Skocz do zawartości
Forum

Obrzydzenie do ludzi.


Gość Lunapare

Rekomendowane odpowiedzi

Witam.

Niedługo skończę 18 lat, jestem uczennicą liceum. Nigdy nie miałam żadnych problemów psychologicznych, chorób czy tym podobnych, jednak od bardzo dawna trapi mnie pewien problem. Wiąże się on z kontaktami ludzkimi. Muszę przy tym napisać, że jestem raczej typem samotnika, lubię spędzić nieco czasu z innymi, jednak na dłuższą metę jest to dla mnie męczące. Umiem rozpoznać moment nadejścia owego załamania i wówczas mogę schronić się w samotności na chwilę czy dwie, by odpocząć. To nie jest problem, akceptuję to i nawet lubię - to część mnie samej. Rzecz, która mnie niepokoi, to coś zupełnie innego. Otóż czasami, zupełnie bez powodu i bez najmniejszego ostrzeżenia do tego, zaczynam czuć wobec ludzi obrzydzenie. Nie do naszego gatunku jako całości, lecz do konkretnych jednostek. Nie ma znaczenia, czy jest to człowiek nieznajomy, z którym akurat rozmawiam, czy długoletni przyjaciel. Po prostu nagle budzi się we mnie niechęć, pogarda, niekiedy wręcz nienawiść. Nagle nie mam ochoty z tą osobą spędzić nawet sekundy dłużej, chcę odejść i nigdy więcej jej nie widzieć. Najczęściej budzi się to we mnie wobec mężczyzn i chłopców, ale i kilka kobiet już też mnie od siebie w ten sposób odrzuciło - czy też raczej ja odrzuciłam. Nie pamiętam, by w moim życiu zdarzyło się coś, co miałoby prowadzić do urazu tego typu, nie wiem też, co z tym zrobić. Choć to zjawisko raczej rzadkie, budzące się może kilka razy do roku, to potrafi utrzymywać się przez kilka dni czy nawet tygodni, a gdy owo obrzydzenie minie, nie mam już ochoty spędzać z niechętną mi osobą więcej czasu, nie widzę w niej już tych dobrych przymiotów, które wcześniej mnie do niej przyciągnęły. Jest to o tyle niepokojące i smutne, że w ten sposób straciłam już kilku dobrych przyjaciół i miło zapowiadających się relacji - najgorsze zaś, że właściwie bez przyczyny. Nie jest to rzecz, która bardzo przeszkadza mi w życiu, jednak przyznam, że czuję się przez to nieco samotna i wyobcowana. O dziwo, nigdy nie zdarzyło się to wobec osób, które są blisko mnie każdego dnia - rodziny i sąsiadów, choć może to być związane z tym, że z żadnym z wymienionych nie spędzam zbyt wiele czasu.

Liczę na szybką odpowiedź.
Pozdrawiam,
Lunapare

Odnośnik do komentarza

Witaj Lunapare!

Czy zauważyłaś jakąś prawidłowość, dlaczego nagle ogarnia Cię obrzydzenie wobec niektórych osób? Czy te osoby czymś się wyróżniają? Jakoś wcześniej Ci "podpadły", naraziły się Tobie, dlatego je "odpychasz"? Wirtualnie nie da się określić, skąd u Ciebie takie zachowanie. Rozumiem, że masz potrzebę bycia samą, być może jesteś introwertyczką, ale obrzydzenie wobec niektórych osób to już coś, co może świadczyć o jakichś problemach osobowościowych. Jak wyglądają Twoje relacje w rodzinie?

Odnośnik do komentarza

Najpierw chciałabym przeprosić za tak długie milczenie, jednak nie miałam dostępu do internetu. A potem za to, że ta wiadomość prawdopodobnie będzie długa :).

