Skocz do zawartości
Forum

Skuteczność psychoterapii


Jacobsen

Rekomendowane odpowiedzi

No właśnie jest tak, że ja nie oczekuje od terapii że rozwiąże za mnie problemy, ale da mi wskazówki jak sobie z nimi radzić. Staram się przyjmować ten feedback od Was i od terapeutów, ale wydaje mi się on dziwny i nawet nie wiem co mam z nim zrobić przez co zamiast problemów mi ubywać to dostaje dodatkową paczkę problemów z którymi nie umiem sobie radzić w żaden sposób. Też zauważam, że jestem totalnie beznadziejna w czytaniu między wierszami, bo jak przeczytałam sobie książkę dla terapeutów "Trudne rozmowy" to wtedy dopiero zczaiłam o co chodziło terapeutce jak gadała do mnie jakimiś dziwnymi jakby wymuszonymi zdaniami (z mojej perspektywy były nienaturalne). Zatem jeśli między wierszami jest przekazywana treść nad którą mam pracować, albo zmienić to bez tej książki minełyby chyba lata rozmów zanim bym zrozumiała co terapeutka miałą na myśli...

Chodzi mi o rzeczy typu, że mówię o ojcu jakbym opowiadała jakiś kiepski żart i się przy tym z przekąsem uśmiecham wyrażając pogardę (w moim mniemaniu) a terapeutka zwraca mi uwagę na to, że się uśmiecham opowiadając taką niemiłą sytuację. Z czego ja wywnioskowałam, że ona nie zrozumiała, że to była żałosna historia, która po latach mnie tylko lekko bawi w ironiczny sposób, a wg tej książki co pisałam terapeutka chciałą zwrócić uwagę na to, że się dysocjuje od emocji (czyli innymi słowy powinnam teraz płakać albo być wściekła wg terapeutki). Tylko że ja nie widzę mojego braku relacji z ojcem jako problematyczne, bo się przyzwyczaiłam, że go nie ma, a gdy go widywałam to pokazywał jak wielkim głupcem jest i w jak beznadziejnie głupi sposób próbuje uciekać od alimentów. Jako małe dziecko było mi smutno że nie mam ojca, ale potem minęło tyle lat zanim go spotkałam (w sądzie, bo miałam 18 lat i sama siebie reprezentowałam w sprawach gdzie chciał unikać alimentów) to był dla mnie jak obcy człowiek, który w dodatku jest totalnym głupcem. Nie umiem z tego powodu płakać czy się złościć, bo po prostu cieszę się, że nie musiałam lat spędzić w jednym domu z tym człowiekiem. 

Odnośnik do komentarza
51 minut temu, Gość Karola napisał:

No właśnie jest tak, że ja nie oczekuje od terapii że rozwiąże za mnie problemy, ale da mi wskazówki jak sobie z nimi radzić. Staram się przyjmować ten feedback od Was i od terapeutów, ale wydaje mi się on dziwny i nawet nie wiem co mam z nim zrobić przez co zamiast problemów mi ubywać to dostaje dodatkową paczkę problemów z którymi nie umiem sobie radzić w żaden sposób. Też zauważam, że jestem totalnie beznadziejna w czytaniu między wierszami, bo jak przeczytałam sobie książkę dla terapeutów "Trudne rozmowy" to wtedy dopiero zczaiłam o co chodziło terapeutce jak gadała do mnie jakimiś dziwnymi jakby wymuszonymi zdaniami (z mojej perspektywy były nienaturalne). Zatem jeśli między wierszami jest przekazywana treść nad którą mam pracować, albo zmienić to bez tej książki minełyby chyba lata rozmów zanim bym zrozumiała co terapeutka miałą na myśli...

Chodzi mi o rzeczy typu, że mówię o ojcu jakbym opowiadała jakiś kiepski żart i się przy tym z przekąsem uśmiecham wyrażając pogardę (w moim mniemaniu) a terapeutka zwraca mi uwagę na to, że się uśmiecham opowiadając taką niemiłą sytuację. Z czego ja wywnioskowałam, że ona nie zrozumiała, że to była żałosna historia, która po latach mnie tylko lekko bawi w ironiczny sposób, a wg tej książki co pisałam terapeutka chciałą zwrócić uwagę na to, że się dysocjuje od emocji (czyli innymi słowy powinnam teraz płakać albo być wściekła wg terapeutki). Tylko że ja nie widzę mojego braku relacji z ojcem jako problematyczne, bo się przyzwyczaiłam, że go nie ma, a gdy go widywałam to pokazywał jak wielkim głupcem jest i w jak beznadziejnie głupi sposób próbuje uciekać od alimentów. Jako małe dziecko było mi smutno że nie mam ojca, ale potem minęło tyle lat zanim go spotkałam (w sądzie, bo miałam 18 lat i sama siebie reprezentowałam w sprawach gdzie chciał unikać alimentów) to był dla mnie jak obcy człowiek, który w dodatku jest totalnym głupcem. Nie umiem z tego powodu płakać czy się złościć, bo po prostu cieszę się, że nie musiałam lat spędzić w jednym domu z tym człowiekiem. 

Moim zdaniem umiejętność czytania między wierszami kuleje u ludzi którzy są w pewien sposób odcięci od swoich emocji, tzn wypierają je na różne sposoby zamiast poczuć. Im więcej emocji kotłuje się w środku tym ciężej złapać kontekst jaki ma na myśli autor wypowiedzi. 

Zauważyłem to na sposobie w jaki konstruuje zdania...nie ukrywam robie to w zawiły sposób. Dla osoby której konflikty krzyczą wewnątrz ciężko jest przeskoczyć zwyczajowy pstryczek w nos który wsadzam w wypowiedź aby po nim podać sedno sprawy.

I tak oto osoba która jest w zgodzie z sobą swoimi uczuciami i zna swoją wartość na moją zaczepną odpowiedź zareaguje co najwyżej uśmiechem ale zrozumie sedno sprawy, najwyżej uzna że jestem nie miły. Natomiast osoba odcięta od siebie...nie usłyszy z mojej wypowiedzi nic oprócz tego pstryczka w nos, sedno jest już dla niej nie istotne bo owa osoba myśli że ja obrażam.

Nie wiem czy komuś ten mechanizm w czymś pomoże, ale nie mogłem się nie podzielić iż zauważyłem, że istnieje taka prawidłowość ?

Odnośnik do komentarza
Godzinę temu, luukas napisał:

Nie wiem czy komuś ten mechanizm w czymś pomoże, ale nie mogłem się nie podzielić iż zauważyłem, że istnieje taka prawidłowość

Nie śledzę tego wątku, ale Ciebie czytam zawsze i nie mam problemu ze zrozumieniem Twojego tekstu, nie mam też problemu z czytaniem między wierszami, ale absolutnie nie rozumiem Twojego przekazu.

Godzinę temu, luukas napisał:

Moim zdaniem umiejętność czytania między wierszami kuleje u ludzi którzy są w pewien sposób odcięci od swoich emocji, tzn wypierają je na różne sposoby zamiast poczuć.

