W szkole wmawiają nam, że "chcieć to móc" i możemy zostać kim tylko chcemy. Wszyscy nauczyciele zawzięcie powtarzają mi, że mogę wszystko osiągnąć i jeśli się postaram, na pewno mi się uda. Nie wierzę w takie rzeczy. Życie polega na farcie, jak komuś się uda, to ma. Jak urodzisz się piękny i bogaty - możesz mieć wszystko. Jeśli jest się tym brzydszym i biedniejszym, trzeba się modlić o farta.
Nie wiem o co chodzi tym ludziom, jestem realistką, a oni fanatykami optymizmu. Od kiedy "chcieć" znaczy "móc"? To działa tylko u pięknych i bogatych ludzi.
Wszyscy dookoła powtarzają mi, że mam unikalny talent literacki i rysowniczy, oraz powinnam kształcić się w takich kierunkach, bo na pewno osiągnę coś wspaniałego. Moim zdaniem nie ma to znaczenia, bo po co mi talent, skoro i tak nikt go nie doceni i nie zauważy.
Dlaczego nawet osoby, które myślały kiedyś tak jak ja, teraz też powtarzają "chcieć to móc" i "wszystko się uda"? Tylko ja nie potrafię myśleć inaczej. W przyszłości widzę się jako kobietę zostawioną przez męża, z dzieckiem, którego nie potrafię wychować i utrzymać, bo pracuję jako sprzątaczka, gdyż nie udało mi się dostać na moją wymarzoną uczelnię. Nie potrafię zmienić takiej wizji. Czy coś jest ze mną nie tak? Wszyscy mówią, że popadam w depresję i jestem zbyt poważna jak na swój wiek. Nie wiem już do kogo się zwrócić. Moich rodziców nawet nie stać na psychologa.