Skocz do zawartości
Forum

Jak sobie poradzić?


Gość Martyna632

Rekomendowane odpowiedzi

Gość Martyna632

Postaram się opisać swoją sytuację dosyć szczegółowo, bo tylko to pozwoli na lepsze rozeznanie.
Nigdy nie miałam dobrego kontaktu z własną Matką i Ojcem. Chociaż bardzo ich kocham, nie miałam w nich wsparcia takiego, jakie to powinna mieć młoda, dorastająca osoba w moim wieku. Mój Ojciec był alkoholikiem, miał ciężki charakter pracy i nie radził sobie ze stresem. Miałam wrażenie, że moja Matka przymyka więc oko na jego problemy, ale te problemy dotyczyły przecież już całej rodziny. Jako dziecko stałam się więc bardzo zamknięta w sobie, wciąż się zastanawiałam - czy znów mój Tato przyjdzie do domu "pod wpływem" i czy jak zwykle - skończy się awanturą w domu. Każdego dnia więc o 15: 30 czekałam cierpliwie w swoim pokoju i już po kilku krokach na klatce schodowej i momencie, w którym zaczynał odkluczać drzwi - wiedziałam, czy jest trzeźwy, czy raczej jak zwykle... To przykre teraz z perspektywy dorosłej kobiety, że tak właśnie wyglądało moje dzieciństwo. Mam starszą siostrę, z którą praktycznie odrabiałam wtedy lekcje i zajmowałam się czasem wolnym, bo Mama wówczas była bardzo często zapracowana, a w dodatku miała przecież większe problemy - z Ojcem. Nigdy nie chciałam sprawiać im żadnych problemów wychowawczych, wystarczyło, że moja siostra przechodziła ciężki okres buntu i "dawała im w kość". Podczas lepszych dni, śmieli się, że moja siostra popełnia błędy, a ja za nią wyciągam wnioski, ale w rzeczywistości do śmiechu nikomu nie było. Mój okres buntu właściwie przebiegł niezauważalnie, bo ten bunt toczył się w środku. Coś mnie uciskało i gryzło w rodzaju wstydu za Ojca i za bezradność Matki. Było mi bardzo przykro z tym, że jestem zdana sama na siebie. Nikomu nie mogłam powiedzieć o tym, co się ze mną dzieje, bo nie miałam zaufania do ludzi, nie chciałam, by koleżanki się ze mnie naśmiewały za zachowanie Ojca i wiedziałam, że Matka w domu i tak by z tym nic nie zrobiła... Sama też cierpiała. Kiedyś w nerwach powiedziała, że nic ją z Ojcem już nie łączy poza finansami i to jako nastolatce - mocno utkwiło mi w pamięci, jak i totalnie zburzyło obraz zdrowej rodziny i wyzbyło wszelkich złudzeń.

Przez całe swoje życie starałam się być perfekcjonistką i idealną córką. Myślałam, że moje świadectwa z paskiem choć na chwilę zatrzymają uwagę rodziców przy sobie. Miałam wrażenie, że wciąż jestem jedynie cieniem mojej siostry, która to nieważne co "wywinęła w życiu" i tak była w świetle domowych reflektorów. Do dziś wszyscy mówią, że jesteśmy zupełnymi przeciwieństwami i co dziwi również każdego - to fakt, że ciekawy życiorys ukształtował jej przyszłość bez scenerii takiej, jaka jest u mnie... Tak więc rodzice jako pierworodnej córce na wiele pozwalali, a ja ze względu na jakiś wewnętrzny przymus siedzenia cicho - nie przysparzałam żadnych kłopotów, a mimo to - "mi się obrywało". Nie mam tutaj pretensji ani do siebie, ani do siostry, ale nie ukrywam, że takie zachowanie dało mi odczuć, iż jestem w jakiś sposób od niej gorsza, mimo, iż się starałam jak mogę.