Choć z tym do końca też się nie zgadzam się, to kłóci się z:

Godzinę temu, luukas napisał:

Im więcej emocji kotłuje się w środku tym ciężej złapać kontekst jaki ma na myśli autor wypowiedzi. 

Nie widzę ani pstryczka, ani sedna. 

2 godziny temu, Gość Karola napisał:

Chodzi mi o rzeczy typu, że mówię o ojcu jakbym opowiadała jakiś kiepski żart i się przy tym z przekąsem uśmiecham wyrażając pogardę (w moim mniemaniu) a terapeutka zwraca mi uwagę na to, że się uśmiecham opowiadając taką niemiłą sytuację

Karola, a może na siłę nie zmieniać swoich emocji na te poprawne, tylko zostać przy swoich, bo:

2 godziny temu, Gość Karola napisał:

Staram się przyjmować ten feedback od Was i od terapeutów, ale wydaje mi się on dziwny i nawet nie wiem co mam z nim zrobić przez co zamiast problemów mi ubywać to dostaje dodatkową paczkę problemów

 

Odnośnik do komentarza
1 minutę temu, Gość ka-wa napisał:

Nie śledzę tego wątku, ale Ciebie czytam zawsze i nie mam problemu ze zrozumieniem Twojego tekstu, nie mam też problemu z czytaniem między wierszami, ale absolutnie nie rozumiem Twojego przekazu.

Choć z tym do końca też się nie zgadzam się, to kłóci się z:

Nie widzę ani pstryczka, ani sedna. 

Karola, a może na siłę nie zmieniać swoich emocji na te poprawne, tylko zostać przy swoich, bo:

 

No więc hmmm z wami nie mam akurat wspólnej historii więc ciężej jest mi to zrobić. Ale po części to chodziło mi o to co w innym wątku napisałem. Że zfriendzonowala kolege bo fajnie mieć jelenia. Zakładam, że autorka oburzy się na tą wypowiedź, ale w tym zdaniu jest zawartych wiele informacji, jak np. Jeleń czyli odniesienie do tego co ona zrobiła z tym facetem gdyż nie może na nic liczyć. Zfriendzonowala...czyli koleś z powodu niepewności lub braku doświadczenia w tego typu sytuacjach orbitowal wokół niej przez wiele czasu, bardzo możliwe że z powodu płonnej nadziei na tamtą mógł zrezygnować z wielu innych potencjalnie zainteresowanych partnerek.

Równie dobrze mógłbym to napisać bardziej miłymi słowami na 20 innych sposobów. Ale wybrałem aby użyć słowo jeleń - które podkreśla tragedię tego nieszczęśnika. Autorka tamtego posta może się przecież oburzyć że to żaden jeleń tylko jej super duper przyjaciel. I to jest ten pstryczek.

 

Wybacz kawa lepszego przykładu na daną chwile nie jestem w stanie wymyśleć i to nie do końca jest to o czym pisałem, ale powinno nakreślić Ci pewien obraz.

Odnośnik do komentarza
30 minut temu, luukas napisał:

No i tak jak mówiłem to tak też zrobiła ?

Mi się wydaje, że w tamtym wątku inny mechanizm zadziałał, bo wg mnie bardzo dosadnie jej napisałeś co się wydarzyło i że to z jej własnej winy, a autorka jest osobą, która totalnie odrzuca swoją winę za cokolwiek co ją spotyka to się zdenerwowała. Jeśli napisałbyś jej delikatniej coś w stylu by przeczytała ponownie to co napisała i się zastanowiła co się wydarzyło to w tym momencie byłby ukryty sens, o którym byś nie wspomniał, ale miał na myśli to co faktycznie myślisz o sytuacji. Właśnie mam wrażenie, że na psychoterapii zachodzi takie delikatne działanie między wierszami, gdzie pacjent próbuje się domyślać co terapeuta faktycznie miał na myśli. Co do mnie to ja raczej moją sytuację widzę tak, że chciałabym sobie pomóc i wiem, że nie wiem jak. Do tej pory sobie sama sporo pomogłam i dalej nie umiem. Nie zwalam winy ani na terapeutę ani na rodziców, bo wiem, że ja muszę owe problemy rozwiązań nie oni i nawet jeśli rodzice się przyczynili do moich problemów to sama wiedza i zaakceptowanie tego faktu jest dla mnie zbyt powierzchowne by rozwiązać moje problemy. Bo przecież jak mam niską samoocenę to mówienie: "to wina matki!" nie zmienia faktu że mam niską samoocenę, a jedynie daję znać że mam problem i czyja to wina, ale wina a rozwiązanie problemu to dwie różne sprawy. Jak kupuje sprzęt i jest on wadliwy to mogę obwiniać producenta, ale co z tego jak trzeba ten problem rozwiązać np. zrobić reklamację, albo zanieść do naprawy. Samo zrzucenie winy nie rozwiązuje problemu popsutego sprzętu, bo trzeba działać, ale (w moim mniemaniu) są ludzie co mogą nie wiedzieć że można zrobić reklamację, albo poszukać kogoś kto naprawi ten sprzęt - jak im ktoś podpowie to będą mogli wykonać działanie. Chodząc na terapię dalej nie mam tych podpowiedzi co robić ze swoimi problemami, a jedyne mam wskazywane osoby przez które mam swoje problemy - co doskonale wiem i często to więcej osób niż sami rodzice są winni moich wyuczonych zachowań czy myśli, ale co mogę zrobić z tą wiedzą? Zrzucić winę na innych i dalej żyć z moimi problemami? JAk zadaje pytania i próbuje zrozumieć co było nie tak z moimi sposobami radzenia sobie to otrzymuje wciąż informację, że jestem wadliwa i że to wina moich rodziców... Co mnie frustruje, bo ja to wiem i chcę ten stan zmienić by nie tylko wiedzieć, ale też działać, ale z tego co rozumiem to sama i tak muszę znaleźć sposób na rozwiązanie problemu... Póki co nie znam sposobu i wcale nie czuje bym była bliżej rozwiążań. Czuję się raczej być coraz dalej rozwiązania. 

Odnośnik do komentarza
6 minut temu, Gość Karola napisał:

Mi się wydaje, że w tamtym wątku inny mechanizm zadziałał, bo wg mnie bardzo dosadnie jej napisałeś co się wydarzyło i że to z jej własnej winy, a autorka jest osobą, która totalnie odrzuca swoją winę za cokolwiek co ją spotyka to się zdenerwowała. Jeśli napisałbyś jej delikatniej coś w stylu by przeczytała ponownie to co napisała i się zastanowiła co się wydarzyło to w tym momencie byłby ukryty sens, o którym byś nie wspomniał, ale miał na myśli to co faktycznie myślisz o sytuacji. Właśnie mam wrażenie, że na psychoterapii zachodzi takie delikatne działanie między wierszami, gdzie pacjent próbuje się domyślać co terapeuta faktycznie miał na myśli. 

