Witam
Prawdę powiedziawszy nie za bardzo wiem od czego zacząć.Jestem bardzo zagubioną w życiu osobą.Może zacznę od krotkiego przedstawienia się i tym samym naświetlę część "swoich zmartwień"?Mam 30 lat,pracuję,jestem osobą samotną,niezamężną i bezdzietną.Tyle.Otóż ja nie umiem żyć.Nie wiem jakie i czy w ogóle,mam zasady.Nie wiem czy kieruję się jakimiś wartościami na co dzień.Jeszcze rok temu uważałam,że pewnie swoje kierunkowskazy posiadam,póki nie wdałam się w romans z żonatym.Stało się,sama nie wiem dzis czemu.Może dlatego,że od zawsze czuję się samotna,może dlatego że mam nudne życie,a może po prostu zakochałam się bez pamięci?Wiem na pewno czym jest miłość,mimo ze nie doświadczyłam jej od rodziny(DDA).I wiem też że pomimo SŁOWNYCH zapewnień kochanka nie jestem przez niego darzona prawdziwą miłością.Tkwię w impasie,ale nie ma od zycia niczego...dosłownie.
Daję mu wsparcie duchowe,psychiczne,finansowe,rzadko seksualne,wzamian nie dostając nic.Jest po prostu przy mnie kilka chwil w dniu,śmieję się wtedy,mam z kim pogadać(odpadają wł.rozmowy o całej sytuacji),zapominam o poważnych kłopotach.Problem zaczyna się kiedy kazde z nas wraca do siebie a ja tęsknie,brakuje mi go i nadal jestem sama...Nie chcę bardziej psychologicznie nakreślać multum sytuacji jakie wiążą się z tą historią(np.jego żona wie).Wiem,że nic z tego nie wyjdzie,że nie będziemy razem,że okłamuje mnie na kazdym kroku i zwodzi obietnicami bez pokrycia.Tak już musi być-muszę udawać głupszą niż jestem byleby był w jakikolwiek sposob przy mnie-ja nie potrafię tego skonczyć dla własnego wyimaginowanego "szczęścia".Inaczej zupełnie nie miałabympo co wstawać rano.Ale żyć nie potrafię.Nie wiem jak.Nikt mnie tego nie nauczył,nikt nie pokazał co jest dobre a co złe,nikt nie nauczył rozmów choćby o "byle czym".Wszystko robię i zachowuję się na tzw.czuja,z różnym skutkiem.Kiedyś miałam zainteresowania,od dłuższego czasu kompletnie nic mnie nie interesuje,nie odnajduję radości w robieniu czegokolwiek.Nadludzkim wysiłkiem zmuszam się do posprzątania mieszkania(nadal z rodzicami,ciężkie warunki-brak łazienki,normalnej kuchni),do zrobienia posiłku(i tak jestem kiepską kucharską).Nie dokonałam w życiu niczego,absolutnie niczego.Śmieszne,ale ja nawet tańczyć nie potrafię,nawet na wiejskich potańcówkach(ojciec NIGDY ze mną nie zatańczył,nigdy nie miałam chłopaka,koledzy nawet jesli poprosili uciekali-deptałam po nogach).Kończę pracę,mama podstawia obiad pod nos,ze słowami że brzydka/ładna dziś pogoda i na tym koniec naszych rozmow.Kładę się i myślę o minionym dniu-kto co powiedział,zrobił...Rodzice również żyją z dnia na dzień.Marazm.Sama nie jestem w stanie udzwignąć lat zaniedbań,postawić dom na nogi-w kazdym znaczeniu tego słowa.Ja już nie marzę o swojej rodzinie,o kochającym mnie drugim człowieku,o zyciu pelnym pasji.Pomimo że wszystko w środku wyje z tęsknoty za małym,codziennym szczęściem.Czy jest tutaj ktoś,kto mnie rozumie?