Dlaczego? - oto jest pytanie. Nie pamiętam powodów, dla których odrzuciłam większość z tych osób. Mogę dzisiaj właściwie wspomnieć dwie najświeższe w mojej pamięci - zdarzenia z tego roku. Pamięć mam raczej słabą, zawsze tak było, więc szczegóły często mi się zacierają. Było to dwóch chłopaków. Jeden, nazwijmy go B., chodzi ze mną do klasy. Widziałam go jako cichego, spokojnego człowieka, może nieco wolnego, ale takiego, na którym mogę polegać. Coś nawet zaczęło się między nami dziać, ale potem któregoś ranka stwierdziłam, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Zdarzyło się to na dzień po dyskotece, na której byliśmy całą klasą - z reguły na nie nie chodzę, z rozrywek preferuję ciepły koc, herbatę z cytryną i dobrą książkę, jednak akurat wtedy bawiłam się dobrze, częściowo nawet właśnie z B.. Mogę nawet przyznać, że byłam podekscytowana - co skończyło się, jak wspomniałam, następnego dnia, gdy to ujrzałam w nim coś obrzydliwego, coś, do czego nie mam ochoty się więcej zbliżać. To chyba jedyny przypadek, w którym część tej niechęci utrzymuje się nadal - myślę, że to podświadome, ale nigdy nie siadam na tej samej ławce co on, a nawet nie przy tej samej ścianie. Nie wiem, co się stało, czy przyśniły mi się jakieś głupoty, czy może zdarzyło coś, czego świadomie nie zauważyłam. Ani jednego, ani drugiego nie mogę potwierdzić - drugie wiadomo dlaczego, pierwsze - bo snów nigdy nie pamiętam.
Drugi z tegorocznych przypadków to student, który tłumaczy mi od jakiegoś czasu fizykę. Zważywszy na to, że jesteśmy dość podobni - oboje perfekcjoniści pracujący na swój przyszły sukces - widziałam w nim materiał na dobrego przyjaciela (przez chwilę myślałam o czymś więcej, ale zważywszy na to, że ma dziewczynę, to szybko odpadło). Potem nagle - bum - i wiem, że więcej się do niego nie zbliżę. Również lekcje stały się na tyle niezręczne, że już znalazłam alternatywę i pewnie zrezygnuję z jego pomocy.

Żadna z tych osób mi nie podpadła, wręcz przeciwnie - były to jednostki przeze mnie cenione dość wysoko, co wymaga pewnej sztuki, gdyż większość uznaję albo za hałaśliwą, albo za irytującą - w okresie gimnazjalnym większość ludzi uważałam, co dzisiaj uważam za raczej żałosne, za imbecyli i nie próbowałam nikogo bliżej poznać. Naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego ta niechęć budzi się tak nagle. Introwertyczką jestem na pewno, to rzecz jak dla mnie oczywista i - chyba nawet o tym wspomniałam - to część mnie, w której widzę pewien urok i z którą się utożsamiam, nie widzę w tym problemu. Kiedyś było gorzej, dzisiaj sądzę, że jestem już po prostu lubiącą spokój częścią świata, nie unikającym wszystkich i wszystkiego odludkiem.

Rodzina? Normalna, chociaż zdaję sobie sprawę, że to pojęcie względne. Były liczne zgrzyty, jednak żadnej patologii. Rodzice kiedyś bardzo się kłócili i jestem pewna, że to zostawiło jakiś ślad, bo, jak mama mówi, byłam niezwykle wrażliwym dzieckiem, ale to minęło. Ja, oczywiście z powodu mojej słabej pamięci, rzadko kiedy potrafię przypomnieć sobie coś więcej niż zabawę w przedszkolu czy ich krzyki, ale według mamy był okres, w którym wystarczyło coś głośniej powiedzieć, a ja zaczynałam płakać. Cóż, to dość zawstydzające. Kiedyś też przy każdej kłótni chowałam się pod biurkiem na godzinę czy dwie i tam czekałam, aż przestaną, a potem zasypiałam. Na szczęście i ja wyrosłam z takich praktyk, i rodzice przestali drzeć ze sobą koty. Mogę szczerze powiedzieć, że jest dobrze. Dzisiaj jesteśmy naprawdę dobrą rodziną, rozmawiamy codziennie chociaż chwilę, czasem zjemy nawet wspólnie posiłek, a i krzyków już nie ma tak częstych. Cokolwiek było, już jest spokojne. Pewnie, nie gramy w gry planszowe jak inni, nie siadamy wspólnie do kolacji, ale wspólnie świętujemy, chodzimy do rodziny, rozmawiamy - na resztę już za późno, wiem, chociaż czasem nadal tęsknię po prostu za chwilami "bardziej" razem. Może też to była w pewnym sensie moja wina. Okres młodzieńczego buntu przechodziłam w dość burzliwy sposób, choć nie tak jak część nastolatków. Siedziałam tylko w swoim pokoju, nie chciałam z nikim rozmawiać, zamykałam się w świecie książek, nauki lub wirtualnym i tam szukałam "czegoś lepszego". Dzisiaj jestem poza tym, ale pozostało mi wrażenie, że coś przez to straciłam. To właściwie był czas, w którym nasz dom był cichy, prócz kłótni rodziców między sobą, rodziców z bratem lub wszystkimi ze mną naprawdę nie było niczego. Dlatego widzę, jak wielka zmiana nastąpiła w ciągu ostatniego roku - i to dobra zmiana, spokojna. Chociaż czasem brat narzeka, że nie mam dla niego czasu (głównie z powodu moich dodatkowych zajęć), to mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Jedyny problem, jaki mi został (prócz walki o przyszłość, studia i całą resztę, ale to jest coś, co lubię i uważam za dobre) to właśnie to obrzydzenie, które oddala mnie od innych ludzi. Czasów gimnazjum nie wspominam mile, mogę się jedynie cieszyć, że wyrosłam z tej nadętej, wiecznie posępnej dziewczynki w coś nieco bardziej dojrzałego. Chociaż mogę się oszukiwać - podobno ludzie się nie zmieniają, a ktoś też powiedział, że pamięć ludzka nie jest wiarygodna i wspominamy tylko zdarzenia, których nigdy nie było. Właśnie, może powinnam wspomnieć o czymś jeszcze - w poprzedniej wiadomości napisałam, że nigdy nie zdarzyło się to w stosunku do rodziny, ale zdałam sobie sprawę, że to nie do końca prawda. Kiedyś na święta tata się upił. W wyniku tego obraził całą rodzinę, która wtedy u nas była, po czym zwymiotował w moim pokoju i tam zasnął. W tym czasie mama rozmawiała z wujkiem (swoim bratem) o ojcu (nazywamy go ex-dziadkiem, bo zostawił babcię z dziećmi i zamieszkał z inną kobietą w Ameryce) do pierwszej w nocy. W tym czasie babcia spała u brata, więc my tylko siedzieliśmy w kuchni i czekaliśmy, aż w końcu skończą. To była jedyna taka sytuacja, ale wtedy naprawdę nie cierpiałam taty - gdyby miał umiar, nie doprowadziłby babci do płaczu, przez co ta nie zaczęłaby tematu ex-dziadka, a mama i wujek... No, wie Pani, o co mi chodzi. W każdym razie wtedy naprawdę czułam do niego obrzydzenie, ale ono przeszło i to jedyny przypadek, gdy nie zostawiło po sobie większego śladu. To w końcu tata, każdemu się zdarza potknąć, prawda? Chociaż koca, pod którym wtedy spał, już więcej nie dotknęłam.