Może inny a może ten sam ? nie jest to tak do końca istotne.

Ty masz chociaż już tą świadomość, że terapeuta próbuje przemycić coś między wierszami...tamta autorka nawet nie skalała swojej zapewne ślicznej główki choćby nuta autorefleksji.

A bez autorefleksji nie możemy pójść dalej.

Odnośnik do komentarza
2 godziny temu, luukas napisał:

Wybacz kawa lepszego przykładu na daną chwile nie jestem w stanie wymyśleć i to nie do końca jest to o czym pisałem, ale powinno nakreślić Ci pewien obraz.

Rozumiem, ale przełożenia nie widzę, ale to nieważne. 

51 minut temu, luukas napisał:

A bez autorefleksji nie możemy pójść dalej.

Tego autorce nie można zarzucić, może nawet za dużo myśli, skoro nie potrafi zastąpić jednych emocji innymi, tylko je kumuluje. Nie wiem, psychika ludzka jest tak skomplikowana, że nie da się jej nic narzucić. 

Godzinę temu, Gość Karola napisał:

ale z tego co rozumiem to sama i tak muszę znaleźć sposób na rozwiązanie problemu

Na to wychodzi. 

Odnośnik do komentarza
Gość Loraine
11 godzin temu, Gość mózg napisał:

Zazwyczaj to ludzie nic nie czają a nieumiejętność rozmowy o duperelach nie jest wcale wadą.

Tu nie chodzi tylko o rozmowę o duperelach ale w ogóle o rozmowę.

11 godzin temu, Gość mózg napisał:

To na pewno ale może właśnie poważnym krokiem w stronę wyższej samooceny i akceptacji byłoby wyznaczenie swoich granic i stwierdzenie że ta terapia jest bez sensu. Choćby to co Karola pisze o tym że nie chce mieć dzieci i jak reaguje terapeutka to przecież świadczy o tym że Karola wychodzi na dojrzalszą od swojej terapeutki.

Uważam że najpierw Karola powinna zrozumiec co jej jej faktycznym problemem. Tak naprawdę nie wiem co Karola mówi terapeutce i jak ona reaguje a jak terapeutka. Tylko znamy informację ze strony Karoli. A ona jak sama powiedziała z poprzednimi terapeutami ma to samo. Napisała o nielogiczności i o głupocie bo nie umie się otworzyć tak jak podczas afirmacji, co też zajęło jej czas.

11 godzin temu, Gość mózg napisał:

To jest akurat naturalne dla osób które nie są na tyle prymitywne żeby udawać przed samym sobą.

A to co teraz robi  jest czym? Przecież przed lustrem widząc siebie coś się dzieje i nie umie hamować emocji. Natomiast udając przed innymi udaje też przed sobą. Jest zamknieta na wskazówki i uwagi jakie dostawała i dostaje. Uważa że to nielogiczne i głupie. Już ktos jej na to wcześniej zwrócił uwagę.

11 godzin temu, Gość mózg napisał:

Albo po prostu nie widzi tych zalet które próbowała sobie wmówić i problemem jest myślenie że musi je mieć żeby być szczęśliwa np urodę. Co Wy macie z tym wracaniem do dzieciństwa i relacjami z rodzicami? Przeciętny człowiek powinien przerastać swoich rodziców i czuć się ponad cokolwiek by nie mówili. Niektórzy mają rodziców godnych tylko pogardy bo ich się nie wybiera i wtedy jeśli sami są wartościowi to dość wcześnie to zauważają i dojrzewają bez ich pomocy i może nawet wbrew ich działaniom.

W afirmacji nie chodzi o puste wmawianie sobie. Chodzi o zobaczenie tego czego się nie uznaje, coś co powoduje że osoba ma tak niską samoocenę i sama siebie nienawidzi. Karola to włąśnie zobaczyła, bo nawet jak usłyszy że jest łądna, to i tak w głowie będzie miała to co matka jej wbiła więc stając przed lustrem niby widzi ładną osobę, ale to coś co nie podobało się jej matce więc to neguje.

11 godzin temu, Gość mózg napisał:

Raczej od terapii jako produktu na który się zdecydowała. I jeśli ona nic nie daje to po co jest?

Do terapii się nie podchodzi jak do produktu za który się zapłaci i ma działać. Terapia jest po to aby nam wskazać gdzie jest faktyczny problem, aby dostać rady i feedback. I to osoby na terapii decydują co z tymi informacjami zrobić. Nie ma cudów. Już wyżej napisałam czym jest terapia.

11 godzin temu, Gość mózg napisał:

A moim zdaniem dlatego że chciała ich akceptacji bardziej niż powinna bo nie dostała jej u rodziców i w tej kwestii to jest naprawdę ważne. Jeśli terapia ma na to nie pomóc albo pomóc po wielu latach tak samo jak działania bez terapii to po co w ogóle chodzić do terapeutów?

Być może, ale to Karola powinna sobie na to dopowiedzieć. Terapia to nie lek , nie piguła którą się weźmie i ma działać 24/24. Jeżeli się bierze leki przy terapii to też nie są one rozwiązaniem problemów a mają być jedynie pomocą. Czego wielu ludzi po prostu nie rozumie. Jakakolwiek terapia będzie zła bo nie będzie działałą tak jak sobie to wyobraża Karola.

11 godzin temu, Gość mózg napisał:

No tutaj żadne techniki nie zdziałają cudów bo Karola powinna raczej odpuścić pewne tematy.

Na pewno nie powinna niczego odpuszczać. To tak jakby układała puzzle (to tylko przykład, taka wizualizacja), ale ułożyła by tylko3/4 układanki bo uważa że 1/4 jest nieistotna. Jeżlei w problemach pomija się jakąś część bo jest niewygodna, bo jest trudna, bo wydaje się zupełnie niestotna to jest jak z puzzlami.

11 godzin temu, Gość mózg napisał:

A jak ma się czuć człowiek który wmawia sobie nieprawdę bo myśli że trzeba być ładną i zgrabną osobą żeby być szczęśliwą?

Odniosłam sie do tego wyżej że nie chodzi o wmawianie nieprawdy. Chodzi o zrozumienie i odkrycie się najpierw sama przed sobą co dla Karoli skończyło się zbiciem lustra. Po prostu zrozumiała że to co w sobie nienawidzi jest czymś co jej wmówiła matka. Ona nawet jak jest łądna, śliczna i piękna nie uzna tego i będzie tłukła każde lustro. To nie jest kwestia nieprawdy ale niechęć do odkrycia się, do odsłonienia siebie w całości i zrozumienia tego czemu taka jest i czemu tak reaguje.

11 godzin temu, Gość mózg napisał:

Zgadzam się i dziwne że nawet przed terapeutą nie otworzy się bardziej i nie narzeka wprost na terapię skoro to jej dominujące odczucie związane z nią. To jest właśnie ten problem jakby Karola zabraniała sobie gniewu.