Przyszedł okres liceum i czas matur. Niestety powinęła mi się noga i zabrakło kilka punktów, by zdać jeden ścisły przedmiot, co zaważyło też o studiach. Można powiedzieć, że od tego miejsca na poważnie zaczynają się już większe problemy... Rodzice potraktowali moja niezdaną maturę jako przekreślenie całego życiorysu. Myślę, że to był dla nich ogromny cios, a ja mam do dziś ogromne poczucie winy, że ich zawiodłam. W końcu nie tak miało być... Do poprawki oczywiście podeszłam jeszcze w tym samym roku, zdałam ją najlepiej w szkole, ale nie to interesowało rodziców... Było mi przykro, bo wiedziałam, że dałam z siebie 100%, poświęciłam wakacje kosztem nauki i nikt mi nawet nie powiedział, że dobrze, że się udało. Zaczęły się pomysły, co ja zamierzam planować w przyszłości i padło na szkołę policealną. Do dziś uważam, że nie był to do końca przemyślany pomysł, ale będąc pod dużym wpływem rodzicielskim - zaczęłam tam naukę. Prawdopodobnie uważali, że na studia się nie nadaję...

Po dwóch latach podeszłam do egzaminu zawodowego, dzięki któremu miałam otrzymać dyplom. Ze wszystkich możliwych tematów, jakie miałam do nauki (a było ich sporo) - pominęłam jeden, gdyż stwierdziłam, że szansa, gdzie on może się pojawić na egzaminie - wynosi jakoś 1: 1000. Byłam przygotowana doskonale, jednak jakież było moje zdziwienie, zmieszanie, zaskoczenie i bezsilność, kiedy otworzyłam arkusz egzaminacyjny i ujrzałam tam właśnie ten jedyny z ominiętych przez siebie tematów. Niestety improwizacja się nie powiodła, dwa miesiące później były wyniki i wówczas to już musiałam się wyprowadzić z domu... Nasłuchałam się naprawdę okropnych rzeczy na swój temat, które niestety gdzieś tam z tyłu wciąż siedzą w mojej głowie. Nie idzie o tym zapomnieć ot tak... Nie chcę też tutaj powtarzać tego, co usłyszałam, bo myślę, że nie ma to większego sensu, jednak charakter tych wypowiedzi ewidentnie utwierdził mnie w przekonaniu, że do niczego się nie nadaję i nic w życiu nie osiągnę.

Jakoś w tym samym czasie rozpoczęłam prawo jazdy. Za każdym razem, obojętnie czego się podejmowałam, chciałam pokazać rodzicom, że być może nie wszystko jest skończone i tym razem mi się naprawdę uda... Nastawiałam się psychicznie na sukces, stosowałam różne techniki relaksacyjne, wzmocnienie wiary w siebie itd. ale jak się okazało - nie miało to w moim wypadku większego znaczenia. Dawałam więc z siebie jeszcze więcej, co kosztowało mnie jeszcze raz tyle stresu i nerwów. Myślałam, że uda mi się chociaż zdać słynne "prawko" i uzyskać dokument, który w przyszłości będę trzymała w portfelu. Zdałam... za czwartym razem. Można więc sobie wyobrazić jedynie komentarze jakie mi towarzyszyły do tej pory ze strony najbliższych (już teraz nie tylko rodziców - również siostra, babcia, dziadek, sąsiedzi, inni...), które uniemożliwiały mi ponowne rozłożenie skrzydeł i hamowały rozwój.

Dwa razy starałam się po tym do pracy w jednej z służb i równie dwa razy nie udało mi się dostać... Rodzice myślę, że już kompletnie w ten czas zrezygnowali z wiary w moje możliwości, co oczywiście nie buduje mnie i nie podtrzymuje na duchu.