Coś jeszcze o rodzinie? Dziadek to alkoholik, ale nikomu nie szkodzi. Nie jest agresywny, nie pije też wódki - jego ulubionym napitkiem jest piwo i pije z osiem butelek dziennie, ale to dobry człowiek, łagodny. Nigdy nie zrobił nikomu krzywdy, często też pomaga babci, nawet więcej niż tata mamie. W domu właściwie mama wszystkim się zajmuje, tata obejmuje rolę sezonowego narzekacza i krytyka. Jego obowiązki sprowadzają się do pracy i dużego pokoju. Mama sprząta, pierze, gotuje, pracuje - robi wszystko. To pewnie stąd wziął się mój pogląd: małżeństwo to klatka prowadząca do ograniczenia wolności i wyzysku kobiety. Dość smutne, ale pewnie raczej się tego nie pozbędę. Chociaż myślę o relacji, to założenie rodziny jest dla mnie pomysłem absurdalnym. Ani nie chcę ograniczeń, ani nie mam cierpliwości do dzieci. Obawiam się, że czasem budzi się we mnie do tych małych stworzeń pewna agresja i zwyczajnie nie byłabym dobrą matką. Może sezonową ciotką, ale niekoniecznie matką.

To chyba wszystko. Mam nadzieję, że Pani nie zanudziłam swoją rodzinną telenowelą :).

Odnośnik do komentarza

Z kimś masz dobry kontakt, nagle czujesz obrzydzenie i ta sytuacja się powtarza.
Może wpływ na to ma twoje poczucie, że każdy związek to klatka, w której ugrzęźniesz .
Jak napisałaś : "małżeństwo to klatka prowadząca do ograniczenia wolności i wyzysku kobiety. "
Może twoja podświadomość blokuje cię, gdy tylko dochodzi do możliwości jakiś bliższych relacji?

Odnośnik do komentarza

W takim razie dlaczego dzieje się tak nie tylko w stosunku do potencjalnych relacji, lecz również do zwykłych przyjaciół? Jak pisałam, nie jest tak tylko w stosunku do chłopców i mężczyzn, lecz również i dziewczyn - straciłam tak na przestrzeni lat trzy przyjaciółki, z którymi miałam naprawdę dobry kontakt, a swojej orientacji jestem pewna jak niczego, więc tutaj nie ma wymówek. Poza tym relacja niekoniecznie musi być małżeństwem. Tego nawet nie chcę, mam z nim zbyt wiele nieprzyjemnych skojarzeń, ale zwykły związek bez tak dużych zobowiązań nie ma tak negatywnego obrazu. Wydaje się bezpieczny - dobra relacja istnieje m.in. między bratem, a jego dziewczyną czy przyjaciółkami, a ich chłopakami, a jeśli coś pójdzie nie tak, to zawsze można się wycofać. Małżeństwo nie jest obligatoryjne. A jeśli to już właśnie ten powód, to jak mam sobie z tym poradzić? Wieczna samotność z powodu głupich gierek podświadomości nie jest czymś przeze mnie pożądanym. Jestem introwertykiem, ale nie odludkiem.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...