Skocz do zawartości
Forum

Darkis

Użytkownik
  • Postów

    0
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Personal Information

  • Płeć
    Kobieta
  • Miasto
    Kraków

Osiągnięcia Darkis

0

Reputacja

  1. Również proszę o jak najszybsze usunięcie mojego konta. Z góry dziękuję.
  2. Witam Gdy przez ostatni czas męczyła mnie depresja, która teraz się osłabiła i czuję się trochę lepiej, cały czas o tym myślałam, pytałam, pisałam na forum. A teraz przychodzę tutaj z innym problemem. I nie wiem co robić. Kradnę. Najpierw to były małe rzeczy, długopis, gumka do mazania, jakiś cukierek... To co ukradłam nie przekroczyło nawet 30 zł. Ale teraz ukradłam kilka rzeczy, które łącznie kosztowały ok. 100 zł. A zabrałam je dlatego, że były drogie, a bardzo chciałam to mieć. W naszej rodzinie finansowo jest nieciekawie. Oczywiście mamy jedzenie, ciepłą wodę, żyjemy, ale nie mamy pieniędzy by co miesiąc kupować nadprogramowe rzeczy po 100 zł. I po prostu... Źle się czuję, że tak nadszarpuję zaufanie rodziców. Nie chcę wiedzieć co by się stało gdyby się dowiedzieli. Nie chcę kary. Boję się kary. Ale równocześnie po prostu nie chcę przestać, bo nie ma innej możliwości bym zdobyła te drogie duperele. Męczy mnie to. Tak strasznie boję się konsekwencji, ale nie chcę przestawać. I nie wiem co z tym zrobić. Wiem, że to nie jest kleptomania. To co kradnę jest przydatne i wiem, że tego chcę. Nie kradnę rzeczy bezużytecznych. Ale nie chcę by mnie znienawidzili. Nie chcę narażać ich na grzywnę, nie chcę trafić do poprawczaka, nie chcę im o tym mówić... Panicznie boję się tego co będzie dalej. Chciałabym przestać, ale czasami pewne rzeczy są drogie i nie mogę ich kupić, a chcę je mieć. Zresztą, nigdy nie kupiłam czegoś czego teraz nie używam. Zastanawiam się dlaczego w społeczeństwie jedni są gorsi, albo lepsi tylko dlatego, że mają pieniądze i mogą sobie na coś pozwolić. Zazdroszczę innym ludziom, że mogą sobie kupić coś co kosztuje 50 i więcej złotych i nie nadszarpuje to ich finansów. Właściwie to nawet nie wiem dlaczego piszę to tutaj, ale wydało mi się to najlepszą opcją. Proszę o rady. Jak przestać, jak to ukryć, jak nie dać po sobie poznać że nowa rzecz została skradziona?
  3. Darkis

