Skocz do zawartości
Forum

Iskierka_nadziei

Użytkownik
  • Postów

    0
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Personal Information

  • Płeć
    Kobieta
  • Miasto
    Banino

Osiągnięcia Iskierka_nadziei

0

Reputacja

  1. Witam, chciałabym nawiązać kontakt z psychologiem, psychoterapeutą a może i coach, z kimś kto mógłby udzielić mi pomocy, porozmawiać z moim mężem w formie kilku sesji po 50 minutowe, telefonicznie lub przez jakiś komunikator np. skype, tak zwany Webinner, trening na których mógłby poruszyć pewne kwestie dotyczące naszego związku, zachęcić go, zainspirować do przemyśleń co do nas jak i do wprowadzenia do naszego życia pozytywnych zmian. Mianowicie głównie chodzi o to że w naszym związku brakuje komunikacji, nie rozmawiamy w ogóle. Mam na myśli rozmowy dotyczące nas, naszych jakichkolwiek planów, rozmów poważniejszych. Mąż w ogóle nie dąży do rozmowy ze mną. Nieraz obiecuje że porozmawiamy, ale później do tej rozmowy nie dochodzi. Czuję się przez to coraz bardziej ignorowana. Czuję się zmęczona tą sytuacją, czasami. Staram się tego nie okazywać, raczej duszę to w sobie. Nie należę do osób które uzewnętrzniają swoje uczucia. Na co dzień staram się być uśmiechnięta, nie okazuję nikomu że w moim związku coś jest nie tak, bo nawet nie mam nikogo w pobliżu by móc z kimkolwiek coś porozmawiać. Czuję że życie przemyka mi, nam między palcami. On ma swój świat. Potrafi na co dzień, czy co któryś dzień sięgnąć systematycznie pograć na instrumencie, przez chwilę coś na niej, pograć na komputerze, posłuchać muzyki czy jakiś programów telewizyjnych, bo i na to trzeba też mieć czas żeby się chociażby jakoś odstresować. Potrafi się zainteresować wieloma rzeczami, zrobić mi wykład po raz któryś na temat gwiazd, czy zjawiska fizycznego ale nie kwapi się w ogóle do rozmów o nas. W naszym życiu brakuje bliskości emocjonalnej, nasze rozmowy tyczą się głównie pracy, tego co dzieje się w niej, tego co zjemy na obiad, gdzie, kiedy pojedziemy na urlop, czasem zaśmiejemy się z czegoś żartujemy, ale nie rozmawiamy o sprawach dotyczących nas. Nie ma miejsca na jakieś bardziej szczere, bliższe rozmowy o nas, o naszym związku, nie rozmawiamy o takich rzeczach jak nasze uczucia, tak od serca, o naszych planach, marzeniach. Chciałabym byśmy mogli rozmawiać o wspólnych przemyśleniach co do nas, ze wzajemnym rozumieniem wzajemnych odczuć, jak, co czujemy w danej sytuacji. Żeby sam zaczął podejmować się jakiś rozmów. Gdy mamy dzień wolny zazwyczaj każde jest zajęte sobą, swoimi sprawami i tak do wieczora. On musi coś swojego porobić, ja swojego, kończy się dzień i człowiek po raz kolejny pozostaje sam z tą pustką w sercu. Dodam że jestem jego drugą żoną, tamtej nie znałam i nie wiele o niej wiem, tylko tyle że rozwiódł się z nią z powodu jej choroby na schizofrenię. Podobno zataiła przed nim tę chorobę. Niestety niewiele wiem na ten temat, rozwodu kościelnego nie ma, na początku obiecywał ze będzie załatwiać, gdzieś tam potem zaczął twierdzić ze przygotowuje pismo, chciałam zobaczyć to że nie może mi pokazać, później znów obiecał że pokaże ale tez tego nie zrobił, potem powiedział że już złożył papiery i że czeka, później za jakiś czas gdy pytam o sprawę, ze czeka na zmianę procesu kanonicznego dotyczącego orzekania nieważności małżeństwa przez Papieża Franciszka. Zostały uprościone i skrócone te procedury ale On nic, mimo wcześniejszych obietnic nić z tym nie zrobił, ani też nie pokazał mi żadnych dokumentów, stanęło na tym że On rozwodu nie potrzebuje. Chciałabym rozbudzić w nim świadomość życia we związku, żeby zaczął dostrzegać nie tylko to, co go interesuje, ale żeby swe zainteresowanie skierował na wspólne życie, na nas, żeby uświadomił sobie wszelkie braki w rozmowach, by zrozumiał wartość takich rozmów w związku. Chciałabym rozbudzić w nim potrzebę pogłębienia relacji, natchnąć go jakoś do rozmów, by dojrzał do poważniejszych