Otóż to, a co więcej uważam że ona sobie zabrania zachowań których jej matka niepochwalała, z drugiej strony stara sie przeciwstawiać bo chce wtopić się w otoczenie. To jest sinusoida.

Ja niestety widzę tutaj bardzo dużo problemów, a nie tylko jeden. Wszystko złozyło sie na całość. I jeżeli Karola sie zdecyduje na dalszą terapię (zobaczy jak będzie na terapii grupowej chyba już w kwietniu), to może wtedy coś drgnie. Jeżeli też stwierdzi że to nic nie daje to szczerze mówiąc nie wiem co spowoduje u niej otwarcie się, wyzwolenie tych ukrytych emocji które tak skrzetnie maskuje. To jest moim zdaniem terapia na lata a nie na miesiące. To są problemy z czasów dzieciństwa które mają wpływ na życie dorosłe Karoli. Pzdr
 

Odnośnik do komentarza
26 minut temu, Gość Loraine napisał:

Odniosłam sie do tego wyżej że nie chodzi o wmawianie nieprawdy. Chodzi o zrozumienie i odkrycie się najpierw sama przed sobą co dla Karoli skończyło się zbiciem lustra. Po prostu zrozumiała że to co w sobie nienawidzi jest czymś co jej wmówiła matka.

No właśnie to nie tak było... ja nie patrzyłam w lustro widząc ani matkę, ani przypominając sobie jej słowa... patrząc w lustro widziałam jak bardzo dużo mam niedoskonałości których nie widzę u innych ludzi, a nawet jak je widzę to maks 1-2, a u siebie w każdej części mojego zewnętrznego ciała widzę wadę, niedoskonałość i mówiąc że jestem piękna i widząc te niedoskonałości czułam się jak oszust... tym bardziej się to kłamstwo we mnie umacniało, bo w międzyczasie ludzie źle mnie traktowali mimo, że się starałam, a kobiety atrakcyjne nie starały się w ogóle i wszystko szło dobrze (np. ja popełniam w pracy błąd to wszyscy na mnie naskakują nawet jeśli to drobny błąd, ale piękna koleżanka w pracy nie wykonuje żadnej pracy bo koledzy z zespołu są nią oczarowani i robią wszystko za nią). Innymi przykładami było to, że ja zawsze w kontaktach z mężczyznami musiałam im pokazywać dobitnie, że jestem spoko osobą i raczej byłam wybierana na partnerkę gdy miłość od pierwszego wejrzenia czy krótkiej znajomości im nie wyszła... Wielokrotnie od obcych ludzi słyszałam złe komentarze na mój temat. Matka nic mi nie mówiła że źle wyglądam, jedynie nie pozwalała mi zmieniać nic w moim wyglądzie ani pokazywać kobiecości, co okazywała nie mówiąc mi że brzydko wyglądam, a tym, że bez jej obecności nie mogłam kupić jakiegoś ciucha, a na dyskoteki szkolne malowałam się w łazience 5 minut przed imprezą i przed wyjściem zmywałam (kosmetyki do makijażu trzymałam w podpaskach, bo matka była po menopauzie i do nich nie zaglądała). Jak coś robiłam nie po jej myśli to niszczyła moje rzeczy np. paletkę z cieniami, albo mnie biła. Nie mówiła nic o moim wyglądzie nigdy. Zatem nie wiem czemu wszyscy aż tak czepiają się tego, że ciągle myślę o matce.

Bardzo dużo rzeczy robiłam po swojemu od najmłodszych lat, ale musiałam to ukrywać przed matką, bo inaczej czekało mnie lanie. Czasem potrafiłam dostać lanie za rzeczy których nie zrobiłam i nawet jak się okazało że mówię prawdę to nigdy mnie matka nie przeprosiła... np. wróciłam z języka angielskiego dodatkowego 10 minut później niż zwykle, a te zajęcia zawsze były we wtorki od wielu miesięcy. Wracam do domu, a matka mnie bije, bierze za ucho i prowadzi do samochodu. Wiezie na komendę i każe mi się tłumaczyć policjantowi gdzie byłam... wybita z tropu powiedziałam prawdę, na co i matka i policjant zaczeli gadać jak to teraz nastolatkowie kłamią, palą, piją alkohol i ćpają... Okazało się, że matka zgłosiła moje zaginięcie na policji, bo po prostu matka przez 2 dni nie miała czego się do mnie doczepić i wszystko było jak w zegarku więc musiała mnie ukarać za jedno spóźnienie tak by mnie przy okazji upokorzyć... Zatem ja tego co ona mówi nie brałam na serio, bo jak można brać takie zachowania na serio... kiedy zamieszkałam z chłopakiem bez ślubu to mnie wyzywała od najgorszych, ale nie bolały mnie jej te słowa, bo wiedziałam że nie robię nic złego i tylko ona ma z tym problem, ale bolało mnie to że zaburzała mój spokój domowy. 

Jeśli mam nad czymś płakać to nad tym, że nigdy nie będę niczyją wielką miłością, bo nie jestem na tyle atrakcyjna by jakikolwiek mężczyzna się za mną uganiał. Jedynymi moimi adoratorami (mężczyznami co jako pierwsi robili pierwszy krok w znajomości) byli zapici i nie umiejący stać prosto mężczyźni. Ewentualnie w jednej pracy ktoś proponował mi romans mimo że miał żonę i dziecko... Zawsze takim znajomościom mówiłam nie i musiałam dużo energii wkładać w to by kogoś znaleźć w miarę normalnego i takiego co w ogóle chciałby się ze mną spotykać. też to co mnie smuci, że w kilku związkach znajomi chłopaka (byłych) pokątnie dawali mu namiary na jakieś lepsze i ładniejsze dziewczyny - co się też tak kończyło, że mnie porzucano dla ładniejszej. Nawet raz miałam tak, że poznałam chłopaka, ale go rzuciłam bo mnie chciał kontrolować i zdominować. Poznał moich znajomych i w sumie wyszło, że Ci pierwotnie moi znajomi dużo częściej widują się z nim a ze mną prawie w ogóle... To mnie wszystko boli bo nigdy nie jestem tą którą ktoś od początku chce za przyjaciela/miłość i to szanuje... raczej jest tak, że a to ja zaczynam znajomość, a to ktoś inny, ale ostatecznie ja zostaje sama. 

Odnośnik do komentarza
Gość Loraine
53 minuty temu, Gość Karola napisał:

No właśnie to nie tak było... ja nie patrzyłam w lustro widząc ani matkę, ani przypominając sobie jej słowa... patrząc w lustro widziałam jak bardzo dużo mam niedoskonałości których nie widzę u innych ludzi, a nawet jak je widzę to maks 1-2, a u siebie w każdej części mojego zewnętrznego ciała widzę wadę, niedoskonałość i mówiąc że jestem piękna i widząc te niedoskonałości czułam się jak oszust...

