Skocz do zawartości
Forum

gama

Użytkownik
  • Postów

    0
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez gama

  1. Ciesz się , moja siostra podczas mojej wizyty w domu powiedziała mi że "wiszę jej prezent" nie pamiętam ale chyba urodzinowy.
  2. Wychowałam się w pełnej ale dość ubogiej rodzinie. Mama pracowała w podupadającej firmie, tata zaś wyjeżdżał za chlebem za granicę na długie miesiące. Kochałam oboje i chyba oni kochali mnie. Gorzej jednak z rodzeństwem, był między nami pewien rodzaj rywalizacji a tak właściwie sojusz starszego rodzeństwa przeciwko mnie. Wykorzystywali każdą okazję by mnie pognębić fizycznie i psychicznie. Byłam piątym kołem u wozu, wypadkiem przy pracy, w dodatku głupiutkim, niezdarnym. W szkole dostałam kolejnego kopa od rówieśników. Zaczęło się w przedszkolu od bogatej rozkapryszonej dziewuchy, która potrzebowała dodatkowo podbudować swoje ego i umocnić pozycję w grupie dręcząc jakieś dziecko którym byłam ja. Potem dołączyli inni. Rodzice próbowali przenosić mnie z grupy do grupy ale szkoła była jedna więc nie przyniosło to żadnego skutku. Doszłam do wniosku iż najlepszym dla mnie wyjściem jest stać się jak najbardziej niewidzialną. Uspokoiło się to trochę dopiero w liceum, wyrosłam na dość ładną nastolatkę. Nigdy nie pozbyłam się jednak poczucia niższości, braku zaufania do ludzi, paranoicznego wręcz strachu, że jak tylko opuszczę gardę, pożałuję. Nie nawiązałam wielu znajomości, przyjaźni jeszcze mniej. Chyba dopiero w wieku dorosłym poznałam kogoś kto mnie akceptuje i wspiera. Teraz jestem jednak w nowym mieście, nie mam pracy, nie mam pieniędzy (mąż mnie utrzymuje). Czuję się dodatkowo upokorzona i samotna... Mąż oczekuje że podejmę ambitną pracę, że na te potrzeby magicznie przemodeluję swój mózg i swoje zachowanie... jak mam przekonać kogoś że to właśnie mnie szukają kiedy nawet ja w to nie wierzę? Jak mam podjąć pracę w banku/biurze podczas gdy nie mam wykształcenia, nie mam doświadczenia a w dodatku boję się własnego cienia? Mam wziąć psychotropa, iść na warsztaty aktorskie czy może połączyć te dwie metody? Mam wrażenie, że mąż nie kocha mnie tylko to kim w jego mniemaniu mogę być jak mnie się gdzieś przerobi , gdzieś ulepi, gdzieś coś złamie... Nie jestem osobą jestem kawałkiem sękatego drewna w rękach rzeźbiarza
  3. Witam Mam 32 lata. Przez lata pracowałam jako kasjerka ok rok temu awansowałam na kierownika. Nie dałam rady psychicznie (nerwica, depresja) ani fizycznie (kontuzja przeciążeniowa stopy, przemęczenie) i po pół roku pracy postanowiłam złożyć wypowiedzenie. Po wyleczeniu stopy i złagodzeniu zszarpanych nerwów postanowiłam wrócić do pracy. Mąż jednak dostaje białej gorączki na myśl, że miałabym wrócić za kasę. Mi taka praca odpowiada, znam ją, sprawdzam się w niej. Oczekuje, że podejmę pracę biurową/bankową jednak nie bierze pod uwagę, że nie mam kwalifikacji doświadczenia więc mimo wysyłania CV, nikt się nie odzywa. Pokazałam mu czarno na białym statystyki które otrzymałam od pośrednika pracy, że mają wielu dużo lepszych kandydatów na to stanowisko i nie mam realnych szans na zdobycie jego wymarzonego stanowiska. Jestem sfrustrowana, gniję w domu, nie mam tu znajomych, nie mam nawet do kogo pyska otworzyć. Czuję się upokorzona swoją zależnością finansową od męża i częstych docinków że to on napełnia lodówkę. Co mam zrobić, żeby dał mi żyć po swojemu?