Obecnie rozpoczęłam studia. Jestem z siebie dumna, że pokonałam praktycznie cały rok bez poprawek na bardzo ciężkim kierunku, jednak mam wrażenie, że znów coś sprawia, iż nie mogę w pełni cieszyć się życiem i chwycić szczęścia w obie ręce. Czuję się w pewien sposób związana i ubezwłasnowolniona. Nie umiem tego wytłumaczyć... Cały tydzień przygotowywałam się do egzaminu wraz z koleżanką. Przepytywałyśmy się wzajemnie z materiału i czułam się naprawdę na siłach, że zdam owy egzamin. Nawet ona stwierdziła, że umiem więcej od niej. Niestety, po raz kolejny zostałam doświadczona i nie było mi dane zdać. Dziś dowiedziałam się o wynikach... Koleżanka zdała, ja nie. Często reagowałam stresem, ale tym razem podeszłam do niego ze sporą rozwagą i przyznam, że aż do momentu wyników - myślałam, że mi się uda. Byłam wręcz pewna. Z trudem powstrzymałam dziś łzy przy reszcie kolegów studentów - na odczytaniu wyników... Tak, czeka mnie wrzesień. Zastanawiam się, czy w ogóle powiedzieć o całej sytuacji rodzicom, ale wiem, co powiedzą - znów, że jestem nikim...

Są pewne rzeczy w życiu, gdzie mam wrażenie, że wymknęły mi się gdzieś spod kontroli, że nie mam na nie żadnego wpływu, jakkolwiek bym się nie starała. Mam wrażenie, że w swoim otoczeniu mam sporo nie życzących mi zbyt dobrze osób. Po prostu widzę w pewnych oczach fałsz i nieszczerość. Tak, jak by tylko czekali na ponowną moją klęskę, która przecież w ich oczach musi się potwierdzić. To jest chodzenie po linie... Zastanawiałam się czy to możliwe, żeby ktoś, komu naprawdę z całych sił zależy, jeśli się czegoś podejmuje, kto się stara, kocha ludzi i życie - mimo to - był tak mocno doświadczany na każdym kroku jak ja... Czuję się w tym wszystkim sama, bo tak naprawdę nikt nie wie, co przeżywam. To smutne, ponieważ przede mną kolejny okres stresu i niepokoju, a miałam inne plany na wakacje - m. in. wyjechać za granicę w celach zarobkowych. Serce mi też pęka, jeśli ktoś miałby mnie zapytać co u mnie? Nie wiem co naprawdę mam na to odpowiedzieć, bo poza farsą klęsk i niepowodzeń nic przyjemnego sobie niestety nie przypominam, mimo, iż bardzo bym chciała. Jakkolwiek to zabrzmi, ale zastanawiałam się też, czy to możliwe, by ktoś rzucił na mnie wcześniej urok/czy jakąś klątwę, która dotyczyłaby pasma tych nieszczęść od kilku ładnych lat? Za każdym razem kiedy odwiedzam swoją babcię, słyszę też: "no dziecko, dlaczego inni mają tak łatwo w życiu, a ty masz za każdym razem pod górkę? Znów ci się nie udało...". To naprawdę nie motywuje. Mam wrażenie, że wpędzam się w tej chwili przez to w depresję. Nie wiem jak psychologia zapatruje się na kwestię wiary, ale ja jestem katoliczką, mimo wielu powodów życiowych klęsk i niepowodzeń, które mogły mnie złamać. Modlę się z wiarą za każdym razem do Boga, chodzę do kościoła i uczęszczam do spowiedzi, ale dziś zdałam sobie sprawę, że im więcej się modlę, tym bardziej jestem doświadczana i to nie jest żaden wymysł. Nie sądzę, by to było normalne zjawisko... Chciałam też podkreślić, że nic sobie nie wmawiam. Do każdego egzaminu sporo się przygotowywałam, poświęcałam wiele czasu na naukę, starałam się pozytywnie myśleć, wizualizować sukces, ale czuję się tak, jakby szczęście było jedynie wodą na moich dłoniach - za każdym razem ucieka mi między palcami i nie mogę go zatrzymać. Tak jak bym nie do końca miała wpływ na to, co się wydarzy. Nie wiem też jak to się dzieje, że właśnie przed ważnymi momentami w moim życiu - najczęściej egzaminami - kontaktują się ze mną te osoby, co do których szczerości uczuć nie jestem pewna.

