Skocz do zawartości
Zamknięcie Forum WP abcZdrowie ×
Forum

Bezradność, zwątpienie, frustracja i smutek


Rekomendowane odpowiedzi

Postaram się jak to tylko możliwe, by skrócić mój wywód. Może zacznę od najświeższego.

Mój ojciec jest złym człowiekiem. Był ze mną u lekarza w sprawie mojego brzucha. Do słów lekarzy dopowiedział sobie, że nie mogę nigdzie jechać. I tak przez lekarzy, jak i przez ojca, nie pojechałem na urodziny autentycznie mi bliskiej osoby. Bliskiej osoby, której w swojej mieście nie mam i przez długi czas nie będę mieć. Zachowanie ojca to nie jest martwienie się, bo jeśli dochodzi do krzyków i wyzwisk, to nie jest martwienie się tylko znęcanie się. To jest coś, czego ja najbardziej nienawidzę. Co z tego, że jestem pełnoletni? Ojciec sobie do słów lekarzy dodał swoje urojenia, przez które nie pojechałem. I tak do września, aż zrobię dodatkowe badania, bo wcześniejszego terminu nie ma znając zapał do pracy lekarzy, który jest znacznie mniejszy od zapału na plotkowanie. Mogłem uciec z domu, ale znowu byłyby awantury, a on by sobie wmawiał bzdury, że jestem uzależniony od komputera. On tylko by mi rzucał oszczerstwami i sam naiwnie w to wierzył. W dodatku mówił, że mam dużo chodzić, a znając życie, to i tak ból brzucha mnie zaatakuje. Tym sposobem stał się hipokrytą, bo w mieście mojej bliskiej mi osoby bym się nachodził. Idiota. Widzi mnie ze swoich synów jako najgorszego, bo jestem najmłodszy. On tylko szuka pretekstów do kłótni i mówienia innym, jaki to ja nie jestem zły. On umrze złym człowiekiem.

Moja mama zmarła 4 lata temu na raka. Szukałem w jakimś sensie pomocy, ale przez idiotów, przez rodzinę i przez wiele innych osób nadal przeżywam żałobę, bo życie odebrało mi wspaniałą osobę (która nie była do końca tak wspaniała, skoro często pamiętam krzyki z jej strony), a nie może mi dać dziewczyny, która byłaby w stanie zrekompensować wszystkie złe rzeczy i uczynić moje życie lepszym. I nie to, że ma być moją niańką. Bo przynajmniej miałbym dla kogo żyć. No mam przyjaciółki, ale z internetu i to trochę nie to samo.

Byłem na terapii, ale ze względu na to, co się ostatnio dzieje w moim życiu (a nie dzieje się po mojej myśli, tylko po ich myśli) rezygnuję z terapii, bo mam dość. Przychodziłem do psychiatry porozmawiać i po receptę. I tak 2 lata. Przychodziłem też do psychologa i tak przez pół roku. Jestem przekonany, że leki nic nie pomagają, tym bardziej, że ojciec niszczy cały mój spokój, którego najbardziej potrzebuję. To nie leków potrzebuję - ja potrzebuję spokoju oraz wspaniałej osoby, która jest w stanie zmienić moje życie i żeby nikt w tym nie przeszkodził, bo pewne znienawidzone przeze mnie osoby trzecie, gdyby tylko zauważyły, że mi się powodzi, to one by to z chęcią zniszczyły. Wiem coś o tym, później dopowiem. Wracając - dostałem dwie diagnozy - F43.2 oraz F21. I co mi po tych diagnozach, skoro te terapie uznaję za nieskuteczne? Pomijam to, że robiłem sobie jakieś testy na depresje i wszystkie jednoznacznie wskazały, że tę depresję mam, ale lekarz tego nie stwierdził. No ale jest jeden plus - studiuję psychologię. I choć psycholożka zawiodła mnie, to jednak doszedłem do wniosku, że sam mogę być dobrym psychologiem. I to mnie trzyma. I jeszcze jedna rzecz - nie podoba mi się coś takiego, że prywatni psychologowie tak wysoko się cenią (u tej co byłem to wystarczyło ubezpieczenie w NFZ i czekanie zaledwie 3 miesiące, bo psychiatra zareagowała, a gdyby nie ona, poczekałbym jeszcze kolejne 3 miesiące). Skąd mam wiedzieć, czy płacąc raz po raz kilkadziesiąt złotych poczuję się po takiej terapii lepiej, jak czuję, że terapia jest nieskuteczna? To lepiej wyjdę na tym, dając pieniądze na cele charytatywne.