Karola, tutaj nie chodzi o to że widziałaś w odbiciu swoją matkę ale to że jesteś niedoskonała. Bo przecież pisałas że matka ciebie nie cierpiała za wygląd, za to że jesteś podobna do ojca. Za to że nie jesteś jak ona. Poza tym twoja matka od ciebie wiecznie wymagała abyś była jak ona. Ty sie w pewnym momencie zbuntowałaś. Chciałaś się malować, i t.d. na co matka ci mówiła że to niestosowne, chciałą abyś się ubierała jak stara baba. Afirmowanie nie ma na celu wmawiania sobie że jesteś kimś kim nie jesteś, a ma ci pokazać w czym tkwi twój problem. To są ćwiczenia które nam coś mają uzmysłowić. uważasz że nie jesteś piekna, ładna czy zgrabna- ale czemu, kto ci tak powiedział? Kto miał na ciebie taki wpływ że masz zniszczone poczucie wartości, że masz zniszczoną samoocenę? Przeciez logicznie rzecz ujmując nienawidzisz swojego wyglądu nie dlatego że ktoś inny wydaje ci się nie mieć wad, a dlatego że ...no właśnie czemu? Jak możesz to napisz proszę czemu widzisz u siebie same niedoskonałości? Czy słyszysz czasami np. od chłopaka że jesteś ładna? A jeżeli tak czy wierzysz mu ?

53 minuty temu, Gość Karola napisał:

tym bardziej się to kłamstwo we mnie umacniało, bo w międzyczasie ludzie źle mnie traktowali mimo, że się starałam, a kobiety atrakcyjne nie starały się w ogóle i wszystko szło dobrze (np. ja popełniam w pracy błąd to wszyscy na mnie naskakują nawet jeśli to drobny błąd, ale piękna koleżanka w pracy nie wykonuje żadnej pracy bo koledzy z zespołu są nią oczarowani i robią wszystko za nią).

Ty cały czas chcesz byc kims innym niż jesteś bo myślisz że gdybyś była np. (twoim zdaniem piekną) koleżanką z pracy to by było tak wspaniale. Ty sie sama upewniasz, a w zasadzie sobie wmawiasz że ze swoim wyglądem nie masz szans takich jak inne kobiety bo jesteś tak bardzo zakomplesiona że widzisz w sobie tylko brzydotę. A jak myslisz, tak twoim zdaniem, czy inne kobiety nie mają kompleksów nawet te które ty uważasz za piekne, ładne, zgrabne? Widzisz że inne koleżanki są twoim zdaniem ładne i uważasz że tylko to ma wpływ na to że są lubiane? Można być pięknym, ale jak się ma ch-y charakter to nic nie pomoże. Poza tym ty się nie akceptujesz i chcesz być jak te piękne kolezanki bo matka i znajomi ciebie nie akceptowali. teraz chcesz być idealna i lubiana przez innych, ale sama siebie nienawidzisz.

53 minuty temu, Gość Karola napisał:

Bardzo dużo rzeczy robiłam po swojemu od najmłodszych lat, ale musiałam to ukrywać przed matką, bo inaczej czekało mnie lanie. Czasem potrafiłam dostać lanie za rzeczy których nie zrobiłam i nawet jak się okazało że mówię prawdę to nigdy mnie matka nie przeprosiła... np. wróciłam z języka angielskiego dodatkowego 10 minut później niż zwykle, a te zajęcia zawsze były we wtorki od wielu miesięcy. Wracam do domu, a matka mnie bije, bierze za ucho i prowadzi do samochodu. Wiezie na komendę i każe mi się tłumaczyć policjantowi gdzie byłam... wybita z tropu powiedziałam prawdę, na co i matka i policjant zaczeli gadać jak to teraz nastolatkowie kłamią, palą, piją alkohol i ćpają... Okazało się, że matka zgłosiła moje zaginięcie na policji, bo po prostu matka przez 2 dni nie miała czego się do mnie doczepić i wszystko było jak w zegarku więc musiała mnie ukarać za jedno spóźnienie tak by mnie przy okazji upokorzyć... Zatem ja tego co ona mówi nie brałam na serio, bo jak można brać takie zachowania na serio... kiedy zamieszkałam z chłopakiem bez ślubu to mnie wyzywała od najgorszych, ale nie bolały mnie jej te słowa, bo wiedziałam że nie robię nic złego i tylko ona ma z tym problem, ale bolało mnie to że zaburzała mój spokój domowy.

Robiłas po swojemu ale dostawałas za to, w dodatku byłas poniżana i ośmieszana. Z moejgo punktu widzenia, chciałas robić co chcesz, ale wiecznie odzywała się matka z którą przed którą sie ukrywałaś i walczyłaś w jakiś swój wewnętrzny sposób. Wiedziałaś że jak będzie po twojemu to czeka cie kara. I to co widze z twojego opisu to to że z czasem to co mówiła ty staralas sie bagatelizowac ale wiedziałas jaka jest matka. Zamieszkałas z chłopakiem i matka także pokazała na co ją stać. Teraz jej się boisz czyli jednak nie bagatelizujesz. Tbie nie wolno było jej bagatelizować a kiedy już dorosłaś strach został. tym bardziej że matka stosowała wobec ciebie przemoc psychiczną i fizyczną. To jest coś co wpływa na ciebie cały czas. Ty się po prostu nauczyłaś ukrywać. Tutaj na forum się otwierasz. Ale weź prosze pod uwagę że czy to co jak pisze czy inni to mają być dla ciebie wskazówki, coś co może ci dać do myślenia. Bo nasze opinie są czymś co piszemy z naszego punktu widzenia. Wiec warto byś te opinie przeanalizowała. Może spojrzała się na te poruszane kwestie z innych perspektyw. Jak narazie trzymasz się bardzo silnie swoich bezpiecznych granic.

53 minuty temu, Gość Karola napisał:

Jeśli mam nad czymś płakać to nad tym, że nigdy nie będę niczyją wielką miłością, bo nie jestem na tyle atrakcyjna by jakikolwiek mężczyzna się za mną uganiał. Jedynymi moimi adoratorami (mężczyznami co jako pierwsi robili pierwszy krok w znajomości) byli zapici i nie umiejący stać prosto mężczyźni. Ewentualnie w jednej pracy ktoś proponował mi romans mimo że miał żonę i dziecko... Zawsze takim znajomościom mówiłam nie i musiałam dużo energii wkładać w to by kogoś znaleźć w miarę normalnego i takiego co w ogóle chciałby się ze mną spotykać. też to co mnie smuci, że w kilku związkach znajomi chłopaka (byłych) pokątnie dawali mu namiary na jakieś lepsze i ładniejsze dziewczyny - co się też tak kończyło, że mnie porzucano dla ładniejszej. Nawet raz miałam tak, że poznałam chłopaka, ale go rzuciłam bo mnie chciał kontrolować i zdominować. Poznał moich znajomych i w sumie wyszło, że Ci pierwotnie moi znajomi dużo częściej widują się z nim a ze mną prawie w ogóle... To mnie wszystko boli bo nigdy nie jestem tą którą ktoś od początku chce za przyjaciela/miłość i to szanuje... raczej jest tak, że a to ja zaczynam znajomość, a to ktoś inny, ale ostatecznie ja zostaje sama. 

