Dzień dobry,
Od dłuższego czasu przymierzam się do zrobienia czegoś przed czym się stale wzbraniam - chcę przestać pić.
Mam 32 lata i uważam, że mój problem z weekendowym piciem wymknął się spod kontroli. Największym problemem jest ilość i częstotliwość spożywanego alkoholu. Po alkoholu nigdy nie przejawiam agresji, jestem tą osobą, która upijają się "na wesoło" i nie sprawia żadnych problemów ale...
Moja historia zaczęła się już w wieku 18 lat, kiedy alkohol zaczął być dla mnie łatwo dostępny. Lubiłem pić i czuć ten moment odprężenia, ten moment w którym mogę być wesoły i kiedy nic mnie nie interesuje oprócz zabawy. Przez ilości oraz częstotliwość picia stałem się osobą z tzw. mocną głową która jest nie do przepicia, tą osobą która może wypić najwięcej ze wszystkich i jedyne co ją ogranicza to budżet. Spotkania ze znajomymi zawsze musiały być przy alkoholu, bo jak inaczej można spędzić wolny czas? Każdy weekend musiał być z alkoholem, każda okazja była dobra żeby się napić, ale niestety z czasem zacząłem zauważać, że pije więcej niż wszyscy i zazwyczaj kończę imprezę jako jedyny niedopity. Doszedłem do wniosku, że jeżeli ma tak być to przez dłuższy czas przed każdą imprezą decydowałem się zacząć pić wcześniej (często w tajemnicy), aby razem ze znajomymi być na takim samym poziomie upojenia, kiedy kończymy imprezę. Jakiś czas temu zauważyłem jednak, że nie zależało mi na tym żeby być w takim stanie jak inni tylko zależało mi na tym żeby być jak najszybciej pod wpływem alkoholu. Weekend za weekendem, balanga za balangą a ja nadal "niezniszczalny". Nigdy nie musiałem kontrolować swojego picia, bo i tak wiedziałem, że nigdy nie upije się do stanu stracenia świadomości i mimo wszystko to i tak ja będę tym najbardziej "ogarniającym". Mijał czas a z tym czasem moją "niezniszczalność" spadała, coraz częściej zdarzały się epizody z wymiotami, ale nie mogłem zrozumieć dlaczego tak jest i że głowa pozwala na picie alkoholu, ale żołądek już niestety nie. Nauczyłem się więc pić alkoholu po wymiotach, pierwsze razy były ciężkie, ale potem było to czymś naturalnym, że jest połowa imprezy a ja muszę wyjść do łazienki lub na ubocze żeby zwymiotować i wrócić do dalszego picia jak gdybym poszedł się tylko wysikać. W tym momencie mojego życia poznałem moją żonę, przy której mogłem lekko przystopować i nie piłem tak dużo jak wcześniej. Zawsze imprezowaliśmy razem i ona zawsze wiedziała jak mnie postawić do pionu i jednym spojrzeniem mogła dać mi do zrozumienia, że już na dany moment powinien przestać pić. Wiedziała, że mam mocną głowę i że "mogę więcej niż wszyscy", ale nie było to dla niej w żaden sposób imponujące, nigdy nie mnie nie ograniczała jak miałem ochotę wyjść z kolegami na piwo to wychodziłem, jak chciałem wypić na imprezie zawsze się zgadzała, ale zawsze wspominała żeby było to z głową. Wielokrotnie przesadziłem, były kłótnie a ja następnego dnia przepraszałem i przez najbliższy tydzień miałem moralniaka, że po raz kolejny ją zawiodłem. Postanowiłem "ograniczyć picie", doszedłem do wniosku, że raz na dwa tygodnie w weekend można się napić i będzie to dla mnie wystarczające. Było na niespełna pół roku. Potem coraz częściej zacząłem wymyślać preteksty do picia - a to piwko do meczu, a to winko i jakiś fajny film. Można było przewidzieć, że wrócę do starych nawyków czyli weekendowego picia i tak się stało. Ciągle tłumaczyłem sobie, że jeżeli nie pije w tygodniu tylko w weekend, więc robię tak jak większość. Zaczęło się to wymykać spod kontroli przebalowanym wieczorze dzień przed następny dzień zdarzało zaczynać się od klina i ciągnięcia picia w ciągu dnia, bo jak w tygodniu nie pije to w weekend musze nadrobić. Żona zdecydowanie się temu sprzeciwiała i tylko ona ma na mnie jakiś wpływ, kiedy tylko ona mnie upomniała ja przestawałem pić, albo poprostu się obrażałem, bo myslałem, że robi mi na złość. Czas mijał były wzloty i upadki jeżeli chodzi częstotliwość spożywania alkoholu, teraz nie pije często, ale niestety piję dużo i za nic nie potrafię tego skontrolować, często pije do upadłego do utraty świadomości, nie potrafię odmówić mimo wcześniejszych obietnic, że nie wypije dużo, albo nie będę pił w ogóle. Każda impreza kończy się urwanym filmem i moralniakiem, który trwa długo, ale z czasem mija i sytuację się powtarzają. Nie wiem, co mam dalej robić. Od dłuższego czasu dochodzę do wniosku, że alkohol nie jest dla mnie i powinienem go zupełnie odstawić, ale myśl, że jak przyjde do znajomych oni zaproponują drinka a ja bede musiał odmówić jest ciężka do przyjęcia. Spodziewamy się z żoną córki, nie chce po raz kolejny sprawić zawodu żonie i chciałbym wytrwać w swoich postanowieniach, lecz obawiam się, że może być z tym ciężko. Jest mi wstyd przed żoną, przed znajomymi no i przed samym sobą, ponieważ znowu złamałem złożoną sobie obietnice. Chce sobie to poukładać w głowie i nie czekać do każdego piątku żeby myśleć z kim by tu wypić w ten weekend. Obawiam się, że mogę sobie sam z tym nie poradzić?
Pozdrawiam
Bartek