    Data śmierci

    Witam ponownie, zapewne ostatni, czy przedostatni raz. Jak w temacie; data śmierci. Wyznaczyłam swoją datę śmierci. Nie zdradzę jej, chcę jedynie powiedzieć dlaczego chcę się zabić i co o tym wszystkim myślę. Tak więc, chcę zakończyć swoje marne i bezcelowe życie bo mi po prostu sprawia ból. W szkole najprawdopodobniej mam zagrożenie z kilku przedmiotów, praktycznie nie mam co robić w życiu. Wszystko co próbuję zrobić mi nie wychodzi. Moja egzystencja jest bezcelowa, nie mająca żadnego znaczenia. Boli też to, że rówieśnicy, nawet przyjaciele doskonale wiedzą o tym co się dzieje w moim umyśle. Ale nic sobie z tego nie robią. Zresztą, skoro przyszłość mi się maluje w czarnych barwach, to w sumie czemu nie? Moja przyszłość się nawet nie maluje... Ona nie istnieje. Nie powstrzymają mnie zwroty pt. "Zranisz rodzinę" i "Życie jest piękne." Po śmierci i tak mnie to nie będzie obchodzić, w końcu po śmierci nie ma nic. A skoro chcę się zabić to życie wcale nie jest tak piękne, co? Swoją drogą, męczą mnie też moje dziwne lęki i urojenia. Kiedy jestem w tłumie wydaje mi się, że wszyscy na mnie patrzą. Gdy jestem sama, czuję się obserwowana. Czasami mi się wydaje, że ktoś idzie za mną a kiedy się odwracam to nikogo nie ma. Mam też nocne mary. Czasami nie mogę zasnąć bo się boję. Mam wrażenie, że ktoś stoi nad moim łóżkiem. Wkurza mnie to. Jest męczące, nie raz mam tego po prostu dosyć. Co do samobójstwa... Wstydzę się swojej decyzji. Jestem po prostu głupim tchórzem, ale ucieczka przed bólem to chyba naturalna reakcja każdej istoty, prawda..? Wiem, że zawiodłam rodziców. Włożyli w moją edukację mnóstwo czasu, pieniędzy. Zresztą, ogółem zabieram im mnóstwo wolnego czasu. Jestem utrapieniem, a nie przykładną córką. Marnuję wszystko co mi dali, nie umiem wyjść z błędnego koła, aż w końcu decyduję się na podjęcie się próby samobójczej. Zamierzam przedawkować, w domu jest mnóstwo leków, które się do tego nadają. Pomimo tego, że podjęłam taką decyzję, wciąż z tyłu głowy mam ten płomyk nadziei, że w końcu ktoś zauważy, że jest ze mną coś nie tak i odnajdę pomoc, o którą nie umiem poprosić. Najlepsze jest to, że chodzę na psychoterapię, na której boję się o wszystkim powiedzieć. Co za ironia... Chyba czas powiedzieć "Do widzenia." Nie mam nic innego do powiedzenia. Chciałam się wygadać. Może to płytkie, ale szukam osoby, która by chciała ze mną o tym po prostu porozmawiać, doradzić, pomóc, wesprzeć... Nie znajduję niczego z wymienionych u nikogo. Rodzice nic nie wiedzą, przyjaciele nie interesują się tym... Jestem po prostu sama z tym gównem. Męczy mnie to. Właściwie to nic mi się już nie chce, bo jestem wyczerpana. To wszystko
  4. ~roshen Chodzę od roku na terapię poznawczo-behawioralną do szkolnej psycholożki. Kiedyś już to coś miałam, po miesiącach pracy ustało. Byłam jakiś czas szczęśliwa. A teraz wróciło ze zdwojoną siłą. Dlatego właściwie chciałabym pójść do psychiatry i dowiedzieć się co to. No i żeby w razie potrzeby zlecił leczenie farmakologiczne. Co do przyjaciół - mam dwie zaufane osoby. O nich była mowa, ale nie obwiniam ich za to, że tak na to reagują. Czasami nawet mnie denerwuje to co czuję, więc w sumie można powiedzieć że je rozumiem. Tylko jest jedna różnica - ja się z tym użeram codziennie, godzina za godziną póki nie zasnę.
  5. Witam. Około 2 tygodnie temu napisałam tutaj post o tym, że podejrzewam iż jestem chora na depresję. Jedna z porad jakie uzyskałam to by przede wszystkim powiedzieć o tym rodzicom. Teraz żałuję, że tego nie zrobiłam. Dałam sobie czas na obserwacje. Chciałam zobaczyć co się u mnie zmienia, czy jest coś czego nie było lub co wydaje mi się nienaturalne dla mnie. Ten czas to owe 2 tygodnie. Choć teraz mam trochę mocniejsze przekonanie by stwierdzić, że jestem chora, wciąż twierdzę, że czekanie to najgorszy błąd jaki popełniam. Kiedy pisałam poprzedni post, sytuacja trwała krótko, około półtora tygodnia. Teraz będzie to prawie miesiąc, w ciągu, którego czułam się coraz