Jestem młoda i totalnie załamana. Jakiś czas temu zakochałam się w koledze. NIGDY nie miałam szczęścia w miłości, więc postanowiłam tym razem zrobić wszystko, co w mojej mocy. Strasznie wierzyłam w to, że może mi się udać. TAK -> że wreszcie mi się uda... Nie chciałam tracić ani jednej chwili, ani jednej okazji. Powiedziałam więc o swoim uczuciu koleżance- jego dobrej przyjaciółce. No i dowiedziałam się prawdy. On nie może odwzajemnić mojego uczucia, bo...
Wierząc całkowicie że moje szanse są równe zeru, nie potrafiłam się z tym pogodzić. Polecono mi, bym mu powiedziała. I tak zrobiłam. Był delikatny, ale powiedział, bym odpuściła. Jak to uroczo tłumaczył, nie potrafi z nikim być. Wiem, że kłamał. On potrafi kochać, tylko nie...
Koleżanka powiedziała mi, że potrzebuję czasu. No niby tak, ale czas leci, a ze mną coraz to gorzej. Nie potrafię się z tym pogodzić. W niczym nie widzę sensu. Utrzymujemy nadal dobre relacje, bo nie należy on do tych typowych głupków. Ale ja go tak strasznie kocham. Bardzo często siadam sama, w pokoju i "rozsypuję" się całkowicie. To boli, niemiłosiernie boli- nie tylko psychicznie. Mnie to nawet fizycznie niszczy i wykańcza.
Oddałabym wszystko, by on mógł mnie pokochać, ale nie może. Jestem totalnie zdruzgotana, bezradna. Nie radzę sobie z tym. Są chwile (może jakiś jeden dzień) gdy jest w miarę, ale po nim przychodzi dzień załamania. A z każdym kolejnym dniem załamania czuję się bardziej bezsilna. Myślałam już nawet by z tym wszystkim skończyć, by z sobą skończyć. Nie chcę żyć bez niego. I tłumaczenie "jesteś młoda, znajdziesz innego" zupełnie do mnie nie przemawia. Mam coraz głupsze pomysły i popadam w paranoję.
To nie jest pierwsza miłość, którą straciłam...
Tak strasznie wierzyłam, że mi się uda...
A w moim pokoju, na jednym ze zdjęć jest cytat: "nigdy nie pozbawiaj nikogo nadziei- to może być wszystko, co ma"
A mnie pozbawiono nadziei :(