Skocz do zawartości
Forum

MiaM

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez MiaM

  1. 2 godziny temu, klaudia210 napisał:

    Tak, miałam profile na różnych portalach randkowych (płatnych i niepłatnych), profil był porządnie wypełniony ze zdjęciem. Żadnych pozytywnych rezultatów. 

    Powiesz cis więcej na ten temat? Dużo było tych negatywnych rezultatów? Dlaczego tak było?

  2. Moje dzieciństwo było dalekie od szczęśliwego i udanego jednak pomimo tego czułam się kochana i to co zawsze uważałam, że jako jedne z nielicznych wartości jakie wyniosłam z domu to właśnie te poczucie własnej wartości. Widzę pewna zaleznosc/powód wyniosiony z domu przez który mogę być w obecnej sytuacji, jednak nie będę go omawiała na publicznym forum. 

    Nie wiem czy jestem podatna na emocje innych ludzi, właściwie to wielokrotnie słyszałam, że jestem wręcz zimna emocjonalnie  oraz nonkonformistyczna. Kiedys też rozmawiałam ze swoją bardzo bliska koleżanka, która wręcz mi zarzuciła (niby w żartach) że mogę być właśnie  narcyzem i dodatkowo psychopatka. 

    Poza tym w pracy zwykle pracuje solo, wiec nie do końca mam od kogo czerpać ? Domatorem chyba byłam  zawsze. Nawet jako dziecko uwielbiałam przebywać sama w domu. Poza tym mój partner jest bardzo  aktywny. Na codzień angażuje sie w wiele aktywności. Kiedy bywają  lepsze dni to zawsze próbuje mnie gdzies wyciągnąć. Nieraz mi zarzuca, że moje problemy z nim nie wynikająz tego, że jestem niezadowolona z tego związku, tylko że jestem pracoholiczka, która po pracy nie ma żadnych ciekawych zajęć i swoje frustracje przelewam na niego i ten związek. 

    Jestem ciekawa skąd pomysł, że żyję innymi? 

    Mój partner jest starszy ode mnie o 6 lat. Jest też najstarszy wśród swojego ridzenstwa do którego ma podobne  zachowanie  jak do mnie. To samo ze swoją matka. Pamiętam sytuację kiedy miała wypadek samochodowy. Pojechaliśmy na miejsce. Mój partner zaczął na nią krzyczeć za to, że nie uważała na drodze, że w ogóle po co wyjeżdżała z domu w taka pogodę, że on mógł ją zawieźć itd, itp. W domu jeszcze przez długi czas to przeżywał a potem kiedy przyszedł czas zakupu nowego samochodu to znowu była awantura, że ona już w ogóle nie powinna wsiadać za kółko. Poza tym  czesto do niej jeździ żeby jej pomóc w jakichś pracach ogrodowych itp różnica jednak między jego matka a mną jest taka, że ona nie widzi absolutnie nic złego w jego zachowaniu czy sposobie mówienia, totalnie to ignoruje. W moim przypadku jest tak, że od razu wybucha kłótnia. Nie życzę sobie jakiegoś debilnego karcenia a on zupełnie nie rozumie w czym jest problem, uważa że tkwi we mnie skoro nie akceptuje czegoś co w jego mniemaniu jest zupełnie normalne. Ze wzgledu na to, że jego relacja z matką jest bardzo bliska tej ze mną wykluczam opcje przebiegłej manipulacji. On po prostu taki jest i zgadzam się, że jest zaburzony, wiem o tym od dawna, kiedyś nawet mi to przyznał. Nie wiem czy to wynika z poczucia niskiej wartości, nigdy nie odnosiłam takiego wrażenia, zawsze wydawał mi się, że ma obojętny stosunek do samego siebie. 

    Poza tym zauważyłam też jeszcze jedna zaleznosc w jego rodzinie. Wszyscy mężczyźni w jego rodzinie są wyjątkowo wierni jednej kobiecy, i nie mam tu na myśli spraw seksualnych bo o tym nie wiem, mam na myśli związki. Np jego brat jest święcie przekonany, że w całym życiu można się zakochać tylko w jednej kobiecie. Jego wujek po rozstaniu z kobietą przeszedł załamanie i nigdy więcej już się z nikim nie związał. Jego dziadek zawsze powtarzał, że babcia była jego ta  jedyna. Kuzyn rozstał się ze swoją dziewczyną, która wyjechała i poznala innego,z którym zamieszkała. On mimo to na nią czekał, czy też nadal nie odpuszczał. Po jakimś roku znowu się zeszli i teraz są już po ślubie i mają dziecko. Właśnie ta sprawa z kuzynem zwróciła mi uwagę na podejście mężczyzn w ich rodzinie.