gorzej. Kiedy dosłownie nic się wokół mnie nie dzieje, jedyne co czuję to pustka, czasem przeplatana chęcią śmierci. Gdy uczucie tej czarnej dziury w umyśle znika, pojawia się smutek. Wszystko mnie demotywuje, smuci, wprowadza w melancholię. Zmęczenie mnie nie opuszcza. Mam wrażenie, że całe moje ciało jest w siniakach, przy tym towarzyszy mi dziwny ból. Przestałam praktycznie myśleć. Prawie cały czas o niczym nie myślę, a mimo to potrafię stać się smutna. Jeśli o czymś myślę, to jest to śmierć. Czasami wyobrażam sobie jak mogłabym się zabić. Mam wrażenie, że to jedyna droga ucieczki od tego co mnie spotyka w życiu, czasami naprawdę chcę to zrobić. Zdarza mi się mówić koleżankom o tym co mnie trapi. Mówię im o tym dlatego, że chciałabym otrzymać choć odrobinę wsparcia. Jednak zamiast tego, otrzymuję stwierdzenia, że przesadzam i że inni mają gorzej. Pytam wtedy czy nie mam prawa czuć tego co chcę i wtedy odpowiadają, że nie, bo je to męczy. Z czasem przestałam o tym głębiej mówić, a zaczęłam dosadnie przekonywać o tym, że "to tyle". Potem kończę rozmowę, bo naprawdę muszę się wypłakać. Moje myśli wtedy skupiają się na tym, że zostałam z tym całkowicie sama. Wtedy też chcę umrzeć, bo nie chcę tego czuć. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to może być tak paskudne uczucie. Czasami płaczę bez powodu, a potem nie wiem jak innym wytłumaczyć co się stało. Czuję wtedy wstyd. Przypominam sobie wszystkie sytuacje w życiu i kiedy o nich myślę, towarzyszy mi poczucie winy za to czego nie zrobiłam, a powinnam i wstyd za to, że zrobiłam coś źle i zepsułam to w bardzo głupi sposób. Wstydzę się gdy robię głupie i proste błędy. Przestałam właściwie rozwijać swoje hobby. Od ok. 3 tygodni w ogóle nic ku temu nie robiłam. Kiedy próbuję, nie daje mi to jakiejkolwiek satysfakcji. Powoli przestaję czuć radość z rzeczy, które kiedyś sprawiały mi przyjemność. To jest naprawdę nieprzyjemne. Stałam się trochę drażliwa. Potrafią mnie zirytować nawet drobne rzeczy, choć zdarza się to stosunkowo rzadko. Pisałam o tym, że śpię mniej - teraz śpię więcej, a mimo to jestem niewyspana. Nadal chudnę, choć jem tyle samo. Moja koncentracja się pogorszyła, teraz muszę nawet poprosić o powtórzenie pytania gdy ktoś mi je zada. Czasami jestem wręcz przekonana, że już jestem martwa, bo wszystko co robię nie ma sensu. A kiedy nic nie robię i tkwię bezczynnie, to trochę jak gdybym naprawdę była martwa. Wszystko co opisałam 2 tygodnie wcześniej, utrzymuje się i nie daje mi spokoju. Najbardziej jednak przytłaczająca jest samotność. Pisanie o tym na forum jest dla mnie swoistą ulgą, bo mogę wprost powiedzieć o tym co mnie męczy. Ponowiłam również test według skali Becka, który wcześniej wykazał 43 punkty, czego pewna nie jestem. Teraz jest 51. Nie traktuję tego jak diagnozę, a jedynie jako "zalecenie", że powinnam pójść do specjalisty. Wszystko co opisałam teraz i w poprzednim poście jest nieustabilizowane. Czasami to wszystko jest tak bardzo przygniatające, że naprawdę pragnę śmierci, a czasami to słabnie i jestem bardziej "żywa". Ponawiam pytanie, jednak rozjaśniam treść: Jak odnaleźć siłę by poprosić o pomoc? Przede mną stoi ściana, a ja chciałabym ją rozbić. Problemem jest brak siły by to zrobić. Chciałabym się w końcu dowiedzieć co mi jest. Mam pewność, że nie jest to "naturalne", ale nie jestem pewna co to dokładnie jest. Obstawiam depresję chyba tylko dlatego, że schemat najbardziej pasuje do tego co czuję. To chyba tyle... A przynajmniej mam nadzieję.