rozmów, by nie bał się ich podejmować poważnych tematów. Chciałabym zachęcić go do szczerych i autentycznych rozmów o nas i o naszym życiu, czułej empatycznej rozmowy, opartej na wzajemnym zrozumieniu, zaufaniu, przeżywaniu autentycznej czułości, bliskości. chciałabym zainspirować go do dzielenia się spostrzeżeniami i przemyśleniami co do nas, do poznawania się na głębszym poziomie, rozmawiania na tematy ciągle przemilczane, które dotychczas nie były poruszane, żebyśmy mogli mówić o błędach i rozczarowaniach, o uczuciach jakie czujemy, jak interpretujecie wzajemne zachowania, czy czego się uczymy od siebie nawzajem. Co oznacza dla nas nasz związek, jakie ma się dalsze wyobrażenia o wspólnej przyszłości, Abyśmy mogli przerobić, takie tematy jak finanse, wspólnota małżeńska, nasza przeszłość, czy relacje rodzinne. Chciałabym żeby otworzył się na świadomy dialog ze mną, uważność, spokój, opanowanie w chwilach konfliktowych, chęć uczciwego oglądu własnego ja, spojrzenia na różne sytuacje, empatii byśmy razem mogli wspólnie pracować nad rozwojem związku, pozbywać się złych nawyków i wzorców zachowań by zastępować tymi lepszymi. Chciałabym żeby łączyła nas prawdziwa bliskość emocjonalna, prawdziwie przeżywanie poczucie bliskości we wspólnym związku. Żeby wspólny spędzony czas będzie czasem celebrowanym, czasem owocnie spędzonym ze sobą. Druga sprawa która mnie martwi to sprawa finansów. Chciałabym z czyjąś pomocą poukładać między nami te sprawy, tzn poruszyć ogólnie temat wspólnoty małżeńskiej, zależy mi też na ewentualnym zweryfikowaniu pewnych przekonań, co do których być może to ja, czy mąż mamy błędne myślenie i ewentualnie podjąć jakieś wspólne kroki, które zaowocowałyby w przyszłości. Cała ta sytuacja niepokoi mnie, nie mamy wspólnego konta, wspólnych pieniędzy które razem odkładalibyśmy po prostu na konto, a co gdyby odpukać w niemalowane, coś by się stało. On nie ma dostępu do mojego konta, ja do jego konta, bo sobie nie ufamy. Nie chodzi mi tu o fakt posiadania dostępu do jego konta i kontrolowania a co gorsza zarządzania jego pieniędzmi, chodzi tylko o to że skoro jesteśmy już razem to chyba wartałoby mieć dodatkowo jakieś jedno wspólne konto, poza tymi swoimi prywatnymi. albo chociażby wspólną jakąś domową skarbonkę/kopertę tzw, wspólny wór że w wspólnymi już pieniędzmi które byłyby przeznaczone do wspólnego gospodarowania wciągu miesiąca od jednej wypłaty do następnej, na zasadzie mamy tyle a tyle pieniędzy, z tego mamy opłacić mieszkanie, rachunki, jakieś ubezpieczenie, ratę kredytu, przeżyć za to i jak się da to, coś odłożyć. Ewentualnie zaplanować wspólnie zakup czegoś tam do domu gdy zachodzi taka potrzeba. Myślę że tym sposobem niejednokrotnie, wspólnymi siłami odłożylibyśmy coś razem jakąś gotówkę a przede wszystkim uniknęlibyśmy wielu nieprzyjemności. Kiedy przed ponad trzema latami braliśmy ślub opłaty zostały podzielone na pół, później pieniądze jakie otrzymaliśmy w prezencie zostały podzielone też po połowie na łebka, jak to mąż mawia, czułam się jakby ten ślub traktował to jako jakąś transakcję. Poza tym wydaje mi się że jeśli bierze się ten ślub to już i powinno się jakoś inaczej myśleć, dążyć do wspólnoty a nie dzielić na twoje czy moje i żyć dalej na zasadzie każdy sobie rzepkę skrobie. Sądzie że wspólne konto skłaniałoby do większej uczciwości wobec siebie nawzajem, nie byłoby czegoś jak rywalizacji o to kto zrobi następne zakupy, dbanie tylko o swoją korzyć, kombinowania, mataczenie, żerowania i wymuszanie na partnerze by dawał więcej niż może, bo samemu przepuściło się już całą gotówkę na koniec miesiąca rozliczeniowego tuż przed wypłatą, każdy miałby jasną sytuacje, od początku do końca miesiąca rozliczeniowego, razem mamy tyle i tyle tak i tak musimy tym razem rozporządzać żeby nam starczyło. Nie trzeba się wtedy martwić jak to będzie na koniec miesiąca i żyć ciągłą niepewnością. Myślę że dałoby to