Może będe mało delikatna, ale nie tylko ty masz takie przezycia. S kobiety które też są lub były w takich związkach i niektóre tak trwają. Ty nie. I skoro wiesz że te zwiazki były jednostronne, toksyczne, dla ciebie były niedobre to wyciagnij wnioski z tego co było. Nie popełniaj tych samych błędów w tym zwiazku. Żyjesz troszkę jak w bajce bo myślisz że wielka milośc się pojawia i trwa. Trochę cię sprowadzę na ziemię bo niestety zakochujemy sie a później jest przykra rzeczywistość, czesto miłosc tak szybko jak się zaczyna jeszcze szybciej się kończy. Poza tym wspominasz o kims w miare normalnym i kimś kto by cie chciał. A może to w końcu ty decyduj o tym kto jest własciwy, normalny i odpowiedni dla ciebie. A nie "w miarę normalny". Zdecydowanie widać tutaj (ja widze) że nadal byłabyś zadowolona z czegoś co byłoby tylko namiastką normalności.Szanujesz się tak jak ciebie szanowała matka, jak ciębie szanowali byli partnerzy, i inni znajomi. Czyli nie szanujesz i nienawidzisz.

Karola, ie wróż z fusów bo teraz jesteś nastawiona na to że NIGDY. A może powinnaś wziąc pod uwagę że jednak dla kogos bedziesz miłoscią. Ze wzajemnością. Ale do tego potrzeba szacunku siebie i drugiej strony, a nie strachu i maskowania uczuć. Jesteś inteligentna, oczytana. Pracuj nad sobą i daj rozszerz swoje granice bezpieczeństwa. To co ci naipsałam to jest moje spojrzenie. Tylko moje ? Pzdr

 

 

 

 

Odnośnik do komentarza
16 godzin temu, luukas napisał:

Moim zdaniem umiejętność czytania między wierszami kuleje u ludzi którzy są w pewien sposób odcięci od swoich emocji, tzn wypierają je na różne sposoby zamiast poczuć. Im więcej emocji kotłuje się w środku tym ciężej złapać kontekst jaki ma na myśli autor wypowiedzi. 

 

Albo jak ktoś widzi więcej możliwości niż większość ludzi i wtedy od razu ma różne interpretacje na ten temat a właściwe rozwiązanie jest dokładniejsze ale przychodzi z opóźnieniem. To może też być wynikiem deficytu emocji i empatii wynikające np ze spektrum autyzmu.

16 godzin temu, luukas napisał:

I tak oto osoba która jest w zgodzie z sobą swoimi uczuciami i zna swoją wartość na moją zaczepną odpowiedź zareaguje co najwyżej uśmiechem ale zrozumie sedno sprawy, najwyżej uzna że jestem nie miły. Natomiast osoba odcięta od siebie...nie usłyszy z mojej wypowiedzi nic oprócz tego pstryczka w nos, sedno jest już dla niej nie istotne bo owa osoba myśli że ja obrażam.

 

Zgadzam się ale przykład który podałeś nie obrazuje tego zjawiska. Lepszym przykładem są ludzie którym wytykasz brak racji i czują się obrażeni więc wymyślają sobie jakąś dyżurną teorię na Twój temat ale zwykle jest to zdanie "bo tobie wydaje się że zawsze masz rację" i to ma być argument na to że jej nie masz a oni tak ?

15 godzin temu, Gość ka-wa napisał:
16 godzin temu, luukas napisał:

Moim zdaniem umiejętność czytania między wierszami kuleje u ludzi którzy są w pewien sposób odcięci od swoich emocji, tzn wypierają je na różne sposoby zamiast poczuć.

Choć z tym do końca też się nie zgadzam się, to kłóci się z:

16 godzin temu, luukas napisał:

Im więcej emocji kotłuje się w środku tym ciężej złapać kontekst jaki ma na myśli autor wypowiedzi. 

Nie kłóci się bo odcięte emocje dosłownie kotłują się bo nieprzeżyte są w "kolejce" i zapychają "mózgowy RAM".

14 godzin temu, Gość Karola napisał:

nawet jeśli rodzice się przyczynili do moich problemów to sama wiedza i zaakceptowanie tego faktu jest dla mnie zbyt powierzchowne by rozwiązać moje problemy. Bo przecież jak mam niską samoocenę to mówienie: "to wina matki!" nie zmienia faktu że mam niską samoocenę, a jedynie daję znać że mam problem i czyja to wina, ale wina a rozwiązanie problemu to dwie różne sprawy.

Zgadzam się w pełni. Samo zrozumienie że to nie Twoja wina to jakieś 10% sukcesu na sam początek. Niektórym niby wystarcza ale najważniejsze są głębokie zmiany polegające na nauczeniu się takiego działania żeby dzięki nim mieć zdrową samoocenę ale tego terapeuta nie wypracuje za Ciebie. Widzę to tak że zwracasz się do terapeuty z problemami które w normalnych warunkach powinnaś rozwiązać z rodzicami a terapeuci dają Ci podprogowo do zrozumienia że ich nie rozwiążą i w zdrowych relacjach z rodzicami też tak to wygląda że rodzice w końcu nie są w stanie rozwiązywać naszych problemów i przestajemy się w ogóle zwracać do kogokolwiek z prośbą o rozwiązanie ich. Niezdrowe relacje z rodzicami pozostawiają poczucie że to rozwiązanie Ci się należy i szukasz go u terapeuty.

Odnośnik do komentarza
7 godzin temu, Gość mózg napisał:

Nie kłóci się bo odcięte emocje dosłownie kotłują się bo nieprzeżyte są w "kolejce" i zapychają "mózgowy RAM".

Fakt, ja zbyt pobieżnie przeczytałam post luukasa, ale też był wyjatkowo nieczytelny, sedno, pstryczek, ktoś niby mógby się obrazić, nie zrozumiałam tego przekazu, ale to już nieważne. 

Tylko nie zawsze tak jest, bo wypierane emocje z czasem się wyciszają, nie każdy je kumuluje jak Karola, ale ona miała zbyt ciężkie przeżycia i poniekąd to jest niezależne od nas, tacy jesteśmy... 

Ważne by było podnoszenie swojej wartości, tylko nie ma recepty jak to zrobić... 

Problem w tym, że ta "terapia" na forum nic nie dała Karoli, w którą tak wierzysz?

Odnośnik do komentarza
39 minut temu, Gość Karola napisał:

Ciekawe jak to będzie na grupowej co zacznie się u mnie w kwietniu. Czytam teraz też książkę Yaloma o terapii grupowej. Niestety niektóre rozdziały, albo zdania w niej trochę mnie przerażają. 

Nie znam tej książki ale podam inny lifehack aby uprościć proces odnajdywania siebie bez dużej ilości trudno zrozumiałego tekstu.

To rzeczy które cię przerażają są tymi na których musisz się skupić...w sensie musisz tak nad nimi pracować aby przestały przerażać.

