Skocz do zawartości
Forum

justyna41

Użytkownik
  • Postów

    0
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Personal Information

  • Płeć
    Kobieta
  • Miasto
    Kraków

Osiągnięcia justyna41

0

Reputacja

  1. ,,Jak piszesz, on "boi się, że przeniesie agresję na ludzi" - ale skąd pewność, że już tego nie robi? A nawet jeśli nie, to czy jutro tego nie zrobi?'' Myślę, że nie robi. Stuprocentowej pewności nie mam, ale raczej nie. Może coś go tam jeszcze hamuje, i chodzi o to, aby te hamulce nie puściły w końcu. Tacy ludzie są w pewien sposób nieobliczalni, i w zasadzie nie da się przewidzieć, co zrobią dzisiaj, jutro czy za pół roku. Mogę ochłodzić i ograniczyć z nim kontakty - jednak zerwać zupełnie nie zerwę, bo to też nie jest wyjście. Malinka94 - gdyby się okazało, ze dalej będzie katował zwierzęta (i chodzi o katowanie w dosłownym tego słowa znaczeniu), lub gdyby, nie daj boże, zrobił coś człowiekowi, a ja bym się o tym dowiedziała - wtedy zareaguję.
  2. Franca, jakby to nie brzmiało: informowanie o tym (o krzywdzeniu zwierząt) policji nie jest najlepszym pomysłem. Jemu to zdecydowanie nie pomoże, a kary za znęcanie się nad zwierzęciem i tak są takie, jakie są: nadal uważane jest to za niską szkodliwość społeczną czynu. Do tego tutaj w tym konkretnym przypadku sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana. Mówimy o człowieku, który od początku jest dziwny, bez empatii - policja tu zdecydowanie nie pomoże. Tutaj ktoś inny powinien interweniować, chociaż i tak nie wiadomo, czy w tym wieku to trochę nie za późno na reakcję i zmiany. Unna, własnie dlatego wszyscy radzą mi, abym unikała z nim kontaktu, a najlepiej żebym w ogóle ten kontakt zerwała. Większość, jak słyszy zestaw: dręczenie zwierząt + brak empatii od razu myśli: na pewno zacznie seryjnie mordować ludzi. Ryzyko, że to pójdzie dalej jest spore, ale też niekoniecznie musi tak być. I właśnie chodzi o to, żeby zapobiec większej tragedii (z całym szacunkiem do zwierząt, ale jednak krzywdzenie ludzi jest o wiele gorsze). Z pewnością obserwowac, mieć na oku. Na wszelki wypadek. Bo wizyta u specjalisty to jedno.
  3. "Ja bym go jednak namawiała na wizytę u psychiatry...'' Zaproponuje, zobaczę, co on na to powie. . A gdybym usłyszała jeszcze po jakimś przypadku znęcania się nad zwierzęciem, to bym powiadomiła policję, gdybym tylko miała taką możliwość.[/quote] To dość drastyczne i ostateczne działanie. Tak, przemoc wobec zwierząt jest zła i trzeba ją tępić, ale w tym przypadku wolę sie jeszcze wstrzymać. Z przyczyn oczywistych.
  4. Nie, nie jest ok. Normalnych ludzi nie kręci katowanie zwierząt. Nie wiem, czy z takim człowiekiem da się coś zrobić. Pisałam wcześniej, że to ogólnie bardzo dziwna osoba. Empatia to dla niego obce słowo. Widok przemocy go nie oburza, można powiedzieć, że wręcz przeciwnie. Jego matka, od kiedy tylko poszedł do szkoły, była co chwile wzywana, bo zawsze coś zrobił, komuś dokuczał, uderzył itp. O dziwo, chłopak pochodzi z normalnej rodziny, nie było tam przemocy, pijaństwa, biedy czy bóg wie, co jeszcze. Ciężko powiedzieć, co jest przyczyną/co miało wpływ na jego takie, a nie inne zachowanie, podejście. Wszyscy uważają, że lepiej odsunąć się na bok, zerwać z nim kontakty, bo po co narażać siebie, bliskich. I że wizyta u psychologa, psychiatry tez sensu nie ma, szkoda tylko czasu, bo i tak takich ludzi się nie zmieni, a wszelkiej maści terapie przynoszą marny efekt, o ile w ogóle. No i jestem rozdarta. Z jednej strony on sam pytał się, co można zrobić, żeby jakoś wytłumić takie myśli (czyli wynikałoby z tego, że jest w nim pewna chęć zmiany), z drugiej wszędzie można posłuchać czy przeczytać, że to jednostki nie do naprawienia. Stąd mój post i pytania. Bo teraz sama nie wiem, co robić, żeby było dobrze. Pewnie, można olać i udawać, ze wszystko jest ok., odsunąć się, żeby się nie narażać, gdyby coś mu odbiło, ale czy to jest w porządku? Nie miałam wcześniej takiej sytuacji, więc nie wiem, jaka opcja będzie najlepsza.
