Troszku przypomniałem sobie o tym wątku i postanowiłem zajrzeć, tak tylko chciałem napisać, że autor wątku jest dzisiaj w całkiem innym miejscu niż był jeszcze te parę lat temu, nadal nie tam gdzie by chciał i jest ciężko, ale w lepszym niż był kiedykolwiek. W sumie nie pisałbym gdyby nie post WhyShouldI z którym po wielu latach pracy nad sobą, w terapiach i poza nimi, oraz brania leków, w wielu aspektach nie do końca się zgadzam i uważam, że brzmi raczej jak słaby coaching, który jak dla mnie niestety bywał wręcz zwyczajnie szkodliwy, tzn, wiem że wielu ludziom to pomaga, ale nie każdemu i warto mieć na uwadze te różnice, nie zawsze to co pomaga nam, pomoże komuś innemu. Przede wszystkim pamiętajcie, wbrew popularnej opinii nie wszystko zależy od nas, owszem mamy spory wpływ na to jak wygląda nasze życie, ale negowanie roli czynników zewnętrznych, czy nawet zwyczajnego szczęścia uważam za zwyczajnie bezsensowne, przekładanie 100% odpowiedzialności za swoje niepowodzenia na siebie może bardzo szybko prowadzić do co raz większej frustracji i niechęci do siebie. Ściągnięcie z siebie części odpowiedzialności za rzeczy na które nie mieliśmy, lub nie mamy wpływu, może być uwalniające i prowadzić ku większej wyrozumiałości dla siebie, szacunku do siebie (ba, również wyrozumiałości i szacunku do innych, oni też nie zawsze mieli wpływa na to, w którym miejscu się znaleźli) oraz w końcu może polubienia, zaakceptowania siebie i swoich ograniczeń oraz po prostu ogólnie lepszego samopoczucia. Warto mieć w sobie poczucie jakiejś sprawczości, ale dobrze też mieć świadomość swoich ograniczeń. Nie wiem czym jest sukces dla WhyShouldI, ja chciałem mieć w miarę normalne życie, być samodzielnym, mieć jakiś bliskich ludzi, wiecie, jak większość z nas. Część się udała, niektóre rzeczy dalej pozostają jedynie w sferze marzeń, aczkolwiek nigdy nie czułem, że są tak blisko jak obecnie. Mamy różne problemy, niekoniecznie podobne, taka prawda, wy się mierzyliście z rzeczami z którymi ja nigdy nie będę musiał, ja się mierzę z takimi z którymi wielu z was nigdy nie będzie, jestem m. in. po terapii grupowej, wielu różnych zajęciach grupowych w szpitalach, szczerych rozmowach z ludźmi, o emocjach tym co nas boli z czym się mierzymy na co dzień i nie powiedziałbym, że mierzymy się wszyscy z takimi samymi problemami, słabościami. Więcej wyrozumiałości, mniej mierzenia innych własną miarą, to co dla nas jest możliwe, nie musi być dla innych. I nie, pewne rzeczy nie miną po 5 minutach, bywają dni kiedy siedzisz w pracy przez 8h z łzami w oczach, myślami autoagresywnymi i czujesz się jak zaszczuty pies, z jednej strony nie dajesz rady, z drugiej wiesz ze nie możesz sobie pozwolić na to, żeby zawalić sprawę, bo dobrze wiesz, że jak znowu utkniesz w domu to szybko zacznie być jeszcze gorzej. Z odczuwaniem satysfakcji i przyjemności zresztą cały czas mam problem (to ma dwie strony medalu, takie rzeczy jak np. złość, stres też odczuwam mniej intensywnie, w pracy mam opinie oazy spokoju, ludzie patrzą na to często z niekrytą zazdrością, no ale nie widzą tej drugiej gorszej strony medalu, to potrafi tak samo ułatwiać wiele rzeczy jak i je utrudniać, i nie ja niczego nie duszę w sobie, nie muszę, tak po prostu mam), jednak różnimy się od siebie, tak jak na zewnątrz tak i w środku pod względem emocjonalnym, ludzie różnie odbierają te same emocje, różnie reagują na te same sytuacje, mają różny zakres intensywności odczuwanych emocji, jedni potrzebują silniejszych bodźców, żeby coś poczuć, innym wystarczą subtelniejsze, są osoby więcej przebywające wewnątrz siebie, są takie które są bardziej na zewnątrz, nasz wgląd w siebie i swoje emocje jest na rożnym poziomie, to wszystko też ma wpływ na nasze codzienne funkcjonowanie i kwestia samego myślenia nie ma z tym wiele wspólnego. Jesteśmy równi sobie, ale pomimo wielu podobieństw, nie tacy sami. ? Włożyłem lata pracy w to, żeby zacząć mieć w miarę normalne życie, choć nadal odbiega ono od życia przeciętnej osoby w moim wieku i w sferach na których najbardziej mi zależało nadal jest wyjątkowo ciężko i więcej rzeczy się nie udaje niż wychodzi, może się kiedyś uda, może nie, bo głupotą też jest twierdzić, że na pewno się uda. Bądźmy realistami, nienawidzę hurra optymizmu, niewiele ma z rzeczywistością wspólnego, niektóre rzeczy, które robiłem zaprocentowały inne okazały się ślepą uliczką, mimo że w teorii miały odnieść pozytywny skutek i wielu innym osobom pomagały.
A rodziców swoich kocham i nigdy nie obwiniałem matki za swój stan bardziej niż moi terapeuci. ?
Na pewno najpiękniejszą rzeczą, którą odkryłem w ciągu ostatnich lat jest to jak wiele radości i satysfakcji potrafią mi przynosić udane relacje z innymi ludźmi. ? To jest moja droga do szczęścia i im dalej w las, tym mocniej w to wierzę. Niestety ciągle słabo się odnajduję w relacjach z innymi, ciężko mi to przychodzi, chciałoby się lepiej i więcej.