Skocz do zawartości
Forum

Samotność nastolatki


lenka2442

Rekomendowane odpowiedzi

Mam prawie 16 lat i mój problem polega na tym, że nie mam znajomych - nikogo. Z nikim się nie spotykam, z nikim nie piszę, teraz nawet z nikim nie rozmawiam - z nikim, w szkole siedzę sama, a potem uciekam do domu. Jedyne osoby, z którymi spędzam czas to moi rodzice, którzy... cóż, nie są najlepszymi ludźmi. Myślałam, że pójście do najlepszego liceum coś zmieni - jest jeszcze gorzej, z nikim nie gadam, nie mam koleżanek, a minęły już 3 miesiące. Zauważyłam, że czuję się gorsza od innych, jestem nudna, sztywna, cicha, nieciekawa. Nie umiem rozmawiać, nie mam tematów, nikomu na mnie nie zależy. Czuję w sobie pustkę, jestem na wszystko obojętna, nic nie sprawia mi przyjemności, ciągle płaczę. Byłam u 2 psychologów - pierwszy, pani, rozmawia ze mną, i tyle, nic więcej, a drugi, pan, miałam u niego wizytę w poradni zdrowa psychicznego, wizyta trwała 20 minut, powiedział tylko, że muszę udac się do psychiatry, bo potrzebne będą leki, to poważna sprawa. Wszystko zaczęło się w 6 klasie podstawówki - na początku roku miałam pewien 'bunt'(?) i przestałam rozmawiać z koleżankami, często płakałam, bałam się zgłaszać na lekcjach, nie lubiłam wychodzić z domu, przerażało mnie wychodzenie do sklepu, nie jadłam w szkole, bo miałam wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą. Miałam w tamtym czasie krzywy kręgosłup, codziennie sobie wmawiałam, że wada mi się pogłębia, że będę mieć operację. Każdego dnia ćwiczyłam, ciągle patrzyłam w lustro, byłam przerażona.
Zaczęłam być bardzo zamknięta w sobie, w rozmowach z innymi byłam niezwykle sztywna, bez emocji, mimiki. Już wtedy chciałam pójść do psychologa, ale moi rodzice na to nie pozwolili, a sama w życiu nie odważyłabym się pójść do szkolnego pedagoga. Na obozach wakacyjnych było podobnie - czułam się gorsza od innych, zawsze trzymałam się 2-3 osobami. Podstawówka minęła, na balu ósmoklasisty czułam się okropnie, niepotrzebna, najgorsza, w połowie wróciłam do domu, na wycieczkach szkolnych też zawsze z boku. Po skończeniu szkoły podstawowej nie utrzymywałam kontaktów z koleżankami, nawet się ze mną nie pożegnały, na początku lipca napisałam do jednej i spytałam się jak mijają jej wakacje, ona odpisała, że spotyka się ze znajomymi - zabolało mnie to, bo mnie nigdzie nie zaprosiły. Nigdy w wakacje nie spotykałam się z nimi, najpierw byłam dosyć mała na spotkania, ale potem zauważyłam, że siedzenie samemu przez całe wakacje jest dosyć dziwne. Na początku roku szkolnego komuś wymsknęło się na starej grupie klasowej, że parę dziewczyn spotykają się w piątek u jednej - ja oczywiście nic o tym nie wiedziałam, wszyscy mieli mnie gdzieś. Pamiętam, że rok temu moja koleżanka miała urodziny i jednego dnia doszło mi powiadomienie na messengerze, okazało się, że ktoś usunął mnie z grupy. Patrzę, a tu tytuł "urodziny x", dodały mnie najwidoczniej niechcący, potem usunęły. Zabolało. Dwa tygodnie później przyszłam nieco później do szkoły i cała paczka stała z tortem przed szkołą. Zabolało bardziej. To była ta akcja, z której mnie wycofały. Wkręciłam się jakoś, stanęłam obok, ale potem poszły zjeść ciasto razem. Tak też było rok wcześniej - moje urodziny na początku lutego - pominięte, nawet nie złożyły mi życzeń - urodziny innej koleżanki PARĘ dni później - prezenty, śpiewanie sto lat, babeczka ze świeczką, super niespodzianka. Fakt - w 6 klasie było słabo, ale potem zmieniłam