U mnie również było inaczej.
Śmiem twierdzić, że zięć od początku, nosił się z zamiarem uwiedzenia mnie. Na wstępie nie brałam serio jego starań, umizgów i troski, którą wykazywał w stosunku do mojej osoby. Któregoś razu zaprosił mnie do stadniny koni swojego bliskiego kolegi. Po około godzinnej, przyspieszonej nauce trzymania się w siodle, zasugerował przejażdżkę po okolicy. Byłam podekscytowana wiec się zgodziłam. Po ok. 15 min. jazdy zatrzymaliśmy się na uroczej leśnej polance. I wiecie co!! Okpił mnie, zbajerował, otumanił, zmamił i zrobił wodę z mózgu. Oparł i docisnął mnie do grubego pnia dębu..... i zadziało się. ufff jak to wspominam to się czerwienie. Mój zięć to pomysłowy Dobromir-Świntuch. Chciałabym go częściej blisko siebie, bo to skarb.