Skocz do zawartości
Forum

Bogna51

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Bogna51

0

Reputacja

  1. Witam. Mam 51 lat. Jestem niepełnosprawna fizycznie. Zawsze marzyłam o tym, aby założyć rodzinę i być matką. Jednak mojego Męża Jacka poznałam w wieku 42 lat. Mój Jacek miał wtedy 48 lat. Poznaliśmy się w Domu Opieki na Roztoczu. Pobraliśmy się dwa lata później. Choć bardzo się kochaliśmy, to z uwagi na nasz wiek i nasze choroby (ja mam mózgowe porażenie dziecięce, mój Mąż miał chorobę Parkinsona) postanowiliśmy, że nie będziemy starać się o dziecko. Baliśmy się, by nie urodziło się chore. Wiedzieliśmy też, że nasza wspólna przyszłość wiąże się ze stałym przebywaniem w Domu Opieki. A to nie jest miejsce na chowanie dziecka. Gdy się pobraliśmy, zaczęłam brać tabletki hormonalne, abyśmy mogli obdarzać się bliskością, bez ryzyka poczęcia dziecka. Gdy byłam u lekarza (ginekologa), przepisał mi tabletki hormonalne "Qlaira". Rozmawialiśmy w cztery oczy. Powiedział, że lek ten jest skuteczny od razu po zażyciu i to 100%. W ulotce tego leku przeczytałam, że "Hormony zawarte w leku Qlaira zmieniają właściwości błony śluzowej macicy, co w przypadku gdy pomimo stosowania preparatu dojdzie do zapłodnienia komórki jajowej, utrudnia zagnieżdżenie się zarodka (implantację)". Hormony te brałam przez cały czas naszego małżeństwa. Do naszych zbliżeń, które były dla nas zawsze ogromnym przeżyciem i których oboje bardzo potrzebowaliśmy, dochodziło często. Nigdy nic się nie działo. Jednak w czasie, gdy Jacek pierwszy raz był w szpitalu (28, 12, 2021 r. do 05, 01, 2022 r.) dostałam miesiączki, którą już wtedy miałam bardzo nieregularnie. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że krwawienie było tak obfite, że trudno to opisać... Dosłownie było to tak, jakby ktoś odkręcił kran. Pamiętam, że gdy w sobotę rano, 8-go stycznia (dzień, w którym dowiedziałam się, że Jacek umarł), opiekunka robiła poranną toaletę, było tak dużo krwi i skrzepów (przepraszam, że o tym piszę). że nie mogła sobie poradzić. Myślała, że mam krwotok... Nigdy wcześniej, gdy miałam "kobiece dolegliwości", tak nie było. Wiem, że mogłam tak zareagować na stres związany z chorobą i śmiercią mojego Męża. Ale czy mogło być też i tak, że miałam w sobie tę małą Kruszynę. Usunęły ją tabletki, które brałam... Tym bardziej, że po tej sobotniej, porannej toalecie wszystkie dolegliwości ustąpiły. Do dziś to tkwiło tak głęboko we mnie, że nawet nie umiałam tego nazwać. Lecz teraz zastanawiam się czy tamtego sobotniego poranka, gdy mój Mąż już nie żył, a ja za dwie godziny miałam się o tym dowiedzieć, czy wtedy poroniłam? Czy ktoś może odpowiedzieć mi na pytanie, czy jestem "osieroconą matką"?
×
×
  • Dodaj nową pozycję...