  5. W skrócie: znam chłopaka, który niedawno skończył 24 lata. W dzieciństwie miał epizody ze znęcaniem się nad zwierzętami, do teraz ma skrzywienie pod tym względem, nie lubi zwierząt, nie ma empatii, podobno do teraz potrafi coś zrobić jakiemuś zwierzęciu (to są jego słowa). Dla mnie to okrucieństwo: z wykształcenia jestem weterynarzem, i już niejednokrotnie na własne oczy widziałam, co ludzie potrafią zrobić zwierzętom, i do jakiego stanu je doprowadzić. Jednak mniejsza z tym. Ten chłopak sam stwierdził ostatnio, że boi się, że w końcu coś zrobi jakiemuś człowiekowi, bo coraz trudniej mu nad sobą zapanować. W ogóle jest to dziwny człowiek. Bardzo wycofany, nie ma dobrego kontaktu z ludźmi, nigdy go nie miał. Znam go od wielu lat, więc dużo rzeczy, niekoniecznie normalnych, udało mi się u niego zaobserwować. Tylko że co zrobić z takim człowiekiem? Co zrobić z osobą, która mówi tak, a nie inaczej (że boi się, że w końcu przeniesie agresję na ludzi)? Wizyta u psychologa? Nie chodzi o to, ze uważam z góry, że chłopak to przyszły seryjny morderca , ale chyba jednak takie zachowanie nie jest do końca normalne
  6. Rozmawiałam z mężem, prosiłam, aby w końcu na poważnie porozmawiał z chłopakami. Ale to nie daje efektu. Powiedział coś tam parę razy, i to wszystko. Synowie tylko mówią mu, że ok, że już tak nie będą robić... i tyle. Samo gadanie, i nic poza tym, żadnych realnych zmian. I, jak już wspomniałam w pierwszym poście: jak mąż wraca z pracy mówi mi na wstępie, że nie chce słyszeć o niczym, nic go nie interesuje, on chce tylko święty spokój, bo nie może mieć wszystkiego na głowie. Prawdą jest, że pracuje długo, wraca późno do domu (ja obecnie nie pracuję), ale w zasadzie po powrocie dosłownie nic go nie interesuje. I tutaj nie mam na myśli drobiazgów, ale właśnie to, co się dzieje z synami. Ale ile można prosić? Ile razy mam jeszcze słuchać jedną i tą samą odpowiedź: ,,radź sobie sama, ty ich wychowałaś tak, a nie inaczej, to teraz to prostuj. '' Mąż to już powtarza jak mantrę. Stąd wiem, teraz już wiem to na pewno, że tutaj naprawdę nie ma co liczyć na niego. On zachowuje się tak, jakby nic złego się nie działo, a kłopotów jest, i to dużo (czego mąż zdaje się nie przyjmować/nie chcieć przyjąć do świadomości). Ja zwyczajnie boję się, że jak tak dalej pójdzie, dalej nic się nie zmieni w zachowaniu i podejściu synów, to w końcu skończy się to czymś jeszcze gorszym.
  7. Mam czwórkę dzieci: 16-letnich synów bliźniaków, i dwie córki (ośmio – i dziesięcioletnią). O ile młodsze dzieci są spokojne, nie mam z nimi problemów, o tyle z synami jest nieco inaczej, czyt. gorzej. Od dwóch lat mają często jakieś kłopoty. Jak nie bójki, to kłótnie z nauczycielami, wagarowanie. Przyłapali ich w pobliżu szkoły na paleniu marihuany – ktoś zauważył, doniósł do dyrekcji, wychowawcy, zrobiło się zamieszanie. Mają obniżone oceny z zachowania. Jakby było mało, zostali złapani i oskarżeni o próbę kradzieży – podobno założyli się z kimś, że to zrobią, ale to mało ważne, ważne jest to, że z tego powodu mają jeszcze większe problemy. Mnie jest znowu zwyczajnie wstyd z tego powodu. Nazbierało się już sporo poważniejszych i mniej poważnych incydentów, ale często coś jest nie tak.. W domu synowie też są kłótliwi, doproszenie się ich o cokolwiek graniczy z trudem. Mają problem ze zrobieniem czegokolwiek, bo albo im się nie chce, albo nie mają czasu. Co gorsza w swoim zachowaniu nie widzą niczego złego (i mam tutaj na myśli właśnie próbe kradzieży, wdawanie się w bójki kończące się poważniejszymi obrażeniami). W zasadzie siedzę w domu z dziećmi cały dzień sama, bo męża od rana do wieczora nie ma w domu. Jak już wraca, to znowu na nic nie ma siły, chce mieć święty spokój, ciszę i chce odpocząć od wszystkiego. Wie o kłopotach z bliźniakami, ale to zdaje się nie robić na nim większego wrażenia. Czasami z nimi porozmawia, ale mało co i nie przynosi to w sumie żadnego efektu. Dla niego to ja powinnam nad wszystkim panować, wszystkim się zajmować, także synami i ich kłopotami. On się nie poczuwa do większej pomocy. Na szczęście, dziękować Bogu, córki są spokojne, bezproblemowe, dobrze się uczą. Wątek z dużą ilością żali, ale czasami brakuje mi już siły i tracę cierpliwość. Chłopcy nigdy nie byli aniołkami, ale też nigdy nie mieli aż takich problemów. A od tych dwóch lat tych problemów było już naprawdę sporo. Po co napisałam na forum? Bo już mi brak pomysłu, co robić. Jak rozmawiać z synami, jak do nich dotrzeć. Na męża w tej kwestii nie mam co liczyć.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...