Odnośnik do komentarza
Gość Loraine
59 minut temu, Gość Karola napisał:

Ciekawe jak to będzie na grupowej co zacznie się u mnie w kwietniu. Czytam teraz też książkę Yaloma o terapii grupowej. Niestety niektóre rozdziały, albo zdania w niej trochę mnie przerażają. 

Karola, fajnie że czytasz o terapii grupowej. Ale zupełnie podejdź do niej na luzie. Nie kieruj się wszystkim co przeczytasz. Nie nastawiaj sie w jakiś sposób na jakieś konkretne przeżycia. To co w książce to w książce, a twoje przeżycia i odczucia mają być twoje okazywane tak jak tego ty chcesz, a nie tak jak coś przeczytasz. Każdy inaczej odbiera i przeżywa oraz pracuje na terapii grupowej. Więc też dopiero jak już trochę pobędziesz na grupowej, zobaczysz o co kaman ? Też nie bój sie tego jak będzie. Nie taki diabeł straszny jak go malują. To może być dla ciebie czymś co cie popchnie do przodu, co ci pokaże czego nie dostrzegasz i nie rozumiesz. Nie masz się czego bać ? Pzdr

Odnośnik do komentarza
29 minut temu, luukas napisał:

To rzeczy które cię przerażają są tymi na których musisz się skupić...w sensie musisz tak nad nimi pracować aby przestały przerażać.

Przerażał mnie fragment w którym było napisane, że terapia grupowa jest co najmniej tak skuteczna jak indywidualna (mi póki co indywidualne średnio szły) i że 40% sukcesu w terapii to wiara w sam proces (czyli placebo), a potem 2 strony o tym jak to nie wiadomo co konkretnie leczy na terapii i nie da się zmierzyć do końca czynników wpływających na poprawę stanu pacjenta. 

14 minut temu, Gość Loraine napisał:

Karola, fajnie że czytasz o terapii grupowej. Ale zupełnie podejdź do niej na luzie. Nie kieruj się wszystkim co przeczytasz. Nie nastawiaj sie w jakiś sposób na jakieś konkretne przeżycia. To co w książce to w książce, a twoje przeżycia i odczucia mają być twoje okazywane tak jak tego ty chcesz, a nie tak jak coś przeczytasz.

Czytam o terapii grupowej, bo zawsze jak się do czegoś zabieram to się przygotowuje na to co może mnie tam czekać, tak by nic mnie jakoś szczególnie nie zaskoczyło w negatywny sposób. Zawsze zanim użyje jakiegoś sprzętu to przeczytam choćby pobieżnie instrukcję obsługi, czy jak gdzieś idę to czytam regulamin danego miejsca. Taki mam nawyk, który choćby daje mi odrobinę poczucia bezpieczeństwa lub daje mi wskazówki co jest zabronione (np. że w metrze na peronie nie wolno jeździć na hulajnodze, albo gdzie można przechodzić na drugą stronę ulicy jeśli nie ma nigdzie narysowanych pasów itp itd). Ten nawyk akurat uważam za dobry u siebie.

13 minut temu, Gość Loraine napisał:

Nie taki diabeł straszny jak go malują. To może być dla ciebie czymś co cie popchnie do przodu, co ci pokaże czego nie dostrzegasz i nie rozumiesz. Nie masz się czego bać ? Pzdr

Dziękuje za słowa otuchy. ? 

Odnośnik do komentarza
3 godziny temu, Gość ka-wa napisał:

Tylko nie zawsze tak jest, bo wypierane emocje z czasem się wyciszają, nie każdy je kumuluje jak Karola, ale ona miała zbyt ciężkie przeżycia i poniekąd to jest niezależne od nas, tacy jesteśmy... 

 

Albo nie są wypierane ale mimo tego nie przechodzą bo problemy się nie rozwiązują i wtedy to jest nieumiejętność wyluzowania się, zostawienia tego i pójścia dalej. Problem Karoli wiąże się też z tym że jak teraz ma takie problemy to ciężko wprowadzić do towarzystwa coś pozytywnego od siebie. To musi być w dużej części negatywne a terapeuta ma tego wysłuchać bez negatywnej oceny bo to jest tak że Karola myśli że to czy tamto jest nie tak ale przed terapeutą udaje tak jak przed matką.

4 godziny temu, Gość ka-wa napisał:

Ważne by było podnoszenie swojej wartości, tylko nie ma recepty jak to zrobić... 

 

To powinno być zadanie terapeuty. Nie chodzi o to żeby powiedział jej jak to robić czy wlał w Karolę jakąś magiczną moc pozytywnego myślenia tylko żeby subtelnie przekierował jej uwagę na swobodne wyrażanie siebie.

Odnośnik do komentarza
5 godzin temu, Gość Karola napisał:

Przerażał mnie fragment w którym było napisane, że terapia grupowa jest co najmniej tak skuteczna jak indywidualna (mi póki co indywidualne średnio szły) i że 40% sukcesu w terapii to wiara w sam proces (czyli placebo), a potem 2 strony o tym jak to nie wiadomo co konkretnie leczy na terapii i nie da się zmierzyć do końca czynników wpływających na poprawę stanu pacjenta. 

Bo za dużo oczekujesz od terapii a fakt że trzeba uwierzyć w jej działanie jest dość oczywisty bo jak nie uwierzysz to choćby metody były nie wiadomo jak skuteczne to zmiany nie będzie bo podświadomie będziesz ją sabotować nie wierząc w poprawę.

5 godzin temu, Gość Karola napisał:

Czytam o terapii grupowej, bo zawsze jak się do czegoś zabieram to się przygotowuje na to co może mnie tam czekać, tak by nic mnie jakoś szczególnie nie zaskoczyło w negatywny sposób.

Jakbyś była już nastawiona z góry na najgorsze.

5 godzin temu, Gość Karola napisał:

Ten nawyk akurat uważam za dobry u siebie.

Bo sam w sobie jest dobry ale jak skupiasz się za bardzo na tym co może się stać to może Ci umknąć to co się rzeczywiście dzieje.

Odnośnik do komentarza

Myslałam nad tym że tak często słyszałaś różne przykre rzeczy od innych ( tak jak Ci mówili ze nadajesz się do kopania grobów, albo ze nie nadajesz się na hostessę, ze możesz towar wykładać)  i za każdym razem było to dla mnie zastanawiające, gdy tak pisałaś.

Wydaje mi się że Ty jednak jesteś bardzo skuteczna - nauczyłaś się bardzo dużej skuteczności przy stosunkowo niewielkich zasobach - inaczej pewnie być nie przetrwała.  (Tak jak wspominałaś o tym chórze, że wkreciłas się mimo braku zgody matki, wykorzystałaś niewygadanie  tej Pani opiekunki) wspominałaś wiele takich sytuacji , ze byłas bardzo skuteczna.

