Skocz do zawartości
Forum

Pat88

Użytkownik
  • Postów

    0
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Personal Information

  • Płeć
    Kobieta
  • Miasto
    Śląsk

Osiągnięcia Pat88

0

Reputacja

  1. Wiem, że kiedyś tata próbowałam, jak byłam u siebie, ale zamknęła drzwi do pokoju i nie zamierzała rozmawiać.... Tracę siły a wkrótce pewnie i rozum...
  2. Witam. Temat pewnie się powtarza, ale brakuje mi już sił na szukanie podobnych i podpinanie się pod nie. Potrzebuję porady, gdyż jeszcze trochę, a sama chyba zwariuję. Sytuacja dot. mojej mamy. Kobieta po 50, ogólnie zdrowa. Sytuacja w rodzinie przeciętna. Nigdy nie było jakichś wybitnych problemów rodzinnych czy życiowych. Moja mama zawsze była nerwowa. Na pewno odkąd ja pamiętam, a z opowieści babci wie, że jako dziecko też bardzo się wszystkim przejmowała i nigdy nie wierzyła w siebie. Ale do rzeczy. Jak pamiętam za każdym rokiem jest nerwowość była większa. W sensie szybciej podnosiła głos w sytuacjach stresowych, czy pamiętam, że zdarzało jej się również zniszczyć coś (czasem całkiem wartościową rzecz) w takiej jakby furii kiedy już krzyk nie pomagał. Wiem, że jako dzieci z bratem czasem potrafiliśmy dać w kość, jednak kiedy teraz jako dorosła patrzę na to, to wiem, ze jej zachowania często były zbyt wybuchowe w stosunku do sytuacji. Jakieś 8 lat temu (my z bratem już dorośli) sytuacja stała się na prawdę ciężka. Mama była wiecznie wściekła na mnie, brata, ojca, rodzinę, sąsiadów Boga, pogodę i wszystko inne. Jednak najbardziej na siebie co wiecznie powtarzała. Z jednej strony na niczym jej nie zależało, a z drugiej wszystkim się przejmowała. My (brat i ja) razem z tatą przechodziliśmy na prawdę ciężki okres. Kochaliśmy ją bardzo, ale sami powoli nie wytrzymywaliśmy sytuacji w domu. Nigdy nic nie było dobrze, w żaden sposób nie szło jej zadowolić. Stany furii i załamania nerwowe stawały się coraz częstsze i coraz dłużej trwały. Pewnego dnia nawet wpadła w tak silny dół, że próbowała odebrać sobie życie. Na szczęście udało się ją powstrzymać. Wszyscy byliśmy załamani tym bardziej, że nie chciała się leczyć. Po tym zdarzeniu zaczęliśmy nawet kombinować nad przymusowym leczeniem. Los chciał jednak by w krótkim czasie trafiła do świetnego lekarza (ginekologa jeżeli ma to dla kogoś jakieś znaczenie) dostała tam skierowania na badania hormonalne. Wyszło wtedy, że ma zaburzenia związane z tarczycą. Dokładnie to chorobę zwaną hashimoto. Ponieważ lekarka ta, sama na to chorowała, wiedziała z czym to się wiąże i namówiła (nikt nie wie jak) moją mamę na wizytę u psychologa. Wiem tylko, że dużo jej opowiedziała o swoich zaburzeniach psychicznych (lekarka mojej mamie), że wie jak ta choroba wpływa na postrzeganie świata itp. Moja mama zgodziła się na wizytę. Lekarz szybko stwierdził silną depresję. Dostała leki, które w połączeniu z lekami wspomagającymi tarczycę zaczęły dawać skutki. Zdecydowanie się uspokoiła. Stopniowo zaczynały ją cieszyć małe rzeczy. Wiadomo nie było idealnie, ale mogliśmy wreszcie normalnie żyć . Ja wracając z uczelni czy pracy miałam ochotę przyjść do domu, a nie kombinowałam gdzie tu jeszcze się wybrać byle do domu nie wracać. Stan ten trwał około dwóch lat. Brała leki, chodziła na wizyty. Choć ciągle nie mogła pogodzić się z faktem iż musi leczyć się psychiatrycznie. Niestety w pewnym pechowym sezonie urlopowym, jakoś źle dogadała się ze swoim lekarzem i brakło jej leków. Pech chciał, że lekarz akurat był na urlopie. a ona nie chciała iść do innego i uznała, że poczeka (nie wiedzieliśmy). Kiedy przestała brać leki nie miało to na nią natychmiastowego wpływu i uznała, że da już sobie radę bez nich. Nie wróciła już do lekarza do dnia dzisiejszego, choć jej stan cały czas się pogarsza. Od tamtego czasu z każdym tygodniem coraz bardziej stawała się nerwowa. W ciągu kilku chwil jej humor potrafił zmienić się diametralnie. W jednym momencie pijąc herbatę i oglądając jakiś film uśmiechała się, by 5 minut później po usłyszeniu gdzieś jakiegoś