     

  3. 12 godzin temu, Javiolla napisał:

    Czyli żyjesz dla kogoś, poświęcasz sie komuś, a gdzie Ty jesteś w tym wszystkim? Przecież dzieci nawet gdy założą rodzinę i wyprowadzą sie to nadal będą kochać ?  Wyczuwam tendencje do uzależniania emocjonalnego od innych osób. Prawdopodobnie spowodowane jest to niskim poczuciem wartości. Nie znasz siebie na tyle by uwierzyć, że mozesz czuć sie dobrze sama ze sobą, że Twoje własne emocje/uczucia są ważne. 

    "Zauważam, że relacja w której tkwię jest uzależnieniem emocjonalnym jednak znowu uważam, że źródło jest inne. Nigdy nie uważałam żebym miała niskie poczucie własnej wartości."

    Czyli ponownie widzę zależność niskiego poczucia wartości, braku sympatii do siebie, z tym jak żyjesz i jakich ludzi wybierasz. 

    A jakie znaczenie masz sama dla siebie? I to jest najważniejsze w życiu, czyli jaki mamy stosunek do siebie, jak ważni jesteśmy sami dla siebie. Czyli trzeci przykład drastycznie niskiego poczucia wartości ? Wnioskuję, że jesteś z nim z lęku przed tym co napisałaś wyżej. 

    A w jaki sposób czujesz tę miłość do siebie? Faktycznie nie pasuje do tego co wcześniej napisałaś. Gdybyś kochała samą siebie to nie czułabyś lęku przed samotnością, nie byłabyś z kimś tylko dlatego, że jest lepszy dla Ciebie niż Ty sama dla siebie, nie pakowałabyś sie w toksyczne relacje. Czym więc sie objawia ta miłość do siebie? 

    "Myślę, że nie jestem osobą dosyć oczywista i można nawet na codzień zauważyć we mnie pewne sprzeczności. Np w pracy zachowuje się jak typowy ekstrawertyk jednak już w życiu prywatnym zmieniam się w introwertyka i nie mam ochoty spędzać czasu w towarzystwie, lubię być sama z sobą.  Spotkania towarzyskie często mnie wypompowują, jednak w pracy już nakręcają. 

    Jestem wesoła jednak w ogóle nie pasuje to do moich ogólnych poglądów i wizji życia. 

    Jestem mizantropem jednak indywidualnie nie ma żadnego człowieka, którego bym nie lubiła (bardziej odbywa się to na zasadzie tolerowania i nietolerowania a nie jakichś głębszych odczuć. 

    Z jednej strony jestem zimna ale z drugiej strony poruszają mnie kwestie na które większość nawet nie zwraca uwagi. 

    Jestem bardzo opanowana w sytuacjach skrajnie kryzysowych jednak w drobnych sytuacjach potrafię wpaść w szał. 

    Mogłabym tak długo. Wracając jednak do poczucia własnej wartości i kochania siebie, to akceptuje sama siebie, znam swoje wady i zalety i zarówno jedne jak i drugie mi odpowiadaja. Nawet mnie cieszy, że nie jestem ideałem bo czułabym się zle jako ideał w nieidealnym świecie. Lubię spędzać czas z sama soba, lubię swoje wewnętrzne monologi. Poza tym w wielu sytuacjach zawodowych czy naukowych wiem lub wiedziałam, że zrobię cos szybciej czy lepiej. Jeśli coś było trudne to wiedziałam, że jest to zadanie dla mnie. Nigdy nie czułam się gorsza od innych, nawet w sytuacjach kiedy ktoś inny tak o mnie myślał. Właściwie to też mało mi zależy na tym co ktoś o mnie myśli, moje własne przekonania uważam za bardziej istotne. 

    Pogląd odnośnie niepokochania mnie jako całości uważam, że wziął się raczej z logicznych obserwacji niż głębokich emocji. Jeśli już na pierwszym spotkaniu chłopak od razu się mną zainteresiwal  i totalnie ignorował inne okoliczności tj np zupełnie odmienne poglady, złe traktowonie z mojej strony, zupełny brak mojego zainteresowania, jawne okazywanie moich wad albo wręcz ich celowe wyjaskrawianie itd, to oczywistym było, że jeśli tylko uroda minie to zostanie zdjęta kurtyna. 

    Nie była to kwestia moich  doborów znajomości. W życiu przetoczylam się w wielu środowiskach, piszę też (ale nie tylko) o swiezopoznanych osobach, z którymi nigdy później nie miałam do czynienia. 