  4. Od dłuższego czasu mam upławy barwy kremowobiałej pachnące nieprzyjemnie rybą. Nic nie swędzi, nic nie piecze tylko zapach mnie prześladuje oraz intensywność upławów. Od ginekologa dostałam tabletki dopochwowe zaś mój mąż kurację doustną (nie zapamiętałam nazw). Leczenie nic nie dało, zaraz po zakończeniu terapii, upławy nie ustały. Aktualnie próbuję radzić sobie sama, używam clotrimazol no i tampony. Wiem, że nie powinno się ich używać poza okresem, ale tylko tak jestem w stanie ograniczyć nieprzyjemne zapachy. No i tu moje pytanie: Co to może być? Może zasugerować lekarzowi zbadanie mnie w jakimś konkretnym kierunku? Chciałabym w końcu zacząć normalnie funkcjonować bez wiecznej obawy, że brzydko pachnę
  5. Witam. Mam 32 lata. Ok półtora roku temu przeprowadziłam się z mężem do Warszawy. Mój mąż przeniósł się w ramach firmy do tutejszej placówki, podobnie jak ja. Pracowałam jako kasjer w sieci marketów, po jakimś czasie zaproponowano mi szkolenie na kierownicze stanowisko. Wiedziałam, że się nie nadaję ale względy finansowe i naciski ze strony małżonka skłoniły mnie do przyjęcia tej propozycji. Wedle moich przypuszczeń, nie skończyło się to dla mnie dobrze właśnie ze względów na... nazwijmy to właściwościami psychologicznymi. Jestem chorobliwie nieśmiała, chaotyczna nie mam zdolności dowódczych i a umiejętność planowania kończy się na czubku nosa. Mam też zalety, które prawdopodobnie skłoniły kierownika do wytypowania mnie, m.in. pracowitość, punktualność, doświadczenie i rozumienie podstawowych mechanizmów w handlu i poczucie odpowiedzialności za swoją pracę. Poczucie odpowiedzialności w połączeniu z brakiem umiejętności panowania nad zespołem skutkowało tym, że wszelkie opóźnienia zespołu, jakieś niedoróbki nadrabiałam eksploatując siebie. Aby nauczyć mnie kierowania zespołem uznano że zmiany popołudniowe i nocne będą najlepsze dlatego prawie pół roku pracowałam po nocach. Wykończyło mnie to fizycznie - chodziłam w pracy do 20km, nabawiłam się kontuzji stopy przez co cały czas odczuwałam ból, kulałam oraz psychicznie - przewlekły stres, zmęczenie, depresja i lęki. Wytrzymałam pół roku po czym odeszłam i zaczęłam leczyć nogę. Po 2-3miesiącach i wyleczeniu stopy uznałam, że pora na powrót do pracy. Mój mąż jednak oczekuje ode mnie, że bez wykształcenia (mam tylko maturę), doświadczenia i znajomości języka obcego dostanę pracę biurową, np w banku lub jako sekretarka. Moim zdaniem jest to nierealne, co potwierdza brak odzewu na moje aplikacje ze strony pracodawców. Nie dociera do niego, że nie spełniam kryteriów, które jasno określa w ogłoszeniu jednocześnie za moje niepowodzenia zrzuca odpowiedzialność na mnie. Na potwierdzenie moich słów pokazałam mu statystyki otrzymane od jednej ze stron pośrednictwa przedstawiające porównanie mojego dopasowania do oczekiwań pracodawcy oraz informacji na temat innych kandydatów. Nie wyglądają one optymistycznie - pośród ok 100kandydatów 60% miało wyższe wykształcenie podobnie doświadczenie. Dla mnie wszystko jest jasne. Mam do wyboru siedzieć na dupie w domu lub podjąć pracę dostosowaną do moich kwalifikacji lub wrócić do szkoły na co nas nie stać. Mąż jednak nie odpuszcza, terroryzuje mnie, że muszę pracować w biurze bo mam chorą nogę (stopa wyleczona, nie zamierzam podejmować więcej pracy ponad swoje siły) i nie mogę już pracować fizycznie, chce bym była zdrowa i bezpieczna. Moim zdaniem jest tu pewna nieścisłość otóż mąż od dawna naciskał mnie na zmianę pracy jednak ja byłam zadowolona ze swojej pracy, nie dałam się. Jakiś