Dla mnie ojciec zasługuje na to, aby dostać w twarz tak, aby upadł. Bo ja go nienawidzę. Może i mi w jakimś sensie pomaga, ale samo jego zachowanie przyćmiewa wszystko co dobre. Faworyzuje mojego najstarszego brata, który sam jako ojciec swojej córki i mąż żony jest nieudolny. Kiedyś ten brat nazwał mnie gejem, a ojciec był świadkiem tego i nie zareagował, a żona brata tylko się zaśmiała. Ojciec jest człowiekiem, który w momencie, kiedy mam kłopoty, uwierzy w każde słowo jakiejś kobiety. On jest zdolny uwierzyć w kłamstwo kobiety, gdyby ta oskarżałaby mnie o gwałt. Nie przerabiałem takiego skrajnego przypadku, ale ja wiem, że ojciec jest zdolny do takiego postępowania. W ogóle mam wrażenie, że ktokolwiek, kto jest przeciwko mnie i kto uważa, że "chce dla mnie dobrze", to jest w stanie przekonać ojca. Poza tym, on kiedyś bił moją mamę, kiedy ta była w drugiej ciąży (ja jestem z trzeciej). Wiem o tym z kłótni między rodzicami. A najstarszy brat wie o tym, ale tylko by się zasłaniał niepamięcią. Bo tak się on podlizuje ojcu, że nie mam słów. A cała reszta rodziny postrzega mnie jako maskotkę, która czasem jest z ojcem tylko po to, aby podbudować ojcu reputację rzekomo wspaniałego ojca. A on wcale takim nie jest. W niczym mi nie pomogli po śmierci mamy, więc po co mi jechać do nich? Oni nigdy mi nie byli bliscy. A starszy brat? Obgadywał mnie za moimi plecami, żebym miał gorzej w szkole.

Ja już nie chcę żyć. A już na pewno nie chcę żyć w takim świecie, gdzie ciągle stawiane są mi przeszkody, szklane sufity i podwójne standardy, a wszyscy inni mają co chcą. Próbowałem wielu sposobów na to, aby wyjść z samotności. Chodzenie na jakieś kursy tańca nie poprawiły mojej sytuacji. Byłem na spotkaniu w jednej i drugiej wspólnocie, ale tam w ogóle nie czułem się dobrze. Nie mam przyjaciół u siebie w mieście, a mam tych poznanych przez internet. Na dodatek są to dziewczyny, które i tak mnie nie zechcą, bo same mi o tym powiedziały. Nie przyjaźnię się z chłopakami, bo dla nich wielkim wysiłkiem jest zrozumieć drugiego i najlepiej mnie zgnoić, wyszydzić, ośmieszyć oraz powiedzieć innym różne złe rzeczy i żeby sami mnie postrzegali jako tego gorszego. Czasy szkolne, internet oraz rodzina uczyniły ze mnie takiego człowieka. Ze swoim miastem wiążę bardzo dużo niemiłych wspomnień z lat szkolnych, gdzie nawet nauczyciele potrafili być nieudolni udowadniając mi tym samym, że pracują wyłącznie dla powiększenia własnego portfela. A kiedy się wściekam przez bezradność, to mimowolnie myślę o osobach, które sprawiły mi największą przykrość. Chciałbym się wyprowadzić, ale nic nie poradzę, że jest drogo.

Moje obcowanie z ludźmi jest beznadziejne. Czasy szkolne to tylko ciągłe dokuczanie mi i uchodzenie im to płazem. Usilnie chcieli mnie przedstawić jako psychicznie chorego, a nauczyciele, najczęściej z podstawówki i gimnazjum, w to wierzyli i karmili moimi rodzicami kłamstwami na mój temat, że to ja jestem ten zły, a wszystko to dlatego, ponieważ najczęściej byłem sam, bo tak tym idiotom najłatwiej. Po śmierci mamy szukałem wsparcia na młodzieżowym forum, ale tam też zostałem potraktowany niesprawiedliwie. Na studiach to w ogóle jest farsa, bo i tak ludzie nie traktują mnie jak bym chciał (to nie ja pozwalam im na to - ja im po prostu nie pasuję to raz, a dwa, to i tak osoby z przeszłości powiedzieli im, jaki ja to zły nie jestem - wiem o tym, bo pierwszy dowód na takie chamskie obgadywanie miałem w liceum, a w tych czasach wszystko jest łatwiejsze dla dobrych i złych). Obecnie nie szukam dziewczyny, ponieważ próbowałem wiele razy przekonać dziewczynę do siebie pod kątem związku i ani razu mi się nie udało. Z jedną naprawdę się przyjaźniłem, ale też przez jej przyjaciółki się staczała i zerwała ze mną bez słowa znajomość. Do tej pory w jakimś sensie to przeżywam. Pomijam to, że jeszcze przed tym doszło do kłótni, w którym ona dała mi do zrozumienia, że ja się nie liczę, ponieważ inni mają gorzej.

