Skocz do zawartości
Forum

Samotnawbezdzietnosci

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Samotnawbezdzietnosci

  1. Bezdzietność to temat trudny, jeśli nie jest ona wynikiem własnego wyboru. Historie ludzi się bardziej komplikują. Ja jestem po czterech in vitro, przeszło 30 zarodkow obumarło, głównie na etapie kiedy do ich rozwoju dochodzi materiał genetyczny partnera, 9 transferów, jeden udany ale poronienie, od 5 tyg serce przestawało normalnie bić. Zastrzyków jakieś kilkaset, kilka milionów minut pełnych nadziei i tyleż samo jej pozbawionych. Ale sprawa wygląda tak. Ja jestem 20 lat młodsza od partnera, kocham go jak diabli, historia wielkiej miłości, nielogicznej, budzacej niechec otoczenia, ale nie dającej się zahamować. Prawdopodobnie moja rekompensata braku i odwiecznej tesknoty do posiadania ojca tez miala na to wplyw. Dziesiec lat razem. U mnie w badaniu wszystko dobrze, on słabe nasienie. Ale syna pelnoletniego ma, do końca nie wierzę że jego biologiczny, sam kiedys poruszyl temat watpliwosci, ale kocha jakby byl biologiczny. Dzieciak wyczekany, strasznie rozpuszczony, z gatunku ludzi,którzy nie piją wódki tylko doskonale whisky mimo że jeszcze sam nie zarabia. Mąż o bezpłodności własnej wiedział już za czasów starań o tamto dziecko, bardzo go zaskoczyła ciaza ówczesnej żony, między nimi wtedy też było słabo, wiedziała o tym że wchodzi w związek z inną kobietą (ktora zostawil bo byla bezplodna!).Teraz się okazuje ze w towarzystwie ja jestem postrzegana jako bezpłodna. Mam 36 lat, bardzo dobrze zarabiam, mamy rozdzielność majatkowa. Mąż nie zgadza się na dawstwo nasienia, bo nieswojego dziecka nie będzie wychowywał. Mam żal, ale moje obrzydzenie do tego stanowiska postrzegam jako wlasną hipokryzję, bo ja też bym się nie zgodziła na dawstwo oocytu, bo dziecko chciałabym własne. Adopcja nie wchodzi w grę, boje się własnych emocji do cudzego dziecka, i bardzo bym chciała zostawić na świecie po śmierci własne geny. Mi się czas biologiczny kończy. A jednak jak myślę o szukaniu partnera to nie chce mi się znowu przechodzić przez te początki, nie mam pewności że go w ogóle znajdę i w dodatku mam świadomość że nasze malzenstwo z zewnątrz wygląda wzorcowo, wewnątrz też poza tym tematem nam dobrze. Nadajemy na tych samych falach temperamentu, humoru, ambicji i innych codziennych spraw. Mamy mnóstwo ludzi, którzy tylko czekają na spotkania u nas albo na wyjazdy z nami, cała rodzina z obu stron pozytywnie zaskoczyła się rozwojem tego związku. Moje najbliższe przyjaciółki to dziewczyny z jego rodziny, starsze ode mnie o conajmniej 10 lat. A jednak boli mnie jak rozmawia o synu z innymi znajomymi, jak ludzie toczą nieustanne rozmowy o dzieciach, jak ich dzieci determinują ich życia. Mogę wiele, ale święta to dla mnie czas skrajnej rozpaczy. Każdy okres to dla mnie przegrana w życiu. Czuję się pusta i gorsza od wszystkich, którzy mają potomstwo. I co mam zrobić? Odejść od męża i próbować żyć od nowa chociaż nie mam ochoty na innego faceta, czy pogodzić się ze zawsze będę gorsza i pusta i żyć powierzchownie, mając materialnie wszystko. Mam świadomość, że moja próba stworzenia nowego życia wiąże się ze zniszczeniem życia, które kocham, zycia mojego meza i moja pustka po nim, po jego usmiechu i po jego zatroskanej twarzy. Ale czy można kochać w głębi sercu obarczając? Czy związek podszyty niewypowiedzianym żalem w ogóle długoterminowo rokuje? Czy można ta chęć zakopać, zaszyć się poza ludźmi, odizolować od innych dzieci i matek? Mój brat ma dwoje, trzecie w drodze, przyjacielowi rodzi się pierwsze,siostra dwoje, w pracy non stop ktoś idzie na macierzyński, opiekę, urlopy na ferie zarezerwowane tylko dla tych którzy mają dzieci w wieku szkolnym, nieważne że chcemy jechać na narty z ekipą która takie dzieci ma. Dla mnie sytuacja dramat, taki dylemat w stylu wolisz mieć raka czy tętniaka, coś można wyciąć, coś może się rozlać i upośledzić i tylko nie wiadomo które zostawi mniejsze szkody, czy zostawi cokolwiek.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...