pewne poczucie bezpieczeństwa, kontrolę nad tym ile naprawdę idzie, faktycznie potrzeba nam na codzienne zakupy i ile jesteśmy wstanie odłożyć. Wydaje mi się że tym sposobem szybciej odłożylibyśmy coś do tzw. Skarbonki oszczędnościowej. Jesteśmy w Niemczech już na swoim 5 rok a tak naprawdę nie mamy żadnych oszczędności. Co chodzi o konta prywatne, nie mam nic przeciwko temu by je mieć, a nawet jestem za tym by je mieć w dalszym ciągu z jakąś pozostawioną dla siebie kwotą na swoje własne wydatki, dla zachowania własnej niezależności od partnera. Myślę tak ponieważ niejednokrotnie mnie w kwestiach finansowych okłamywał, żeby tylko było z korzyścią dla niego, wielokrotnie wymuszał na mnie to by to ja zrobiła te ostatnie zakupy przed wypłatą, bez względu na to że od samego początku zarabiałam mniej niż on, a dawałam więcej niż mogłam. Od początku jak zamieszkaliśmy razem oddaję mu pieniądze za mieszkanie, tzw swoją część, poza tym jak zamieszkaliśmy, to jeszcze w pierwszych latach sama kupowałam wszystko do domu, a on to tylko o cenę wykłócać się to był pierwszy. Częsta jego jeszcze inna śpiewka że nie potrzebujemy tego, a po co. Mimo że i tak wybierałam produkty po bardziej przystępnej cenie i to co było niezbędne do funkcjonowania w naszym mieszkaniu. Bardzo bolało mnie jego zachowanie. Czułam się tak jakby nie traktował nas tak naprawdę poważnie. Dopiero po przeszło trzech latach zaczął coś też po trochę inwestować no i od czasu też już coś kupi gdy jest jakaś potrzeba. Zawsze kiedy potrzebował gotówki wyciągał o de mnie, mimo że ja też miałam swoje sprawy, swoje długi do uregulowania to nigdy go to nawet nie interesowało, nie zapytał nigdy jak tam moje sprawy, czy mogę choćby na wzgląd tych moich długów, wyjąc pieniądze by jemu dać. Nie oczekuję by mi pomagał w płacie ale gdyby tak zapytał czasami tak czasami od serca jak tam moje sprawy, byłoby i miło i lżej na sercu, gdybym wiedziała że mogę z nim po prostu nawet o tych sprawach pogadać. Obawiam się że nie ma przed nami żadnych perspektyw przyszłościowych, nie potrafię już dłużej tak żyć i coraz bardziej z tego powodu odczuwam frustrację. Męczy mnie życie w ciągłej niepewności, niejasności jaki będzie kolejny miesiąc, czy pod koniec miesiąca znów nie będzie znów czegoś kombinował, czy nie będę musiała znów mu dołożyć, bo jemu braknie. Nie mam pojęcia do kogo mogłabym się tu zwrócić, dlatego znalazłam się tu. Chciałabym nawiązać kontakt z jakimś psychologiem, najlepiej mężczyzną, bo może rozmowa z faceta z facetem wyglądałaby trochę inaczej i coś może trafiłoby do niego. Niestety w gronie rodzinnym nie mogę nikomu o tym powiedzieć, ani mojemu czy jego ojcu, żeby po prostu ktoś pogadał z nim tak po męsku, bo jakby to wyglądało. Poza tym nie chcę by ktoś w rodzinie o tych problemach wiedział i się wtrącał między nami. Chciałabym po prostu żeby nasza sytuacja finansowa jakoś ustabilizowała tym bardziej że oboje mamy te pracę i z czegoś możemy się utrzymać. Niektórzy nie mają tego co my, a mimo to jakoś żyją wspólnie. Chciałabym by pomimo wszystko tego jak to bywało, chciałabym stworzyć z nim normalny związek opartym na wzajemnym zaufaniu, żebyśmy mogli tworzyć tę pewną wspólnotę, razem a nie osobno. Wydaje mi się razem, moglibyśmy więcej zrobić coś dla nas, myśleć coś więcej o naszej przyszłości. Chciałabym z czyjąś pomocą poruszyć ten temat, sama już próbowałam za każdym razem było że się coś pomyśli a potem nić, albo wymówka że bo on ma kredyt. Ja też mam jeszcze swoje długi ale wydaje mi się że gdybyśmy mieli dodatkowo wspólne konto na wspólne wydatki łatwiej byłoby planować, każde wiedziałoby ile mamy tego wspólnego i ile każdemu z nas zostaje na tym oddzielnym, co ułatwiłoby zaplanowanie spłatę własnych zobowiązań. Proszę o pomoc, wiem że na forach wypowiadają się Psycholodzy i Terapeuci też, bardzo proszę o jakąś poradę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...