się, rozmawiałam z nimi w szkole, ale jednak nigdy nie byłam ważna. Dla nikogo. Kolega, bardzo popularny, siedzący przede mną i inną koleżanką na polskim poproszony o pracę z nami, zawsze mnie ignorował, zwracał się do koleżanki w liczbie pojedynczej, do niej tylko mówił, jakby mnie nie było. Ludzie traktowali mnie albo jak powietrze, albo jak idiotkę - przez to moja samoocena spadła, czuję się gorsza, mimo że (chyba) nie jestem. Zawsze dobrze się uczyłam - jako jedyna w szkole egzaminy napisałam na 100% każdy, miałam wysokie wyniki w wojewódzkich konkursach, dostałam się do najlepszej szkoły w mieście, jednej z najlepszych w kraju. Myślałam, że chociaż tu będzie dobrze - wśród ludzi 'podobnych do mnie', z podobnymi ambicjami. W wakacje pisałam z jednym chłopakiem - nie spotkałam się z nim ani razu, bo nie było mnie w mieście. Pod koniec wakacji napisał mi, najwidoczniej niechcący, że jestem 'bezpłciowa", taka 'bez osobowości". Na spotkaniu klasowym, które odbyło się dzień przed rozpoczęciem roku, próbowałam być bardzo otwarta. Niestety, ale trafiłam do tej samej klasy z koleżanką z mojej poprzedniej klasy. Na spotkaniu próbowałam rozmawiać z tym chłopakiem, ale 'stara koleżanka' ciągle się między nami wcinała, trochę izolowała mnie od nowych ludzi, sama z nikim nie pisała. Już pierwszego dnia porobiły się grupki, ja znowu przybita przeraziłam się. Dziewczyna, z którą rozmawiałam na spotkaniu klasowym została osaczona przez 'starą koleżankę', a szczerze, to głupio było mi przy niej, bo znała mnie z tej 'gorszej' strony i nie czułam się swobodnie z moim 'nowym' podejściem - potem zbliżyła się do tego chłopaka. No cóż... chłopak ze mną nie rozmawiał, znów czułam się jak wyrzutek. W mojej klasie większość to 'dziunie' (z całym szacunkiem) i raczej nie mam z nimi tematów. 'Najlepsze partie' zostały zajęte przez wiemy kogo... Wyjazd integracyjny - tragiczny, trafiłam do kogoś do pokoju, bo nikt nie chciał ze mną być, nikomu na mnie nie zależało. No dobra, próbowałam przyczepić się do paru dziewczyn, ale chyba znowu ich nie zaciekawiłam. Trudno, aktualnie nie mam żadnych znajomych - ani z podstawówki, ani z nowej szkoły. Straciłam już wszelkie nadzieje, wiem, że problem leży we mnie, bo po prostu nie potrafię; się otworzyć, nie mam o czym gadać, wszystko mi obojętne, mam wrażenie, że wszyscy mnie nie lubią. Koleżanka ze starej klasy nawet ze mną nie rozmawia. Coraz częściej przejawiam myśli samobójcze, moi rodzice maja mnie dość, mówią, że nie ma mowy o lekach czy psychiatrze, że wszystko ze mną w porządku. Ale nie jest, nie mam nikogo. Ktoś mi kiedyś powiedział, że mogę mieć depresję, a ktoś inny, że osobowość schizoidalną. Nie wiem co robić, nie mam już siły, nie chcę tak żyć, nie chcę żyć w ogóle, bo to nie ma sensu - nawet nauka źle mi idzie. Nie mam siły, żeby wstać z łóżka, język mi się plącze, całymi weekendami śpię, nic mnie nie cieszy. Najgorzej patrzeć mi na mojego starego kolegę, który strasznie mnie zranił, a teraz ma mnóstwo kolegów i koleżanek z różnych klas. Tylko ja stoję na uboczu. Zmarnowałam dzieciństwo na ciągły smutek, zmarnowałam nastoletnie lata. Chcę to zmienić, bo liceum to podobno najlepsze czasy w życiu człowieka, ich nie chcę zmarnować. Nigdy nie byłam głupiutką nastolatką, w 6 klasie gardziłam takim dziecięcym podejściem, a teraz żałuję, ze nigdy nie dane mi było taką być - tylko ciągła powaga, analizowanie wszystkiego. Błagam o pomoc, co mam zrobić? Czuję się beznadziejnie

