Mieszkam na zamkniętym osiedli z rodziną. Jesteśmy normalną, dobrą rodziną, my z mężem jesteśmy właścicielami mieszkania, praca jest, dwoje prawie nastoletnich dzieci. Jedynie, że ja urodziłam się na Bukowinie rumuńskiej, ale obywatelstwo mam polskie i pochodzenie. Na naszym osiedlu mieszka trochę cudzoziemców, wszelkiej maści, od Hindusów, po Wietnamczyków i innych, ale tworzą trochę tzw. getta. Mój problem polega na bardzo dziwnym stosunku z kilkoma sąsiadami. I niestety mieszkają w tym samym pionie, i jest dyskonfort psychiczny, bo rano jak wychodzę do pracy/szkoły lub wracam ciągle muszę ich mijać. Np ja po 10 latach mieszkania w tym samym pionie, zagaduję o pogodzie do sąsiadki (bo nigdy butami w zycie prywatne czyjeś nie wchodzę), a ona mi grozi policją, TYLKO DLATEGO, ŻE NIE URODZIŁAM SIĘ W POLSCE STRACH POMYSLEĆ, JAKBYM BYŁA INNEJ RASY, jak inni sąsiedzi róznego koloru. Ksenofobizm króluje, niestety..I nawet jesli ktoś nie czuje sympatii, ok, ma prawo, ale od razu wezwać policję za komplement w stronę, powiedzmy , synka, typu, co za rezolutne i ładne dziecko... przecież ona wie, że ja nie stanowię zagrożenia, mam poważną pracę i własne, prawie nastoletnie dzieci. I męża z dobrego świata... Naprawdę nie rozumiem tego zachowania. Brak sprzeczki, brak kłótni nawet o miejsce parkingowe, przysłowiowe..