Postanowiłem powiedzieć jej co do niej czuję. Może to staroświeckie, 3 tygodnie temu dałem jej list. Napisałem tam wszystko, trochę w formie pożegnania. Myślałem że to pomoże, ale chyba nie. Wciąż cierpię, nie chce mi się żyć, nie mam motywacji do robienia czegokolwiek. Jak coś robię to tylko po to żeby się czymś zająć, wróciłem nawet do uprawiania sportu, które zarzuciłem kilka lat temu. Wszystko kojarzy mi się z nią, codziennie o niej myślę. Czasem mam czarne dni, chcę być wtedy sam, najchętniej zapadł bym się wtedy pod ziemię. Czemu to mi się przytrafiło, czy miałem zbyt ułożone życie?