Witam,
byłam z moim chłopakiem 5 lat, od 3 lat mieszkaliśmy razem. Ja mam 27 lat a on 25. Oboje pracujemy. Układało nam się dobrze, czasem się kłóciliśmy ale to zdarza sie w każdym związku. Jednak istniała bardzo ważna kwestia która nas moim zdaniem poróżniała. Ja chciałam w najblizszym czasie założyć rodzinę a on moim zdaniem nie mimo tego iż mówił inaczej. Dlaczego tak sądzę? ponieważ on sam nigdy od siebie nie zaczynał tematu o ślubie i dzieciach. Nieraz w kłótni mówił mi że nie ma ochoty mi się oświadczać, że 5 lat nic nie oznacza.
W każdym razie było okej umówiliśmy się na wspólny weekend ponieważ od paru miesięcy nie spędziliśmy weekendu tylko razem. Mieszkamy w jednym mieście a rodziny mamy w innych ponieważ poznaliśmy się na studiach. Powiedział że musi pojechać do domu tylko po samochód ponieważ miał u mechanika. I tu się zaczęło dokładnie to był 1 lipiec br. Nagle przestał się do mnie odzywać , nie pisał nie dzwonił nawet nie odbierał moich telefonów i nie odpowoadał na wiadomości. bardzo się zmartwiłam więc na drugi dzień wieczorem zadzwoniłam do jego mamy czy jest w domu. A oni jechali sobie razem w samochodzie bo gdzieś tam byli. Powiedział wtedy że zadzwoni jak bedzie w domu. Z łaski swojej oddzwnił po długim czasie. Zapytałam co się dzieje a on na to że przecież nic takiego nie robi...nagle powiedział że musi iść pomóc tacie i zadwoni póżniej. Nie zadzwonił już. Cóż walczyłam dalej i zadzwoniłam na drugi dzień. Zapytała go czy coś zrobiłam że tak mnie traktuje, stwierdził że nic nie zrobiłam i że on zachowuje się normalnie. NIgdy wcześniej tak się nie zachowywał. po chwili zacżął mi mówić że jego zdaniem ten związek nie ma sensu, mówił coś o jakimś przyzwyczajeniu i zerwał ze mną przez telefon. Płakałam cały tydzień trochę się przez to rozchorowałam. po tygodniu zadzwoniłam do niego czy pogadamy i że jestem chora. Go to wcale nie przejęło. To ja musiałam podejść do niego do samochodu żeby porozmawiać. Pytałam kolejny raz czy ja coś zrbiłam. Znów twierdził że to nie jest moja wina w ogóle na mnie nie patrzył nie słuchał mnie tylko z miną cwaniaka powiedział że to koniec. Wtedy pękłam wyszłam i poszłam do domu. Powiedział że za pare dni zabierze rzeczy ale tego nie zrobił. W końcu napisałam mu żeby je zabrał. Pewnego dnia napisał że o którejś tam godzinie będzie po rzeczy. Wróciłam z pracy i akurat się pakował. Nagle zacząłze mną rozmawiać że mnie przeprasza że mnie kocha i chce spędzić ze mną resztę życia!! Ja już szalałam, bardzo go kocham i powiedziałam że możemy spróbować ale musi się jakoś postarać o to żeby było dobrze. Powiedział że wynagrodzi mi czas w którym płakałam i cierpiałam przez niego. akurat zaczynał urlop ale powiedział że musi jechać teraz do domu bo musi coś z ojcem robić. Przyjachał po dwóch dniach na godzinę chyba, bo zaraz po tym musiał jechać do szwagra bo coś mu się w nogę stało. Zapytałam kiedy przyjedzie powiedział że na drugi dzień. Jak się domyślacie nie miał zamiaru przyjechać. Znów nie odbierał telefonu cały dzień tylko wieczorem zadzwonił i powiedział że musi z ojcem robić samochód czy coś. Powiedział że niepotrzebnie mieszał mi w głowie bo on zawsze będzie mnie tak traktować. Mój świat się zawalił..... Nie wiem co mam robić. Zostawił mnie samą, nawet nie przejął się tym że wynajmujemy mieszkanie i samej nie stać mnie na nie. Nie był w stanie nawet zadzwonić do właściciela porozmawiać że się wyprowadzamy, wszytsko na mojej głowie. Powiedział ze po urlopie zabierze rzeczy. BOję się że znów zacznie mówić że mnie kocha i chce wrócić. Co mam robić? czekać ? czy zadzwonić do właściciela? On mi strasznie namieszał w głowie.