Pierwszy raz dostałam jakieś globulki na pieczenie jako 15-latka. Nie dałam rady - ja, która nie wkładałam sobie nawet palca, a którą włożone palce innych osób bardzo, bardzo bolały - miałabym sobie wepchać jakieś wielkie coś (to były naprawdę duże globulki) i jeszcze zostawić? Palec to chociaż wyjmowali i przestało boleć, ale TO? No way...
Piec przestało bez globulek. A 7 lat później znowu zaczęło. I to tak megaśnie, że ze łzami w oczach poszłam do ginekologa. Werdykt - kapsułki. Na szczęście z pięć razy mniejsze niż globulki sprzed lat. W przeciwieństwie do samej pochwy, którą przez ten czas zdołano otworzyć, więc wiedziała już, jak się rozszerzyć ;)
Zdesperowana bólem, pomyślałam więc: "Kobieto, wszedł - boleśnie za każdym razem, ale jednak - w ciebie obdarzony mężczyzna, nie wsadzisz jakiejś chorej kapsułki?!". I pierwszy raz w życiu, po długich minutach walki z psychiką, ale upartym wejściem;), udało mi się włożyć własny palec do własnej pochwy.
"To teraz to samo, tylko z kapsułką!", dopingowałam się. A gdzie tam! Trzy noce z rzędu próbowałam, nic! Zmarnowana kasa, bo kapsułki rozpuszczały się w rękach, pieczenie coraz większe, desperacja, determinacja - żadne argumenty nie pomagały!
Aż w końcu uznałam - "teraz albo nigdy". Czterdzieści minut męki, masa śliny dla zwilżenia (żele mnie uczulają) i udało się.
Kapsułka była, gdzie powinna, choć tylko na pół palca. Ale była.
I nie było jej czuć. A jeśli nawet, było to uczucie neutralne, nic nieprzyjemnego.
Nie było też żadnych plam od wypływających resztek kapsułki.
A przede wszystkim - nie było się czego bać. Także, drogie panie, mające z tym problem, to tylko kwestia Waszej psychiki. A uwierzcie, że skoro ja uważam, że jest to bezbolesne, to na pewno jest.
Rada: wkładajcie, siedząc na "desce". Według mnie znacznie wygodniej niż na leżąco, pomimo tego, co wszędzie piszą.