Skocz do zawartości
Zamknięcie Forum WP abcZdrowie ×
Forum

Moje życie


Gość TanczacyZWilkami

Rekomendowane odpowiedzi

Gość TanczacyZWilkami

Nie przyszedłem się wyżalić (bo tego już wystarczy) ale raczej po poradę. Mam 22 lata i szczerze mówiąc nie jestem szczęśliwy. Nie wiem nawet od czego zacząć... Ciągłe uczucie straty czasu, niska samoocena, wahania nastroju, zadręczanie się zdarzeniami które miały miejsce chwilę temu, brak życia towarzyskiego, częsty stres. Poza tym dobrze płatną pracę, całkiem dobre zdrowie, jestem ogarnięty (jakkolwiek to zabrzmi) i jeszcze by się coś pewnie znalazło. Za główną przyczynę "swojego braku szczęścia" uznaje swoje fobiczne podejście do innych ludzi a co za tym idzie samotność, czuję że gdybym się tego pozbył to większość problemów prysnęłaby w niepamięć. Nie chcę już pisać o swojej marnej przeszłości chociaż wiem że to ona mnie głównie ukształtowała i doprowadziła do obecnego stanu ale sam też popełniłem wiele błędów za które nie mogę nikogo winić... Teoretycznie wiem już od czego w dużej mierze zależy moje szczęście ale czasem wydaje mi się że nie wystarczy mi motywacji by nie zrobić fałszywego kroku i wszystko zniszczyć. Ale mniejsza o to, czuję że jestem na dobrej drodze i dlatego tu piszę bo jeżeli nic nie zepsuje to chce zrobić coś więcej. Mówię, dobija mnie ten brak życia towarzyskiego, to jakby niszczy mój świat. Od jakichś 2 lat chodzę na pewne zebrania na których zdążyłem poznać wielu ludzi a z niektórymi się nawet zaprzyjaźnić (jeśli można tak to nazwać) chociaż ten sam efekt normalny człowiek uzyskałaby po 2 miesiącach albo szybciej i to jest właśnie mój problem nie potrafię się otworzyć na drugiego człowieka. Ogólnie w dużej mierze się izoluję bo po pierwsze uważam że nie jestem godny towarzystwa drugiej osoby i w zasadzie tak jest bo nie potrafię być sobą i jestem ciągle spięty no i wtedy raczej ciężko o czerpanie radości ze wspólnego towarzystwa a to spięcie prowadzi do tego że tak bardzo nie chcę z siebie zrobić błazna, nie powiedzieć czegoś głupiego, czy nawet nie uśmiechnąć się o jeden raz za dużo by potem do końca dnia sobie tego nie wypominać (co niestety zdarza się często) a to skutecznie wysysa ze mnie energię do życia. I to tak się dzieje nawet z osobami które dobrze znam. I to jest takie błędne koło z którego już przestaje widzieć wyjście. W ciągu tygodnia jestem sfrustrowany swoją pracą bo już jej nie lubię mimo tego że zarabiam bardzo dobrze i często sobie myślę że te pieniądze wystarczą mi by być szczęśliwym w obecnych warunkach ale gdy przychodzi weekend to jakby się budzę i właśnie czuję tą pustkę i nie chcę tego już robić za żadne skarby. Ogólnie to muszę tam pracować do maja potem zamierzam wyjechać. Nie mogę znieść już tej ciągłej pogoni za wiatrem, ciężko mi na przykład usiąść i rozsmakować się w jakimś filmie. Mam też tak że muszę robić coś produktywnego by nie obniżył mi się nastrój a często jest to męczące bo potrafię nawet wrócić z pracy i już muszę iść biegać albo coś męczącego robić byle tylko nie przygębić się że znów nic nie robię a chciałbym sobie odpocząć. Tak samo w weekend dziś cały dzień na produktywnych zajęciach (plany, zakupy, siłka, pranie itp.) przychodzi wieczór i "ty głupku znów tracisz czas na tym telefonie, ruszyłbyś się" itp. Nie potrafię się cieszyć z tego co zrobiłem bo ciągle jest za mało. Teraz wydaje mi się że jak rzucę ta pracę (dopiero w maju) to będę szczęśliwy ale wiem też że praca nadaje mi tempo życia które jest mi niezbędne, inaczej bym się szybko rozleniwił. No i też daje budżet. Kolejna sprawa te zebrania, z jednej strony traumatyczne i stresujące ale z drugiej życiodajne i wyjątkowo budujące. I tu jest właśnie mój problem jakbym nie zrobił tak będzie źle. Często sobie myślę że praktycznie wszystko co dostałem/ osiągnąłem zdarzyło się za późno bym czerpał z tego należytą radość. Męczy mnie też to że pragnę rzeczy wielkich i wydaje mi się że bez nich będę nieszczęśliwy. Próbowałem już 2 psychoterapii i było chyba lepiej ale odpuściłem, 1 bo to było na NFZ to jak ja mogę zabierać tej biednej kobiecie czas i męczyć ja swoją osobą? A 2, już prywatnie bo miałem jakieś dziwne wyrzuty sumienia po tych sesjach. Ogólnie w styczniu idę do psychiatry i zobaczę co mi tam powiedzą. Macie jakieś rady? Czy już mi odbija? Bo ja czuję że tak. Z góry dzięki za pomoc.

Odnośnik do komentarza

Wizyta u psychiatry, to dobra decyzja. Wg mnie przejawiasz objawy fobii spolecznej i masz natretne mysli i w zwiazku z nimi, przymus ciaglego dzialania a przy jego braku, wyrzuty sumienia. To cie zamecza i odbiera radosc zycia.
Natretne mysli to obsesja, a ich realizacja to kompulsja. Tak wlasnie funkcjonujesz.
Leczenie jest raczej objawowe bo lekow na to, jako takich nie ma. Najwazniejsza jest psychoterapia i szkoda, ze ja przerwales. Dobrze zarabiasz wiec mozesz zainwestowac w siebie i znalezc dobrego psychoterapeute.To beda dobrze wydane pieniadze. Pamietaj, ze to ty jestes klientem placisz i wymagasz rezultatow. Skup sie na sobie, a nie na tym, co mysla inni, bo inaczej nie osiagniesz zamierzonych celow.

Odnośnik do komentarza
Gość Psychoaktyw

Wydaje mi się że jednak czegoś konkretnego brakuje w refleksji twojej , mianowicie szukam sensu , motywacji o co po co i dlaczego ? Moim nie fachowym zdaniem możesz chodzić na sto terapii , jedno jest pewne jeśli nie będziesz miał wokół siebie ludzi z tkwz. genetycznego powiązania z czasem i praca zacznie stawać się przymusem. Ale tak jak mówię nie jestem fachowcem pomimo że każdy fachowiec to potwierdzi inaczej się nie da ale żeby się dało trzeba tego chcieć.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...