Czuję też pewien balast, przytłoczenie, zmęczenie i naprawdę nie chcę by doprowadziło mnie ono do złego przeciwko swojemu zdrowiu lub życiu. Nie ukrywam, że dzisiejszy dzień spędzam w bezradności zapłakana w domu, bo na moje barki spadło zdecydowanie za dużo niepowodzeń...

Proszę więc bardzo o szczegółowe porady dotyczące tego, jak sobie poradzić z życiem i przerwać tę farsę klęsk. Do psychologa niestety osobiście nie jestem się w stanie wybrać z kilku powodów (m. in. brak pieniędzy).

Odnośnik do komentarza
Gość 88888888888888889

hej, wydaje mi się, że to kwestia, czy we wszystkim, co Cię spotyka widzisz problem, czy wyzwanie? Pewnie problem, jeden wielki i nie do przejścia. Nie jest tak? Jest, niestety. I kolejna kwestia, zastanów się: czy przysłowiowa szklanka jest według Ciebie pusta, czy pełna? Podejrzewam jaką dasz odpowiedź. Wiesz, to się trochę bierze z twojej samooceny, a przecież wszystko, co chciałaś osiągnęłaś: masz prawo jazdy, zdałaś maturę, jesteś na studiach. Mniejsza o to, że inny osiągnęli to szybciej, łatwiej. Ty to też masz, ale oni to widzą i się z tego cieszą, a ty tego nie dostrzegasz i stąd smutek. Rada na koniec: uwierz w siebie!!!!
Głowa do góry!

Odnośnik do komentarza
Gość Martyna632

Dzięki za słowa otuchy. Właśnie o to chodzi, że ja zawsze się starałam, zawsze wychodziłam z siebie, stawałam na głowie, żeby choć raz udało mi się coś osiągnąć bez poprawki, żeby widzieli, że mi zależy i zaliczałam dno... Kolejne. Wszyscy to odbierają, jak by mi nie zależało, jak by to każdy bliski wokół się przejmował, tylko nie ja... A tak przecież nie jest. Wiem, że muszę odnaleźć siebie na nowo, bo gdzieś w tym wszystkim się zgubiłam. I nie, nie jestem pesymistką. Zawsze widziałam szklankę do połowy pełną, mówię serio, choć wiem, że pewnie ciężko w to uwierzyć, ale to prawda... A mimo to, tak byłam doświadczana.

Odnośnik do komentarza
Gość anonimowa000000

Do psychologa zawsze możesz iść i uwierz, nie jest to tylko kwestia pieniędzy ale przede wszystkim chodzi o to, żebyś chciała nad sobą pracować.
Możesz iść do psychologa bezpłatnie, wiadomo że czas oczekiwania będzie wtedy dłuższy ale jak trafisz na dobrego specjalistę, to kwestia pieniędzy jest bez znaczenia. Nikt za Ciebie nie rozwiąże Twoich problemów. Moim zdaniem masz w sobie dużo żalu związanego z tym co było w przeszłości, psycholog może pomóc rozwiązać Ci Twoje problemy... Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Gość lili34567

jakbym czytala o sobie.. tez mam tate alkoholika i bylam szkolna prymuska. Bylam bo liceum zeszlo mi na uzalanie sie z powodu ze rzucil mnie chlopa k ktory mial byc pierwszym i ostatnim..nie wiem co Ci poradzic, bo robisz wiele, nie wiem, czy jest ktos kto by tak stawial czola problemom i kleskom,, moze poprostu pomysl sb ze sa ludzie ktorzy maja gorzej od nas i ze musimy czerpac dobro nawet ze zlych zdarzen...powodzenia 3m sie!

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...