czas temu złożyłam CV na okienko pocztowe, myślałam: praca za biurkiem, w cieple, bez dźwigania bez wózków elektrycznych czy pras którymi można se zrobić kuku (jak ktoś się postara), mąż zaakceptował jednak zaznaczył, że tymczasowo może być. Powiedziałam, że nie szukam pracy tymczasowej i jeśli się dostanę i się wpasuję to pewnie spędzę tam 10-15lat. Wściekł się i powiedział, że to bardzo smutne co mówię, że nie mam motywacji do czegoś więcej... Dla mnie największą wartością jest stałość, boję się i bardzo źle znoszę zmiany i stres z tym związany. Czuję się szczęśliwa i spokojna kiedy nie muszę o wszystko walczyć, ciągle udowadniać, że się nadaję. Ponadto pragniemy kupić mieszkanie czemu sprzyja uowa o pracę na stałe a ciężko taką uzyskać szukając ciągle szczęścia gdzie indziej. Mój mąż jest bankowcem zakochany w swojej pracy, z perspektywami na awans. Aby osiągnąć swój cel nie ma potrzeby bym miała ambitną wysokopłatną pracę, wystarczy, że jest pewna. Moim zdaniem i tak wiele poświęciłam by on mógł się rozwijać - rzuciłam miasto i ludzi których kochałam, podjęłam się wyzwania w pracy choć zakończonego porażką... Jestem tu sama jak pies bez znajomych, rodziny... Teraz też bez pracy i bez możliwości jej podjęcia myślałam by może podjąć chociaż jakąś umowę zlecenie czasowo by mieć swoje pieniądze i nie musieć ciągle liczyć na to, że mąż mi coś rzuci, nie słuchać jak to on napełnia lodówkę... Nie chcę jednak z nim walczyć i nie robię nic w tym kierunku, wysyłam tylko bezsensownie CV po biurach i bankach, że może coś się fuksnie. Czuję się zdołowana. Czuję się bez sensu. Czuję, że mąż nie kocha mnie tylko to jak sobie mnie wyobraża, że muszę być kimś innym by mnie zaakceptował. Dostałam od niego wykład dlaczego nikt nie odpowiada na moje CV (jest proste ale zawiera co powinno, jest estetyczne i napisane poprawną polszczyzną) : jest nudne, sztampowe trzeba je poprawić co zrobiłam jednak nie przypadło mu do gustu, jak mi je zaczął zmieniać... wykreował mnie na kompletnie inną osobę, przypisał mi umiejętności których nie mam. Nie mógł tylko zmienić nic w wykształceniu i doświadczeniu zawodowym. Z czystym sumieniem nie mogła bym się pod tym podpisać. Boję się to wysłać gdziekolwiek, jestem przekonana, że jeśli wyślę to w tej formie, wszystkie nieprawidłowości wyjdą na wierzch podczas rozmowy. Mąż wmanewrował mnie w jedną rozmowę, która skończyła się dla mnie kompromitacją, nie chcę tego powtarzać. Po fakcie stwierdził, że to na pewno moja wina, że pokazałam jak mi wszystko wisi... Tylko, że nic takiego nie miało miejsca! Jestem nieśmiała, niepewna siebie, znerwicowana, łatwo ulegam emocjom... Gdy doszło do rozmowy nie zarejestrowałam, że nie skończyłam się rozbierać (miałam dalej na sobie płaszcz), w takich sytuacjach nie zawsze dobrze działa u mnie filtr tego co powinnam/nie powinnam mówić. Powiedziałam o kontuzji, o trudnościach w uzyskaniu materiałów do nauki na egzamin (podręcznik dostępny tylko w firmie) o tym, że wolę kopać ziemniaki niż pracować w zawodzie (nie podchodziłam do obrony z pedagogiki specjalnej). Poszłam na ten kierunek bo był powiązany z psychologią, interesowała mnie z powodów osobistych (depresja w rodzinie z samobójstwami włącznie, schizofrenia u członka najbliższej rodziny i moje z tym obawy, swoje problemy z przystosowaniem się w środowisku rówieśniczym) jednak pedagogika specjalna to zbyt obciążający psychicznie zawód, nie dałabym sobie rady. Jak mogłabym pomagać dzieciom skoro nie radzę sobie sama z sobą? Co zrobić?
×
×
  • Dodaj nową pozycję...