Odnośnik do komentarza

Twój tekst robi wrażenie, a raczej jego długość. Generalnie powiedział bym że w twoim wieku nie choruje się na choroby psychiczne, aczkolwiek masz jak nic depresje. Nie chce cię urazić, ale porozmawiaj z rodzicami o tym i udajcie się do lekarza psychiatry, uwierz mi że dostaniesz lek (jedna pigułka dziennie) i znów będziesz normalną nastolatką z dużą chęcią do życia.

Odnośnik do komentarza

Cześć. Nie wiem czy zaglądasz jeszcze w ogóle na te forum i czy Twoja sytuacja nadal się tak wygląda, ale mimo wszystko chciałabym Ci powiedzieć, że rozumiem Cię, rozumiem przez co przeszłaś ( a może wciąż przechodzisz?). Sama jestem w bardzo podobnej sytuacji. Różnimy się chyba tylko tym, że nie czuję, abym miała depresję, choć niewątpliwie nie wszystko z moją psychiką jest tak, jak być powinno lub jakbym chciałam. Z całych sił nie pozwalam sobie na długie chwile płaczu i refleksji, byle tylko nie zachorować na depresję ani żadne inne jej podobne choroby. Mam świadomość, że później byłoby mi bardzo ciężko z nich wyjść. Tak czy inaczej, ja również nigdy nie miałam żadnych znajomych. Nigdy nie wyszłam z nikim na miasto, pizzę, do kina czy gdziekolwiek. Nie byłam nawet na moim balu ósmoklasisty, byle tylko jak najprędzej odgrodzić się od tych lekceważących mnie rówieśników, byle tylko więcej nie cierpieć widząc ich radość i zabawę, podczas gdy ja sama siedzę w zaciszu. Szczerze tego nienawidzę. Teraz mam 16 lat, ale nawet po 1,5 roku liceum wcale nie jest lepiej. Tu również nikomu na mnie nie zależy, nikt nawet nie chce mnie poznać, a gdy się to już zrobi można się przekonać, że jestem naprawdę zabawna, sympatyczna i świetny ze mnie słuchacz-  w końcu tylko to robiłam przez ostatnie lata- słuchałam, obserwowałam innych płacząc przy tym cicho pod nosem. Nie wiem co jest ze mną nie tak, że nikt nie chce być przy mnie bliżej. Uważam, że już teraz spotkałam na swojej drodze masę półgłówków, którzy nie mają nic inteligentnego do zaoferowania drugiemu człowiekowi. Dlaczego więc to właśnie takie półmózgi powtarzające w co drugim zdaniu słowa niecenzuralne mają wokół siebie grono przyjaciół, a ja cierpię na samotność? Kiedy i czy w ogóle się do zmieni? Rozumiem Twoje uczucia lepiej niż mogłoby się wydawać, a więc jeśli wciąż się tak czujesz jak to opisałaś, jeśli miałabyś chęć i jeśli jeszcze w ogóle zaglądasz na ro forum, to z przyjemnością bym z Tobą o tym popisała, pozwoliła się wyżalić Tobie i mi, poczuć się trochę mniej samotnym. Mam cichą nadzieję, że przeczytasz tą moją wiadomość.

Odnośnik do komentarza
×
×
  • Dodaj nową pozycję...