jednego zdania, czy zobaczeniu czegoś wrzeszczeć, wyzywać, po chwili płakać a jeszcze chwilę później znów wściekać się na wszystko z sobą samą włącznie. Po takiej burzy następowała kolejna z rozpaczaniem jaka ona jest okropna, jak nam niszczy życie itp. Często powtarza również, że nie chce już żyć i nie powinna była się urodzić. Czasem sytuacja zmieniała się po godzinie, a czasem potrafiła tak się nakręcić, że płacz i wściekłość trwały nawet kilka dni. W zeszłe wakacje sytuacja była już bardzo poważna. Zdarzyło się to w momencie kiedy wszyscy akurat mieliśmy urlop i plany z nim związane. Nie wiem jak to jest, ale właśnie najgorzej jest kiedy jesteśmy w większym gronie w domu. Jeśli jest sama (tata jest kierowcą zawodowym, a ja i brat nie mieszkamy już w domu) to łapie doły czasem popłacze, nie ma ochoty z nikim się widzieć , ale nie wpadają te stany wyżywania się na innych czy wściekania na wszystko co istnieje. Wracając do sytuacji: zaczęło się jak zwykle. 2 dni miała tzw. swoje humory i wszyscy chodziliśmy na paluszkach by jej nie nakręcać. Najczęściej siedziała sama w pokoju nie chcąc na nas patrzeć (ale z drugiej strony, wypominała nam ciągle, że ma dość bycia samej). Sytuacja jednak nie mijała. Nakręcała się sama coraz bardziej, wybiegała z pokoju, wściekała się, płakała i krzyczała jednocześnie. W końcu doszły do tego też problemy z oddychaniem. Zachowywała się jak w jakimś transie, jakby zmysły straciła. Było to najgorsze co widziałam w życiu. Krzyczała, żebyśmy jej pomogli, ale jednoczenie żebyśmy ją zostawili i dali jej spokój bo nas nienawidzi. Chciała wyjśc z domu i się zabić! Wtedy wezwaliśmy karetkę (od razu uprzedzę, że jak kiedyś nie raz przy większych szałach próbowaliśmy to zawsze słyszałam, żeby zabrać mamę do lekarza). Nie dałam się zbyć stwierdzeniem, że mogę sama mamę przywieźć do szpitala skoro jest przytomna. Powiedziałam, że się leczyła i chce sobie zrobić krzywdę i ja nie zamierzam być za to odpowiedzialna. W końcu przyjechali. Dostała silne leki uspokajające i zabrali ją do szpitala na oddział psychiatrii. Był to wieczór i spędziła tam noc. Dostała jeszcze rano coś na uspokojenie i od lekarza wypis oraz poradę by udać się do swojego lekarza i kontynuować leczenie. Fakt, szpital chyba zadziałał na nią pod pewnym względem stymulująco, zrozumiała, że jest faktycznie źle skoro tam się znalazła, ale do lekarza nie poszła.Długi czas po szpitalu było faktycznie dobrze (przynajmniej na zewnątrz). Niestety sytuacja znów od długiego czasu się pogarsza, a w ostatnim czasie jest na prawdę źle. Ostatnie kilka dni wygląda podobnie jak te sprzed roku. Było dobrze po czym nagle o coś się wściekła i trzyma ją tak 3 dni już. Z każdym dniem nakręca się bardziej a ja nie wiem co robić. Sama mam już dość! Mama wścieka się na nas, na siebie na wszystko, trzaska drzwiami, miota się po domu, na wszystko reaguje agresywnie, po czym znów rzuca się na łóżku i płacze, że ma dość, że nie wytrzyma tego i potrzebuje pomocy. Jednak na każdą próbę wspomnienia o lekarzu reaguje znów agresją. Nie wiem co mam robić. Mam urlop jeszcze do czwartku, potem muszę wracać do siebie. Tata był na weekend, ale dziś musiał jechać. Nie mogę zostawić jej w tym stanie! Z resztą boję się co może się stać w najbliższych dniach. Wezwanie karetki nawet gdybym musiała coś pościemniać, też ma mały sens. Znów dadzą jej coś na chwilę i każą iść do swojego lekarza, bo gdy ona się uspokaja to rozmawia bardzo racjonalnie z lekarzami i nikt na podstawie tych rozmów nie kwalifikuje jej do leczenia szpitalnego! Wiem, że strasznie się rozpisałam i pewnie tekst jest okropnie chaotyczny, ale wybaczcie. Na prawdę nie wiem co robić. Też powoli tracę wiarę we własne siły. Nie raz już kusi mnie by powiedzieć coś, czego wiem, że będę żałować. A nie chcę tego. Kocham moją mamę i chcę jej pomóc tylko jak? Skoro ona dobrze zdając sobie sprawę ze swojej choroby (jest tego świadoma) nie chce pójść do lekarza twierdzą, że to upokarzające!
×
×
  • Dodaj nową pozycję...