W ogóle nie zależy mi na tym, aby znowu szukać jakichkolwiek znajomości. Bo ja tego mam dość po prostu. Ja nie odczuwam żadnej przyjemności z tego. Jestem introwertykiem, wiem o tym, ale co mi po tym wszystkim, jak nie potrafię przekonać do swojej osoby nikogo? Poza tym, większość by tylko wtrąciliby mnie w swój chory świat - w postaci zakrapianych imprez i bezkrytycznego słuchania się złych osób, które tylko chciałyby mnie widzieć jako kolejną kopię ich własnych osób. A w ogóle to w znacznej większości albo jestem dla tych ludzi obojętny, albo niechciany, albo nawet jak mnie lubią, to tylko udają, że mnie lubią, bo tak naprawdę widzą mnie jako idiotę. I nie ma, że ja im daję jakiś powód, bo to znowu jest aluzja do tego, że to moja wina i tak dalej. To wszystko bujdy. Ja im nie pasuję. Proste.

Co do dziewczyn... Mógłbym o tym książkę napisać. Ale ile do kogo bym nie próbował, to i tak nie zdobędę jej serca. Ale najgorsze jest to, że człowiek taki jak ja, mógłby oddać komuś nerkę i wspiąć się na bardzo wysoką górę. Ale to na dzisiejszych dziewczynach wielkiego wrażenia nie robi, bo trzeba być ulizanym luzakiem z niewłaściwym poczuciem humoru i myślącym czymś innym niż własnym mózgiem, który będzie się bezkrytycznie słuchał dyktatorek mody lub żeby stylizował się na tych, których albo sam hejtuje, albo sam reprezentuje (a są to poronieni młodzi polscy youtuberzy lub młodzi raperzy). Pomijam to, że mam trochę wymagań, jaka ma być dziewczyna, ale jakoś ze znalezieniem takiej na horyzoncie nie ma względnie problemu. Sam nie wyglądam źle, może niekoniecznie modnie, ale nie wyglądam źle. Wyglądam normalnie. Nierzadko wkurza mnie ta myśl, że może się zainteresować dziewczyna, której nie chcę i że mam na nią być skazany. A ja nie mam zamiaru być niczyim popychadłem, który ma się zgadzać na wszystko, co inni podają na tacy. Co to to nie. Też chcę fajną dziewczynę, a nie kogoś, kto mnie by tylko oceniał i żebym kogoś miał uszczęśliwiać i sam nic z tego nie mieć. A związek także polega na wzajemnym uszczęśliwianiu się.

Wkurza mnie to, że mam takie problemy z brzuchem, że te bóle mam bardzo często - i tak od czerwca, a jeszcze wcześniej miałem robione badania. A co większość ludzi - nastolatków czy młodych dorosłych, ma? Szczęście. Ogromny pokład szczęścia. Nic dziwnego, że tyle związków mijam na ulicy. Ale jak już ktoś to przeczyta i usłyszy, to pewne osoby będą mnie umoralniać, że inni mają gorzej. A będą tak umoralniać dając mi bezczelnie do zrozumienia, że ja dla tego świata się nie liczę. Może mam amputować sobie wszystkie kończyny, żebym zyskał sobie sympatię innych, co?

Już pomijam to, że ci wszyscy chłopacy mają przeolbrzymie szczęście do wszystkiego, a szczególnie do dziewczyn. A ojciec nie zasługuje na moją miłość. Ten sobie poradził z żałobą, bo ma kobietę oraz znajomych, z którymi dobrze się czuje. Nie wcinam się do jego życia, bo akceptuję jego decyzje nie dotyczące mojej osoby. Chyba mogę oczekiwać po takim człowieku olbrzymiego pokładu zdrowego rozsądku? Choć z tym wyjazdem to mimo mojej choroby jest mi bardzo przykro.

I ja już sam nie wiem co robić. Będę chadzał od portalu do portalu aby uzyskać jakieś wsparcie. Bo co mi zostaje? Ale obiecuję, że zmienię nazwisko i miejsce zamieszkania pewnego dnia. Ale najgorsze jest to, że z tym ostatnim to nie teraz, bo nie mam wsparcia u siebie, jeszcze studiuję a w dodatku wszystko jest takie drogie. A czuję, że ojciec oczekiwałby porażki i mojego powrotu, żeby nazwać mnie synem marnotrawnym.

Będę szukał pomocy do oporu. Ze wszystkich rzeczy najbardziej ucierpiało poczucie sprawstwa, bo teraz jestem przekonany, że jeśli chodzi o kwestię ludzi, to inni mają wpływ, a ja nie mam. Stąd oni mają tak szybko dziewczyny. A ja mam beznadziejnie. I ja nie potrafię sobie z tym poradzić. Bo czuję, że cokolwiek bym nie zrobił, to zawsze skończy się źle lub nie tak, jak tego sobie bym życzył. Nawet, kiedy myślę o przyjemnych rzeczach, to i tak wiem, że się one nie spełnią. Bo zawsze tak było, że kiedy myślę o tym, jak będzie, to ostatecznie jest zupełnie inaczej. Przykro mi jest.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...