  6. Witam. Od jakiegoś czasu mam problem, który z perspektywy innych ludzi wydaje się błahy, czasem nawet go nie widzą. Podejrzewam u siebie depresję. Choć obserwuję u siebie wszystkie objawy, a ogólnodostępne testy wskazują na to, że jestem chora, wciąż nie mogę w to uwierzyć. Cały czas mam wrażenie, że to minie, że to chwilowe i tylko coś sobie ubzdurałam. Jestem wiecznie wyczerpana, jakby coś wyssało ze mnie życie. Kiedy się budzę rano, chcę zostać w tym łóżku i nie wychodzić już nigdy. Gorzej sypiam, późno się kładę i śpię 5-6 godzin, kiedy normalnie bym spała 8-10. Ilekroć towarzyszy mi uczucie, że i tak dana czynność nie ma sensu, tylekroć jestem na skraju płaczu. Wiele razy mówię "Lepiej się zabić i sobie nie utrudniać", na co otrzymuję odpowiedź "Zachowujesz się jak dziecko". Przyszłość widzę w czarnych barwach. Tak, że nie dostanę się do wymarzonego liceum, i że skończę w podartym swetrze na ulicy. Towarzyszy mi pustka, przez którą płaczę. Tak jak smutek albo śmiech wywołują płacz, u mnie wywołuje to pustka. Mam kompleksy, choć wielu mi mówi, że nie mam ku temu powodów. Przez to ogarnia mnie nienawiść do samej siebie. Nienawidzę siebie też przez to, że się boję komukolwiek o tym powiedzieć. Być może to głupota z mojej strony, że piszę to tu, a być może znajdzie się ktoś kto mi poradzi co mam robić. Pustka mnie rozdziera, tak, że łaknę bólu. Nie tnę się, od razu zapewniam. Inaczej wypełniam pustkę. Czasami się biję po twarzy i po dłoniach. Specjalnie prowadzę do tego bym czuła zimno. Chodzę lekko ubrana na mrozie, ale tak abym nie ucierpiała fizycznie, ale też tak bym czuła temperaturę. Ciężko jest mi się skoncentrować. Kiedy czytam książki, które stanowią dla mnie ucieczkę z rzeczywistość, muszę czytać to samo zdanie jeszcze raz, bo za pierwszym razem nie zrozumiałam o co chodziło w treści. Mam trudności w nauce, a i tak jak się zabiorę do nauki to z nastawieniem "To bez sensu". Co do ucieczki - uważam, że rzeczywistość jest nudna. Nic się nie dzieje, a świat mnie nie interesuje. Jednym z "portali" do innego świata jest cały czas towarzysząca mi muzyka. Muzyka, w której czuję emocje, a teksty opisują to co czuję. Za to kocham trzy zespoły, których nazw nie ma sensu wymieniać. Boję się ludzi, wśród nich czuję się jak ofiara, a gdy idę gdzieś sama, mam wrażenie, że ktoś idzie za mną. Ciągle boli mnie głowa, całymi dniami na to narzekam. Kiedyś brałam lekarstwa, ale przestałam. Codzienne jedzenie grama paracetamolu nie jest zdrowe, prawda? Najgorsze jest to, że kiedyś to uczucie mi już towarzyszyło. Kiedyś się złamałam i zaczęłam chodzić na terapię poznawczo-behawioralną do szkolnej pani psycholog. Chodzę do niej co tydzień. Ustało na jakiś czas po miesiącach pracy. A jakiś miesiąc temu to wróciło i boję się powiedzieć o tym psycholożce. Nie darzę jej wystarczającym zaufaniem, a przynajmniej tak to sobie tłumaczę. Mam coraz większy apetyt, choć rano nie chcę jeść. Mimo ilości jedzenia jaką dziennie pochłaniam, chudnę. Nie wiem ile, ale to widać po mnie. Mam swoje hobby, stale go rozwijam, ale powoli przestaję odczuwać przyjemność z tego. Wszystko to nazywam demonem, który jest skryty za maską radości, lekkiej złośliwości i szaleństwa. Śmieję się, wiem, że jest to szczery śmiech. Ale kiedy to robię, w umyśle nie ma nic. Demon chichocze za każdym razem, gdy zdejmuję maskę. Wtedy płaczę, ale staram się by nikt tego nie usłyszał. Jestem pozornie całkowicie zdrowa. Na pierwszy rzut oka, a ja po prostu dobrze to ukrywam. Moje pytanie brzmi: jak o tym powiedzieć mamie? Mam z nią bardzo dobry kontakt, to samo z tatą, ale to chyba naturalne, że córka mówi mamie, a syn tacie? Wciąż się boję, wyczekuję momentu w którym się złamię i w końcu pod wpływem emocji powiem, że podejrzewam u siebie depresję. Chciałabym jej powiedzieć też o tym, że chciałabym się spotkać z psychiatrą, który w razie potrzeby zleci leczenie farmakologiczne. Tylko... cały czas mam wrażenie, że dramatyzuję, i że się użalam. I że to normalne. Mam też obawy, że pomimo dobrych więzi z mamą, powie, że to dorastanie albo hormony, z uwagi na moją niedoczynność tarczycy. Po prostu się boję. Czuję się jak głupi i nic niewarty tchórz. Myślę, że to wszystko. Kiedy czytałam pytania internautów o depresję, widziałam "pomocy" i "nie daję rady". Nie wiem czemu tego nie napisałam, choć myślę tak samo. Szukam pomocy, bo wiem, że sama sobie z tym nie poradzę. Z góry dziękuję za wszystkie porady i zalecenia.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...