Opis, który podałeś przypomina bliską mi osobę.
Jest od Ciebie młodsza, i nikt z rodziny nie widział ratunku na to by coś się zmieniło. Przez te lata terapii pewnie dowiedziałeś się co było źródłem... ja wiem co było u bliskiej mi osoby. Wszystko zaczęło się w momencie "wejścia w społeczeństwo "w wieku 7 lat. Chcieliśmy wysłać na terapię, nawet leczenie farmakologiczne, ale nie chciał. Nie mogliśmy go zmuszać. To była wina wszystkich dookoła i jego samego. Świadomy tego był cały czas, jednak dopiero w pewnym momencie swojego życia zorientował się, że może jakąś wybrnąć że nie może siedzieć całymi dniami w pokoju. Nic nie mogło się zmienić gdy go zmuszaliśmy. Sam zaczął się zmuszać. Ma motywacje do tego żeby być wsród ludzi, idzie mu ciężko ale widzę, że się przełamuje... Jednak wciąż brakuje mu bratniej duszy, jest zakompleksiony.
Wie że zmiana łatwiejsza będzie dzięki pasjom... tylko w taki sposób naturalnie nabędzie znajomości... Mówi też o psu. Wie że to zmuszałoby go do wyjścia z domu codziennie ;) siła wyższa.
Nie wiem czy to w ogóle pomoże... ale czuje, że powinnam to napisać. Nie jesteś jedyną osobą w takim stanie, a wiem że tak możesz myśleć. On myśli tak samo.
Trzeba po prostu samemu zmuszać się do podejmowania pewnych kroków. Nie będzie stuprocentowej ulgi ale zobaczysz różnice. Jak widzisz to proces długofalowy.
Może pozostawiłeś swój problem terapeucie... i nie czułeś powinności żeby coś zadziałać ? Może dlatego nie wyszło?
Życie trzeba brać w swoje ręce bo cudze nie zdziałają cudów.