zastanawiam się co bedzie jak w Twoim towarzystwie pojawi sie fizycznie facet, który będzie Ci chcial poświęcić swój czas czy wtedy też tak błędnie będziesz odbierala sygnaly i życie będzie mówiło swoje, a Twoja wyobrażnia bujna swoje.

Przepraszam, ze tak może malo delikatnie się do Ciebie odzywam, ale jesteś wykształcona i masz szansę na interesującą pracę, to trzymaj się tego. Wychodz na imprezy towarzyskie i jak gdzieś znajdziesz fizycznego faceta, a nie internetową ułudę to wtedy swój czas i energię poświęcaj związkowi, ktory się będzie realnie rysował a nie tylko w Twojej barwnej wyobrażni.

Zyc masz dla kogo, dla rodziców i owszem, ale przede wszystkim dla s i e b i e. Przyjaciół już koło siebie nie masz, bo się rozjechali, ale nie jesteś w prózni. Nowa nauka i praca, nowe znajomości, nowi ludzie i z nimi też jest szansa mieć ciekawe życie.
Pozdrawiam i nie dołuj się, bo życie i to ciekawe przed Tobą.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...