    Zawsze miałam świadomość, że mój surowy charakter nie jest zachęcający dla mężczyzn i byłam pewna, że gdyby nie uroda to żaden z chłopców by się mną nie interesował. Wcale to jednak nie oznaczało, że mi to przeszkadzało w samej sobie. Powodzenie nigdy nie bylo moim priorytetem, przypodobywanie się komukolwiek tym bardziej. 

    Pomimo pozornych sprzeczności w samej sobie o których pisałam powyżej to jednak czuję się że sobą spójnie."

    A moze jest to miłość bardziej przyjacielska, może partner bardziej Ci ojcuje niż powinien to robić?  Możliwe, że właśnie to Ci doskwiera, bo wolałabyś miłość typowo damsko-męską, typu mąż-żona, kochanek-kochanka. Byłaś adorowana na początku co dawało Ci poczucie wyjątkowości, a teraz tego nie masz. 

    "Zdecydowanie jest to relacja na zasadzie ojcowania niż adorowania. Choć sama często mówiłam o tym jak o miłości brata z siostrą."

    A zastanawia mnie co w Twoim związku warczy, kąsa i sieje destrukcję? On na Ciebie warczy, on kąsa? W jaki sposób działa na Ciebie destrukcyjnie i czy częściej niż objawia sie ta jego "miłość"?  Jesteś w związku, który nie ma żadnych znamion normalnego związku. Piszesz, że brak porozumienia, wspólnego języka, zwykłych rozmów, brak wspólnych żartów, wspólnego spędzania czasu, czułości  namiętności i wreszcie seksu.

    "Obydwoje siebie kąsamy i obydwoje warczymy. Działa na mnie destrukcyjnie bo jeszcze nikt nie doprowadzał mnie do takich stanow co on, czasami wywoła we mnie cos takiego, że sama jestem zaskoczona swoimi reakcjami. Nie działa na mnie uspokajająco tylko dolewa oliwy do ognia i naciska na moje odciski. Nie umiemy rozmawiać normalnie wiec ograniczyliśmy to do minimum. Między nami ciągle wisi topór wojenny. Kiedy przychodzi się pogodzić to powstaje jeszcze większa awantura niż ta poprzednia. Wiec nawet już godzenie się nie ma sensu. Głównym problemem są błędy komunikacyjne, jednak on nie widzi w tym problemu i nie ma zamiaru tego zmieniać choć z tego względu ma nie tylko problem ze mną ale też z innymi.

    Obydwoje też jesteśmy uparci i wybuchowi, ani ja ani on nie ustępujemy. "

    To jest związek -jak domniemam- oparty jedynie na tym, że on sie Toba opiekuje na swój sposób, czuje sie za Ciebie odpowiedzialny, zatroskany jak o niewinną biedną istotkę, a Ty takową dla niego jesteś. To jest wg mnie chory układ a nie miłość. Gdybyś miała zrobić bilans: wypisać na kartce wszystkie plusy i minusy, ale tak uczciwie i szczerze, bez próby oszukiwania/ukrywania przed sobą czegokolwiek, to czego wyszłoby więcej? 

    "Tu się zgadzam. Robiłam już kiedyś bilans zysków i strat, bilans jego wad i zalet. Wszystko wskazuje na rozstanie ale nadal z nim jestem. Nie napisałam też  czegoś jeszcze... Juz kilka razy próbowałam się z nim rozstać ale on zupełnie nic sobie z tego nie robi... Abo nie bierze tego na poważnie albo postanowił, że pozostanie że mną na zawsze nawet wbrew mojej woli"

     

  4. Nie chcę za bardzo się zdradzić odnośnie mojego prywatnego życia, jednak było w nim wiele sytuacji kiedy on pokazał mi cos bezwarunkowego. Jedna z tych sytuacji była jednak kluczowa. Powiedzmy, że chciał mi oddać swoją nerkę. 

    Dosyć niedawno  zapytalam go czego najnardziej się boi, zasugerowałam że boi się chorób, bo uwazam go za hipochondryka. Odpowiedział mi, że to nie to, że jego największym strachem jest to, że to mi coś się stanie a nie jemu. 

    Kiedyś widziałam pewna grafikę. W  deszczu  na ławce siedzieli staruszkowie, albo raczej dwa zgredy. Byli odwróceni do siebie plecami, wyglądali jakby się nawzajem nienawidzili. Mimo to dziadek trzymal nad babcia parasolkę by ta nie zmokła. Kiedy to zobaczyłam to poczułam, że ten obrazek idealnie odzwierciedla mój związek. 