Potem napisałaś że nie czytasz tego co między wierszami, tego  co ludzie komunikują - nie szczytujesz tego  i wg  mniedobrze Lukas zauważył że to przez brak kontaktu z tymi emocjami - czy też brak kontaktu z tą "sąba" o czym pisze Ci Loraine. Ze to odbiera Ci kontakt na komunikacyjne niuanse.

--

I ja mam wrażenie że Te dwie cechy mogły doprowadzać  ludzi do pewnej bezradności -  tak sobie wyobraziłam, że mogłas być skuteczna (w kierunkach jakie obierałaś) a jednoczenie "odporna" na odbieranie sygnałów z zewnątrz, i że ludzie być może Ci tak "przywalali" z bezradności pewnej wobec tego ze pozostajesz skuteczna , acz nie "dostrojona" do nich.

I jeśli tak było - to wtedy też Ty z całego tego strasznego feedbacku ludzi który,  wysłuchiwałas,  nie musisz wyciągać wniosku, "ze jesteś, brzydka, że nie nadajesz się na czyjąs dziewczyne, czy niezasługujesz na miłośc,  na godna pracę," itd. ale że jest to Feedback o tym w jakiem niemocy byli  ludzie i z bezradności swojej wrzucali Ci to co musiałaś słyszeć ( co ich nie tłumaczy) al pokazuje Tobie jak to się działo, i ze nie wynikało z tego że jesteś najgorsza itp.

8 godzin temu, Gość Karola napisał:

Przerażał mnie fragment w którym było napisane, że terapia grupowa jest co najmniej tak skuteczna jak indywidualna (mi póki co indywidualne średnio szły)

Wg wiedzy która ja mam - to terapia grupowa jest dwa razy bardziej skuteczna i intensywna niż terapia indywidualna.- to dotyczy podejścia psychodynamicznego/analitycznego na które się wybierasz.  Yalom jest terapeuta takim humanistycznym. egzystencjalnym,  Viktor Frankl ma nieco podobne podejscie jak Yalom (i może Cie zainteresować bo on czerpie dużo z bardzo uczciwej analizy Traumy -  a Ty doznałaś traumy wieloletniej).

Odnośnik do komentarza
Gość Loraine
9 godzin temu, Gość Karola napisał:

Czytam o terapii grupowej, bo zawsze jak się do czegoś zabieram to się przygotowuje na to co może mnie tam czekać, tak by nic mnie jakoś szczególnie nie zaskoczyło w negatywny sposób. Zawsze zanim użyje jakiegoś sprzętu to przeczytam choćby pobieżnie instrukcję obsługi, czy jak gdzieś idę to czytam regulamin danego miejsca. Taki mam nawyk, który choćby daje mi odrobinę poczucia bezpieczeństwa lub daje mi wskazówki co jest zabronione (np. że w metrze na peronie nie wolno jeździć na hulajnodze, albo gdzie można przechodzić na drugą stronę ulicy jeśli nie ma nigdzie narysowanych pasów itp itd). Ten nawyk akurat uważam za dobry u siebie.

Karola, wiesz z czym mi sie to kojarzy, z przygotowaniami do walki. Wiesz, na w razie czego wolisz być przygotowana. Ja rozumiem że to jest dla ciebie coś dzięki czemu czujesz sie bezpieczniej. Po prostu potrzebujesz mieć poczucie bezpieczeństwa. Z tym że w pewnym momencie sama musisz wiedzieć co jest dla ciebie dobre - bez tych wskazówek i bez przygotowania. Bo niestety, takie jest nasze życie że nie można być na wszystko co nas spotka przygotowaną. myślę że czujesz się w niebezpieczeństwie lub niepewnie gdy coś wychodzi poza twoją bezpieczną granicę, dlatego kierujesz się tym co jest napisane. To nie jest złe, ale czasami warto tę granicę przekroczyć, nie trzymać się tych bezpiecznych zasad bo może cię wiele fajnych rzeczy ominąć. To samo jeżeli chodzi o jakieś relacje z ludźmi.

9 godzin temu, Gość Karola napisał:

Dziękuje za słowa otuchy. ?

Bardzo proszę. Niech to będzie dla ciebie taka zachęta na otwarcie się bez przygotowania na nowy rozdział (chociaż wiem że przez książkę już czujesz niepokój, ale na prawdę nie masz się czego obawiać). Pzdr ?

Odnośnik do komentarza
15 godzin temu, Gość Loraine napisał:

Bo niestety, takie jest nasze życie że nie można być na wszystko co nas spotka przygotowaną. myślę że czujesz się w niebezpieczeństwie lub niepewnie gdy coś wychodzi poza twoją bezpieczną granicę, dlatego kierujesz się tym co jest napisane. To nie jest złe, ale czasami warto tę granicę przekroczyć, nie trzymać się tych bezpiecznych zasad bo może cię wiele fajnych rzeczy ominąć. To samo jeżeli chodzi o jakieś relacje z ludźmi.

Wiem, że nie na wszystko da się być przygotowanym, ale lubię jednak być przygotowana, bo gdy zdarza mi się coś nieoczekiwanego to właśnie wtedy boli najbardziej i nie wiadomo co z tym robić. Może tak mam, bo jak dzieją mi się nieoczekiwane rzeczy to z reguły te złe a nie dobre. A łamać czy naginać jakieś zasady to nie w moim stylu. Zdarzało mi się pewne rzeczy naginać, ale jakoś nie czułam z tego radości (mówię o zasadach jakiś odnośnie zdrowia, prawa, takich nieprzesadzonych zasad savoir vivre, a nie tych zasad wg mojej matki bo te ostatnie nie miały sensu i były bardzo szkodliwe). 

No cóż. Doczytam Yaloma, w międzyczasie może coś jeszcze wpadnie do czytania z tego co polecaliście. I tak jakoś czas będzie płynął, bo nie mam pomysłu na siebie i jakieś działania. No może poza tym, że będę próbować się zmuszać do wysiłku fizycznego częściej, bo to podobno poprawia humor, choć ja nie zauważam diametralnej różnicy u siebie dzięki temu. 

Odnośnik do komentarza
Gość Loraine

Karola, czyli po prostu jesteś osobą która musi mieć "wytyczne" aby czuć sie w jakiś sposób bezpiecznie. Wcześniej pytałam o zaburzenia lękowe bo (oczywiście moim zdaniem) coś takiego sie u ciebie pojawia.

Osobiście myślę że ciężko ci się wyluzować, a sport czy jakiś wysiłek fizyczny świetnie działa na wyżycie się, pozbycie się czegoś co w nas siedzi w sposób negatywny. Może na ciebie lepiej by zadziała kąpiel relaksująca. Z solą albo z olejkami. Może spróbuj zwykłego spaceru. Pzdr

Odnośnik do komentarza

Zmieniłam sobie psychiatrę na innego i on zasugerował mi bym rozważyła diagnostykę pod kątem Aspergera/Spektrum autyzmu/ADD i jeśli okaże się coś z tego prawdą to dostanę zalecenia co dalej robić, nad którymi obszarami powinnam pracować itp. itd. 

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×
×
  • Dodaj nową pozycję...