    Nie wiem czy rekompensuje braki z dzieciństwa. Może i coś w tym jest. Jednak moje pragnienie wzięło się raczej stąd, że w czasach nastoletnich cieszyłam się bardzo dużym powodzeniem. Zawsze miałam wtedy poczucie, że liczy się tylko mój wygląd,  że jesli tylko się skończy to i miłość przeminie. Byłam przekonana, że mężczyźni nie są w stanie pokochać mnie jako całości, że liczy się tylko okładka.  W przypadku mojego obecnego "partnera" ta okładka w ogóle nie miała znaczenia a jeśli tak było to przez bardzo krótki czas. 

    W dzieciństwie czułam sie kochana przez matkę ale zawsze miałam silne poczucie przemijania, że ona nie bedzie wieczna i że  moje potencjalne dzieci by mnie zostawiły  by założyć nowa rodzinę a ja bym została odepchnięta jak  wyeksploatowany but. 

    Chwytanie się brzytwy podczas toniecia to trafna metafora, sama jej niejednokrotnie używam w swoich myślach. 

    Czego się boję? Chyba tego, że nie będę miała dla nikogo znaczenia. Że gdybym umarła to leżałabym w pustym domu aż nie rozszedłby się smród. Że mój los nikogo by nie obchodził, że nikt by mi nie pomógł choćbym nawet krzyczała z rozpaczy. 

    Czy nie umiem poznać czym jest prawdziwa miłość? Prawdopodobnie tak, nigdy nie wierzyłam w jakąkolwiek miłość. Wiem jednak, że to czego doświadczam jest na pewno toksyczne. Czy czułam kiedyś miłość do siebie? Prawdopodobnie nie bedxue to pasowalo do obrazu ale tak, zawsze czułam i czuje do siebie miłość. Może to jest przyczyna mojego nieszczęścia? Może jestem narcystyczna egoistka, która poza sobą nie potrafi kochać nikogo więcej? 

  5. Co ciekawe w przeszłości samotność nigdy mnie nie przerażała. Zawsze miałam wizję siebie jako osoby samotnej. W głębi duszy marzyła mi się  miłość bezwarunkowa, w którą jednak  nigdy nie wierzyłam (mam na myśli miłość między kobieta a mężczyzna a nie np matkę i dziecko) Los spłatał mi figla ponieważ ponad 10 lat temu poznalam swojego obecnego "partnera". Piszę przez cudzyslow ponieważ o jakimkolwiek partnerstwie mogę sobie pomarzyć. Początkowo jak w wiekszisci przypadków związków było pięknie i sielankowo. Posiadałam też różowe okulary. Po jakichś 2-3 latach się popsuło i od tamtego czasu egzystuję w związku, który śmiało mogę nazwać żywy trup. Żywy tylko dlatego bo warczy, kąsa i sieje destrukcję. Trup bo ten związek nie ma żadnych znamion nie tylko związku ale jakiejkolwiek normalnej relacji międzyludzkiej. Brak  porozumienia, wspólnego języka, właściwie to w ogóle jakichkolwiek zwykłych rozmów... Brak wspólnych żartów, wspólnego spędzania czasu, czułości  namiętności, seksu. Czegokolwiek... Jedyne co mam to poczucie bycia kochaną. Wiem, że jest w stanie rzucić wszystko jeśli cokolwiek by mi się stało (i takie sytuacje miały już miejsca) Wiem, że sie o mnie martwi. Właściwie to jedynymi z nielicznych rozmow (nie licząc kłótni, wypominan itp) jakie prowadzimy to takie kiedy on do mnie dzwoni informując, że jest sliska droga, mgla, jakieś wypadki itp i żebym jechała powoli. Wiem, że się o mnie martwi. Kiedy miałam podejrzenie poważnej choroby to odchodzil od zmysłów. I to jest właśnie ta bezwarunkowa miłość o której kiedyś marzyłam. Nie ma w tym związku nic co by go przy mnie trzymało, co by podtrzymywało miłość co by dawalo powód do kochania. Nawiązując do wstępu  mojego wywodu to los spłatał mi figla i spelnił moje marzenie. Powiedzenie "uważaj o czym marzysz bo może się spełnić" jest przerażająco trafne. 

    Tak czy inaczej nie potrafię uwolnić się z tego impasu. Ta jego miłość jest jednocześnie czymś bardzo małym ale jednocześnie czymś bardzo ogromnym. 

×
×
  • Dodaj nową pozycję...